Pytamy naszą medalistkę o to, jak z jej perspektywy wyglądały szczegóły wyścigu oraz ostatnie dni przed startem na Igrzyskach.
bikeWorld.pl:
W oczach wielu kibiców Twój srebrny medal to cud... Po kilku, jeśli nie kilkunastu miesiącach niepowodzeń powróciłaś na szczyt. Pytanie więc będzie krótkie, ale ,,treściwe": co było kluczem do sukcesu na Igrzyskach.
Maja Włoszczowska:
Przede wszystkim spokój i wiara w siebie. Moim celem był start w Pekinie i mimo wszelkich niepowodzeń starałam się nie tracić swojej koncentracji. Zeszły rok był nieudany, ale głównie z powodu kraks i kontuzji. W fizycznej formie byłam niezłej i praktycznie na każdej imprezie czułam, że mogę walczyć z najlepszymi. Gubiła mnie nadgorliwość, która kończyła się – niestety upadkami. Dlatego w tym roku przede wszystkim postawiłam na trening... głowy, spokój i koncentrację. Przed Igrzyskami nie chcieliśmy wypruwać się na nieistotnych imprezach – a takimi były w tym roku nawet Puchary Świata, czy Mistrzostwa Europy. Głównym sprawdzianem dla nas miały być Mistrzostwa Świata. Tam pojechałam właśnie spokojnie, mimo dalekiej pozycji startowej konsekwentnie i bez nerwów wyprzedzałam rywalki. Dało mi to piątą pozycję z realnymi szansami na medal. Tym samym systemem podeszłam do Igrzysk. Nie spalałam się przed startem, wiedziałam, że to co mogliśmy zrobiliśmy. Jeśli będzie medal to super, jeśli nie, to najwyraźniej nie był nam pisany i trzeba pracować następne cztery lata. Na wyścigu od startu do mety byłam mocno skoncentrowana na jeździe, nie patrzyłam na rywalki czy kibiców, chciałam po prostu jak najszybciej i bez błędów pokonywać trasę. Myślę, że między innymi to podejście okazało się kluczem do sukcesu.
bW: Od dłuższego czasu stawiałaś wszystko na jedną kartę - na ten jeden dzień w Pekinie. Ryzyko było jednak spore. Miałaś chwile zawahania, że ten ambitny plan może się nie udać?
M.W.:Nie ukrywam, że troszkę mnie przytłoczyły Mistrzostwa Europy. Jak pisałam wcześniej, nie były one naszym celem i pojechałam tam bez formy, wiedząc, że raczej nic nie zwojuję Trudno, żeby miejsce pod koniec drugiej dziesiątki nie wywołało w głowie negatywnych myśli. Nie zmieniło to jednak mojego podejścia do treningu i planów na dalszą część sezonu. A wiarę i pewność siebie na szczęście przywróciły mi Mistrzostwa Świata.
bW:Jak duże znaczenie miał fakt, że na Igrzyska pojechała z Tobą przyjaciółka, Ola Dawidowicz?
M.W.: Ola jest niesamowicie perspektywiczną zawodniczką, a medalem na Mistrzostwach Świata zasłużyła na wyjazd do Pekinu i bardzo się cieszę, że mi tam towarzyszyła. Zdecydowanie lepiej startuje się mając towarzystwo, niż samotnie. Przed wyścigiem jeździłyśmy razem na treningi, mieszkałyśmy razem w pokoju, dużo gadałyśmy. Dzięki temu nie było czasu na to aby myśleć o wyścigu i niepotrzebnie się stresować. Obie do startu podeszłyśmy na zaskakującym luzie i jak widać obu nam to bardzo posłużyło :-).
bW: Opisując wyścig w Pekinie można pokusić się o stwierdzenie, że nie przegrałaś złota, tylko wygrałaś srebro. Tak przynajmniej wyglądał przebieg zmagań w relacji TV. Jak z Twojego punktu widzenia rozegrała się walka o medale?
