Sonia Skrzypnik: Tyłki w garść i na trening!

Drukuj
Michał Kuczyński

Historia Soni Skrzypnik jest dowodem na to, że pracując ciężko na jasno postawiony cel jesteśmy w stanie osiągnąć bardzo wiele. Z najlepszą polską kolarką grawitacyjną, wielokrotną mistrzynią Polski w zjeździe porozmawialiśmy o jej firmie Jedziemy Swoje, planach na nowy sezon i powodach, dla których nasza reprezentatka wcale nie zamierz zwalniać tempa.

Bikeworld: Cześć Soniu! Pytanie o początek Twojej przygody z kolarstwem zadawano Ci już nie raz. Pamiętam, że pierwsze "hopy" zaliczałaś na rowerze z supermarketu. A co było dalej? Wiele osób traktuje w młodych latach rower jako coś, co pozwala się "wyżyć" po godzinach, by później o nim zapomnieć. Ty jednak od początku stawiałaś na rozwój i pięłaś się w górę.

Sonia Skrzypnik: No hej! Zdecydowanie takich pytań było już sporo, ale chętnie dziele się moją historią. Wracając do tamtych dni mogę powiedzieć, że spotkałam wielu fajnych i pomocnych ludzi, którzy dokładali swoją cegiełkę do mojego sukcesu i tak z roweru za 300 zł z marketu mam kilka całkiem konkretnych maszyn, bagaż doświadczeń, kilka tytułów z MP i własną firmę. Wiesz, rower był sposobem na życie, no i w sumie dalej jest. Dzisiaj widzę, że to „wyżycie” przerodziło się raczej w zastrzyki szczęścia, pozytywną energię i poczucie ogromnego spełnienia.

Jesteś zawodniczką, której jazdę ogląda się z wyjątkową przyjemnością - prezentujesz uosobienie siły i kobiecego wdzięku. To moja prywatna opinia, ale jestem przekonana, że wielu Czytelników się ze mną zgodzi. :) Niestety kolarstwo grawitacyjne pozostaje dyscypliną, w której jeżdżących na wysokim poziomie dziewczyn wciąż jest niewiele. A może się mylę? Czy możesz opowiedzieć o zmianach na damskiej scenie DH w ciągu ostatniej dekady?

Wdzięku ostatnio mi trochę brakuje, bo mega zafiksowałam się na byciu harpaganem w pracy i po drodze zagubiłam gdzieś swoje kobiece wdzięki, ale cóż, coś za coś, haha :) Dziękuję za miłe słowa i przyjmuje ten zacny komplement. Powoli zaczyna się to zmieniać, niemniej jednak ten sport wymaga bardzo dużo samozaparcia zarówno w treningach, jak i na innych płaszczyznach. Znalezienie wsparcia to ciężka sprawa, nie tylko dla dziewczyn, ale i dla panów, więc łatwo się zniechęcić, selekcja naturalna. Mi na szczęście się udało i miałam całkiem fajne kontrakty.

Idąc tym tropem, wiele osób dochodzi do wniosku, że im się po prostu nie chce. Mi się zawsze chciało, mega cisnęłam do przodu, zakasywałam rękawy, pokazywałam, że się da, doceniałam wsparcie. Jedne z ważniejszych spraw to psychika, motoryka i charakter, cała reszta to odrobina farta i czarów. Wiele osób może się ze mną nie zgodzić; moim skromnym zdaniem łatwiej znaleźć wsparcie, niż wyrzeźbić w sobie to coś, co pozwala powalać mury.

 
 

Co sądzisz o tym, że nagrody dla zawodniczek są często mniej wartościowe niż te w kategoriach męskich?

Nagrody jak to nagrody, w Polsce kokosów nie ma, przynajmniej jeśli chodzi o kategorie kobiet DH; już lepiej mają na maratonach amatorskich. Ale tutaj trzeba zadać sobie pytanie: za co maja być te nagrody?? za pięć minut różnicy względem chłopaków? To jest kosmiczną przepaścią. Nie liczmy na kokosy za zwykłe przejechanie trasy i za to, że jesteśmy uroczymi kobitkami. Albo się wchodzi w to na maksa i widać postępy, albo się po prostu pyka na rowerze. Laski, bierzcie tyłki w garść i na trening! Wyniki same się nie zrobią, ale to wiemy już nie od dziś.

Jesteś przykładem sportowca, który ma przed sobą jasne cele i mocno na nie pracuje. Z imponującą konsekwencją zbudowałaś własną markę. Dzięki czemu nie zwalniasz tempa? Co najbardziej Cię motywuje?

Aktualnie jestem na takim etapie, że trochę brakło mi serca do rywalizacji. Na ten moment skupiam się na swojej marce Jedziemy Swoje i moich podopiecznych, co sprawia mi ogromną frajdę i pozwala planować przyszłość. Niemniej jednak planuję wrócić i planuję też start w Mistrzostwach Świata, ale to już raczej w innej kategorii niż aktualnie jestem i na własnych zasadach, niekoniecznie ze sponsorami. Tempa nie zwalniam, bo wiem, że potem będzie ciężko to odrobić, dalej trenuję. Odnotowuję postępy w czuciu roweru i szybkości zjazdu. Co mnie motywowało... wiesz co, moja Mama. Niestety Mama już nie żyje, odeszła w wieku 48 lat i tak jak odeszła, tak coraz mniej jarała mnie wygrana. Teraz muszę trochę odetchnąć, nacieszyć się zajawką, wyczyścić serce do sportu i głowę. 

Swoje rowery od lat serwisujesz sama. Co w „fachu” mechanika jest Twoją najmocniejszą stroną?

I tak i nie, często robota byłą robiona za mnie przez DodekBikeService, bo po prostu nie miałam czasu, ale faktycznie bardzo często robiłam sprzęt osobiście, bo to po prostu lubię.  Generalnie jak się coś robi, to starasz się robić wszystko na 110%, no chyba, że pytasz co lubię robić najbardziej, to odpowiedz brzmi: wszystko! Nie ma czegoś, czego nie lubię w rowerze.

Na czym będziesz jeździła w tym roku?

Maszyny zostają te same co w zeszłym roku, nie ma takiej potrzeby żeby zmieniać sprzęt. Za to stajnia została uzupełniona o rower XC. Nie, nie będę się na nim ścigać, ale będę uczyć, jak być jak Speedy Gonzalez na zjazdach :)

 
 

Zjazd to specyficzna dyscyplina, cały wyścig trwa zwykle poniżej pięciu minut, a o kolejności na podium mogą decydować setne części sekundy. Jaki jest Twój przepis na sukces? Co, oprócz umiejętności technicznych, wpływa na wygraną w zjeździe?

Jeśli chodzi o rywalizację z Polkami, to różnica sięga od kilku sekund po minutę. U sąsiadek bywało podobnie (Czechy, Słowacja). Na pucharach Europy już się ostro cięłyśmy na setne sekundy i tam jest ostre ściganie. Wiesz, ważny jest wybór linii, zapamiętanie trasy, aklimatyzacja, twoja forma fizyczna i psychiczna, ale też taktyka i strategia - o tym już nie będę mówić, bo to moja tajemnica, a tylko czujne oko zobaczy o co chodzi. Jak to jeden Pan powiedział, który mnie wyzywa od gwiazdy: „Uważaj bo ona jest cwana” :) Haha, wiele osób myśli, że zjazdowiec to tylko piwo pije i słucha metalu. Jest troszkę inaczej, jesteśmy jak każdy inny sportowiec, mamy nieco inne przygotowanie przed sezonem i w trakcie, dietka i różne inne.

Sonia Skrzypnik to nie tylko aktywny sportowiec, ale również trenerka. Oferujesz szkolenia z jazdy, lokalne i wyjazdowe. Opowiedz proszę o Jedziemy Swoje.

Jedziemy Swoje to marka znana już nie tylko w naszym kraju, ale i za granicą. Moja firma zajmuje się szkoleniami z takich dyscyplin, jak downhill, enduro, xc i szeroko pojęte mtb, gdzie występuje element zjazdu, na którym zjadłam zęby. Początki były trudne, bo towarzyszyła mi myśl, jak taka chaotyczna dziewczyna z brakiem pewności siebie, wbrew pozorom, może zrobić coś takiego. Dodatkowo, nie posiadałam doświadczenia w działalności tego typu. Można powiedzieć, że startowałam właściwie bez wkładu finansowego, sama. Dzisiaj jest już stabilnie i z dnia na dzień lepiej.  Ostro przetresowała mnie moja szkoła w wielu kryzysowych sytuacjach, ale czuję, że jestem dzięki temu jeszcze mocniejsza i świadoma :)

Jak wygląda zwykle Twój dzień?

Zależy, w którym okresie. Sezon zwykle wygląda tak, że budzę się w moim kamperobusie lub na normalnym noclegu, pije kawę, którą kocham, jem śniadanko i ląduję kilka godzin na szkoleniu na rowerze, często zamykając je około 18-19 (zależy od klienta), następnie coś jem i idę spać. Między tymi czynnościami rozmawiam z ludźmi umawiając kolejne szkolenia, odpisuję na maile i rozkminiam kolejne rowerowe pomysły. Tak dzień w dzień. W tygodniu zazwyczaj mam tylko jeden dzień wolnego. Bardzo lubię swoją pracę, jest mega :) W sezonie zimowym mam czas na czill i pracę na kompie, gdzie rozkminiam wyjazdy. 

 
 

Co jest podstawą Twojego treningu zimą?

Zależy od tego, jaki jest cel, ale zazwyczaj jest to trening na siłowni i we Włoszech. Miniony rok był dla mnie trudny w życiu prywatnym, rozważałam nawet zamknięcie firmy. Na szczęście cała kryzysowa sytuacja skończyła się dobrze. Trening dopiero zaczęłam w lutym jak wszystko wyszło na prostą. Okazało się, że z górki dalej toczę się niezwykle szybko i gustownie. Dodatkowo bardzo odpręża mnie trening, bo czerpię z niego mega zajawkę :)

Masz swoją ulubioną trasę?

Wiesz co, hmmm… ostatnio mega siadła mi traska w Saalbach-Hacklberg. A w Polsce, hmm… Dzika w Kasinie była całkiem ok, no i DH na Górze Żar. Każda trasa ma coś w sobie. Najbardziej lubię takie, gdzie jest otwarta przestrzeń bez dużej ilości drzew lub takie, gdzie jest szeroko i można sobie wybierać linie. Szybkie trasy to miód na moje serce. Lubię ściółki z drzew iglastych. Nie lubię wolnych, ciasnych i często zbudowanych bez przemyślenia, za bardzo krętych trasek. Ale o ideały trudno :) jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Trzeba umieć jechać wszystko.

Co Cię kręci poza rowerami? :)

Mechanika samochodowa, ładne perfumy i dobre buty. Pierwsza pozycja mało kobieca w utartym schemacie bycia kobitką, ale co tam... :)