Valerjan Romanowski to osoba wyjątkowa, która wszystkie swoje sukcesy dedykuje osobom chorym na białaczkę, a także raka krwi. Swoimi osiągnięciami motywuje on wiele osób, które związane są z fundacją DKMS, która zajmuje się wyszukiwaniem dawców szpiku lub komórek macierzystych.
Przed rokiem kolarz pochodzący z Wilna ustanowił rekord Guinnessa w nieustannej jeździe przez 48 godzin. W tym czasie pokonał on aż 758 kilometrów, tym samym poprawiając dotychczasowy dystans o niespełna 200 km.
Rok później Pan Valerjan powrócił na trasę, aby pobić rekord w nieco krótszej, 12-godzinnej jeździe na rowerze górskim. Pierwsza próba miała miejsce 25 lipca, podczas Mazovia 24/12H, niestety niesprzyjające warunki pogodowe pokrzyżowały plany kolarzowi. Wielki upór i determinacja sprawiły, że Valerjan wrócił 29 lipca i tym razem bez komplikacji pobił rekord Guinnessa. W rozmowie z naszą redakcją Valerjan Romanowski zdradza kulisy tego wydarzenia.
BW: Na początku pragniemy Panu pogratulować tego wielkiego osiągnięcia, proszę powiedzieć, dlaczego nie udało się pobić rekordu za pierwszym podejściem?
V.R: Pierwsze podejście do bicia rekordu miałem 25-26 lipca, w miejscowości Krubin koło Wieliszewa, mam sentyment do tej miejscowości, ponieważ rekord 48H ustanowiłem właśnie w tej okolicy. W tym czasie był organizowany wyścig Mazovia 24 H i chciałem przy wsparciu zawodników, pobić rekord Guinnessa 12H. Od początku warunki nie sprzyjały biciu rekordu, był upał i silny wiatr, który skutecznie zmniejszał moją średnią prędkość. Przy biciu rekordu muszę ściśle przestrzegać wytyczne z siedziby Guinnessa, więc jazda na wachlarzu jest niedozwolona. Po 6 godzinach miałem już przejechanych 140 km, rekord wynosił 260 km, więc wszystko miałem pod kontrolą. O 17 godzinie podniósł się wiatr i zaczęły trzaskać pioruny, po dotarciu do punktu obsługi zorientowałem się, że moje namioty odleciały, a strefa startu i mety przestała istnieć. Organizator wyścigu wstrzymał wyścig, próbowałem jeszcze walczyć z naturą, ale ulewa zniweczyła moje starania. Postanowiłem przerwać bicie rekordu, byłem dopiero w 6 godzinie walki i był to dobry moment, aby przerwać, ponieważ już wtedy wiedziałem, że muszę wykonać drugie podejście i to w krótkim czasie, aby mieć jeszcze czas do zregenerowania przed rekordem na szosie 22-23 sierpnia.
BW: Miał Pan chwilę zwątpienia, że jednak nie uda się pobić rekordu?
V.R: Wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany do bicia rekordu 12H, więc nie miałem wątpliwości, że się uda, tylko jeszcze nie teraz. Za kilka dni powtórzyłem próbę i tym razem skutecznie, przejechałem ponad 300 km.
BW: Czy presja na zrobienie wyniku, podczas drugiej próby była większa?
V.R: Nie odczuwam presji, staram się chłodno analizować różne sytuacje i niepowodzenia, wyciągam wnioski i skupiam się na czynnikach, które wpływają na końcowy wynik.
BW: Co czuje się jadąc przez tak długi czas samotnie?
V.R: 12 godzin to nie jest taki długi czas jazdy. :-) To co możemy powiedzieć o jeździe 48 godzinnej, gdzie trzeba spędzić dwie noce na siodełku? Z drugiej strony nie jadę samotnie, jadę z takim jednym upartym zawodnikiem, tzn. z samym sobą. :-) Muszę nawiązać z nim relacje i zacząć współpracować, bo bez współpracy z samym sobą nie można osiągnąć zamierzonego celu. W czasie jazdy wsłuchuję się co mi mówi organizm, analizuję jak się czuję, czy nie jadę za szybko lub za wolno. Przy poprawnej interpretacji zachowania organizmu, mogę poprawnie reagować na powstające kryzysy. Analizuję styl jazdy w terenie, staram się poprawnie wybierać przełożenia, patrzę gdzie optymalnie będzie jazda na stojąco, a gdzie na siedząco, czy mam włączyć amortyzator czy jechać na sztywno. Różnorodna jazda pozwala odpoczywać poszczególnym partiom mięśni i oszczędzać cenne sekundy. Jak widać jazda nie jest nudna, ciągle coś jest do roboty. :)
BW: Jak oceni Pan trudność trasy, czy różniła się ona znacząco od tej z Wieliszewa?
