Jan Magiera urodził się w 1938 roku w Jelnej niedaleko Nowego Sącza. Pochodził z wielodzietnej rodziny, oprócz niego w domu wychowywała się jeszcze dziewiątka rodzeństwa. Ze sportem związany był tylko jego brat Adam, który przez krótki czas ścigał się na rowerze w grupie "Orzeł Łódź".
bikeWorld.pl: Jak zaczęła się Pana przygoda z rowerem?
Jan Magiera: Szczerze mówiąc, to o wybraniu kolarskiej drogi zadecydował przypadek. W wieku młodzieńczym byłem bardzo aktywnym chłopakiem i uprawiałem wszystkie możliwe dyscypliny sportu. W szkole mieliśmy też bardzo dużo WF-u i praktycznie każdy był aktywny kilka razy w tygodniu, także po szkole. Dzisiaj wygląda to nieco inaczej, młodzież nie garnie się już tak do sportu. Rower traktowałem jednak głównie jako środek transportu lub sprzęt do okazyjnej rywalizacji z kolegami, raczej jednak dla zabawy niż profesjonalnego trenowania. Bardziej podobało mi się bieganie, szczególnie na średnich dystansach, a także inne dyscypliny lekkoatletyczne.
bikeWorld.pl: Jaki był Pana pierwszy rower? W tamtych czasach trudno było chyba o złożenie zawodniczego sprzętu?
Jan Magiera: Wtedy nie było prawie niczego. Dzisiaj każdy może wejść do sklepu i kupić sprzęt jaki sobie zamarzy, jeśli oczywiście posiada odpowiednie finanse. Mój pierwszy rower powstawał przez dłuższy czas, ponieważ części do niego zbierałem po znajomych, rodzinie i tak dalej. Udało mi się jednak skompletować części i złożyć sprzęt na czeskiej ramie, tzw. "Esce". Był to rower podobny do naszego "Huraganu". Na tym sprzęcie zacząłem treningi w Radomiu, bo wymogiem wstąpienia do klubu było posiadanie własnego roweru.
Początkowo jeździło ze mną kilku kolegów, ale potem żaden z nich nie zdecydował się na karierę kolarską. Czasami jeździliśmy nawet do Zakopanego i z powrotem w jednym dniu (ok. 200km - przyp. red.). Rowery oczywiście były jednobiegowe. Czasami komuś udało się załatwić sprzęt z dwoma lub trzema zębatkami w kasecie. Pod większe góry chodziliśmy pieszo, bo rower był ciężki, a my nie byliśmy na tyle wytrenowani, aby podjechać na tak ciężkim przełożeniu.
bikeWorld.pl: W jaki sposób wyglądały początki prawdziwego ścigania?
Jan Magiera: W wieku 19 lat trafiłem do jednostki lotniczej w Radomiu, w której później swoją kolarską karierę rozpoczynał także Rysiek Szurkowski. Oprócz codziennych zajęć wojskowych, popołudniami, dwa razy w tygodniu brałem udział w treningach kolarskich. Zacząłem takie regularne ćwiczenia w drugim, ostatnim roku służby. Miałem to szczęście, że moje zajęcia wojskowe nie były ciężkie fizycznie - byłem bowiem dyspozytorem autoparku samochodowego (naziemna obsługa lotnictwa). Praca zajmowała jednak 12h i odbywałem ją co drugi dzień. Przy jednostce funkcjonowała grupa kolarska KS Czarni Radom. Postanowiłem, że spróbuję swoich sił, skoro nadarzają się takie możliwości. Dodatkowym atutem był fakt, że zawodnicy mieli nieco większe przywileje niż pozostali wojskowi. Mogliśmy częściej otrzymywać przepustki, a także wyjeżdżać na wyścigi kolarskie. Czasami po ciężkim treningu byliśmy również trochę bardziej ulgowo traktowani podczas zwyczajowych ćwiczeń wojskowych. Oczywiście takie wyższy "status" otrzymywaliśmy dopiero po uzyskaniu dobrych wyników na wyścigach.
bikeWorld.pl: Co zrobił Pan po skończeniu służby wojskowej?
Jan Magiera: W 1961r. Przeniosłem się do klubu Broń Radom, w którym uprawiano głównie kolarstwo torowe. Ścigałem się tam przez rok i byliśmy jedną z najlepszych drużyn w kraju. Wygrywaliśmy niemal wszystko. Ze mną ścigał się m.in. Lucjan Józefowicz, wielokrotny mistrz kraju.
