Test roweru Giant Boulder 870

Drukuj

Jazda rowerem była zawsze dla mnie źródłem wielkiej przyjemności. Najpierw jeździłem starym trójkołowcem z plastykowymi kołami, potem składakiem, któremu dość szybko połamałem boczne kółka.

Jazda rowerem była zawsze dla mnie źródłem wielkiej przyjemności. Najpierw jeździłem starym trójkołowcem z plastykowymi kołami, potem składakiem, któremu dość szybko połamałem boczne kółka.Gdy składak wykruszył się, a ja byłem większy, przyszła kolej na 24” koła w „górskim” Romecie (rower funkcjonuje nadal, lecz już na emeryturze). Kiedy wyrosłem z Rometa dostałem świetnego bike’a z hipermarketu, który przeczył wszelkim negatywnym opiniom na temat „makrokeszy”, jednak po pół roku zostałem go pozbawiony przez amatora cudzej własności. Żal próbowałem ukoić fullem za 600 zł. Ten jednak nie wytrzymał długo i po dwóch miesiącach oddałem go do sklepu. Następny sezon przemierzyłem na wspomnianym Romecie zbierając gotówkę na rower marzeń.

W ręce wpadła mi broszurka Treka, dzięki której wiedziałem, co mnie na prawdę interesuje. Chodziło o krosówkę z aluminiową ramą i wyższym, niż SIS osprzęcie. Wchodziłem do prawdziwych sklepów rowerowych i z rozmarzeniem podziwiałem maszyny za kilka ładnych tysięcy. W końcu gorączka rowerowa zwana cyklozą popchnęła mnie do zakupu czerwono-czarnego sztywnego Gianta o rozmiarze 19”. Rower kupiłem 14 stycznia 2002 roku w łódzkim „Dynamie”. Był to model z roku 2001, zatem cena musiała być atrakcyjna. Zapłaciłem 1174 zł.
Części:
Szkieletem roweru jest solidna rama wykonana ze stopu aluminium, który producent nazywa ALLUX. Rury o dużej średnicy mają stały przekrój; jedynie dolna rura przedniego trójkąta jest owalizowana od strony suportu, osiągając w tej części średnicę około 55mm. Tylny widelec jest typu Monostay (w górnej części wykonany z jednego elementu). Rama jest estetycznie i precyzyjnie wykonana, co można również zauważyć badając powłokę lakierniczą. Kolory nie zmatowiały, farba wciąż wygląda jak nowa. Solidne haki posiadają mocowanie na bagażnik i błotnik (po dwa gwintowane otwory z każdej strony), jednak nie uświadczymy mocowania na hamulce tarczowe. Geometria ramy jest raczej sportowa, umożliwia zarówno pokonywanie stromych wzniesień jak i szybką jazdę na płaskim terenie. Potencjał zjazdowy znacznie ogranicza brak amortyzacji przedniego widelca. Turyści i osoby preferujące spokojną i wygodną jazdę nie będą narzekać. Rama przyzwoicie tłumi drgania. Plus to stabilny, wymienny hak przerzutki. Jest i łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Piwoty hamulca V są zamocowane za nisko, co może utrudnić montaż błotnika, a sztywność tylnego trójkąta nie wpływa pozytywnie na skuteczność hamowania.
Przedni widelec jest wykonany ze stali, a jego wysoka sztywność pozwala na pełne wykorzystanie hamulca. Widelec posiada po dwa otwory z każdej strony, na błotnik lub bagażnik, i nie ma mocowania na tarczówkę.

Istotnym elementem każdego roweru są koła. W prezentowanym Giancie składają się na nie jednościenne, aluminiowe obręcze lakierowane na czarno, nierdzewne szprychy w liczbie 36 na koło oraz piasty, marki których nie jestem pewien. W warsztacie usłyszałem, że może to być Formula. Producent zadbał o bezpieczeństwo użytkownika montując po dwa światła odblaskowe na każdym kole. Koła nie wymagały centrowania przez cały okres eksploatacji, choć kilka razy pokusiłem się o drobne korekty naciągu szprych, które nie były w istocie niezbędne. Obręcze są odporne na ścieranie i obicia, prezentują się przy tym estetycznie. Piasty są niskiej jakości i szybko się zużyły. Konusy dostały szybko wżerów, a bębenek w tylnej piaście ma spory luz. Pojawił się już po 2500km. Jednak mechanizm nigdy nie przerywał i zapadki działają w miarę sprawnie. Piasty są oczywiście wyposażone w szybkozamykacze. Wadą tych kół jest jeszcze niska sztywność, wynikająca z użycia jednokomorowych obręczy.

