Steffen Thum, zawodnik oraz menager grupy zawodowej ROSE Vaujany fueled by ultraSPORTS, w swojej kolarskiej przygodzie skupia się na maratonach - niemiecki maratończyk znalazł dla nas chwilę przed startem w Bike Maratonie w Jeleniej Górze, który w sezonie 2016 wpisany został do kalendarza UCI World Marathon Series i przyciągnął na start wiele uznanych nazwisk zza granicy.
bikeWorld: Każdy ma jakiś sekret. Steffen jaki jest Twój?
Steffen Thum: Mój osobisty sekret prawdopodobnie jest taki: jak mały, niezbyt szczupły i średnio utalentowany sportowiec jest w stanie stać się profesjonalistą i spełnić swoje marzenia? Odpowiedź na to pozostanie prawdopodobnie tajemnicą także dla mnie, bo sam nie jestem pewien, jak do tego wszystkiego doszło. Może sekretem jest to, że nigdy się nie poddaję, że działam według strategii i wierzę, że można wyrównać uwarunkowania i deficyty maksymalnym zaangażowaniem w innych dziedzinach. Trzeba wierzyć w siebie i kierować się w stronę nowych celów. Nieważne czy inni ludzie wierzą w twoją drogę. Na końcu to Ty musisz iść tą drogą, nie oni.
BW: Jesteś założycielem i managerem zespołu. To z pewnością wielkie wyzwanie - opowiedz, na czym ono polega?
ST: Wyzwaniem jest to, że z uwagi na bycie managerem chcę być nim dla innych członków zespołu w 100%. Chcę pomóc im stawać się lepszymi, jednakże będąc także sportowcem, muszę pamiętać również o swoim wyścigu. Pogodzenie tego wszystkiego kosztuje wiele energii. Ale w końcu taka jest też filozofia naszego zespołu: wszyscy wzajemnie sobie pomagają i wiemy, że każdy z nas może polegać na drugim. Więc jestem w tej samej sytuacji, co pozostali członkowie zespołu.
BW: Co trzeba zrobić, by stać się członkiem teamu, a może bardziej "rodziny", “ROSE Vaujany fueled by ultraSPORTS”?
ST: To dość skomplikowane i może być trudne do zrozumienia dla ludzi z zewnątrz. W ostatnich latach otrzymywaliśmy CV od wielkich nazwisk: olimpijczyków, ludzi, którzy mieli na szyi medal mistrzostw świata, ale moja żona i ja zgadzaliśmy się w jednym: „to nie dla nas” – oni po prostu nie pasowali do naszego zespołu. Jedną rzecz wiemy na pewno: trzeba do naszej ekipy po prostu pasować. Wszyscy chcemy jak najwięcej osiągnąć dla naszego teamu i musisz absolutnie żyć z tą myślą. Ponadto chcemy pokazywać kolarstwo górskie w swojej całej postaci, a to wymaga pewnych chęci, jak również apetytu na nowe rzeczy. Ci, którzy spełniają te kryteria, już robią krok do następnego etapu selekcji. Po tym rolę odgrywają także kryteria sportowe: osiągane wyniki, siła medialna, osobowość oraz potencjał rozwoju.
BW: Maratony mają to do siebie, że niesamowicie się ciągną i są piekielnie długie. Jak radzisz sobie ze znudzeniem?
ST: W Pucharze Świata to ostatnia rzecz o jakiej można sobie pomyśleć. Jest faza startu, gdzie musisz uważać na swoje limity, obserwując miernik mocy ze swoim przedziałem, ważne by nie tracić koła i dystansu do miejscowych. Musisz także uważać na zbytnio zmotywowanych gości, którzy mogą spowodować kraksę – to bardzo skomplikowana sprawa. Im ważniejszy jest wyścig, tym bardziej każde akcje są niebezpieczne. Następnie zaczyna się faza wyścigu, formują się grupy, idealnie gdy jesteś w którejś z czołowych. Pomimo euforii musisz pamiętać o piciu i jedzeniu. Jeśli wszystko zrobiłeś należycie to starania te popłacają: jedzenie i pice według planu, jazda w swoim limicie mocy, pozostawanie w jednej grupie z gospodarzami. Jeśli wszystkie punkty są spełnione, to zaczyna się niesamowita część wyścigu. To wspaniałe, gdy zdajesz sobie sprawę „Inni zaczynają jechać wolniej, a ja nie”. Następnie nadchodzi mania szybkości, która pcha cię jeszcze dalej i dodaje jeszcze coś, co może zadecydować o zwycięstwie lub porażce – tak było w moim przypadku, gdy wygrałem klasyfikację generalną w Pucharze Świata w Maratonach w 2012 i 2014.
BW: Które trasy powodują, że mówisz “dla nie to za wiele – wysiadam”?
