Robert Banach o MŚ

Drukuj

Dla naszych reprezentantów niedawne Mistrzostwa Świata w St. Wendel omal nie skończyły się, zanim jeszcze stanęli na linii startu. O tych wydarzeniach opowiada nam Robert Banach, jeden z uczestników Mistrzostw Świata w maratonie MTB.

bikeWorld.pl: Niewiele brakowało, a nie pojechalibyście na MŚ? Z czego wynikało całe zamieszanie wokół waszego wyjazdu?
Robert Banach: Trochę z braku zainteresowania, ze słabej kondycji PZKolu. Gdyby brakowało chęci i determinacji samych zainteresowanych, do wyjazdu pewnie w ogóle by nie doszło. Nie zdziwiłbym się, gdyby PZKol odwołał imprezę - miał prawo według regulaminu, który mówił o tym, że jeśli nie zostanie sklasyfikowanych 40 zawodników, to wtedy PZKOL ma prawo ustalić nowe zasady. Sklasyfikowanych zostało chyba 38 zawodników, według niepotwierdzonych danych.

bikeWorld.pl: Na miejscu też nie obyło się bez przygód…
Robert Banach: Tak, teraz będzie co wspominać. Z racji tego, że wyjazd był w 100% sponsorowany przez naszą grupę - przynajmniej dla mnie jak i Krzysztofa Krzywego (nie zakwalifikowaliśmy się oficjalnie na MŚ) - chcieliśmy wystartować w spodenkach klubowych, z oczywistych względów. Z PZKolu dostaliśmy zgodę, jednak na miejscu okazało się, że strój narodowy musi być kompletny. Dalsze zdarzenia były juz szeroko opisywane w innych mediach, więc nie będę ich powtarzał, ale jeden fakt nie został ujawniony - Pani Gunn-Rita Dahle Flesjaa startowała w spodenkach klubowych - czyżby wynikało z tego, że na MŚ są równi i równiejsi ?!?

bikeWorld.pl: W końcu udało wam się wystartować. Jak wyglądał wyścig?
Robert Banach: Od startu tempo było bardzo wysokie. Zaraz po opuszczeniu stadionu mieliśmy do pokonania dwa strome podjazdy, które tylko na chwile podzieliły peleton. Na płaskich odcinkach kolarze sie zjechali i przemierzali kolejne kilometry w dużej grupie. Do 17 km cały czas widziałem czołówkę, ale miałem tylko siły, by utrzymywać swoją pozycję. Po kolejnych kilku stromych podjazdach peleton znów podzielił się na mniejsze grupy. Do samej mety trwała walka zarówno w czołówce, jak i o dalsze pozycje. Ja raz odpadałem, raz doganiałem kolejne grupy. Od 40 km jechałem razem z bratem Bartoszem, który mnie dogonił. Nasze tempo było wysokie, dochodziliśmy kolejnych kolarzy - najpierw dwóch Duńczyków, później większą grupę, w której jechali Kazachowie, Holender, Kanadyjczyk i Szwajcar i jeszcze paru zawodników którzy wisieli na kole, dlatego nie pamiętam ich narodowości. Na jednym z ciężkich zjazdów odskoczyliśmy tej grupce, dogonił nas tylko Kazach. Śmialiśmy się z bratem, bo na jednym z podjazdów mówię do Bartosza: " podkręć tempo, bo goni nas Vinokurow". Vino jednak zmian nie dawał i woził sie po kole. Bartosz trochę osłabł na 85 km, a ja pojechałem dalej. Byłem juz mocno zmęczony ale cały czas trzymałem równe tempo. Minąłem jeszcze dwóch Niemców, Słowaka. Jeden z reprezentacji Szwajcarskiej wyprzedził mnie na 2 km do mety. To był fajny wyścig...

bikeWorld.pl: Czy informowaliście PZKol o zaistniałej sytuacji?
Robert Banach: Pewnie władze same sie dowiedziały albo dostały informacje od organizatorów. Ja startowałem bardziej dzięki uprzejmości klubu.

bikeWorld.pl: Czy po tych wszystkich przygodach, zamierzacie w przyszłym sezonie startować w PP? Jeśli w ogóle taka impreza będzie, bo może zostać zbojkotowana przez kolarzy.
Robert Banach: Na pewno nie chciałbym uczestniczyć w politycznych rozgrywkach. PP juz jest zbojkotowany przez kolarzy- przynajmniej czołówkę polskiego MTB. Co będzie w przyszłym sezonie- tego nie wiem. Jeżeli ktoś wymyśli sensowne rozwiązanie, to pierwszy sie pod nim podpisze.



FOTO: Poland Bike Łuków, 3. edycja PP  wygrana przez R. Banacha