M.W.: Sabine Spitz odjechała już na pierwszym okrążeniu, ale tak naprawdę bardzo powinna za to dziękować Fullanie, która wywróciła się na zjeździe blokując mnie i Premont. Wtedy właśnie Spitz zyskała 30 sekund przewagi i praktycznie do końca wyścigu ta przewaga oscylowała w tych granicach 30-60 sekund. Jestem pewna, że gdyby nie upadek Hiszpanki miałabym szanse powalczyć ze Spitz, choć nie twierdzę, że bym z nią wygrała. Różnie mogło być. Później moja sytuacja była dość spokojna. Do drugiej rundy jechałam w sporej grupie zawodniczek, ale już cały czas na pierwszej/drugiej pozycji by nie powtórzyła się podobna sytuacja, że mnie ktoś przyblokuje. Nie porywałam się na gonienie Spitz, gdyż za przeszarżowanie na początku wyścigu na ogół ponosi się wysoką cenę. Na drugiej rundzie mocno pociągnęła Chinka, która doskoczyła do nas po upadku na starcie, i to wykorzystałam. Razem oderwałyśmy się od Pendrel, a później ja (o dziwo na zjeździe!) zostawiłam z tyłu reprezentantkę gospodarzy. Od trzeciej rundy zaczęłam mieć problemy z hamulcami (klamka tylnego hamulca uciekała mi coraz bardziej i nie mogłam do niej dosięgnąć), na szczęście zachowując ostrożność na zjazdach udało mi się dotrzeć do mety bez kraksy. Za mną podobno było ciekawie, Kalenteva do samej mety walczyła o brąz z Pendrel. To mam nadzieję kiedyś obejrzeć :-).
bW: Co sądzisz o porażce faworytek? Dahle, Premont, Fullana nie dały rady ukończyć wyścigu.
M.W.: Gunn Rita nie błyszczała na Pucharach Świata w Kanadzie, więc można się było spodziewać, że w Pekinie nie powalczy. Fullany za to obawiałam się bardzo, ale gdy zobaczyłam jak Chińczycy utrudnili trasę te obawy mocno zmalały. Marga kiepsko jeździ technicznie (co zresztą widać było na pierwszej rundzie...), więc jej gorszy występ również był do przewidzenia. Zaskoczona jestem nie ukończeniem wyścigu przez Premont. Do tej pory nie wiem dlaczego tak się stało.
bW: Jak duże znaczenie odgrywał fakt, że na trasie było ,,luźniej" niż podczas zawodów Pucharu Świata? Tym razem było was raptem 30, i choć trasa wydawała się wąska, można było wyprzedzać... ?
M.W.: Dla mnie było to bardzo ważne zwłaszcza przy starcie, jako że przed Igrzyskami byłam 34 (a może 36.?) w rankingu, więc musiałam wyprzedzać rywalki. Dzięki temu, że startowało nas 30, ja miałam numer 20 i to mi dało świetną pozycję wyjściową – z brzegu drugiego rzędu. Momentalnie doskoczyłam do czołówki, a nie traciłam sił na przedzieranie się do przodu tak jak to było podczas Mistrzostw Świata. Chciałabym tu jednak zaznaczyć, że może nie było nas na starcie wiele, ale za to same dobre (no może z wyjątkiem 5 zawodniczek...). Sama przed zawodami liczyłam: 8 murowanych kandydatek do podium, 7 czarnych koni, 7 dobrych, bardzo regularnych zawodniczek – a do tego jeszcze ja i Ola. Dzięki temu, że na Igrzyskach startuje 30 najlepszych zawodniczek eliminuje się przypadki, takie jak kraksy na starcie i później przebijanie się przez „tłum”. Daje to pewność, że na podium staną faktycznie najlepsi.
bW: Wyglądało na to, że na zjazdach nieco traciłaś do swoich rywalek. Czy poprawiona (i zarazem utrudniona) trasa w Pekinie była dla Ciebie zaskoczeniem?
M.W.: Traciłam? Hmmm... Prawdę powiedziawszy ja miałam odmienne wrażenie. Przed wyścigiem jeździłyśmy z Markiem Galińskim i nawet on mnie chwalił. Chince odjechałam na zjeździe, jako jedna z nielicznych ani razu nie leżałam podczas całego wyścigu – mimo iż od trzeciej rundy miałam wspomniane problemy z hamulcami i nieraz musiałam sobie radzić samym przednim (choć wtedy faktycznie mogłam zjeżdżać wolniej i trochę niepewnie, więc może stąd to pytanie). Tak duża zmiana trasy owszem była zaskoczeniem, ale myślę, że podziałała na moją korzyść.
bW: Jak na Twoje samopoczucie wpłynął fakt przełożenia wyścigu? Oczywiście, wszystkie zawodniczki miały takie same warunki, niemniej jednak wyjątkowo, nawet w najdrobniejszych szczegółach przygotowywaliście się do startu określonego dnia o określonej porze.
