Fantastyczne widoki, niesamowita przyroda i architektura kolejowa składająca się z mostów zawieszonych między wzgórzami wypełnionymi po horyzont drzewkami oliwnymi, tuneli oraz dawnych stacji kolejowych, dziś zamienionych na restauracje.
Via Verde zwana inaczej Zielonym Szlakiem znajduje się w regionie Subbetica w prowincji Cordoba, leżącym w samym sercu części Andaluzji. Powstała w wyniku rewitalizacji dawanej linii kolejowej Tren del Aceite, czyli Kolei Olejowej, którą w XXI w. zamieniono na drogę rowerową.
Długość trasy wynosi 58 km i ciągnie się przez takie miejscowości jak Lucena, Cabra, Dona Mencia, Zuheros i Luque. Mieliśmy okazję popedałować w tym regionie na początku listopada, kiedy u nas, jeśli przyroda nie zadecydował inaczej, już się skończył a tam przy średnich temperaturach 20 stopni trwa w najlepsze.
Drzewka oliwne to największy biznes regionu. Obsadzono nimi każdy nadający się skrawek ziemi, dlatego w efekcie południe Hiszpanii może pochwalić się 16 milionami drzew oliwnych, a jej udział w światowej produkcji oliwek jadalnych wynosi aż 20 %!
Właściwie w każdej miejscowości można znaleźć firmy produkujące różne przedmioty z użyciem oliwek. Oczywiście oliwki jadalne i oliwa są najważniejsze, ale wykorzystuje się je do wielu innych produktów, jak świece, czy kosmetyki. W samej w branży spożywczej znaleźć można wiele oliwkowych wariacji na przykład konfitury (pycha!), czy czekolada.
W tym regionie oliwa ma ogromne znaczenie i wpływ na funkcjonowanie całej społeczności. To nie tylko biznes, ale też część historii i kultury. Museo de la Cultura del Olivo w miejscowości Baeza znajdującej się jakieś 140 km na północny wschód od miejsca naszej wędrówki to pasjonująca podróż po świecie, którego centrum stanowią oliwki. Co ciekawe, osobą odpowiedzialną za stworzenie całego skomplikowanego systemu irygacyjnego pozwalającego na bardziej wydajną pracę i gwarantującego lepsze zbiory był polski inżynier Tomasz Bartmański.
No to jazda
W weekend ruch na trasie jest dość spory. Droga ma szerokość ok. 2 metrów, wystarczająco, by zmieściły się na niej grupki rowerzystów jadących w obu kierunkach.
Szeroka, asfaltowa droga i minimalnym nachyleniu pozwala na całkowicie komfortową jazdę. Można ją pokonać na rowerze każdego typu, łącznie z miejskim i szosowym, choć najlepszy będzie turystyczny z powodu kilku szutrowych odcinków i sporych nierówności na mostach.. Jednak wśród miejscowych miłośników dwóch kółek królują rowery MTB. Najczęściej średniej klasy oraz nieco bardziej wygodne ATB, choć spotkać można również grupki trenujących kolarzy odzianych w lajkrę na wyczynowym sprzęcie. Licznie pojawiającymi się rowerami są Orbea oraz BH, co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, bo to chyba najbardziej znane rowery produkcji hiszpańskiej.
Wypożyczenie roweru to rozsądna opcja dla kogoś, kto przyleciał tu samolotem. Dzień jazdy kosztuje 18 Euro, ale przy opcji kilkudniowej dostaniemy 2 Euro zniżki. My do dyspozycji mieliśmy aluminiowe rowery BH typu ATB o klasycznej konstrukcji i komponentach w okolicy klasy Shimano Deore. Taki sprzęt w zupełności wystarczy na płaskie i szerokie ścieżki Via Verde.
Via Verde La Subbetica jest przykładem wzorowej infrastruktury rowerowej. Co 2-3 kilometry na podróżnych czekają zatoczki, z miejscem do odpoczynku lub biwakowania. Rowerowy parking, stoły z krzesłami, kosze na śmieci zapewniają maksimum niezbędnej wygody. Poza tym na całej długości trasy znajdziemy oznaczenia z informacjami o przejechanych kilometrach oraz znaki ostrzegające na skrzyżowaniach z drogami publicznymi. Nie pozostaje nic innego tylko cieszyć się słońcem, przyrodą i widokami. Co kilka kilometrów trafiamy na odrestaurowane domki dróżników. Nie pełnią one już żadnej funkcji poza dekoracyjną, przypominając o historii tego miejsca.
Miejscowości mijamy całkowicie bezkolizyjnie. Właściwie jedziemy trochę na uboczu, jak na dawne torowisko przystało. Docieramy na pierwszą stację kolejową. Fragmenty szyn, stary semafor, a nawet drewniany wagon nie z tej epoki. Zapewne kiedyś jego jedynymi pasażerami były świeżo zerwane oliwki. Wszystko zabytkowe, ale odrestaurowane. Trochę w stylu parku rozrywki. Budynek dworca również odnowiony i bynajmniej nie świeci pustkami. W środku zamiast podróżnych, tłoczą rowerzyści przy stołach, a miejsce konduktorów i kas biletowych zajęli kelnerzy i bar z restauracją.
W regionie, w którym pracownicza przerwa na lunch trwa 2 i pół godziny, a życie towarzyskie kręci się wokół stołu z jedzeniem nie może być inaczej. Tutaj nawet rodzinna przejażdżka rowerowa musi zostać uwieńczona biesiadą!
Do Cabry przez Lucenę
Z miasteczka Las Navas do Luceny jest 16 km. Trasa spokojna, widoki dość monotonne, Powiedziano nam, że najciekawsze fragmenty zaczynają się od Cabry. Na razie jest dość chłodno i wilgotno. Temperatura 13 stopni i wszechobecny ABS (Absolutny Brak Słońca) nie nastraja pozytywnie i tylko zielone drzewa oliwne przypominają, że nie jesteśmy w jesiennej Polsce, ale na południu Hiszpani. Patrząc na rowerzystów utrwalonych na zdjęciach można pomyśleć, że zostali wystawieni na ekstremalne warunki pogodowe. Mocno opatuleni opaskami i kominami z polaru chronią się przed wyjątkowo niekorzystną jak na andaluzyjskie warunki temperaturą. Pod koniec dnia będzie dużo lepiej. Pojawi się słońce, a 19 stopni to dla na, ludzi z dalekiej północy prawdziwe lato!
Do Cabry docieramy mijając kilka mostów razem z najdłuższym na tym odcinku Viaducto del Alamedal. Droga jest dość kręta jak na trasę, którą przemierzały kiedyś pociągi, ponieważ delikatnie, ale jednak przez cały czas podjeżdżamy. Znajdujemy się dokładnie w połowie drogi, co oznacza, że pora na przerwę i obiad w dworcowej restauracji. Pierwsze skojarzenie haseł dworzec w zestawieniu z restauracja jakie przychodzi na myśl to budka z kebabami lub gumowate zapiekanki z mikrofali. Ale nie w Andaluzji. W miejscu, gdzie jedzenie jest świętością, a prawdopodobieństwo trafienia na kiepską restaurację równie wysokie jak zobaczenie tu śniegu. Stacji na trasie jest sześć, a w dwóch znajdują się restauracje i bary. Jedzenie jest tak pyszne, że perspektywa ponownego dosiadania roweru wcale nie jest już taka nęcąca. Ostatecznie zmuszamy się do dalszej jazdy i szybko przekonujemy się, że było warto.
Cabra Dona Menca
Od Cabry do Dona Mencia jest najciekawiej. Mosty przeplatają się z kamienistymi wąwozami. W pewnym momencie zjeżdżamy do Hotelu Hacienda Minerva. To fantastyczne miejsce położone kilkanaście metrów niżej od naszej drogi, było kiedyś czymś w rodzaju naszego folwarku. Bogato zabudowanego gospodarstwa rolnego, którego centrum i były oczywiście oliwki. Zmiany technologiczne i społeczne sprawiły, że miejsce to, jak wiele innych podobnych popadło w całkowitą ruinę. Dopiero w ostatnich latach dawne miejsca odzyskują swój blask. Do życia przywracane są budynki, a zabytkowe już maszyny i urządzenia do produkcji oliwy zostają odrestaurowane i służą jako eksponaty lub wystroje wnętrz i niezliczonych zaułków.
