Bikejoring, czyli kamikaze

Wywiad z Markiem Długołęckim, Wicemistrzem Świata w Bikejoringu

Drukuj

Bikejoring to dyscyplina wciąż mało popularna w Polsce, choć nasi zawodnicy należą do najlepszych na świecie. Na przełomie października i listopada Marek Długołęcki, jeden z czołowych zawodników tej dyscypliny w Polsce, został Wicemistrzem Świata.

bikeWorld.pl: Bikejoring to dyscyplina jeszcze dość młoda i mało znana w naszym kraju. Czy mógłbyś przybliżyć nam nieco tajniki tego sportu?
Marek Długołęcki: Bikejoring to dyscyplina, w której jako jeden zespół ścigają się kolarz i pies. Kolarz jedzie na normalnym rowerze górskim, takim jak do XC, natomiast pies przywiązany jest do roweru liną amortyzowaną, która powoduje, że pies nie czuje szarpnięć, oraz uprzężą, która równomiernie rozkłada ciężar na ciele psa. Taki tandem ściga się na krótkich trasach w lesie, podobnych do tych z maratonów czy XC. Bikejoring nazywany jest też dyscypliną kamikaze, bo tu osiągamy największe prędkości z wszystkich sportów psich zaprzęgów.

bikeWorld.pl: Co jest główną siłą napędową takiego tandemu? Pies, kolarz, czy może współpracujecie po równo?
Marek Długołęcki: To zależy, choć pies ma ogromne znaczenie przy takiej współpracy i bez dobrego psa nie wygra się zawodów. Pies musi być dostosowany do możliwości kolarza. Jeśli ktoś jest słabszy kolarsko, musi mieć większego psa, choć z kolei taki pies ma ograniczenia - nie będzie taki szybki. A musi, bo prędkości osiągane na wyścigu są naprawdę duże. Trzeba więc znaleźć złoty środek, pomiędzy szybkością, a wytrzymałością. Są większe i szybsze psy, ale mało wytrzymałe. Z ciekawostek dodam, że Vo2max psa dochodzi do 240, więc to dowodzi, jak efektywnym zwierzęciem jest pies i drzemie w nim ogromny potencjał. Z psem trzeba się tez umieć porozumiewać, bardzo ważna jest komunikacja i wzajemne zaufanie.

bikeWorld.pl: Czyli kolarz musi też pracować - tak jakby jechał bez psa?
Marek Długołęcki: Tak, trzeba dawać z siebie wszystko. Największą sztuką jest doprowadzenie do wytrenowania psa i kolarza do równego, wysokiego poziomu. To jest najefektywniejsze rozwiązanie.


bikeWorld.pl: Wasz trening wymaga więc sporo czasu i poświęcenia, bo oprócz pracy typowo kolarskiej, musisz jeszcze pracować nad psem i zgraniem z nim.
Marek Długołęcki: Tak, w okresie przygotowawczym mamy dwa treningi dziennie – jeden mój, jeden psa.

bikeWorld.pl: Czyli Twój pies także poddawany jest specjalnemu treningowi?

 

Marek Długołęcki: Pies wymaga zupełnie innego treningu niż ja. Podstawowym treningiem jest tak zwany „freerunning”, czyli swobodny bieg psa. Ja wtedy albo idę, albo biegnę, albo jadę na rowerze. Jest też jeden, bardzo wyczerpujący dla psa rodzaj freerunningu, kiedy to pies biegnie freeruning przed samochodem i nadaje tempo biegu, a prędkości dochodzą do 50, 60 km/h. Te psy same chcą biegać tak szybko - uwielbiają szybkość dokładnie tak samo jak my kolarze!

 

 

bikeWorld.pl: A Twój trening - różni się dużo od treningu typowego kolarza?
Marek Długołęcki: W sezonie ścigam się w maratonach i wyścigach XC, więc to jest moje przygotowanie i moja baza. Ostatnio trenowałem też na torze kolarskim w Pruszkowie i konsultowałem się z trenerem kadry sprinterów, Grzegorzem Krejnerem. Kiedy zaczyna się okres startowy w bikejoringu, zaczynam bardziej intensywne treningi, ze względu na charakterystykę wyścigów, które liczą od 4 do 10km. To jest sprint i niesamowita intensywność, bo dużą sztuką i problemem jest dać z siebie naprawdę wszystko w ciągu 12 minut.