Koła zostały wyposażone w opony Kenda cross country 1,95”, które wysokości klocków bieżnika zawdzięczają swoją jedyną zaletę, a mianowicie odporność na ścieranie. Gumy toczą się gładko, ale szybko się zapychają, a błota nie pozbywają się z łatwością. Opony są delikatne i wrażliwe na rozcięcia, co spowodowało raz mój pieszy powrót nocą do miasta z wycieczki. Dla niewybrednego użytkownika będą jednak optymalnym wyborem pomiędzy komfortem, a bezpieczeństwem. Dętki Kendy o wąskim wentylu noszą już wiele blizn po snejkach.

Napęd roweru to połączenie ośmiorzędowej kasety Shimano Alivo, korb SR Suntour XR 180 (26T, 36T, 42T), oraz łańcucha KMC.

Kaseta jest bardzo trwała, sprawnie zmienia przełożenie, a ze solidnym łańcuchem KMC tworzy świetny duet. Byłoby i zgrane trio, ale wybór korb Suntoura jest nieporozumieniem. Korby były od początku krzywe, zawijały łańcuch niszcząc go i kalecząc poważnie ramę. Po przejechaniu 4334 km stanowią poważne zagrożenie, gdyż łańcuch wyrobił z łatwością koronki i przeskakuje przy mocniejszym depnięciu. Plastykowa osłonka przeszła do historii dość szybko. Użycie nitów do połączenia koronek i nietypowy rozkład otworów przekreśla definitywnie szansę Suntoura na pozytywną ocenę. Gwoździem do trumny jest prawie żadna sztywność blatów.
Suport (no name) dożył ledwo 3700 km i w piskach, i zgrzytach osiągnął poważny luz kwalifikujący wkład do wymiany. Jeszcze przed wymianą wykazywał się dużą giętkością.

Przerzutka przednia (górny ciąg) to najtańszy wyrób Shimano (SIS). Konstrukcja powoduje szybkie gromadzenie się błota, co utrudnia redukcję biegu. Zastosowana sprężyna jest zbyt silna, choć stanowi pewne rozwiązanie dla wspomnianego problemu. Przerzutka tylna – Acera, również produkcji Shimano – sprawuje się poprawnie pomimo luzów. Jest estetyczna, daje się polubić i nie sprawia poważnych kłopotów. Przerzutki współpracują z klamkomanetkami Shimano. Są one wygodne i sprawiają wrażenie solidnych, choć lewa klamka już poważnie klekoce.
Hamulce typu V wykonane z aluminium sprawują się znakomicie. Dobrze wyregulowane są nieocenione zarówno na zjazdach jak i podczas jazdy w mieście. Pierwotnie wyposażone w ostre i szybko oczyszczające się klocki ProMax obecnie współpracują z miękkimi, kruszącymi się klockami no name.

Stalowe stery starego typu po pierwszych kilometrach wymagały dokręcenia. Obecnie daje się zauważyć zużycie łożysk, ale nie ma w nich większych oporów i rokują długą spokojną eksploatację.

Pedały VP-922 S oparte na stalowej ośce wyposażone w parę łożysk kulkowych składają się z plastykowego korpusu i metalowej ramki z odblaskami Cateye. Po 3800 km rozebrałem je i po przepłukaniu oraz nasmarowaniu działają jak nowe. Mimo braku uszczelnienia łożyska są w niemal idealnym stanie technicznym.

Siodło Velo wykonane z tworzywa sztucznego i gąbki pokryte jest sztuczną skórą. Siedzi się na nim w miarę wygodnie, lecz długa jazda bez spodenek z wkładką nie jest dobrym pomysłem. W czasie eksploatacji podarła się na boku skóra na skutek kontaktu z ziemią, ale otwór nie powiększa się. Siodło wspiera czarna, aluminiowa, karbowana sztyca o średnicy 30,8 mm i długości 265 mm, nieco za małej dla użytkowników powyżej 175cm. Elegancki i solidny zacisk siodła z napisem Giant jest wygodny w użyciu i trwały.
Stalowa, prosta kierownica 580 mm, pomalowana delikatną czarną farbą oparta jest na jednoelementowym wsporniku skręcanym jednym wkrętem. Zestaw delikatny, ale wystarczający. Miękkie i wygodne chwyty wytarły się i wymagały wymiany.

