Test: Słuchawki sportowe Skullcandy Vert

Sprawdź naszą opinię o słuchawkach stworzonych do sportów ekstremalnych - bezprzewodowy i douszny model Skullcandy Vert

Drukuj

Skullcandy Vert to jeden z nowszych modeli dousznych słuchawek amerykańskiej marki, która bezpośrednio wywodzi się ze świata sportów ekstremalnych. Słuchawki Vert mają być właśnie czymś więcej, niż tylko słuchawkami sportowymi - w środowisku naturalnym kolarza górskiego sprawdziliśmy, jak Verty spisują się na rowerze.

Skullcandy to dziś marka mocno rozpoznawalna wśród osób mniej lub bardziej związanych z branżą audio, jednak amerykański brand równie mocno co ze światem dźwięku, jest związany też ze światem sportów ekstremalnych. Dowodów na powyższe szukać długo nie trzeba - twórca marki Rick Alden na pomysł stworzenia Skullcandy wpadł w trakcie wypadu snowboardowego - otóż podczas jazdy wyciągiem zadzwonił do niego telefon, co zmusiło go do przepięcia słuchawek z odtwarzacza muzyki do telefonu. Nie musimy pewnie opisywać, jak bardzo niewygodna jest to czynność, kiedy mamy na sobie grube rękawice, a telefon jest schowany gdzieś w odmętach zimowej kurtki. Dziś taki problem wydaje się już czymś zupełnie z innej epoki, jednak kilka lat temu tego typu sytuacje mogły odbierać sporo przyjemności z łączenia słuchania muzyki i aktywności fizycznej. Skullcandy powstało, podobnie jak wiele innych wyspecjalizowanych marek, z realnej potrzeby - i zresztą słusznie firmę porównuje się do marki GoPro, tyle że w wydaniu audio - obie firmy są ze Stanów, obie łączą w sobie technologie powiązane z obsługą mediów, obie wywodzą się ze świata sportów ekstremalnych.

Powyższy wstęp stanowi idealne tło do wprowadzenia bohatera tego tekstu - mowa o słuchawkach Skullcandy Vert, które Amerykanie zaprezentowali podczas targów IFA 2019 w Berlinie. Nowy model słuchawek ma być zdecydowanie czymś więcej, niż tylko kolejnymi słuchawkami sportowymi na rynku - dedykowany jest do sportów ekstremalnych i to właśnie podczas takich aktywności ma zapewnić maksimum ergonomii obsługi oraz oczywiście wysoką jakość dźwięku - bo nie zapominajmy, że Skullcandy nie tylko podchodzi do budowy słuchawek interdyscyplinarnie, ale i cenione jest wśród osób wyłącznie powiązanych z branżą audio - dowód to chociażby obecność w ofercie typowo audiofilskich słuchawek zamkniętych.

 

 

 

 

Skullcandy Vert to słuchawki bezprzewodowe douszne, które zaprojektowano z myślą o potrzebach osób jeżdżących na rowerze, nartach, snow czy skateboardzie. Ich konstrukcja w sposób jednoznaczny sugeruje, że powinniśmy ich używać głównie w terenie, a nie np. na szosie, bo chociaż producent wspomina, że model Vert nie powinien odcinać nas w 100 procentach od dźwięków otoczenia, to jednak w pewnym stopniu na pewno to uczyni. W tym miejscu warto też wspomnieć, że słuchawka Vert została skonstruowana tak, aby móc komfortowo używać jej także pod pełnym kaskiem - za powyższe ma oczywiście odpowiadać odpowiedni profil słuchawki. Piszemy o tym już na wstępie, bo test Vertów jakoś z urzędu kazał nam odnieść się też do naszych doświadczeń ze słuchawkami AfterShokza - czyli tymi, bazującymi na technologii przewodnictwa kostnego, które w ogóle nie odcinają nas od dźwięków otoczenia. Nieco dalej postaramy się także porównać oba rozwiązania.

 

 

 

 

Podstawowe dane techniczne

Technicznie rzecz biorąc, słuchawki Vert mają w sobie kabelek, jednak formalnie są słuchawkami bezprzewodowymi - mamy tu na myśli fakt, że ze źródłem dźwięku, czyli naszym telefonem, łączą się przez Bluetooth. Przewód z kolei łączy słuchawki douszne z klipsem, który też jest charakterystycznym punktem Vertów - otóż klips pełni tu rolę sterownika, który pozwala schować telefon głęboko w przestrzeń plecaka i już go podczas jazdy nie wyciągać. Okrągły "pilot" jest o tyle fajny, że Skullcandy zaprojektowało go do wszechstronnych zastosowań - możemy go przypiąć do elementu naszej garderoby, ale i na pasek gogli czy - tak było najczęściej w przypadku naszych trailowo-endurowych eskapad - na szelki plecaka rowerowego