Mijamy cudny zamek znajdujący się na wzgórzu obok którego rozciąga się panorama gór z dwoma blisko osadzonymi urwiskami. Nasz przewodnik, który jako jedyny dosiada wyczynowy rower MTB Specialized Epic mówi, że jeździ tam czasem w poszaleć w terenie. Dwa tygodnie wcześniej widział tam ekipę Amerykanów, którzy kręcili jakiś rowerowy film. Niestety jego angielski był zbyt słaby by dowiedzieć się szczegółów. Kto wie, być może kręciliśmy się blisko planu zdjęciowego kolejnej części Kranked lub innego New World Disorder?
Unikatowe na trasie naszej wędrówki są stare wiadukty, przepięknie wkomponowane w krajobraz. Miniemy aż cztery, z których najdłuższym jest mający ponad 132 m Viaducto de la Sima. Jazda po nich nie należy do najwygodniejszych, ponieważ po środku w miejscu podkładów kolejowych położono bardzo nierówne deski. Natomiast wąskie, betonowe fragmenty na obu bokach, są równe, ale trzeba uważać, by nie zahaczyć pedałem o wystający krawężnik. Na tych odcinkach rowerzyści z przyczepkami dla dzieci muszą oprócz cudownych widoków nastawić się na niemałe wstrząsy.
W połowie trasy przejeżdżamy przez tunel del Plantio o długości 139 m. Akurat trafiamy na kilkunastoosobową grupę rowerzystów testujących możliwości rozchodzenia się dźwięku w tunelu drąc się niemiłosiernie. To cud, że nie doszło do zawalenia się konstrukcji. W bardziej upalne dni tunel z pewnością przyjemnie chłodzi, czego nam niestety nie przyszło doświadczyć.
Z Dona Menca do Luque i dalej do końca
Przed nami rozciągają się malownicze widoki. Przejeżdżamy sztucznymi wąwozami utworzonymi na potrzeby linii kolejowej. Oczywiście nie mogliśmy się powstrzymać przed wdrapaniem z rowerami na górę w celu zrobienia małej sesji zdjęciowej. (Jednak natura kolarza górskiego wygrała).
Po prawej stronie w dole mijamy Laguna del Conde jezioro słonowodne z roślinnością halofityczną. Aby przyjrzeć się mu z bliska, trzeba zboczyć z trasy. Oczywiście jak okiem sięgnąć zielone drzewa oliwne. Są wszędzie, nawet na stromych zboczach. Dosłownie pod każdym drzewkiem na ziemi znajdują się koła, których oś stanowi jego pień. Andaluzyjska wersja znaków wyciętych w zbożu, ale z tą różnicą, że za ich powstanie nie odpowiada UFO, a maszyny plewiące.
Trasa kończy się na pograniczu prowincji Jaen i Cordoba, ale tylko kilka ostatnich kilometrów trasy przebiega przez Jaen. Jest łatwa, przepiękna i jedyna w swoim rodzaju. Chyba w żadnym innym miejscu na Ziemi nie znajdziecie podobnych widoków i wrażeń. Naszym zdaniem to spaniały pomysł dla kogoś, kto wybiera się do Andaluzji i po kilku dniach plażowania chciałby doświadczyć czegoś zupełnie innego. Dwa kółka mogą być znakomita alternatywą nie tylko dla miłośników rowerowych wycieczek. Region ten pełny jest unikalnych zabytków i malowniczych miejscowości. Tutaj swoje piętno odbiły przecież walczące przez wieki o dominację dwie cywilizacje chrześcijańska i muzułmańska. Ich pozostałości oraz bogactwo są fascynujące. A ponieważ Hiszpanie w ostatnich latach stworzyli dobrą infrastrukturę i komunikacje rowerową, warto przemyśleć wybór dwóch kółek jako alternatywnego środka transportu dotarcia do tych miejsc.
Mapy i zdjęcia Via Verde znajdziecie na stronie www.turismodelasubbetica.com