Na torze czułem się bardzo dobrze, szczególnie na średnich dystansach. Sięgnąłem wówczas po mistrzostwo Polski drużynowe w wyścigu na 4000 m na dochodzenie, zdobyłem wicemistrzostwo Polski w indywidualnym wyścigu na 4000 m na dochodzenie i brązowy medal w wyścigu tandemów (z Lucjanem Józefowiczem właśnie). 28 sierpnia 1961 odebrałem Lucjanowi na jeden dzień rekord Polski w wyścigu na 4000 m na dochodzenie z wynikiem 5.06.4.
Treningi wyglądały podobnie jak dzisiaj, czyli dużo treningów szybkościowych za motorem na torze, a także treningi wytrzymałościowe na szosie. Wszystko uzależnialiśmy raczej od pogody i samopoczucia, bo specjalistyczne sprzęty pomiarowe nie były dostępne. Można było marzyć o analizie parametrów krwi, mierzeniu prędkości i dystansu jazdy, a nawet o specjalistycznych okularach sportowych. Pozostawał jednak wielka chęć do jazdy i ścigania.
W kraju było wówczas kilka torów. Z tego co pamiętam były to: Radom, Wrocław, Pruszków, Włocławek, Kalisz i Szczecin.
bikeWorld.pl: Bardzo dobrze zapowiadającą się karierę przerwała kontuzja. Co się stało?
Jan Magiera: Uległem dość poważnej kraksie w Berlinie na torze krytym. W stolicy Niemiec tor jest trudny, kąt nachylenia w najbardziej stromych miejscach wynosi 45 stopni. Kraksa była bolesna - miałem uszkodzoną wątrobę, ostre zapalenie i nie ścigałem się przez niemal cały rok. Wówczas metody leczenia nie były tak zaawansowane i dochodzenie do siebie było wydłużone. Lekarze powiedzieli nawet, żebym zapomniał o powrocie do wyczynowego ścigania. Nie przejmowałem się tym jednak.
Poziom sportowy udało się dzięki temu utrzymać i niedługo po przerwie wróciłem do poprzednich wyników i osiągów. W trakcie tej roczny przerwy pracowałem w zootechnice w Krakowie, a w wolnych chwilach jeździłem na rowerze, jeśli tylko zdrowie pozwalało.
bikeWorld.pl: Do jakiej drużyny wstąpił Pan po przerwie?
Jan Magiera: Od 1963r. reprezentowałem Cracovię. Moim pierwszym trenerem był Józef Kupczak. Nie chciałem już jednak ścigać się zbyt wiele na torze i postawiłem głównie na szosę, początkowo jednak jeżdżąc jeszcze jakiś czas na torze. Głównie służyło mi to do odnowienia umiejętności szybkościowych. Chciałem być dobrym czasowcem, a do tego potrzebne były treningi torowe, szczególnie starty na 4000m. Według mnie wszyscy jeżdżący dobrze na tym dystansie są również dobrym materiałem na świetnych czasowców szosowych.
W tym samym roku trafiłem też do kadry narodowej, gdzie szkoleniem zajmowali się wybitni trenerzy Władysław Wandor i Henryk Łasak. Po kontuzji byłem wypoczęty i chętny ścigania, wyniki więc pojawiły się szybko po powrocie. Nie byłem jeszcze tak dobry technicznie jak przed przerwą, ale to szybko wróciło po wznowieniu dużej ilości treningów.
W 1964r. przygotowywaliśmy się już do Wyścigu Pokoju, mojego pierwszego. Bardzo ważny był także nasz start na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Według mnie mogliśmy tam zająć wyższe miejsce (ostatecznie skończyło się na 11. pozycji). Zabrakło jednak odpowiedniego przygotowania, ponieważ nie posiadaliśmy dostatecznej wytrzymałości - po pierwszych 70km zajmowaliśmy 3. miejsce, a na końcowych 30km straciliśmy sporo czasu. Nie było to winą trenerów, ponieważ dopiero docieraliśmy nasz system współpracy. Z perspektywy czasu tak jednak odbieram ten nasz start w Japonii. Gdyby Igrzyska były miesiąc wcześniej, to byłoby lepiej. Przed samą drużynówką zabrakło bowiem odpowiedniej liczby dni startowych.
bikeWorld.pl: W 1968r. miał Pan okazję do rehabilitacji, bo znów braliście udział w jeździe drużynowej na czas. Jak przebiegły Igrzyska Olimpijskie w Meksyku?
