Wywiad: Maja Włoszczowska - Wicemistrzyni Świata XCM 2020

Wywiad z Mają Włoszczowską po zdobyciu Wicemistrzostwa Świata w Maratonie MTB 2020.

Drukuj
Maja Włoszczowska Kross Racing Team

Przed sezonem 2020 głównym celem Mai Włoszczowskiej był medal podczas Igrzysk w Tokio. Plany sportowe całemu światu pokrzyżował jednak Covid-19, a cele zawodników musiały ulegnąć zrewidowaniu. Po przerwie Maja wróciła do ścigania w dobrej formie, choć z pewnością brakowało jej ,,kropki nad i", choćby w postaci wejścia na podium PŚ lub MŚ w XCO. Postawiła ją jednak bardzo skutecznie w swoim ostatnim starcie sezonu - po raz 3 w swojej karierze stanęła na podium Mistrzostw Świata w maratonie MTB.

Bikeworld: Wicemistrzostwo Świata w maratonie MTB to mocny akcent w Twoim wykonaniu na koniec specyficznego sezonu 2020. Każdy medal na imprezie tej rangi to przecież ogromny sukces. Na Twoich mediach społecznościowych można jednak poczuć odrobinę rozczarowania. Przez stormy mostek na końcówce trasy rywalizacja była nieco wypaczona, bo przez podpórkę rywalki automatycznie miałaś stratę na ostatnich 250 metrach. Myślisz, że byłaś mocniejsza? Jak teraz byś to rozegrała? 

Maja Włoszczowska: Ciężko nie mieć niedosytu, gdy jest się tak blisko tytułu Mistrza Świata. Ciężko ocenić kto był mocniejszy. Prawdopodobnie Ramona. Była na czele praktycznie całe pierwsze okrążenie, biorąc na siebie wiatr. Przyznam, że byłam przekonana, iż nie da rady przejechać takim tempem całego dystansu. Znam ją z wyścigów XC i bardzo często potrafi niesamowicie mocno pojechać początek wyścigu, a później „puchnie”. Tym razem było inaczej. Nawet na ostatnich płaskich 10 kilometrach, gdy pracowałyśmy razem, jej zmiany były naprawdę mocne. To jednak nie znaczyło, że nie dało się wyścigu wygrać. Doskonale wiedziałam o mostku i tym, że koniecznie muszę być pierwsza przed wjazdem na niego. Właśnie z obawy, że można zostać przyblokowanym. Planowałam atak tuż przed ostatnim zakrętem z asfaltu na fragment prowadzący do mostku. Tylko niestety… pomyliłam zakręty. Ramona wykorzystała mój błąd i solidnie mi poprawiła na krótkim asfaltowym podjeździe. Przyznam, że ledwo się utrzymałam tracąc jednak kilka metrów. Dla zobrazowania, jak mocny był to atak, miałam średnią moc z tych 30 sekund w okolicy 9,5 watt/kg. A przypomnę, że za nami już było blisko 4 godziny ścigania. Szwajcarkę ten atak też sporo kosztował i minimalnie zaczęłam się do niej zbliżać, jednak nie wystarczająco by na mostek wjechać przed nią. I niestety tam miała miejsce sytuacja, której się obawiałam - Ramona nie podjechała i wypięła się na szczycie blokując mi przejazd. I tu też po czasie oczywiście główkuję czy mogłam tam zrobić coś inaczej. Na siłę spróbować się zmieścić między nią, a krawędź, być może doprowadzając do kolizji, ale jednocześnie zwiększając swoje szanse na wygraną. Wiem, że to wszystko niepotrzebne „gdybanie”, wolałabym jednak przegrać z czystym w stu procentach sumieniem, że nie byłam w stanie nic zrobić, bo po prostu Ramona była silniejsza. Tymczasem pozostaję z przekonaniem, że może owszem, była silniejsza, ale swoją szansę zmarnowałam i to w miejscach, na które przed wyścigiem wyjątkowo zwracałam uwagę. No cóż… Po prostu 4 godziny ścigania jednak dają w kość nie tylko mięśniom. Teraz staram się zacząć cieszyć medalem. Jakby nie było, na swoje trzy starty w Mistrzostwach Świata w maratonie MTB, mam trzy medale - złoto w 2003, srebro w 2018 i znów srebro teraz. Jest z czego być dumnym.

Bikeworld: Oczywiście, że jest! Skoro jesteśmy przy przebiegu rywalizacji, chciałbym jeszcze zapytać o Twoje samopoczucie z długiego wyścigu. Jak sama mówiłaś przed startem, obawiałaś się, czy będąc przygotowa pod XCO dasz radę walczyć na tak długim dystansie. Ciężko było ścigać się przez prawie 4 godziny?

Maja Włoszczowska: W tym roku nie było miejsca na treningi do Mistrzostw Świata w maratonie z uwagi na bardzo upakowany kalendarz startów XC. Dlatego małe wątpliwości miałam. Jednak byłam też pewna, że poradzę sobie lepiej niż inne zawodniczki XC mając w głowie jak dobrze radziłam sobie na Mistrzostwach Europy i Świata w maratonie w 2018 oraz w Cape Epic w 2019. Dlatego też tak bardzo celowałam w złoto. Przed Mistrzostwami Europy w Lugano udało mi się wcisnąć jeden dłuższy i dość intensywny trening, który tchnął we mnie dużo optymizmu. W Turcji jednak moje samopoczucie było już znacząco gorsze, ale może to też kwestia tamtejszych warunków. Cóż, nie będę ukrywać, nie jest to rowerowy raj. Trasa przed startem była w fatalnym stanie, po opadach deszczu glina tak zalepiała koła, że uniemożliwiała jazdę. Szosy natomiast były ruchliwe i pełne błąkających się bezpańskich psów. Cieszę się, że to nie moje miejsce na zgrupowania treningowe.

 

 

W trakcie wyścigu może nie miałam od samego początku fantastycznego samopoczucia, ale byłam w stanie jechać równo i mocno. Na podjazdach nigdy nie byłam dalej niż na drugiej pozycji, co znaczy, że reszta cierpiała bardziej. Szkoda, że nie było żadnych trudności technicznych, bo nawet na prostych szybkich zjazdach udawało mi się robić małą przewagę nad konkurentkami. Poza kilkoma mocnymi podjazdami było natomiast sporo płaskiego, zwłaszcza 11 kilometrowa dojazdówka do rundy po starcie i przed metą, co sprawiło, że w ściganie wkradło się sporo szosowej taktyki. Oszczędzania na kole i tym podobnych. Myślę, że całość przejechałam bardzo mądrze, wykorzystując swoje mocne strony tam gdzie było to możliwe. Dojazdówka do mety już bolała, ale myślę nie tylko mnie. Tam przyznam cieszyłam się z towarzystwa Ramony i możliwości wspólnej pracy. W końcówce też dałam radę jeszcze wycisnąć naprawdę wysokie moce, więc znaczy to, że mój organizm długie dystanse całkiem dobrze znosi.

Bikeworld: Pamiętam naszą rozmowę sprzed około roku, gdy mówiłaś o tym, że na spokojnie szykujesz się do Igrzysk w Tokio. Byłaś bardzo skoncentrowana na tym celu. Jak przyjęłaś fakt, że impreza została przełożona? W zasadzie cały długofalowy plan musiał ulegnąć zmianie. Zdaję sobie sprawę, że motywacja w takich chwilach może znacznie się obniżyć. 

Maja Włoszczowska: Początkowo przyjęłam tę wiadomość ze spokojem i pełną akceptacją, a nawet optymizmem. Jest jak jest, nie mam na to wpływu, jedyna mądra decyzja. Szykuję się na 2021. To było jednak w kwietniu, ciesząc się dobrym zdrowiem, udanym początkiem sezonu i świetnymi wynikami na treningach. Zima spędzona w Hiszpanii przyniosła efekty. Później niestety był przedłużający się lockdown, odwoływane kolejne imprezy, wielka niewiadoma co będzie dalej. Konieczność trenowania do przełożonych na sierpień wyścigów i jednocześnie paskudna majowa pogoda, która sprawiła, że znów wróciły moje problemy zdrowotne sprzed roku. Ciągnące się w nieskończoność przeziębienia, z którymi uporałam się dopiero pod koniec czerwca tracąc wszystko, co wypracowałam w Hiszpanii i przede wszystkim swój optymizm. Powrót do formy kosztował mnie bardzo dużo. Zbliżyłam się do poziomu z marca, ale niestety nie na tyle by walczyć o podium Pucharu Świata. Z wyścigu na wyścig było lepiej i na Mistrzostwach Świata XC już realnie zahaczyłam o czołówkę, ale to ciągle nie rezultaty, które by mnie napędzały do działania. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Świat w tej chwili walczy z innymi problemami i w skali globalnej moje ściganie nie ma najmniejszego znaczenia, ale trzeba też jakoś działać, iść do przodu, a tu motywacja jest kluczowa.

Na ten moment staram się nie myśleć o przyszłym roku. Muszę przede wszystkim zregenerować się po tym sezonie. Fizycznie i psychicznie. Ponadto za dużo dzieje się na świecie by cokolwiek planować. Na pewno kolejne obostrzenia martwią, wierzę jednak, że do wiosny sytuacja istotnie się poprawi. UCI pokazało, że jest w stanie organizować imprezy w możliwie bezpiecznych dla wszystkich warunkach, wierzę, że podobnie będzie z Igrzyskami Olimpijskimi za rok.

Miałam też wahania czy czasem to nie czas na zmianę i przekazanie pałeczki młodzieży. Ale Igrzyska zajmują w moim sercu tak dużą przestrzeń, że marzy mi się by właśnie tą imprezą zakończyć swoją przygodę z profesjonalnym sportem. Poza tym wiem, że jeszcze mnie stać na to by młodym nosa trochę utrzeć ;)

 

 

Bikeworld: Sezon 2020 był bardzo dziwny i trudny, jednak PŚ i MŚ XCO, a teraz srebro na MŚ w maratonie dają poczuć nam kibicom - i mam nadzieję Tobie również - że Maja Włoszczowska wciąż jest topową kolarką górską na świecie! Jak Ty to czujesz? Nove Mesto było pełne niespodzianek, a młode zawodniczki wręcz rozpychają się łokciami w czołówce. Jakie jest Twoje nastawienie na 2021 i Igrzyska w Tokio? Czujesz, że będziesz w stanie powalczyć o najwyższe cele, czy masz z tyłu głowy, że tak naprawdę będzie coraz ciężej?