ST: Nie mogę tego określić w liczbach. W Brazylii jechaliśmy etapy po siedem godzin. Wyścig etapowy trwał cały tydzień, to naprawdę długo, ale uwielbiam to. Czasem myślę, że 80-kilometrowym maraton jest zbyt długi, ponieważ jadę tylko po szutrowych trasach bez widzów oraz bez prawdziwego wyścigowego ducha. To ważne by torturowanie siebie sprawiało ci radość. Dopóki tak jest, mogę motywować się do osiągania celów.
BW: Właściwa dieta jest ważna dla zawodowych sportowców. Masz jakiś sekretny przepis?
ST: W diecie nie ma jednego elementu, liczy się całościowy przepis. Jestem profesjonalistą przez ponad dziesięć lat i nie mam póki co ochoty przestawać. Jest to możliwe, gdy traktujesz swoje ciało delikatnie. Mamy do pomocy Dr. Wolfganga Feila, jednego z najbardziej znanych ekspertów żywienia w Niemczech i jego koncepcja pasuje idealnie do naszej strategii: nie wykorzystuj swojego ciała tylko do wyścigów, ale trzymaj je w formie przez cały czas. Mam jeden przepis z codziennego treningu, bardzo prosty: smaż szybko mieszając na patelni trochę szynki hiszpańskiej jamon, cebulę i wiele pieczarek z awokado. Dodaj cztery jajka i można wcinać.
BW: Ile kilometrów robisz rocznie na rowerze?
ST: Różnie... w zależności od sezonu. Z pewnością więcej niż 20.000 km, ale musicie pamiętać, że jakość obecnie jest dużo ważniejsza w kolarstwie niż ilość. Mocne treningi jak również ćwiczenia stabilności i koordynacji stają się coraz ważniejsze na trasach Pucharu Świata. Dlatego treningi również przesuwają się w tym kierunku. Zgrupowania podczas których jedziesz 200 kilometrów na szosie przez 20 dni z rzędu to przeszłość. W taki sposób nie będziesz konkurencyjny w czołówce światowej.
BW: Podchwytliwe pytanie: Twoja żona jest managerką teamu. Przekleństwo czy wprost przeciwnie?
ST: Totalne błogosławieńswo. Oczywiście czasem to wyzwanie pracować razem ze swoim życiowym partnerem. Ja natomiast jestem naprawdę szczęśliwy, że mam w pracy przy sobie kogoś, na kim mogę polegać w 100 procentach. To idealna podstawa, by móc skoncentrować się na pracy.
BW: Jesteś wszechstronny. Jeśli musiałbyś decydować: hardtail ze skokiem 100 mm czy 160-milimetrowe enduro?
ST: Cóż... moim ulubionym rowerem jest full ze skokiem 100 mm. W mojej ocenie to właściwy rower do nowoczesnej jazdy górskiej. Ale wiem, że nie o to chodzi w pytaniu. Wziąłbym hardtaila. Jestem ścigaczem i uwielbiam to uczucie, gdy podjeżdżam na przełęcze, czuję powiew powietrza i mówię sobie: "ale jestem szybki!". Dzięki temu, że jestem zawodowcem, nie mam dylematu lecz przywilej posiadania pod sobą zawsze najlepszego roweru - takiego jak PSYCHO PATH czy UNCLE JIMBO.
BW: Na jakie pytanie chciałbyś odpowiedzieć, ale nikt Cię o nie nie zapytał?
ST: Właściwie byłoby to pytanie o różną sytuację męskiego i damskiego kolarstwa. Myślę, że świetnie widzieć, jak pewne kobiety walczą odważnie w odmianie kolarstwa, która była kiedyś wyłącznie domeną mężczyzn. Tym, którzy ciągle myślą po staremu, że damskie kolarstwo nie dotrzymuje dziś kroku męskiemu, poleciłbym okrążenie z jedną z kobiet z mojego teamu. Gwarantuję na 100%, że „jeździ jak dziewczyna” będzie uważał po tym jako światowej klasy tytuł w dziedzinie zawodowego sportu.
BW: Czy istnieje dla Ciebie życie poza kolarstwem górskim?
ST: Uwielbiam swoją pracę i jestem kimś, kto poświęca się jej w 100 procentach. Dla mnie nie byłoby nic gorszego od pracy, z której wychodzę o czwartej popołudniu i wszystko, co zdarzy się w mojej głowie potem, będzie bezużyteczne i nie przyczyni się do osiągnięcia celu. To nie znaczy, że nie umiem cieszyć się życie. Na szczęście piękne chwile, gdy na przykład sączę kawę nad morzem, zdarzają się w moim życiu często. Jestem całkiem szczęśliwy, podczas gdy nie muszę oddzielać takich chwil od swojej pracy, ale jestem w stanie cieszyć się wszystkim w tym samym czasie.
BW: Gdzie chciałbyś być za pięć lat?
ST: Na parkingu w terenie, przed startem w piękną trasę. Wyjmę swój rower z Porsche 911, założę kask i pojadę: czysty rock’n’roll.