Jan Magiera: Start w Meksyku był ciężki pod względem klimatycznym. Wszyscy czuliśmy się słabo, było potwornie gorąco, a powietrze było rozrzedzone. Byliśmy optymalnie przygotowani, ale te warunki sprawiły, że ostatecznie zajęliśmy 6. miejsce.
bikeWorld.pl: W jakiego typu wyścigach czuł się Pan najlepiej?
Jan Magiera: Oczywiście w jeździe indywidualnej na czas, chociaż trzeba też powiedzieć, że jeśli ma się odpowiednią nogę, to można powalczyć w każdym terenie. Gdy byłem w formie, to mogłem także starać się o dobre pozycje w klasyfikacji generalnej, ponieważ liczyłem się także w jeździe w górach, pomimo niezbyt "górskich" wymiarów (178cm, 78kg).
Moim mankamentem były finisze. Nie byłem tak eksplozywnym zawodnikiem, nie lubiłem także przepychania się na końcowych metrach i walczenia o pozycję za wszelką cenę. Trzeba pamiętać, że wówczas wiele wyścigów miało swoje mety na stadionach, do których wjeżdżało się przez wąską bramę. Trzeba było mieć dużo odwagi i sprytu, aby walczyć na takich końcówkach. Ja wolałem walkę w terenie, chociaż pewnie pozbawiło mnie to wielu sukcesów, jakie mógłbym osiągnąć.
bikeWorld.pl: Jakie profity dawało wówczas bycie członkiem kadry narodowej?
Jan Magiera: Będąc w kadrze startowaliśmy trochę za granicą, chociaż oczywiście niezbyt często miało to miejsce. Najlepiej wspominam wyścigi etapowe dookoła Kanady czy Meksyku. Zdarzały się również kilkakrotnie sytuacje, gdzie koledzy z kadry zostawiali w jakimś kraju i już nie wracali z nami do komunistycznej rzeczywistości. Była to więc przepustka na życie za granicą, ale ja z niej nie skorzystałem. Na miejscu miałem żonę, rodzinę i nie chciałem wyjeżdżać. Oczywiście powrót nie był możliwy, przynajmniej do rozpadu PRL-u.
bikeWorld.pl: Jak wyglądał system treningowy?
Jan Magiera: Wówczas stawiano duży nacisk na późną specjalizację. Później sam byłem i nadal jestem zwolennikiem tej koncepcji. Chodzi o to, aby w młodym wieku korzystać z różnorodnych aktywności, a nie ograniczać się wyłącznie do roweru. Praca na szosówce jest bardzo wymagającą specjalizacją i aby skutecznie przygotować się do wyczynowego ścigania, warto jest być wszechstronnie rozwiniętym. Teraz wszystko zaczyna się dużo wcześniej, ale w naszym przypadku skupialiśmy się na rowerze dopiero w wieku 20 i więcej lat. Dawało to też większą radość ze ścigania, chociaż oczywiście nie dostarczało tyle doświadczenia, które mają dzisiejsi zawodnicy. Jeśli chodzi o roczny plan treningów, to najczęściej zaczynaliśmy przygotowania w listopadzie i trwały one aż do maja. Dopiero wtedy rozpoczynał się bowiem normalny okres startowy, który trwał do września. Teraz zawodowcy nie mają tak długiej przerwy. Czasami przecież zawodnicy ścigają się od stycznia do listopada.
Po raz pierwszy na zagraniczne zgrupowanie wyjechaliśmy w 1963r. do Bułgarii. Było to o tyle łatwiejsze, że ten kraj również był częścią ZSRR i problemy z wyjazdem były mniejsze. Później co roku wyjeżdżaliśmy właśnie tam, w rejony tzw. Złotych Piasków. Jak widać, udało mi się uczestniczyć w takim obozie dopiero w wieku 25 lat. Teraz już najmłodsi zawodnicy korzystają z takich udogodnień. Wtedy w podobnych wyjazdach mogli brać udział nieliczni.
Zgrupowania w Polsce opierały się przede wszystkim na nartach biegowych i marszobiegach. Czasami podczas takich treningów pokonywaliśmy nawet 40-50km w trudnych warunkach.
Cały system szkoleniowy opierał się na własnych doświadczeniach i wiedzy. Czerpaliśmy również wzorce z zachodnich zawodników, ale nikt nie mówił wprost jak należy trenować. Stopniowo dochodziliśmy do własnych metod, ale nic nie było podane na talerzu jak dzisiaj. Najlepszym szkoleniowcem w mojej ocenie był wówczas Henryk Łasak - starał się współpracować z zawodnikami, a nie narzucał sztywnych reguł i schematów. Dzięki temu osiągaliśmy liczne sukcesy, a w drużynie panowała dobra atmosfera. Jeśli nie było dobrej pogody lub czuliśmy się nie najlepiej, to przekładaliśmy trening na drugi dzień i jechaliśmy wówczas mocniej, jeśli nogi były dobre. Najważniejsze jest zastosowanie maksymalnego obciążenia i odpowiedniego odpoczynku. Szczególnie ten ostatni jest bardzo ważny, ponieważ pomaga podnosić poziom coraz wyżej. W tym tkwi cała tajemnica.
bikeWorld.pl: W jaki sposób odpoczywał Pan po sezonie? Czy popularne były zabiegi fizjoterapeutyczne, odnowa biologiczna i podobne udogodnienia?
Jan Magiera: Na pewno nie było to rozwinięte tak jak dzisiaj, ale po zakończeniu sezonu często korzystaliśmy z takich zabiegów. Najczęściej wyjeżdżaliśmy z drużyną do Krynicy Zdroju lub Ciechocinka, gdzie korzystaliśmy z borowiny, basenu, solanek, masaży, także uzdrowiskowe wody mineralne. Jeśli któryś z zawodnik musiał leczyć kontuzje nabyte w trakcie sezonu, to poddawany był indywidualnym zabiegom.
bikeWorld.pl: Jaką radę mógłby Pan dać młodym adeptom kolarstwa, którzy marzą o wielkie karierze w tym sporcie?
Jan Magiera: Przede wszystkim trzeba nauczyć się cierpliwości. W tak trudnym sporcie jakim jest kolarstwo nic nie przychodzi szybko, chyba że się jest wybitnym talentem. Nie można się również bać ciężkiej pracy, bo tylko ona prowadzi do dużych sukcesów. Należy również słuchać się starszych i bardziej doświadczonych kolegów i trenerów, bo często będąc młodym zapomina się o tym. Trzeba również mieć dużo pokory. Trenerzy powtarzali nam, że wielkim sportowcem można być nawet i kilka lat, ale po skończeniu kariery pamięta się tylko o kilku najwybitniejszych. Później trzeba sobie radzić samemu.
Najważniejsze osiągnięcia
1964 - 3. w mistrzostwach Polski w indywidualnym wyścigu na 4000m na dochodzenie
1964 - 3. w Tour de Pologne (wygrany prolog i jeden z etapów)
1964 - 11. w wyścigu drużynowym na 100 km na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio
1965 - 12. w Wyścigu Pokoju (debiut)
1965 - 7. w mistrzostwach świata w indywidualnym wyścigu na 4000m na dochodzenie
1966 - 1. w mistrzostwach Polski w szosowym wyścigu indywidualnym
1966 - 2. w Tour de Pologne (wygrany etap jazdy na czas)
1966 - 1. w jeździe indywidualnej na czas podczas Wyścigu Pokoju
1966 - 11. w mistrzostwach świata w wyścigu drużynowym na 4000m na dochodzenie
1966 - 2. w mistrzostwach Polski na 4000m indywidualnie i 3. w wyścigu na 1000 m ze startu zatrzymanego
1967 - 3. w Wyścigu Pokoju
1967 - 7. w mistrzostwach świata w wyścigu drużynowym na 100 km
1968 - 3. w Wyścigu Pokoju (wygrany etap jazdy na czas)
1968 - 6. w wyścigu drużynowym na 100 km na Igrzyskach Olimpijskich w Meksyku
1968 - najlepszy polski kolarz 1968 (klasyfikacja PZKol i Challenge "PS")
1969 - 4. w mistrzostwach świata w wyścigu drużynowym na 100 km
1969 - 16. w Wyścigu Pokoju (wygrany etap jazdy na czas)
1969 - 1. na etapie jazdy na czas w Tour de Pologne i triumf w klasyfikacji na najlepszego sprintera
1970 - 1. w pierwszych w historii mistrzostwach Polski w jeździe indywidualnej na czas
1971 - 2. w mistrzostwach Polski w jeździe indywidualnej na czas
Fot.: Archiwum własne Jana Magiery