Maja Włoszczowska: Nigdy nie było łatwo :). Jasne, mój pesel swoje robi. Regeneracja nie jest już taka jak kilka lat temu, ale też nie przesadzajmy. Jeszcze dwa lata temu wygrywałam zawody Pucharu Świata, Gunn Rita ostatnie zwycięstwo odniosła w wieku 45 lat. Wiem, że spokojnie mogę jeszcze „kręcić życiówki”. Ale z pewnością kosztuje mnie to więcej pracy, dbania o siebie i przede wszystkim o zdrowie. Niestety po Cape Epic mój układ odpornościowy mocno podupadł, więc kluczem do sukcesu jest dla mnie jego odbudowa, unikanie niepotrzebnych podróży i zmian klimatu, a najlepiej przeniesienie się w ciepłe na stałe, tj. do Igrzysk. Mam nadzieję, że Covid i ograniczenia podróży nie popsują tych planów.

Bikeworld: No właśnie, można jednak pesymistycznie zakładać, że przygotowania do sezonu 2021 i sam jego początek mogą ponownie stać pod znakiem ,,covidowych” obostrzeń. Wiosną tego roku dużo jeździłaś w związku z nimi na trenażerze, jesteś gotowa na powtórkę? Masz jakieś konkretne plany, jak przygotować się mimo ograniczonych możliwości?

Maja Włoszczowska: Oj nie! Nie wyobrażam sobie kolejnego zamknięcia lasów i przygotowań do sezonu na trenażerze. Tydzień, dwa można tak przetrwać, ale na pewno nie da się zastąpić prawdziwego outdoorowego treningu stacjonarnie. Mam nadzieję, że sytuacja pozwoli mi na trening w Hiszpanii. Wierzę, że stosując się do zaleceń izolacji ryzyko zachorowania jest tam dokładnie takie jak w Polsce.

Bikeworld: Chciałbym jeszcze zapytać o Twój rower, doskonale wiemy, że lubisz mieć bardzo lekki sprzęt i nie dziwi nas, że hardtail to Twój częsty wybór. Z tego co pamiętam, na Tokio chciałaś jednak wybrać fulla. Natomiast np. w Novym Meście - gdzie jest masa korzeni, a trasa uznawana za taką ,,pod FS” - jechałaś na HT. Powiedz nam proszę, czym podyktowany jest ten wybór i jak w końcu będzie na Igrzyskach? 

Maja Włoszczowska: Na rekonesansie w Tokio pojechałam na fullu głównie dla bezpieczeństwa. Po upadku przed Pucharem Świata w Snowshoe miałam bardzo ciężkie obicia, później długo doskwierał mi ból kolana. Ledwo udało mi się wystartować i ukończyć wyścig PŚ, później wygrałam co prawda wyścigi na Węgrzech, ale dużo mnie to kosztowało. Po rekonesansie miałam w planie jeszcze dwie etapówki w Grecji, gdzie mogłam zdobyć cenne punkty do rankingu UCI. Więc ograniczyłam ryzyko kontuzji do minimum, a tym było wybranie fulla. Przejechałam jednak trasę w Tokio na hardtailu i uważam, że to właśnie sztywniak będzie lepszym wyborem. Zauważyłam, że jeśli trasy mają bardzo strome podjazdy (nawet krótkie), wymagają częstych zmian rytmu, rozpędzenia roweru po zakręcie lepiej sprawdza się hardtail, przynajmniej w moim przypadku. I od kiedy podjęłam decyzję o starcie w Tokio na tym właśnie rowerze, postanowiłam większość wyścigów na nim startować. Full jest bardzo przyjemny, ale potrafi rozleniwiać. Jak zbyt często na nim jeżdżę, później przesiadka na hardtaila jest bardzo ciężka. Ponadto Nove Mesto owszem, ma dużo korzeni, ale właśnie i strome podjazdy, a w historii wielokrotnie zajmowałam tam miejsce na podium jadąc właśnie na hardtailu. I już kończąc wątek, naprawdę dobrze czuję się na prototypie KROSSa na Tokio, więc lubię go wybierać na start. Co nie zmienia faktu, że gdy jeżdżę np. po Olbrzymach, zdecydowanie częściej biorę Eartha :).

Bikeworld: Na koniec, ostatnie pytanie o Kross Racing Team - czy zostajesz w drużynie na kolejny sezon? Czy może masz zupełnie inne plany? 

Maja Włoszczowska: Póki co nie zdradzam planów :)

Bikeworld: Dziękuję za rozmowę, życzę dużo zdrowia i powodzenia!