Linki i pancerze o nie do końca szczęśliwie dobranych długościach pracują z oporem. Element sprężynujący, przy przednim hamulcu po odnalezieniu szybko powędrował do szuflady, w skutek czego cieszę się ostrzejszym od fabrycznego hamulcem. Rower posiada również światła odblaskowe Cateye z przodu i z tyłu.

Szczegółową tabelę z ocenami poszczególnych komponentów znajdziecie TUTAJ

Jazda:
Dobrze wyregulowany, czysty i z odpowiednim ciśnieniem w oponach. Taki powinien być prezentowany rower, aby zapewnić dużą dawkę frajdy. Jest on świetną propozycją na weekendowe wypady za miasto dla turysty. Precyzyjny w prowadzeniu, lekki, zwrotny i w miarę uniwersalny. To wszystko może kusić również bardziej wymagających lub amatorów cross country. Rower zachęca do szybszej jazdy, którą można cieszyć się pomimo sztywnego widelca. W mieście jest równie praktyczny, choć nie ma stopki ani dzwonka (można go z powodzeniem zastąpić gwizdkiem czy starą piszczałką-kaczuszką).

Gdy wyrośnie przed nami góra, nie pozostaniemy bezradni. Niski przód, sztywny widelec, prosta kierownica i dobra rama pozwolą wdrapać się niemal wszędzie. Rower nie myszkuje na boki i nie staje dęba. Problem możemy jednak mieć z przyczepnością. Na luźnym podłożu lub błocie opona nie zapewni stabilności, zwłaszcza gdy jedziemy stojąc na pedałach. Jeśli ktoś chciałby poprawić możliwości podjazdowe, powinien zaopatrzyć się w lepszą tylną oponę i rogi.

Na zjazdach rower nie wybacza najmniejszych błędów i nie pozwala na żadne szaleństwa. Drobne opony, sztywne zawieszenie, delikatny mechanizm korbowy i kruchy kokpit nie są sprzymierzeńcami w eksploracji stromych zboczy. Należy zachować umiar i poskromić fantazję. Jeśli nie podoba ci się to, co piszę, musisz poszukać roweru enduro lub dh, ale z kolei taki sprzęt nie jest tani i nie umożliwia sprawnego pokonywania podjazdów.

Szybkie ścieżki w lesie z podjazdami i o w miarę równym podłożu to żywioł Bouldera. Spisuje się na nich na piątkę. Na przykład rok temu w pogodny dzień przejechałem nim 80 km ze średnią prędkością 22 km/h w terenie obfitującym w podjazdy i zjazdy (Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich). Nie odczułem wyjątkowego zmęczenia, ale do roweru byłem już wcześniej przyzwyczajony.

Jazda zimą:
Tej zimy postanowiłem nie rozstawać się ze swoją pasją. Myślę, że wyszedłem na tym dobrze, choć rower może mieć na ten temat inne zdanie. Jeździłem bez błotników i sprzęt był narażony na naprawdę szkodliwe warunki. Czasem zaniedbywałem go i pozostawał dzień lub dwa po wycieczce bez zabezpieczenia.

W mieście nie napotykamy większych problemów poza śliską nawierzchnią i wodą z solanką. Jednak zapuszczenie się w teren nie pozostaje niezauważone. Kopny śnieg jest przeszkodą, o której poważnie myśli się dopiero po bliższym z nim zapoznaniu. Stanowi on dla letnich opon Kendy ogromny opór, a wytrzymałość i wytrwałość bikera są wystawiane na ciężką próbę. Za przykład niech posłuży moja trzydziestokilometrowa wycieczka w terenie, po której byłem wykończony jak po 100 km szybkiej jazdy latem. Brak amortyzacji poważnie dawał mi się we znaki. Obite dłonie i obolałe siedzenie nie pozwalały na szybszą niż 25 km/h jazdę po ubitym, nierównym śniegu.

Osoby cierpiące na cyklozę nie odmówią sobie zapewne takiej zabawy, ale podobne harce nie leżą w kręgu zainteresowań przeciętnego użytkownika. Dłuższe wyprawy zimowe oznaczają konieczność zakupu amortyzowanego widelca, najlepiej z tłumieniem olejowym (elastomer zamarznie). Nie jest to mały wydatek i raczej rozsądniej by było zamiast tego udoskonalić napęd będący bolączką Bouldera (korba).

Zmiany:
Dotychczas mój Giant nie doczekał się głębszej ingerencji w osprzęt, chociaż nastąpi to lada moment. Zadowoliłem się dokupieniem licznika, świateł, błotników, nosków i wymianą klocków hamulcowych. Licznik – Techwell Mate-3 ¬– kosztował 46 zł i posiada dziesięć przydatnych funkcji. Jego wadami są niewygodnie umieszczony przycisk (gumowy klocuszek z tyłu) i spowolniona praca w niskiej temperaturze (przyczyną jest zapewne bateria). Nosków używam prawie od nowości roweru i uważam je za świetny wynalazek. Są tanie, można z nich korzystać wraz ze zwykłymi adidasami i w każdym momencie zdemontować pozostawiając platformy. Jednak w przypływie gotówki nie pogardzę systemem SPD. Błotniki, jakie wybrałem, to pełne, klasyczne, plastykowe wyroby. Używam je niestety dopiero od końca zimy, ale nie żałuję ich kupna. Jedynym problemem przy montażu był tylny hamulec V-break. Był on położony za nisko. Musiałem dorobić z aluminiowej blachy przedłużenie dla standardowego mocowania w błotniku, by nie kolidował z hamulcem.

Światła to zwykła lampka diodowa z tyłu oraz diodowy Cateye HL-EL200 z przodu. O tylnej nie mam dużo do powiedzenia, ale przednia zasługuję na chwilę uwagi. Niemal nie wierzyłem w możliwość oświetlenia przez nią ścieżki w lesie nocą. Nie wierzyłem, dopóki nie spróbowałem. Żyję i mam za sobą przyjemną przejażdżkę. Trzy diody dają wystarczające światło. Nie zdecydowałbym się na jej zakup, gdyby nie oszczędność baterii. To fakt, przekonałem się o tym sam.

Planowane zmiany:
Pierwszą rzeczą, bez której nie przejadę tego sezonu, to nowy napęd. Wymiana nastąpi prawdopodobnie w przyszłym tygodniu (jeżeli będą części). Kaseta jaką wybrałem to Shimano Alivo, taka sama jak teraz, korby to Shimano Alivo 175 mm (jeśli taka długość jest dostępna) oraz łańcuch KMC (tak jak obecnie). Nie popełnię już więcej błędu jazdy na jednym łańcuchu i zastosuję system trójłańcuchowy.
Następną zmianą będzie wymiana kół na następujący zestaw: piasty Shimano LX + obręcze Mavic X222 na 32 szprychy (przód i tył). Gdybym miał sięgnąć w przyszłość jeszcze dalej to myślę o przerzutkach Sram 5.0 lub 7.0. Ostatnią rzeczą, jaką bym kupił, jest amortyzowany widelec, do którego nie palę się wcale.

Podsumowanie:
Rower Giant Boulder 870 zasługuje na ocenę 4, taką jaka wyszła z ocen poszczególnych elementów. Cena roweru po obniżce jest atrakcyjna i odpowiada klasie roweru. Jednak normalna cena w okolicy 1500 zł jest za wysoka. Gdyby rower został przez producenta wyposażony w lepszy suport, korby i tylną piastę, byłby idealny. Przeznaczeniem tego modelu jest turystyka i lekkie xc. Rower według moich pomiarów waży około 13 kg; nie jest to mało, ale za tak niską cenę wystarczająco mało, by zadowolić przeciętnego użytkownika. Sprzedawca zaskoczył mnie przy zakupie słowami: „...jest on oparty na dobrej ramie i uważam go za dobry początek do dalszych zmian w osprzęcie...”. Dziś rozumiem go znakomicie.

Podziękowania: Dla rodziców-sponsorów; dla babci-sponsorki; dla Igora za robienie zdjęć; gdy dosiadałem roweru; dla redakcji BikeWordl.pl za motywację do napisania artykułu, o którym myślałem już pewien czas.

Uwagi do zdjęć: zdjęcia są wykonane w Lesie Łagiewnickim i Arturówku; te z panoramą to widok ze Śmieciowej Góry na Łagiewniki i miasto Łódź.

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj