Szlak Orlich Gniazd: rowerem przez Jurę

Odkrywamy Jurę Krakowsko-Częstochowską z perspektywy roweru. Pojechaliśmy Szlakiem Orlich Gniazd.

Drukuj

Planując rowerowe wyjazdy jako najczęściej wybierany kierunek przyjmujemy góry lub od razu myślimy o wyjeździe za granicę. Tymczasem w głębi naszego kraju dalej kryją się malownicze rejony, które uzależniają widokami i pięknem przyrody. Rowerowy Szlak Orlich Gniazd potrafi urzec już od pierwszych kilometrów.

Startujemy z Częstochowy…

Prawie, bo tak naprawdę z miejscowości Kusięta oddalonej kilka kilometrów od Częstochowy, a przez którą biegnie już właściwy szlak. To właśnie na stacji Kusięta wysiadłyśmy z pociągu, dzięki czemu nie musiałyśmy przebijać się przez Częstochowę w godzinach, w których wszyscy ruszali do pracy. Rano na łąkach jeszcze utrzymywała się rosa, ale przenikające przez chmury promienie słońca zapowiadały, że czeka nas bardzo pogodny dzień. Trasę jednego z najbardziej popularnych szlaków rowerowych w Polsce podzieliłyśmy na 2 dni - wszystko po to, aby móc na spokojnie delektować się widokami i atrakcjami turystycznymi, które czekają po drodze. Kilkaset metrów od stacji kolejowej biegnie już szlak, który jest oznaczony kolorem czerwonym z symbolem roweru. Była to nasza jedyna nawigacja, co dla posiadaczy Garminów i Wahoo może być nie do pomyślenia, ale udało nam się. Wszystkie skręty i rozjazdy są zaznaczone raczej w sposób logiczny, więc nawet bez nawigacji czy Internetu w telefonie przy odrobinie skupienia można sobie poradzić. 

 

 
 

 

Z początku trasa wiedzie w większości drogami asfaltowymi, z których naprzemiennie skręcamy w leśne, szutrowe trakty i typowe polne drogi. Już po kilku kilometrach na trasie mijamy pierwsze z tzw. Orlich Gniazd, czyli Zamek w Olsztynie. Zamki zbudowane z białego wapienia naprawdę pięknie wpisują się w krajobraz i urozmaicają widoki podczas jazdy. Przez pierwsze kilometry momentami może wydawać się nudno - asfaltowe, wiejskie odcinki i czasem jakaś polna droga. Niemniej jednak taki stan nie trwa długo. Po chwili znowu wjeżdżamy na urokliwe leśne trakty i dojeżdżamy do kolejnej miejscowości, która przypomina nam, że zaczynamy wjeżdżać w serce Jury. Mowa o miejscowości Złoty Potok, przez którą szlak wije się wąską leśną ścieżką, i u której boku możemy podziwiać stawy w samym środku lasu. Uwierzcie - o poranku to połączenie wody i lasu wygląda i pachnie zjawiskowo… Dalej ruszamy leśną, i co najlepsze, w pełni wyłączoną z ruchu samochodowego ścieżką przez Rezerwat przyrody Parkowe

 

Kolejne zamki i zapomniane przez czas wsie

Po prawie 10 kilometrach jazdy przez las lądujemy w miejscowości Żarki, która, co można było podsłuchać w lokalnym sklepie spożywczym, szykowała się na przejście pielgrzymki. Żarki to całkiem spora miejscowość, w której znajduje się m.in muzeum rzemiosła w starym, kamiennym młynie. Wyruszając z Żarek ponownie czeka na nas asfaltowa, przeznaczona tylko dla rowerzystów ścieżka. Po stosunkowo płaskim początku trasy w końcu zaczęły pojawiać się bardziej odczuwalne dla nóg wzniesienia. Zaczyna również robić się bardziej turystyczna atmosfera, ponieważ przed nami 2 kolejne zamki na trasie. Pierwszym z nich jest Zamek Mirów, a właściwie jego ruiny, przy których zebrała się garstka turystów. Pozytywnym zaskoczeniem był fakt, że jak na sezon letni turystów było naprawdę mało, co z perspektywy podróżującego rowerzysty jest olbrzymim komfortem i zaletą podczas wyprawy. 

 
 

 

Zaraz za ruinami Zamku Mirów czeka na nas Zamek w Bobolicach. Położony na wzniesieniu również zrobił na nas niemałe wrażenie. Natomiast w samych Bobolicach czuć było sielską, letniskową atmosferę. Dalsze kilometry biegną dosyć odludnymi, leśnymi szutrami, które przeplatają się z piaszczystymi drogami, tak więc na fragment szlaku do Zawiercia lepiej uzbroić się wcześniej w picie i prowiant. Po kilkunastu zupełnie spokojnych kilometrach znowu pojawia się bardziej wymagający podjazd, który biegnie wzdłuż starego, nieczynnego już stoku narciarskiego. W tym właśnie momencie utwierdzam się w przekonaniu, że chcąc przejechać ten szlak, rower górski jest najbardziej komfortową opcją. Podjazd jest dosyć ostry, a momentami leżą na nim luźne kamienie. Po podjeździe oczywiście następuje długi, asfaltowy już zjazd i spokojne kilometry aż do Zawiercia, w którym możemy uzupełnić zapasy i poczuć trochę śląskiego klimatu. 

 

Jeszcze bardziej sielsko i dziko

Za Zawierciem czeka nas trochę więcej jazdy na otwartej przestrzeni. Robi się również jeszcze bardziej sielsko i górzyście. Rejony Zawiercia przywitały nas raczej obrazem biednych, zapomnianych przez czas uliczek, starych sklepów monopolowych i charakterystycznych na tamtym obszarze budynków z kamienia. Po chwili lądujemy znów na rowerowej asfaltówce, z której rozpościerają się ciekawe panoramy - widzimy m.in charakterystyczną skałę Okiennik Wielki czy oddalone o kilkadziesiąt kilometrów kominy hut i fabryk Zagłębia Górnośląskiego. Po niespełna kilkunastu kilometrach od Zawiercia docieramy do największego i najpopularniejszego zamku na szlaku, czyli Zamku w Ogrodzieńcu. Chcąc zobaczyć go w pełnej okazałości należałoby zboczyć ze szlaku, ponieważ trasa rowerowa wiedzie bokiem, skąd widok na zamek jest momentami ograniczony. 

 
 

 

Kolejne kilometry upływają pod znakiem niezwykle spokojnych wiosek i długich leśnych ,,autostrad”. Wkraczamy już w małopolską część Jury Krakowsko-Częstochowskiej, w której czeka nas wiele krótkich, lecz stromych podjazdów. Przed nami na trasie Zamek w Smoleniu, Zamek w Rabsztynie oraz ruiny zamku w Bydlinie, do których nie udało nam się finalnie trafić… Część szlaku, która wiedzie w okolicy Olkusza to w większości odcinki z trochę trudniejszym terenem biegnące pięknymi, gęstymi lasami. Jeśli ktoś marzy o spokojnym letnisku w samym środku sosnowego boru, to myślę, że lepszego miejsca nie znajdzie. Przed Olkuszem po blisko 100 kilometrach jazdy czeka na nas zarezerwowany wcześniej nocleg. W okolicy jest jednak bardzo dużo lokalnych agroturystyk, więc myślę, że ze spontanicznym noclegiem również nie powinno być w tym regionie problemu.

Dolinki Krakowskie i jeszcze więcej lasów

Kolejnego dnia mijając Olkusz czekało na nas, jak się okazało, więcej odcinków terenowych. Wyjeżdżając z Olkusza należy dosyć mocno pilnować się na szlaku z dwóch powodów. Po pierwsze, oznakowanie w niektórych miejscach jest słabo widoczne, a miejscami nawet niespójne. Druga sprawa to duża ilość rozbitego szkła w olkuskim lesie. Na szczęście po tych małych przygodach udało nam się wyjechać z Olkusza i ponownie złapać ciągłość na szlaku. Pierwsze kilkanaście kilometrów za Olkuszem to kierowanie się w stronę Dolinek Krakowskich i jazda raczej terenowymi, niespecjalnie widokowymi fragmentami. Taki stan kończy się w miejscowości Racławica, w której z racji pojawiających się skał robi się zdecydowanie ciekawiej.

 
 

 

Od Racławic trasa ponownie robi się w większości asfaltowa, ale trudność na odpowiednim poziomie zapewniają za to przewyższenia, których zaczyna pojawiać się więcej. Aż do Krzeszowic trasa biegnie sielskimi, spokojnymi wiejskimi asfaltówkami. Czeka nas tu dużo dość stromych podjazdów, długie zjazdy zalesionymi wąwozami Dolinek Krakowskich, w których możemy poczuć odrobinę orzeźwienia w upalny dzień. Góra, dół i dojeżdżamy do podkrakowskiego miasteczka Krzeszowice, gdzie szlak wiedzie wzdłuż wartko płynącej rzeczki. Jeśli chcemy uzupełnić zapasy jedzenia przed Krakowem, to zalecam zrobić to właśnie tu. Ostatnie blisko 30 kilometrów do Krakowa to w zdecydowanej większości leśne trakty, które omijają miejscowości. 

 

Od Tenczynka, w którym notabene możemy zwiedzić kolejny zamek na szlaku, praktycznie do samego Krakowa jedziemy wyłączonym z ruchu samochodowego leśnym traktem. Były to bardzo przyjemne, leśne kilometry biegnące raz asfaltem, a raz szutrami. W podkrakowskim Tenczyńskim Parku Krajobrazowym można było spotkać już zdecydowanie więcej rowerzystów i spacerowiczów. Tuż przed Krakowem przejeżdżamy przez malowniczą miejscowość Brzoskwinia, z której możemy obserwować startujące z lotniska Balice samoloty, a przy odrobinie szczęścia załapiemy się nawet na widok na Tatry. Najbardziej ,,ekscytująca” część szlaku kończy się we wspomnianych wcześniej Balicach, z których już możemy wjechać do miasta z odpowiadającej nam strony.

 

Po prostu warto

Trasa z Częstochowy do granic Krakowa wyniosła blisko 190 km. Na jednym z najpopularniejszych szlaków rowerowych w Polsce spotkałyśmy niemal wszystko co konieczne do udanej wyprawy rowerowej. Były piękne lasy, wymagające podjazdy, urokliwe miejscowości i atrakcje turystyczne w postaci historycznych warowni. I to wszystko usłane spokojem i naturą Jury Krakowsko-Częstochowskiej. To wszystko składa się na to, że możemy określić tą trasę jako niezwykle uniwersalną. Jej zróżnicowanie pozwala na przejechanie ją na góralu, gravelu czy nawet rowerze turystycznym z sakwami. Szlak bardzo dobrze ,,wypada” również pod względem infrastruktury - na trasie mijamy dużo agroturystyk, zabytków i tablic informacyjnych. Jeśli ktoś chce spróbować rowerowej mikroprzygody, to nie mógł wybrać lepszej trasy na początek. Jura Krakowsko-Częstochowska potrafi zauroczyć od pierwszych kilometrów.

 

 

Linki do trasy:

Dzień 1

Dzień 2