M.W.: To prawda. Już trzy tygodnie przed startem staraliśmy się robić wszystko tak jak w dniu wyścigu. Mocną wagę przywiązywał do tego zwłaszcza nasz trener - Andrzej Piątek, chcąc wyzwolić w nas efekt tzw. gotowości startowej o konkretnej godzinie (czyli 15 czasu chińskiego). Zmiana dnia nie miała więc ogromnego znaczenia, jednak godzina spore. Z Olą w Pekinie wstawałyśmy codziennie o 9, a tu nagle trzeba było to przesunąć o 3,5 godziny. To sporo. Nic jednak nie można było na tę zmianę poradzić, więc starałam się tym nie przejmować, przyjęłam do wiadomości i przygotowywałam do startu w sobotę o 10. Nie mniej jednak – mimo happy endu – uważam, że to zagranie było niepoważne ze strony organizatorów. Jeszcze nigdy w historii kolarstwa górskiego nie miała miejsca taka zmiana, choćby nie wiem jak się waliło, paliło, czy padało. Powinni oni być przygotowani na każdą ewentualność - np. mieć wytyczoną alternatywną ścieżkę na wypadek deszczu. Zmiana dnia i godziny nie tylko burzy system przygotowań zawodników, ale także całe ramówki telewizyjne. A najbardziej groteskowy w tym wszystkim jest fakt, że w piątek o 15 już było sucho i spokojnie mogłyśmy startować...
bW: Już za kilka dni startujesz w finałowych zawodach Pucharu Świata - chcesz wykorzystać fakt, że jesteś ,,na fali"?
M.W.: Jeśli jestem w dobrej formie to oczywiście chcę to wykorzystać. Po tegorocznych absencjach na Pucharze Świata mam wielki głód startu w tej imprezie. Poza tym chciałabym się pokazać w Schladming choćby ze względu na międzynarodowych kibiców.
Mój start jednak mimo wielkich moich chęci pewny nie jest – cały czas dzwoni mi telefon, w sprawach „wagi państwowej” nie tolerujących odmowy. Od wyścigu w Pekinie nie miałam ani jednego wolnego popołudnia, nie mówiąc o całym dniu, więc jestem potwornie zmęczona. Jeśli przed Schladming nie będę miała możliwości choć dwudniowego wypoczynku, to wówczas nie pojadę, bo nie będzie to miało najmniejszego sensu.
bW: Igrzyska to nie wszystko. Londyn dopiero za cztery lata. Przy okazji startu w Australii ciśnie się na usta jeszcze jedna kwestia. Czy w najbliższych sezonach zobaczymy Cię częściej właśnie w Pucharze Świata? W końcu to właśnie tam na codzień można spotkać najlepsze zawodniczki na świecie.
M.W.: O, pytanie było o Australię. Tam ostatecznie nie pojechałyśmy – lot przez z Pekinu do Canberry przez Polskę byłby zabójstwem, a nie było możliwości lecieć do Australii bezpośrednio z Chin. Jeśli chodzi o przyszłe sezony to oczywiście Puchary Świata są także moim celem. W tym roku były kompletnie nieistotne ze względu na Igrzyska, a w ubiegłym sezonie z trzech startów wyeliminowały mnie kontuzje. Wcześniej startowałam wszystkie europejskie. Ze względu na koszty omijaliśmy tylko Kanadę. Teraz bardzo prawdopodobne, że będziemy latać wszędzie. Nie tylko dlatego, że dzięki mojemu medalowi PZKol będzie miał więcej pieniędzy, ale także przez to, że do Londynu kwalifikacje trwają aż trzy lata! To zresztą celowe zagranie UCI, żeby właśnie zmusić wszystkich do wyjazdów w te bardziej egzotyczne i niestety drogie miejsca.
bW: O plany na nadchodzący sezon zapewne będziemy jeszcze pytać. Teraz pozostaje tylko jeszcze raz pogratulować, życzyć udanego w najbliższych zawodach a następnie... solidnej porcji odpoczynku!
M.W.: Oj, odpoczynek by się przydał... ;). Dzięki śliczne!
FOTO: bikeWorld.pl, halls-team