Sterownik Vertów posiada posiada na górnej części multifunkcyjny przycisk - nim załączamy słuchawki, ale i obsługujemy kilka innych funkcji - np. poprzez dłuższe jego przytrzymanie dokonujemy sparowania ze smartfonem, które przebiega bardzo intuicyjnie i nawet nie potrzebujemy do jego dokonania otwierania instrukcji obsługi. Przyciskiem możemy również odbierać i zakończyć połączenie, bo na kabelku słuchawek zlokalizowano mikrofon, zatem spokojnie możemy poprzez Vert realizować połączenia telefoniczne - zresztą to wydaje się w pełni naturalne, biorąc pod uwagę opisywaną na wstępie genezę powstania marki. Po drugie klips posiada ruchomą część zewnętrzną, swojego rodzaju pokrętło sterujące - tym elementem albo przełączamy pomiędzy utworami (dłuższe przytrzymanie pokrętła), albo regulujemy głośność (krótszy ruch).

 

 
 

 

 

Ciekawostką w Vercie jest funkcja TILE - to wbudowany lokalizator, który możemy wykorzystać po zainstalowaniu aplikacji w naszym telefonie. Lokalizator również po Bluetooth pomaga zlokalizować urządzenie, które nam się zapodziało np. w domu czy hotelowym pokoju, w ferworze wyjazdowych emocji. 

Skullcandy deklaruje, że Verty mogą pracować maksymalnie 10 h na jednym ładowaniu - przyznamy, że nie mierzyliśmy tego parametru z zegarkiem w ręku, ale możemy spokojnie potwierdzić, że kalkulacja Skullcandy jest jak najbardziej uczciwa i model Vert deklarowany wynik osiąga. Klasa wodoodporności słuchawek określona została na IPX4 (radzą sobie z wilgocią na szlaku czy potem). Słuchawki bardzo szybko się ładują, a samego ładowania dokonujemy za pośrednictwem portu micro USB. Verty są też bardzo lekkie - ich masa wynosi nieco ponad 36 g.

 

 

 

 

Vert w praktyce

Skullcandy Vert w zastosowaniach szlakowych okazały się maksymalnie komfortowe i ergonomiczne w obsłudze. Warto zacząć od tego, że wyprofilowanie samej słuchawki świetnie pasuje do kształtu ucha, przez co spoczywa w nim po prostu dobrze - nie przemieszcza się, nie wypada. Powyższe pisze osoba, która ze standardowymi słuchawkami (np. tych ze smartfonowego zestawu) zawsze była na bakier i nigdy nie potrafiła takowych słuchawek optymalnie do ucha dopasować. Warto dodać, że w zestawie ze słuchawkami otrzymujemy gumowe nakładki z wypustkami FitFins, które stawiają zdecydowaną kropkę nad i w temacie pewnego połączenia słuchawki z uchem. Powyższe doceniamy szczególnie w perspektywie dynamicznej jazdy po trailach czy jazdy enduro - można latać, można zaliczyć glebę - w każdym z tych przypadków Vert dostarczy odpowiedni soundtrack. Tak jak wspominaliśmy - profil słuchawki sprawia, że jest ona w pełni kompatybilna z kaskami typu full face - Vert nie wystaje z ucha, przez co kask nie ma możliwości nieprzyjemnego dociskania słuchawki. Z tego powodu są one odpowiednie dla wszystkich miłośników ekstremalnego MTB. 

Słuchawki cechują się też solidnym zasięgiem Bluetooth - mając telefon przy sobie nie ma opcji, żeby pojawiły się jakiekolwiek zakłócenia na linii Vert - smartfon. Co więcej - spokojnie możemy ze słuchawkami oddalić się od źródła dźwięku. Dla sprawdzenia zasięgu Vertów odchodziliśmy nawet do osobnego pokoju w kamienicy o grubych ścianach i też nie zanotowaliśmy zakłóceń.

Jakość dźwięku - zasadniczo to od tego parametru powinniśmy zacząć opis Vertów. Tu także nie ma się do czego przyczepić. Słuchawki Skullcandy może i nie są modelem audiofilskim, ale zaspokoją naszym zdaniem wymagania zmysłu słuchu 90% rowerowej populacji. Dźwięk emitowany nie jest "zamulony", ale ma dobrze słyszalne niskie częstotliwości. 

Naczelną cechą Vertów jest komfort ich obsługi w każdych warunkach. Pokrętło sterujące jest nie tylko bardzo intuicyjne w obsłudze, ale i po prostu wygodne - jest na tyle duże, że spokojnie obsłużymy je w grubych rękawicach zimowych, nie wspominając już o lżejszych rękawiczkach MTB na lato. Klips słuchawek pewnie spoczywa zarówno na bluzie, jak i szelkach plecaka - i daje się obsługiwać szybko, na jakimś wypłaszczeniu ścieżki damy radę zmienić utwór. W słuchawkach możemy też aktywować funkcję asystenta głosowego. 

 

 

 

 

Skullcandy Vert vs Aftershokz

Skullcandy deklaruje, że konstrukcja samych słuchawek Vertów została pomyślana tak, żeby nie izolować nas w 100 procentach od dźwięków otoczenia. To od razu każe nam odnieść się do testowanych przez nas modeli konkurencyjnego AfterShokza. Vert naturalnie mocniej odcina nas od dźwięków otoczenia, niż słuchawki bazujące na przewodnictwie kostnym - co nie jest żadnym odkryciem. Z tego powodu Vertów polecamy używać jedynie poza ruchem drogowym, a nie na szosie.

Trzeba jednak oddać Skullcandy to, że jeśli regulatora głośności w testowanych słuchawkach Skullcandy nie odkręcimy na maksa, to faktycznie dochodzą do nas dźwięki z otoczenia - odpowiednia konstrukcja słuchawek ma umożliwić nam zorientowanie się w porę, jeśli zajdzie jakaś sytuacja awaryjna, np. na stoku czy za naszymi plecami na zjazdowej ścieżce. Powyższe Skullcandy osiąga za sprawą specyficznej konstrukcji "głośniczków", które nie pokrywają 100 % powierzchni słuchawki, a zlokalizowane są tylko na jej czubku. Do tego sam profil słuchawki nie odcina dopływu powietrza do naszego kanału słuchowego, co też umożliwia przenikanie do nas dźwięków otoczenia. Jeżdżąc po trailach z głośnością ustawioną na około połowę skali, dało się słyszeć cykanie głośnego bębenka piasty, z kolei pisząc ten tekst i słuchając muzyki na połowę maksymalnej mocy, słyszymy za oknem przejeżdżające tramwaje i szum samochodów. Zatem potwierdzamy - Vert nie odcina nas całkowicie od dźwięków nas otaczających (tak jak robią to chociażby typowe "pchełki", których głośniczek pokrywa 100 % powierzchni naszego otworu usznego) i stanowi bardzo ciekawy kompromis pomiędzy całkowicie nas izolującymi, tradycyjnymi pchełkami, a słuchawkami typu AfterShokz.

 

 
 

 

 

Konstrukcja Vertów z kolei zdecydowanie lepiej radzi sobie z wiatrem (niż AfterShokzy), bo ten nie zakłóca dźwięku ze słuchawki. I chociaż AfterShokz zapewnia w naszej ocenie naprawdę zaskakująco dobrą jakość brzmienia, to Skullcandy i tak otrzma lepszą notę wśród audiofilów. Powyższe też dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, bo również wynika bezpośrednio z konstrukcji samego głośniczka. 

Sprawa zatem jest prosta - jeśli jeździsz tylko w terenie, a do tego uprawiasz sporty zimowe (i używasz zimowej czapki czy kominiarki), to zdecydowanie warto pójść w stronę Skullcandy. Jeśli z kolei jeździsz na szosie albo po prostu chcesz mieć pełny kontakt z otoczeniem, to model Vert odradzamy i zdecydowanie polecamy jeden z modeli AfterShokza.

 

 

 

 

POW! POW! POW!

Na marginesie chcielibyśmy wspomnieć o jeszcze innym temacie - otóż jak wspominaliśmy, Skullcandy powiązane jest mocno ze środowiskiem snowboardowym. W zestawie z naszymi słuchawkami trafił do nas powerbank Stash Mini z logo Skullcandy oraz POW (skrót od Protect Our Winters). Pod nazwą POW kryje się organizacja, założona przez fanów sportów zimowych - nazwa organizacji jest jednoznaczna. Ekipa Protect Our Winters czyni starania na rzecz spowolnienia zmian klimatu, które powodują stopniowy wzrost średnich temperatur na świecie. Oczywiście problem topniejących lodowców i zdecydowanie łagodniejszych zim w ośrodkach narciarskich na świecie to tylko czubek "góry lodowej" całego problemu, a sam temat zmian klimatu jest sprawą o której można napisać kilka grubych książek, jednak zawsze przychylnym okiem patrzymy na wspieranie tego typu organizacji. Więcej o działaniach POW oraz możliwość wsparcia organizacji czy nawet zaangażowania się w jej działania znajdziecie na stronie: protectourwinters.org.

 

 

 

Specyfikacja

Skullcandy Vert
  • Cena: od 349 zł
  • Typ słuchawek: Bezprzewodowe dokanałowe
  • Typ połączenia: Bluetooth 5.0
  • Impedancja: 32 ohm ±15%
  • Średnica sterownika: 13,6 mm
  • THD: Input 0.179V 50Hz-6.3KHz<3%
  • Zakres częstotliwości: 20Hz – 20KHz
  • Masa: 36,3g
skullcandy.pl Gdzie kupić?

 

Dystrybucja: skullcandy.pl

 

Zobacz też: