Shauff. Mój pierwszy rower

Drukuj

Chciałbym poniżej przedstawić historię mojego roweru. Będzie to krótki opis, ale szczególny nacisk chciałbym położyć na przemyślenie sprawy co warto, a czego nie warto kupować, biorąc pod uwagę ograniczony budżet. <br />

Chciałbym poniżej przedstawić historię mojego roweru. Będzie to krótki opis, ale szczególny nacisk chciałbym położyć na przemyślenie sprawy – co warto, a czego nie warto kupować, biorąc pod uwagę ograniczony budżet.
Dwa lata temu na wiosnę narodziła się w mojej głowie idea roweru. Jakoś przez zimę udało się uzbierać półtora tysiąca, bliski kolega „rowerował” od dawna, a ja szukałem „czegoś nowego”. Od stycznia zacząłem poszukiwania, gdzie tylko się dało - katalogi, Internet, popularny „precel”, opinie ludzi dookoła. Finansowo (i ideowo również :) ) w grę wchodził tylko jakiś sztywniak do krosu.Ale co konkretnie kupić – BARDZO poważny problem. Wie o tym każdy, kto wydaje ciężko zaoszczędzone pieniądze. Na co zwrócić uwagę, aby jak najmniej stracić, bo wydaje się oczywiste, że pierwszy tego typu zakup, po prostu nie może być w 100% świadomy. I od marca rozpocząłem pielgrzymkę po poznańskich sklepach rowerowych.

Zakup.
Idea była następująca: kupić „coś” w miarę jeżdżącego na początek, następnie to rozbudowywać. Nic odkrywczego. Lekka rama, napęd ze średniej półki, amortyzator po sezonie do wymiany na lepszy. Po odrzuceniu Meridy, Wheelera, GT czy Giganta na placu boju został Author Basic i Trek 4100. Obie ładne ramy, bynajmniej niecieniowane i nienajlżejsze, ale o nowoczesnych kształtach i w miarę solidnie pospawanych rurach. Author górował osprzętem, przerzutka tylna i manetki Alivio kontra Acera w Treku, „amor”, korba, kaseta i reszta „szpeju” zbliżona. Wszystko wskazywało na wybór produktu sygnowany dużą literką „A”, do momentu aż nie zaszedłem do pewnego małego sklepiku, gdzie sprzedawali zupełnie nieznane mi Schauff’y. Hej nikt tego nie zna! Chyba nie warto ryzykować i kupować czegoś, o niczym się nigdzie nie przeczyta!... Z drugiej strony – za podobne pieniądze mam pełną grupę SRAM’a 7.0, ba nawet topowe manetki 9.0SL! Do tego korba Sachs Quartz z 44 zębami! Osprzęt o co najmniej klasę lepszy niż w rowerze południowych sąsiadów. Tak więc, zapożyczając gdzie się da, kosztem wyrzeczeń kulinarnych, dobiłem jakoś do dwóch tysięcy i jednej stówy i na początku maja zaczęła się moją przyjaźń z czarno-niebieskim rowerem. Właściwie po kolei człowiek musiał się wszystkiego nauczyć, poznać budowę części, pierwsze regulacje, czyszczenie łańcucha i zębatek...

Jazda!
Czas na krótki opis maszyny świeżo po zakupie. Rower w swojej pierwotnej wersji wyglądał następująco: przerzutka tylna, hamulce i klamki, kaseta, piasty - 7.0, manetki 9.0SL, korba Sachs Quartz, przerzutka przednia – LX, obręcze Ritchey Rock Comp, siodełko Bassano Vuelta. I to są komponenty, które stanowiły „duszę” tego roweru, ponieważ po dziś dzień są jego składnikami J. Do tego stary, bo chyba z 2000. roku, RST 281R, potwornie ciężki regulowany mostek, gięta kierownica i długie rogi Uno Kalloy. To jak pokazał czas były elementy do wymiany w pierwszej kolejności. Całość zamontowano, bodajże w Gdyni, na niemieckiej ramie produkcji Schauff’a. Parę słów na jej temat – lekka i bardzo ładnie pospawana, ale jednocześnie, jak dla mnie, ciut zbyt długa główka psuje ogólne wrażenie. Ramę wyposażono w stery zewnętrzne Dia Compe oraz standardowy zacisk sztycy siodełka. Przy główce dodano dość pokaźnych rozmiarów wzmacniającą od dołu blachę. Tylny trójkąt w okolicach mocowania przerzutki nie wygląda zbyt finezyjnie, do wygiętych w „eskę” rurek dospawano kawał grubej blachy. Poza tym w dość rzadko spotykany sposób góra tylnego trójkąta została przyspawana do rury podsiodłowej. Na dodatek nie do końca świadomie wybrałem jej rozmiar – 18” na moje 172cm. Dziś była by to góra 17”. Ale patrząc wstecz, nie żałuję takiego, a nie innego wyboru roweru jako całości. Dostałem to co planowałem, czyli w miarę przyzwoitą ramę, na częściowo porządnym osprzęcie z możliwością stopniowej modernizacji.


Pierwszy rok użytkowania to 2000 km zrobione na poznańskiej Malcie i pomorskich lasach. Praktycznie oprócz czyszczenia napędu co mniej więcej 100km i drobnych regulacji przedniego LX’a rower był niemodyfikowany. Z dwoma wyjątkami. Mianowicie zakupiłem licznik Sigma BC800, aby moja jazda była bardziej „świadoma”. Drugi wyjątek wyszedł na jaw kiedy po pierwszym tysiącu kilometrów, zdjąłem łańcuch w celu jego wyczyszczenia w benzynie. Jakie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem, że to przeznaczony na 8-rzedowe kasety SRAM PC-38… Tu wyszła moja początkowa nieznajomość tematu. Ciężko zwrócić uwagę kupując pierwszy rower na takie „detale” jak łańcuch i trochę wychodzi tu nieuczciwość sprzedawcy/producenta, oszczędzającego na mało widocznym komponencie. Czym prędzej zakupiłem więc łańcuch na dziewięć rzędów – PC69. Musiało minąć około 100 km zanim się dostosował do już trochę zużytej kasety, ale jego pracę w stosunku do poprzednika można ocenić o wiele lepiej. Pierwszy rok przejeździłem na platformach i bez kasku. I to akurat mogę ocenić jako swój błąd. Ale po kolei. „Zatrzaski” to podstawa w XC i naprawdę nie ma sensu dyskusja warto, czy nie warto. Pytanie jakie! Ale na przemyślenie tego pytania miałem całą zimę i pół wiosny, kiedy to dochodziłem do siebie po połamanym obojczyku i pozrywanych więzadłach barkowych… Bo tak niestety zakończyłem pierwszy sezon (mając 2000km na Sigmie). Stąd też płynie następna nauka – kask trzeba mieć!!! Bynajmniej nie uratowałby on mojego barku, ale to, że mam głowę całą to raczej kwestia szczęścia niż rozsądku.


Zatem kolejny sezon rozpocząłem od zakupów MET’a Anaxagore oraz Time Alium’ów + Shimano M071. Amortyzatora z powodów finansowych nie zmieniałem. Tak przejechałem szczęśliwie kolejny sezon do grudnia włącznie. Koniec roku to raczej inwestycje w odpowiednie do pory roku ubranie, czyli spodnie, bielizna, kurtka, rękawice i czapeczka pod kask. Bo jeździć trzeba cały rok!!!


W bieżącym roku wreszcie zrezygnowałem z giętej kierownicy, która zamieniłem na 560milimetrową KORE Lite, do tego mostek na 4 śruby i krótkie rogi ZOOM’a.


W marcu poczyniłem najpoważniejszą dotychczas inwestycje w rower zamieniając poczciwego RST na zeszłoroczny model Skareba Super. Przyznać trzeba, że Manitou dostarcza zgoła odmiennych wrażeń z jazdy w stosunku do swojego poprzednika :). Zdecydowanie pewniejsza jazda dzięki większemu skokowi i tłumieniu, no i niebagatelna różnica kilograma na wadze. Sigmę wymieniłem na jej starszą siostrę BC1400 z licznikiem kadencji. Bardzo przydatna sprawa, szczególnie na szosie. Zużyte po prawie 5000 km Schwalbe Black Shark 1.95 zastąpiły Schwalbe Jimmy 2.1 – odczuwalna różnica na podjazdach. Zmieniłem też wytarte klocki hamulcowe na Jagwire. Do wyposażenia dorzuciłem jeszcze plecaczek Zefal Dakar z 1.5 litrowym bukłakiem, ponieważ bukłak Kelly’sa zakupiony rok temu okazał się dość kiepski – zakrętka była szczelna chyba tylko przy pierwszym zakręceniu. Aha – szarpnąłem się na pulsometr Scala SC440 – chyba udany zakup, na razie byłem z nim na jednej przejażdżce.

Podsumowanie.
Pisząc te słowa czarno-niebieski rowerek stoi obok. Już ma za sobą w tym roku 1200 km, 3 starty w wielkopolskiej lidze Thule, potężną „glebę” w ostatnią niedzielę…

Na koniec pokuszę się o małe resume. Po pierwsze – napęd. Ma już za sobą prawie 6000 km, więc pewnie wnioski można wysnuć. Muszę przyznać, że przez wielu krytykowany „plastikowy” SRAM wytrzymał wiele. Przerzutka ma nadal bardzo mocną sprężynę, nie była regulowana od nowości, a jeszcze nigdy nie odmówiła posłuszeństwa (mam porównanie z nową przerzutką Alivio – słabiutka sprężynka od nowości). Ponadto, raz bardzo mocno został wygięty jej hak, tak że bez „francuza” się nie obyło. Przedni LX załapał potężne luzy, ale to wynika z jego budowy i jest raczej nieuniknione. Kaseta, o dziwo, nie nosi zbyt dużych śladów zużycia, czego nie można powiedzieć od dużej i średniej koronce przy korbie. Wyraźnie widać wyostrzenie/stępienie się zębów i ostre wcięcia w miejscach najczęstszego spadku łańcucha na niższe zębatki. Sam łańcuch – „młodszy” od reszty napędu o 1000 km ma się dobrze i „na oko” specjalnie się nie wyciągnął. Podobnie bardzo wysoko muszę ocenić half-pipe’y 9.0 SL – jakby nie patrzeć topowy model w swoim czasie. Zmiana biegów jest szybka (jak to grip-shift’y) i precyzyjna. Do ich długości nawet się przyzwyczaiłem, choć jak pokazuje czas, firma odeszła od tego rozwiązania. Tyle o napędzie, teraz kolej na ramę. Jestem lekki, ale z drugiej strony rama parę razy ostro dostała „w kość”. Jednak najmniejszych śladów zmęczenia na spawach nie widać. O lakier też specjalnie nie dbałem, ale jedyne miejsce gdzie widać „gołe” aluminium to miejsca wytarte przez linki. Hamulce – 7.0 to jedne z najbardziej popularnych zestawów, szczególnie w rowerach samodzielnie składanych. Do plastikowych i przez to „miękkich” klamek można się przyzwyczaić. Same ramiona V-brake’ów pomimo, że nie posiadają konstrukcji LX’ów, bardzo równo dociskają klocki do obręczy. Na koła też nie mogę narzekać - nigdy nie uległy rozcentrowaniu (dużą zasługę ma tu pewnie moje 62kg :) ). Co do pedałów, to jestem zadowolony z wyboru TIME’ów. Może dziś wybrałbym „ubijaki”, szczególnie pod kątem wagi. Porównując z pedałami Shimano, szczególnie ze starszymi wersjami, TIME’y są zdecydowanie bardziej odporne na błoto i miałką ziemie. Nie znaczy to, że nie potrafią się zapchać, szczególnie nie służy im mokry śnieg, a sądzę, że nawet produkt Crank Bros. odczułby ten problem. „Pies pogrzebany jest” w blokach – pedały są czyste, a w zakamarkach bloków zbiera się marznąca maź. Kupującym buty polecałbym jakiś wyższy model niż M071 – szczególnie odczuwalny jest brak kolców na czubku buta i niewystarczająco twarda podeszwa (niech żyje SIDI!).
I powoli dochodzimy do senda – po wymianie amortyzatora rower przeżywa swoją drugą młodość. Produkt Manitou jest przede wszystkim lekki, wykorzystuje praktycznie cały skok, tłumienie po prostu działa jak powinno. No i ten wygląd z odwróconą podkową!

Trochę wrażeń z jazdy – właściwie to mogę wymienić dwa momenty, w których „jakość” jazdy zdecydowanie się zmieniła na plus – zakup zatrzasków i (opisana już) wymiana amortyzatora. Do nowych użytkowników 2-kółek napędzanych siła nóg – kupujcie jakieś SPD wraz z nowym rowerem!!! Szkoda czasu na jazdę w platformach! Paru upadków nie da rady uniknąć, ale jak się uczyliśmy chodzić to też nas one nie ominęły, a jednak chodzimy J ! Kontrola nad rowerem jest olbrzymia, żadnego spadania z pedałów na przeszkodach. Wracając do amortyzatora – posiada on blokadę skoku, w postaci obrotowej dźwigni na prawej goleni. Blokada działa idealnie, lecz jak się okazało „w praniu”, często nie ma po prostu czasu jej używać – szczególnie na wyścigach. Wydaje mi się, że blokada w manetce byłaby dużo częściej wykorzystywana. Zresztą – czekam aż technologia „floating valve” potanieje, bo sądzę, że chyba do niej należy przyszłość.

Co do przyszłości – co jeszcze zmienić w obecnej konfiguracji? Nie wiem. Szczerze. Mniej więcej doszedłem do momentu, w którym wszystkie części są na zbliżonym do siebie poziomie. Przewiduję, że napęd przeżyje przynajmniej jeszcze 2 razy tyle, ile ma przejechane obecnie. Raczej bym się skłaniał ku myśli o rozpoczęciu oszczędzania na zakup zupełnie nowej maszyny (może lekki full? J). Jedyne zakupy to raczej czysto eksploatacyjne rzeczy – klocki, opony, smar. Żadne większe upgrade’y nie są w moich planach, oczywiście o ile wcześniej coś się w rowerze nie rozsypie.

Mała myśl na koniec – kupując rower, warto „podzielić” go na starcie - co pójdzie do wymiany w pierwszej kolejności, a co może być elementem docelowym. I systematycznie wymieniać elementy. No i jeździć!!!


Artykuł ten został nagrodzony w naszym Wielkim Konkursie Bikeworldu.

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj