Rock Shox SID XL - wybryk natury

Drukuj

Inżynierowie i konstruktorzy rowerowi są trochę jak scenarzyści gier komputerowych. Ich wysiłki zmierzają ku temu, by dostarczać graczom-bikerom nowych bodźców. Tworzą sprzęt który będzie jeździł jeszcze szybciej, jeszcze dalej, jeszcze efektywniej.<br />

Inżynierowie i konstruktorzy rowerowi są trochę jak scenarzyści gier komputerowych. Ich wysiłki zmierzają ku temu, by dostarczać graczom-bikerom nowych bodźców. Tworzą sprzęt który będzie jeździł jeszcze szybciej, jeszcze dalej, jeszcze efektywniej.
W latach dziewięćdziesiątych rowerzysta trenując i przechodząc na kolejne levele gry o nazwie MTB był zdany przede wszystkim na własne umiejętności. Był bohaterem bez superbroni, którą z łatwością pokonałby coraz groźniejszych wrogów. Bez magicznych hamulców nie zawojował ekstremalnie trudnego zjazdu. Brak superamortyzatorów wybaczających błędy nie pozwolił wjechać na kamienisty szlak, a z czterema kilogramami więcej w rowerze nie udało mu się pokonać dwudziestokilometrowej pętli z czasem krótszym o pół minuty.

Nad superbronią pracuje sztab ludzi z konkurencyjnych firm dostarczając coraz to lepsze komponenty. Ten technologiczny wyścig w ostatnich latach trochę przyhamował i obecnie zauważyć można raczej dopieszczanie i dopracowywanie szczegółów niż wprowadzanie zupełnie nowych koncepcji, jak miało to miejsce w latach dziewięćdziesiątych. To dekadę temu tworzono zupełnie nowe komponenty, dzięki którym możliwe stawało się przeskoczenie nawet kilku levelów jednocześnie.

Taką superbronią stał się między innymi amortyzator SUPERLIGHT INTEGRATED DESIGN firmy Rock Shox. Błękitny, wykorzystujący innowacyjny system sprężyny powietrznej, a przez to megalekki (1200 g). Zdecydowanie najlżejszy w swojej klasie.



Po raz pierwszy topowi zawodnicy XC użyli SIDów w 1997 roku. Towarzyszył temu solidny szum medialny i mocne działania marketingowe (w tym Amerykanie są bezkonkurencyjni). Wtedy to kolarski świat przekroczył kolejny poziom rowerowej gry: przyszłość amortyzacji zaczęła należeć do powietrza! Przypomnijmy, że w tamtym czasie Rock Shox nie miał silnej konkurencji. Marzocchi posiadał opinię producenta dobrych, ale ciężkich widelców. Manitou niczym szczególnym się nie wyróżniał, a awangardowy Headshock w zasadzie ograniczał się do rowerów jednego producenta. Potężny dziś Fox Racing Shox był raczkującą firmą w świecie MTB oferującą wyłącznie dampery. W umysłach kolarzy MTB absolutny numer jeden należał do Rock Shoxa!

Dwa lata temu świętowaliśmy dziesięciolecie SIDa (tak naprawdę widelec do seryjnej produkcji trafił rok później, w 1998 roku). Rock Shox wypuścił rocznicowe egzemplarze nawiązujące do ówczesnej grafiki, a w branżowych mediach znalazł się szereg publikacji o historii oraz ewolucji tego amortyzatora w latach 1997-2007. Temat jest ciekawy, zwłaszcza jeśli zestawimy pojawiające się rok po roku wypusty, ich wagi, technologię oraz powiększanie się „rodziny” SID o nowe wersje.

W 1998 roku SID był singlem. Nie miał rodziny. Był dumny, ale samotny. Rok później ludzie z Rock Shoxa postanowili „dorobić” mu dwóch braci. By je rozróżnić, dotychczasowemu modelowi nadano przydomek SL, a dwie nowości nazwano SL-D (brzmi trochę politycznie) oraz XL. Ten pierwszy powstał niejako w sposób naturalny. Skoro produkt się sprawdza, przyszedł czas na stworzenie jego niskobudżetowego odpowiednika. Drugi... cóż. Dziś określiłbym go jako „wybryk natury”. I to właśnie on, a nie kolejne udane i dopieszczane już w XXI wieku wersje Team, World Cup, czy XX z karbonowymi dodatkami i manetkami na kierownicy jest bohaterem tej opowieści.

SID XL był... freeridowym amortyzatorem z podwójną koroną o oszałamiającym skoku 80-100 mm. Zastosowano w nim te same rozwiązania technologiczne co w modelu SL. Był to: nowy system Dual Air z dodatkowym negatywnym zbiornikiem powietrza oraz kartridż C3 Pull-Push z oddzielną regulacją uginania i odbijania. Widelec ważył 1700 gram i występował w tym samym co SL, niebieskim kolorze oraz w wersji czerwonej, nawiązującej do zjazdowego Boxxera.

Ambasadorem produktu został sam Greg Herbold, pierwszy Mistrz Świata w downhillu, dziś legenda tego sportu. W katalogach Rock Shoxa Greg na rowerze z SIDem XL pozował na wyluzowanego gościa jadącego po singletrackach i przeskakującego przez różne kamieniste nierówności. Wypisz, wymaluj dzisiejsze enduro. Wtedy jeszcze owego stylu nie „odkryto”, mówiło się raczej o lekkim freeridzie. Ale nie o terminologię chodzi. Spece od RS zwietrzyli potrzebę budowania amortyzacji o większym skoku dla riderów preferujących agresywną jazdę po zróżnicowanym terenie. Niestety: SID XL zupełnie się do tego nie nadawał. Haki na zwykłą oś, szerokość goleni oraz system pochodziły z modelu SL. Był więc widelcem do racingowego cross country z dołożoną półką, która jednak nie załatwiała sprawy. Widelec nie mógł wytrzymać radosnych skoków i wielogodzinnego katowania po bezdrożach. Brak zainteresowania tym wypustem, ale przede wszystkim jego wysoki poziom awaryjności sprawiły, że SID XL zniknął w 2000 roku z oferty kalifornijskiego producenta. SIDowi XL nie udało mu się wskoczyć na kolejny level i nie wykreował enduro lub, jak kto woli, all mountain.

* foto archiwum Rock Shox