BikeWorld.pl: Olu chcielibyśmy Ci na wstępie pogratulować dobrego sezonu i udanego startu na Mistrzostwach Świata, do którego jeszcze wrócimy. Naszą rozmowę zacznijmy jednak od przeniesienia się kilka lat wstecz do Canberry. W 2009 roku zdobyłaś tam mistrzostwo świata w kat. U-23. Później pojawiły się kłopoty. Rozwiązano grupę CCC Polkowice, a Ty podpisałaś kontrakt włoską Bi&Esse, jednak po roku przyjechałaś do kraju. Powiedz nam proszę co zadecydowało o Twoim powrocie?
Aleksandra Dawidowicz: Warunki na jakie umówiłam się z moim pracodawcą znacznie odbiegały od rzeczywistości. Patrząc na ten włoski team - w którym rok wcześniej jeździła aktualna brązowa medalistka Mistrzostw Świata - byłam pewna, że grupa zapewni mi rozwój, starty na najwyższym poziomie i zaplecze niezbędne do dobrego funkcjonowania. W rzeczywistości polegać mogłam tylko na sobie. Nie oceniam swojego szefa i nie twierdzę, iż miał złe intencje, ale brakowało wsparcia, które zapewniłoby mi spokój i lepsze przygotowanie do sezonu. Nie da się uprawiać profesjonalnie żadnej dyscypliny sportu, robiąc wszystko samemu i prezentować ten sam poziom, co ścisła światowa czołówka. Mój niestety zaczął spadać; brakowało motywacji, a ja czułam się coraz bardziej wypalona. Podjęłam więc decyzję o zerwaniu kontraktu i powrocie do kraju.
BW: Myślałaś wówczas o zakończeniu kariery mając tzw. „plan awaryjny” czy konsekwentnie stawiałaś na rower wierząc, że uda Ci się wrócić na satysfakcjonujący Cię poziom? Miałaś wówczas dość roweru czy też mogłaś nareszcie potraktować się ulgowo i po prosto pojeździć po ulubionych trasach dla własnej przyjemności?
Aleksandra Dawidowicz: To był sezon po Olimpiadzie. Nie zagrało tak jakbym chciała, straciłam formę. Nie wiedziałam co robić. Choć miałam dosyć roweru, to jednak wciąż bardzo zależało mi na kolarstwie. Grupę na nowy sezon 2014 już miałam. Problem w tym, że przestałam wierzyć w siebie jako w sportowca i... za bardzo chciałam. Nie jeździłam dla przyjemności, nie zregenerowałam się ani nie odbudowałam. Praktycznie nie miałam nawet okazji, aby spędzić choć trochę czasu z bliskimi. Po powrocie z Włoch od razu przeprowadziłam się do Bielska by mieć dobre warunki do trenowania i owszem, były świetne, poza całą resztą. Nie jestem typem pustelnika, a codziennie motywuję się do ciężkich treningów, które realizuję sama. Zabrakło ludzi i dobrej energii. Kogoś kto zna mnie dłużej nie dało się oszukać, że jest coś nie tak. Nie byłam już tą samą, pozytywną osoba, co wcześniej... Czułam, jakby te 2 lata spędzone z daleka od bliskich wyssały ze mnie całą energię. Sporo czasu zajęło mi, aby się odbudować, na nowo w siebie uwierzyć i być w tym miejscu, gdzie jestem teraz.
BW: Jak Twoje gorsze starty odbierali kibice? Często w naszym kraju jest tak, że kochają Cię gdy jesteś na fali. Kiedy masz gorsze chwile, ludzie szybko potrafią się odwrócić i znaleźć innego idola. Czy przez ten czas miałaś wsparcie ze strony fanów?
Aleksandra Dawidowicz: Zawsze mam wsparcie wśród przyjaciół i rodziny. Są też wierni kibice obecni mimo wszystko. Ale to fakt, z obserwacji różnych sportowców widać, iż sport jest trochę niewdzięczną dziedziną. Nieważne ile się osiągnie, wystarczy gorszy sezon i ludzie już wieszają psy. Nie jest to miłe. Przerabiałam podobne sytuacje, kiedy ktoś po słabym sezonie mówił np. "lepiej już nie będzie", a w roku Olimpijskim gratulował nominacji. ;-)
BW: Po powrocie do Polski, podobnie jak Marek Konwa, borykałaś się z wieloma trudnościami, m.in. dotyczącymi znalezienia nowego klubu i sponsora. Od ub. roku reprezentujesz barwy teamu SGR Srebrna Góra. Jak zostałaś tam przyjęta i jaka atmosfera panuje wewnątrz zespołu? Jesteś zadowolona z tego, co oferuje Ci klub?
Aleksandra Dawidowicz: U mnie akurat problemu z tym nie było; szybko trafiłam na odpowiednich ludzi, którzy chcieli mi pomoc i to właśnie już pod barwami SGR-u zaczęłam się odbudowywać. Moj Szef Marcin Górski widząc moje niezbyt dobre samopoczucie psychiczne po Mistrzostwach Polski podjął decyzję o zakończeniu mojego sezonu. Złapałam oddech i zaczęłam kręcić... Kręcić z przyjemnością i od tego właśnie momentu wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku. Atmosfera jest dobra, grupa zapewnia mi świetny sprzęt i warunki, aby móc optymalnie przygotować się do sezonu.
BW: Twoim trenerem jest teraz legenda krajowego MTB – Bogdan Czarnota. Jak układa się Wasza współpraca? Przykładacie większą wagę do jazdy po szosie czy od tak utalentowanego zawodnika uczysz się również techniki jazdy?
Aleksandra Dawidowicz: Nasza pracę oceniam bardzo pozytywnie. Bogdan przesyła mi plan, który staram się skrupulatnie zrealizować, jesteśmy w stałym kontakcie. Niestety nie mamy możliwości, aby razem trenować, co z pewnością miałoby też pozytywne przełożenie na moja formę. Z autopsji wiem, że lepiej trenuje się z kimś niż solo, ale zapewne będzie jeszcze sposobność, aby gdzieś razem pojeździć.
BW: Mówimy o technice jazdy, więc chciałbym zapytać o dzisiejsze trasy MTB. Kobiety na równi z mężczyznami zmagają się z coraz trudniejszymi elementami. Hopki, bandy, rock gardeny – straszą Cię czy przyciągają? Jak radzisz sobie z tymi rzeczami?
Aleksandra Dawidowicz: Przyciągają :-) Lubię ciężkie, interwałowe i wymagające technicznie trasy.
BW: W tym sezonie dużo i z niezłymi wynikami ścigałaś się w Czechach. Na MŚ w Andorze byłaś 25, 22 w Pucharze Świata w Val Di Sole, 2 na Mistrzostwach Polski w MTB. To dobre wyniki, a im bliżej końca sezonu tym lepsze. Jesteś z nich zadowolona czy może nie wszystko poszło zgodnie z Twoim planem?
Aleksandra Dawidowicz: Jestem zadowolona. Przez gorszy sezon sporo straciłam (także przez moją daleką pozycję startową), ale czasy jakie kręciłam podczas Pucharów Świata były satysfakcjonujące. Nie da się przez 3 miesiące odbudować wszystkiego, co się traciło przez dłuższy czas. Każdy wie ile pracy i wyrzeczeń kosztuje utrzymanie się w ścisłej światowej czołówce i jakie detale decydują o tym, że się z niej wypada. Tu nie da się nikogo oszukać. Sezon 2015 był dla mnie dobry; cieszy fakt, iż cele założone przed nim zostały zrealizowane. Jedyny wyścig, po którym został niedosyt to Mistrzostwa Świata. Przed zawodami przeziębiłam się, a podczas rywalizacji miałam problemy z przednim kołem, które musiałam wymienić tracąc przy tym cenny czas. Nie ukrywam, że chciałam zakończyć sezon najważniejszymi zawodami kończąc rywalizację podczas MŚ w 20.
BW: Opowiedz nam proszę nieco o swoim rowerze. Jeździsz na 29-erze, próbowałaś mniejszych kół 650B czy to Twoja maszyna docelowa? Miałaś swój wkład w proces kompletowania sprzętu czy może całość dostarczył sponsor? Posiadasz swojego mechanika, czy może sama się nim zajmujesz?
Aleksandra Dawidowicz: Tak - mam 29'era. Rower w całości dostarczył mi sponsor. Specialized, na którym mam przyjemność się ścigać, jest jednym z topowych rowerów na świecie. Nie próbowałam mniejszych kół i nie zamierzam; mam całkowite przekonanie do tych, na których obecnie jeżdżę. Posiadam swojego mechanika, który pomaga mi na najważniejszych imprezach. Poza startami staram się sama dbać o swój sprzęt choć nie ukrywam, że sporo mnie to kosztuje energii i nerwów - niestety nie ze wszystkim sobie radzę.
BW: W tym miejscu koniecznie muszę zapytać o (r)ewolucję w rozmiarach kół Twoim okiem. Tęsknisz za 26-erami czy może uważasz, że nowe rowery to zbawienie na coraz cięższych trasach? Z drugiej strony często możemy odnosić wrażenie, że osoby o niższym wzroście są nimi uszczęśliwiane na siłę.
Aleksandra Dawidowicz: Rower 26" przez mniejszy rozmiar był bardziej agresywny, ale 29" na obecnych trasach zdecydowanie lepiej się sprawdza. Dzięki większemu rozmiarowi kół, które działają jak koła zamachowe, rower gdy się napędzi osiąga większe prędkości. 29-er pozwala także płynniej pokonać trudne techniczne przeszkody. Nie wiem jak funkcjonuje przy osobie o niższym wzroście, ale patrząc na to, że już nikt na 26 się nie ściga - chyba przeszedł testy pozytywnie. ;-)
BW: Czy na dzień dzisiejszy kolarstwo to Twoja pasja czy raczej sposób na życie? Jeździsz dla przyjemności czy też po prostu odhaczasz kolejne treningi?
Aleksandra Dawidowicz: Zawodowe uprawianie jakiegokolwiek sportu to praca na 24 godz. Wychodząc z pracy nie zamykam za sobą drzwi m.in do problemów i nie odcinam się od tego jak "normalny" człowiek. Dlatego też tak często sportowcy popadają w depresję. To ciężka praca funkcjonować w ciągłym stresie treningowo - wyścigowym. Nie móc robić tego na co ma się ochotę, pozwolić sobie na wakacje, czy pozostać pod kocem w zimową niedzielę. ;-) Ja z autopsji wiem, że samym rowerem żyć się nie da. Każdy szuka swojego złotego środka. Profesjonalne uprawianie sportu i reżim z nim związany sporo nam daje, ale i wiele zabiera. Dlatego tak ważne jest to, aby mieć jakąś swoją ostoję, gdzie można odpocząć i podładować wyczerpujące się akumulatory. Tak znowu pedałuje z przyjemnością!
BW: Właśnie, za oknem aktualnie deszcz i kiepska pogoda… Powiedz nam proszę, jak radzisz sobie z treningiem w okresie przejściowym? W Polsce aura nie rozpieszcza i często trzeba się zmusić, aby wyjść z domu. Co prawda wyjeżdżasz też na zagraniczne zgrupowania, ale jednak musisz również radzić sobie na miejscu. Wielu amatorów jeździ na trenażerze, biega, korzysta z nart biegowych. Jakie są na to Twoje sposoby?
Aleksandra Dawidowicz: Listopad jest jedynym miesiącem dla mnie. To czas na odpoczynek i nadrobienie zaległych spotkań. Wtedy staram się nie myśleć o kolarstwie, a zająć czymś, co daje mi odskocznię i pozwala się zdystansować. Po to, aby mieć siłę i motywację na przygotowania do kolejnego sezonu... Właśnie - w często niesprzyjającej aurze, kiedy najchętniej pozostałoby się w domku.
BW: Na koniec powiedz nam proszę, jakie są Twoje plany na przyszły sezon. Na jakich zawodach Cię zobaczymy i jakie masz oczekiwania odnośnie formy?
Aleksandra Dawidowicz: O oczekiwaniach przedwcześnie rozmawiać nie będziemy. ;-) Skupimy się na pracy. Akumulatory podładowane szkoda tylko, że roztrenowanie i czas wolny mija tak szybko (większość z niego w dodatku niestety przeleżałam w łóżku). Jak to mówią: wszystko co dobre szybko się kończy. Jeszcze chwila i wznawiamy przygotowania do przyszłorocznego sezonu.