 


bikeWorld.pl: No właśnie, powiedz jak wygląda taki wyścig?
Marek Długołęcki: Bardzo różnie. Czasem trasy są proste i łatwe, a czasem są tak trudne, że trasy niektórych górskich maratonów mogłyby z pewnością biec tamtędy i nikt by nie mówił, że było łatwo. Przeważnie zawody składają się z dwóch wyścigów, rozgrywanych na tej samej trasie, dzień po dniu. Takie wyniki są bardziej miarodajne.

bikeWorld.pl: Wspomniałeś wcześniej, że bikejoring to bardzo szybki sport. Jakie prędkości osiąga kolarz, który ściga się razem z psem.
Marek Długołęcki: Nawet do 50 km/h.

bikeWorld.pl: A skąd się wziął u Ciebie pomysł, żeby startować w tej dyscyplinie?
Marek Długołęcki: Ja od zawsze się ścigałem, w różnych dyscyplinach kolarskich, więc jazda na rowerze jest dla mnie czymś naturalnym. Kiedyś spotkałem na uczelni kolegę, który zajmował się psimi zaprzęgami i opowiedział mi właśnie o bikejoringu. Pomysł ten mi się bardzo spodobał i w 2004 wystartowałem na pierwszych zawodach, z pożyczonym psem. To było dość ciekawe przeżycie, bo pies na trasie dwa razy się załatwiał, chciał wracać do właściciela, a jak już biegł, to z prędkością rekreacyjną. Pomyślałem jednak, że zupełnie inaczej wygląda to w wypadku, gdy jadę ze swoim psem, który mi w dodatku pomaga. I tak dwa lata temu kupiłem swojego pierwszego zaprzęgowego psa - Greystera- Zoję, z którą ścigam się do dziś.

 

 


bikeWorld.pl: Mimo dość krótkich tradycji bikejoringu w Polsce, możemy się pochwalić dobrymi wynikami na arenie międzynarodowej – świadczy o tym chociażby Twój srebrny medal MŚ, złoto Igora Tracza na ME. Jak prezentują się nasi zawodnicy w porównaniu z resztą świata?
Marek Długołęcki: Jesteśmy bardzo mocni. Oprócz krajów Skandynawskich, Francji, Czech i Szwajcarii, jesteśmy w ścisłej czołówce. W Polsce jest jedynie koło 10-15 zawodników, którzy ścigają się profesjonalnie, jednak ich poziom i wewnętrzna rywalizacja sprawiły, że w ostatnim czasie zrobiliśmy ogromne postępy i liczymy się na świecie. Podczas Mistrzostw Europy aż trzech Polaków uplasowało się w pierwszej czwórce zawodów.

bikeWorld.pl: Opowiedz o Mistrzostwach Świata i Twoim ogromnym sukcesie, czyli srebrnym medalu. Z jakim nastawieniem jechałeś do Kanady? Wierzyłeś, że uda się stanąć na podium?
Marek Długołęcki: Pierwszy raz Mistrzostwa Świata odbywały się poza Europą, dlatego przyjechaliśmy tam dużo wcześniej, żeby się zaaklimatyzować. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani, ale obciążenie było duże, bo byłem już srebrnym medalistą Mistrzostw Europy. Z drugiej strony, dzięki medalowi na ME wiedziałem, że stać nas na dobry wynik. Po pierwszym dniu byliśmy daleko, z minutową stratą, jednak w drugim dniu zawodów pojechaliśmy bezbłędnie i odrobiliśmy straty, co dało drugie miejsce. Wierzyłem i miałem ogromną nadzieję, że uda się wskoczyć na podium i uważam to za ogromny sukces.

 

 


bikeWorld.pl: Jak wygląda sprawa ze sponsorami? Biorąc pod uwagę, że bikejoring jest dyscypliną niszową, czy sponsorzy są skłonni dawać pieniądze na ten sport?
Marek Długołęcki: Ja nie zarabiam na życie ścigając się, jednak nie powiem, że się nie da. Na co dzień jestem zawodnikiem drużyny Eurosupport Sport Team i w jej barwach ścigam się zarówno w maratonach jak i bikejoringu. Do tego dochodzą sponsorzy indywidualni, Uvex, Odlo i Powerbar. Nie mam więc powodów do narzekania. Myślę, jednak, że w Polsce są warunki do profesjonalnego uprawiania tego sportu, bo i sponsorzy są chętni do pomocy. Bikejoring to dyscyplina bardzo widowiskowa i w tym upatruje szansy na dalszy jej rozwój.

FOTO: Marek Długołęcki, Agnieszka Szymańska, Kalina Stawnicka

Więcej informacji o zawodniku i bikejoringu na stronie: https://komobike.pl/co-to-jest-bikejoring.html