VR: Trasy w okolicy Wieliszewa są idealne do ścigania, mam dużą satysfakcję jak się ścigam na tych trasach. Do rekordu mniej korzystna, mamy otwarty teren, trochę piasku i nieraz doskwiera upał. Trasa w Busku przebiegała całkowicie przez las, więc nie są straszne upały i podmuchy wiatrów. Jest również dobrze utwardzona i dlatego deszcz nie może znacząco wpłynąć na tempo jazdy, miałem więcej podjazdów w Busku aniżeli w okolicy Wieliszewa. Planując drugie podejście do rekordu, wyciągnąłem wnioski z niepowodzenia przy pierwszej próbie. Zmieniłem godzinę startu z 12 na 7 rano, miałem temperaturę ok. 20 stopni zamiast 30. Nie miałem startu z biegu jak w Krubinie, jadąc przez las cały czas miałem świeże rześkie powietrze i trasa była dobrana pod rekord.
BW: Jak wyglądało przygotowanie do bicia rekordu 12H, czy miał Pan ułożony specjalny plan treningowy?
V.R: Bicie rekordu Guinnessa 12H zaplanowałem dopiero na miesiąc od wydarzenia. W tym sezonie docelowe zawody mam 22-23 sierpnia w Przasnyszu. Planuję na rowerze czasowym pokonać dystans powyżej 900 km w jeździe na wachlarzu - zachęcam osoby chętne do pomocy w tworzeniu wachlarza. W tym okresie treningi sięgają nawet powyżej 300 km, więc zamiast treningu postanowiłem pobić rekord Guinnessa na 12H na trasie MTB. Tydzień przed pobiciem rekordu otrzymałem do przetestowania z firmy Kross rower MTB XC 29 LEVEL B+. Musiałem w krótkim czasie przyzwyczaić się z sylwetki czasowej na sylwetkę terenową. :-) Do każdego rekordu przygotowuję się przez okres 10 miesięcy. Przy długich dystansach najistotniejszym czynnikiem właśnie jest umiejętne rozłożenie sił, aby nie zabrakło przy końcówce. Od wielu lat startowałem w wyścigach Mazovia 24 H i tych umiejętności uczyłem się u najlepszych, od Cezarego Zamany.
BW: W zeszłym roku pobił Pan rekord w jeździe przez 48h, który z rekordów był trudniejszy w zrealizowaniu?
V.R: W zeszłym roku pobiłem rekord Guinnessa na 48 godzinnej jeździe, w tym roku 12 godzinny, nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, który wymagał większego nakładu sił. Rekordy bardzo się różnią od siebie i każdy wymaga odmiennego podejścia. Na pewno po rekordzie 12H jestem w stanie szybciej się zregenerować. Rekord 48 wymagał większej organizacji i większego wsparcia zespołu w obsłudze. Przygotowując się do rekordu 48H miałem dłuższe treningi: do 48 godzin tygodniowo, teraz mam treningów mam zaledwie 30 godzin.
BW: Jazda przez tak długi czas to na pewno spore obciążenie dla sprzętu, jak przygotowuje Pan swój rower przed takim dystansem?
V.R: Sprzętem się zajmuje firma Veloart i dba o to, aby mnie nie zawiódł. Przy biciu rekordu 48H miałem w swojej strefie serwisanta z Veloart, który na bieżąco kontrolował stan roweru. Przy rekordzie 12 H rower był przygotowany przez firmę Kross, serwisanci z Veloartu dopasowali rower do mojej sylwetki i rodzaju rekordu.
BW: Zawsze podkreśla Pan, że do bicia rekordu przygotowuje się od kilku lat. Kiedy tak naprawdę zrodził się pomysł, że można pobić rekord Guinnessa na tak długim dystansie?
V.R: Skąd pomysł na wyścigi długodystansowe? Gdy skończyłem 25 lat odniosłem swój większy sukces w sporcie kolarskim, zdobyłem pierwszy medal na Mistrzostwach Polski w jeździe na czas w kategorii Masters i już wtedy uświadomiono mi, że jestem już ,,za stary,, na sport wyczynowy. :-) Musiałem zmienić rodzaj wyścigów, tam gdzie wiek i doświadczenie jest zaletą, nie wadą. Przez kilka lat startowałem w zawodach 24 godzinnych organizowanych przez Cezarego Zamanę. Uczyłem się jak zrozumieć siebie i swój organizm, a że jestem chłonny na wiedzę, a Czarek był doświadczonym nauczycielem, efektem tej współpracy była wygrana zawodów Mazovia 24 H w 2013 roku. Wygrałem w swojej kategorii i w kategorii open. :-) Po chwili radości, przyszło zmartwienie i co teraz, cel do którego dążyłem prze kilka lat został osiągnięty. Musiałem szukać nowego wyzwania i właśnie padło na Guinnessa 48 H. Chciałem, aby ten rekord należał do Polaka, Polaka z Wileńszczyzny, i dopiąłem swego. :-)
BW: Swoje wyniki dedykuje Pan przede wszystkim fundacji DKMS i osobom chorym na białaczkę, raka krwi. Proszę powiedzieć jak rozpoczęła się Pańska współpraca z fundacją?
V.R: Z fundacją DKMS jestem związany od kilku lat, w Busku Zdroju była organizowana akcja rejestracji potencjalnych dawców komórek macierzystych, dla mojej znajomej, bez namysłu zarejestrowałem się. Często sport porównuję z walką osoby chorej na białaczkę z własną chorobą. Nieraz walka nie jest równa, na pozór nie do wygrania, ale nie można się poddawać, trzeba zawsze walczyć do końca, do wygranej.
BW: Jak ludzie odbierają to co robi Pan dla fundacji?
V.R: Jest mi niezręcznie, jak ktoś podziwia moje sukcesy sportowe, zastanawia się jak można jechać na rowerze non stop przez 48 godziny. Wtedy tłumaczę, aby pobić rekord do pomocy w swoim boksie miałem 10 osób, po rekordzie mogłem wypocząć, wyspać i dalej się cieszyć życiem.
Osoba chora na białaczkę ma trudniejsze wyzwanie przed sobą, musi walczyć z chorobą o wiele dłużej - kilka miesięcy, a nieraz lat. Mogłem poddać się i nie pobić swego wymarzonego Guinnessa, ale osoba chora nie ma wyboru, jest zmuszona walczyć i musi wygrać. Gdyby mi się nie udało, to co by się stało, byłoby niezręcznie przed kolegami, urażona duma, a co się stanie, jak osoba chora przegra z chorobą. Wiele osób mi bliskich przegrało z chorobą, a tak nie musiało być.
Przez swoje projekty sportowe chcę pokazać, że trzeba walczyć, nie można się poddawać, bo nastawienie psychiczne decyduje o zwycięstwie nad chorobą. Dziś jesteśmy zdrowi, więc jesteśmy zobowiązani pomóc osobom chorym, nie możemy obojętnie patrzeć jak odchodzą, jak przegrywają swoje wyścigi. Nieraz jest tak, że jedyną pomocą dla osób chorych na białaczkę jest przeszczep komórek macierzystych, a tym dawcą może zostać każdy z nas i uratować komuś życie.
BW: Czy ma Pan już plany na pobicie kolejnego rekordu?
V.R: Mam w planach nowe rekordy, w których chcę pokazać, że jedynym ograniczeniem, aby je osiągnąć jesteśmy my sami :) Planuję ustanowić rekord w jeździe na rowerze przez 48 godzin w warunkach zimowych przy -20-30 stopniach mrozu na zamarzniętym jeziorze. Miejsce do rekordu wybrałem Północną Rosję, w tej chwili prowadzę rozmowy z Rosyjską stroną.
Fundację DKMS może wesprzeź każdy. Formy pomocy znajdziecie na www.dkms.pl.