Test roweru Scott g-zero fx 25

Drukuj

Do wszystkich rowerów full suspension podchodzę dosyć sceptycznie. Szczególnie wtedy, gdy w nazwie pojawia się freeride, nie wspominając już o tego typu rozwiązaniach do cross country, które szybko zabłysły i szybko zgasły.<br />

Do wszystkich rowerów full suspension podchodzę dosyć sceptycznie. Szczególnie wtedy, gdy w nazwie pojawia się „freeride”, nie wspominając już o tego typu rozwiązaniach do cross country, które szybko zabłysły i szybko zgasły.
Moja opinia może się wydać dość niepopularną, ale uważam, że jest to po prostu próba dorobienia ideologii do wymyślonego przez designerów sprzętu nowego typu. Należy jednak przyznać, że owa moda zdecydowanie przyczyniła się do rozwoju systemów tylniego koła w rowerach, które można uznać za przydatne w tzw. Rowerach „ogólnego zastosowania”. Scott G-zero FX25 należy do pojazdów właśnie tego typu. Prezentowany model należy do kolekcji 2000, ale nie odbiega zbytnio od obecnie produkowanych przez Scott. Wyposażony jest w udoskonalony system zawieszenia jednozawiasowego. Skok zarówno zawieszenia (110mm) jak i widelca (80mm) predestynują G-zero do odbywania dłuższych wycieczek w terenie. Jednakże, czy do wycieczek nawet w najbardziej karkołomnym terenie potrzebne jest amortyzowane tylne (i przednie?) koło pozostaje sprawą mocno dyskusyjną.

Wygląd:
W przeciwieństwie do bardzo wielu fulli G-zero ciągle jeszcze ma w swoim wyglądzie coś z roweru. Do tego jest dość proporcjonalny a wyjątkowo ładny design ramy oraz firmowych części Scotta zachęcają do jazdy. Wyglądem G-zero nieco przypomina jedną z lepszych ram jednozawiasowych - Cyclecrafta CSX 05 i jest pewnego rodzaju wyznacznikiem dla innych w swojej klasie. Jeżeli chodzi o ramę, to trzeba jednak zauważyć, że została ona pospawana dość niechlujnie. Ciekawym akcentem jest sposób poprowadzenia pancerzy - klasyczne przelotki zastąpione są blaszkami przykręconymi śrubkami od koszyczka bidonu, przez co linka od tylnego hamulca oraz linki przerzutek w całości schowane są w pancerzach. Rama, co oczywiste wyposażona jest w adapter do hamulca tarczowego.

Zawieszenie:
Od wspomnianego już Cyclecrafta oraz wcześniejszych ewolucji G-zero prezentowany model różni się umiejscowieniem głównej osi obrotu. Mianowicie w nowym Scottcie znajduje się ona praktycznie w połowie roweru na wysokości mniej więcej środkowej zębatki. Powoduje to problemy, o których będzie nieco niżej. Bardzo ciekawie zbudowano wahacz. Jest on asymetryczny, przez co sztywniejszy a oprócz tego łańcuch nie tłucze się o dolną rurkę tylnego widelca. W związku z taką konstrukcją konieczne okazało się założenie przedniej przerzutki mont owanej za pomocą blachy przykręconej pod pakietem.

Komponenty:
Trzeba przyznać, że Scott został wyposażony bardzo rozsądnie. Za napęd odpowiada Shimano Deore LX (korby 22-42z, kaseta 11-34z) za wyjątkiem tylnej przerzutki (XT) oraz manetek (Deore). Co dziwne, manetki Deore, choć działają nieco mniej precyzyjnie oraz ich skok jest o wiele większy niż manetek grup wyższych, to o wiele lepiej leżą w ręce niż np. XT. Jak już wspomniałem przednia przerzutka (LX) mocowana jest za pomocą blachy pod miską pakietu. Hamulce to wzbudzające uznanie Avidy 40 z równoległym prowadzeniem klocka. Klamki pochodzą od tego samego producenta i posiadają oznaczenie s.d. 1.9. Koła złożono na piastach LX, obręczach Mavic X221 oraz szprychach bliżej niewiadomego pochodzenia, za to cieniowanych 20/1.8 mm. „Obuto” je w opony IRC Backcountry 2,25”. Wsporniki siodła oraz kierownicy a także sama kierownica sygnowane są przez Scotta, ale z pewnością pochodzą od Kalloya, jednego z największych producentów komponetntów rowerowych na świecie. Są wykonane nadzwyczaj estetycznie a Kalloy produkuje komponenty dla tak ogromnej liczby uznanych firm, że o ich jakość nie ma się, co obawiać. Na koniec pozostawiłem elementy amortyzujące. Z przodu zamontowano Manitou SX LT z tłumieniem olejowym typu TPC. Niestety do oleju i sprężyn Manitou jak zwykle musiało dołożyć kawałek „gumy”, czyli elastomeru, co zdecydowanie spowalnia działanie widelca. Z tyłu znajduje się olejowo sprężynowy damper Scotta - Comp EX.

Jazda:
W katalogu Scotta na rok 2000 poniżej zdjęcia modelu FX 25 znajduje się obrazek przedstawiający miłego pana odzianego we freeridowe ciuchy pędzącego lekko opadającą ścieżką o średnio przyczepnym podłożu. W zasadzie nic więcej nie jest potrzebne do opisu tego roweru, ponieważ do takiej jazdy nadaje się on najlepiej. Zaczynając jednak od początku: siadając na bardzo wygodnym siodle wyprodukowanym przez Selle Italia pierwsze, co możemy odczuć to to, że rower jest krótki. Cóż 550mm długości górnej (mierzone w poziomie, a nie „po rurze”) rury przy rozmiarze M oraz mostku 105mm to nawet jak na rower freeridowy nieco za mało. Poza tym wszystko wydaje się być na miejscu: kierownica ma bardzo dobrą szerokość, również jej podgięcie wydaje się być odpowiednie. Kiedy zaczynamy jechać i spokojnie siedząc na siedzeniu jedziemy po płaskim, wszystko jest w porządku. Kiedy natomiast zaczniemy wykonywać najmniejsze ruch ciałem do przodu lub do tyłu, wtedy rower zaczyna się bujać do tego stopnia, że bez Aviomarinu możemy nabawić się choroby morskiej. Najprawdopodobniej spowodowane jest to tym, że oś obrotu wahacza znajduje się praktycznie pod naszym środkiem ciężkości, przez co zawieszenie jest doskonale czułe na wszelkiego rodzaju nierówności, ale też, niestety bardzo łatwo wprowadzić je w kołysanie za pomocą nas samych. Z drugiej jednak strony jest ono praktycznie niewrażliwe na samo pedałowanie - ani się nie usztywnia (ani podczas hamowania ani podczas jazdy na stojąco), ani zbytnio nie „pompuje” a odbicie korb, choć minimalne, nie jest w ogóle odczuwane. Antidotum na wspomnianą już skłonność do kołysania się roweru byłby najprawdopodobniej dłuższy mostek (najchętniej 120mm, +5deg, 110mm, 0deg.), który przesunąłby środek ciężkości odrobinę do przodu, przez co odrobinę „siedlibyśmy” na widelcu (co i tak trzeba robić chcąc nie bujać zawieszeniem). Jeżeli chodzi o widelec, to w porównaniu do dampera jest trochę zbyt wolny w odbiciu. Należy jednak zauważyć, że test odbywał się w temperaturach pomiędzy +10 a -5deg.C, przez co charakterystyka w 1/3 elastomerowego Manitou zapewne uległa pogorszeniu. Co do wartości skoku, to była ona w zupełności wystarczająca. Inne parametry jazdy są nadzwyczaj neutralne, rower w każdej chwili jest przewidywalny i łatwy do opanowania, prowadzi się spokojnie, ale mimo tego zachowuje zwinność - prowadzi się tak jak trzeba.

Bardzo przyjemnym zaskoczeniem okazały się opony. IRC po raz kolejny udowodniło, że jego produkty trzymają się na równym, dobrym, poziomie. Freeride'owe Backcountry dzięki swojej szerokości 2,25” oraz sensownie zaprojektowanemu bieżnikowi bardzo dobrze trzymają się na śniegu i lodzie a do tego w ogóle się nie zapychają. Należy jednak przyznać, że są dosyć wolne - cóż... 2,25 cala szerokości oraz system zapobiegający przebijaniu musi ważyć... Napęd Shimano pracuje na uznanym, dobrym poziomie, który ani nie rozczarowuje, ani nie zachwyca. Jak już wspomniałem, manetki pomimo dość długiego skoku całkiem dobrze leżą w dłoni a OGD (optical gear display) jak rzadko kiedy czytelnie pozwala się zorientować, na którym przełożeniu aktualnie jedziemy. Co do hamulców, to jak zwykle produkt Avida spotkał się z naszym uznaniem: dzięki równoległemu prowadzeniu klocka hamulce sporo zyskały na sile nic nie tracąc ze swojej bardzo dobrej modulacji. Gdyby jeszcze założyć do nich dobre klocki, np. Koolstopy byłyby bliskie ideału.

Podsumowanie:
Scott G-zero FX 25 jest rowerem, który owszem, nadaje się na wycieczki, można na nim także w razie potrzeby nieźle poszaleć pod warunkiem, że nam się nigdzie nie spieszy. Mimo wszystko pomimo bardzo dobrego systemu zawieszenia oraz doboru komponentów na odpowiednim do przeznaczenia roweru poziomie targanie 12kg kołyszącego się żelastwa np. pod Prechybę (11km podjazdu) może być naprawdę męczące, zwłaszcza, że Scotta jak każdego innego fulla fatalnie się nosi!

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj