BikeWorld.pl: Skąd wziął się pomysł na napisanie książki oraz to w jakiej będzie formie? Czy forma dialogu była dla Was oczywistą, naturalną od samego początku?
Krzysztof Wyrzykowski: Jedną rzecz musimy ustalić przed rozpoczęciem – zawsze zaczynasz ode mnie, bo Tomek jest młodszy. Poza tym jak Tomek powie pierwszy to ja już później nie mam nic do dodania, więc źle się czuję psychicznie.
Tomasz Jaroński: Tak to jest dobre bo Krzysiu gada, a ja prostuje pewne rzeczy. (śmiech)
KW: Wracając do pytania, my tak naprawdę nie wiemy skąd pomysł, bo to nie jest nasz pomysł. Owszem myśleliśmy, żeby tę książkę napisać, ale niekoniecznie teraz, akurat wiosną tego roku. To było działanie osób trzecich. Byliśmy na prezentacji książki Mai Włoszczowskiej „SzKoła życia”, która ukazała się w wydawnictwie Burda i to wydawnictwo za pośrednictwem Pana Kuby Frołowa, złożyło nam propozycję napisania książki, którą my po bardzo szybkim namyśle przyjęliśmy i wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, jaka to ma być książka i jak będziemy ją pisać, a właściwie nie pisać... dla nas jest to książka mówiona, bo myśmy opowiadali, następnie było to przepisywane i tak powstała. Dzięki temu można było stworzyć książkę bardzo szybko, bo w sumie od pierwszego naszego spotkania do wydania książki, to chyba minęło 2,5 miesiąca... może nawet niecałe. I tak właśnie wydawnictwo Burda przyczyniło się do wydania tej oto wspaniałej pozycji na księgarskim rynku. (śmiech)
TJ: Warto jeszcze dodać, że przyjęliśmy taką konwencję, która by była zbieżna z tym, co robimy na co dzień, czyli to jest przeniesienie na papier za pośrednictwem pliku mp3 tych naszych rozmów, znanych z dawnych lat z telewizji, bo teraz o to coraz trudniej. Nie mieliśmy jakiegoś opracowanego schematu, co ma znaleźć się w książce. To jak zwykle wszystko stało się spontanicznie, podczas kilu naszych sesji nagraniowych.
BW: Spontanicznie, czyli tak samo, jak sposób Waszego komentowania?
KW: Tak to miało być przedłużenie tego, co robimy na antenie Eurosportu, bo doszliśmy bardzo szybko do wniosku, że jeśli mamy siedzieć, myśleć, pocić się, pisać w nocy, bo przecież nie mamy za bardzo kiedy, to nie... nie będziemy w ten sposób działać, a jeśli ma to być właśnie tego typu przedłużenie codziennej rozmowy to tak. Jakoś naturalnie poszliśmy w tym kierunku i sukcesy są wielkie! (śmiech)
BW: Niech Panowie powiedzą szczerze, usłyszeliście już jakiś odzew od odbiorców, jakieś recenzje?
TJ: Na pewno mamy pozytywne recenzje od osób, do których mówimy i którym zresztą książka była dedykowana, czyli ogólnie mówiąc sympatyków kolarstwa i Eurosportu, czy naszych relacji w Eurosporcie. Tutaj oddźwięk jest bardzo duży, odbyliśmy kilka spotkań z naszymi czytelnikami, chociaż pewnie można by odbyć ich więcej, bo póki co były 3 spotkania w Warszawie i jedno podczas mistrzostw Polski w Sobótce. Frekwencja była zaskakująca dla osób z wydawnictwa, zaskakująca była też sprzedaż, bo wszystkie egzemplarze, które były przygotowane na każde z tych spotkań zostawały sprzedane, no a my mieliśmy okazję odbierać bardzo pozytywne słowa zwrotne od naszych czytelników. Dużo osób prosiło o dedykacje, a przy tym bardzo miło się z nimi rozmawiało i to były rozmowy nie tylko o nas, ale też o kolarstwie – dlatego to było fajne, bo książka trafiła do tych osób, które tym tematem są zainteresowane.
KW: Może dodam jedną rzecz, charakterystyczną trochę, to ciepłe przyjęcie kibiców, telewidzów, czytelników i kompletnie obojętne ze strony naszej dziennikarskiej branży. Tak jakby nikt nas nie znał, jakbyśmy przylecieli z Marsa czy z Plutona, bo Pluton jest obecnie aktualny (przyp. red. za sprawą sondy New Horizons). Tutaj chyba nie ma się co dziwić, bo takie jest to nasze środowisko, ono się bardzo zmieniło w ostatnich latach. Kiedyś książka, która powstawała w środowisku dziennikarskim, czy dziennikarzy sportowych, to było jakieś wydarzenie, które było na ogół doceniane czy w ogóle oceniane. Nie że nam bardzo zależy, ale to taka ciekawa...
TJ:... obserwacja socjologiczna. Po prostu taki jest współczesny świat, my też w książce piszemy, że obecnie świat nieco odbiega od standardów, na których zostaliśmy wychowani i do których jesteśmy przyzwyczajeni.
BW: Jeśli jesteśmy przy temacie spotkań. Czy aktualne są Panów wizyty z książką podczas nadchodzącego Tour de Pologne?
TJ: Tak będziemy na Tour de Pologne, właśnie wyszliśmy naprzeciw temu zainteresowaniu, żeby nie ograniczyć się tylko do Warszawy. Osoby, które przychodzą na wyścig kolarski, zwłaszcza taki jak Tour de Pologne, to zdecydowanie nasi odbiorcy. Będziemy na mecie w Nowym Sączu, Zakopanem, Bukowinie i Krakowie. W porozumieniu z Czesławem Langiem oraz firmą Lang Team, organizatorem Tour de Pologne, będzie specjalny punkt sprzedaży książek i w określonych godzinach będziemy przez godzinkę czy trochę dłużej, dyżurować i podpisywać egzemplarze dla tych osób, które chciałyby taką dedykację uzyskać.
BW: Nawiązując do poprzedniej kwestii, książka jest nie tylko o sporcie, ale jest również o samym dziennikarstwie. Czym różni się obecne dziennikarstwo od tego, na którym się Panowie uczyli fachu?
KW: O tym to by szło zrobić osobny wywiad... Myśmy już o tym sporo powiedzieli i pisaliśmy w książce. Jest to kompletnie inne zajęcie. To już nie jest ta sama profesja, a ludzie są inaczej przygotowani do tego zawodu. Nie chcę być złośliwy i powiedzieć, że są nieprzygotowani.
Może jest to inna filozofia życiowa. Otworzę nawias – przeczytałem ostatnio w Gazecie Wyborczej rozmowę Pawła Wilkowicza z Michałem Gołasiem, który zwrócił uwagę na jedną charakterystyczną cechę: teraz w peletonie nie ma żadnego szacunku dla żółtej koszulki, dla koszulki mistrza świata, w ogóle nikt na nich nie zwraca uwagi. Jak mistrz świata chce się przesunąć gdzieś do przodu, to nikt mu nie ustąpi centymetra miejsca, a jak się ma wywrócić, to się wywróci – kiedyś było to nie do pomyślenia. Ci kolarze, którzy mieli ważne osiągnięcia, to byli z szacunkiem przyjmowani przez resztę kolarzy. Podobna sytuacja jest w dziennikarstwie, gdzie nie ma już żadnych autorytetów, gdzie właściwie dziennikarza, który przychodzi do redakcji i dopiero co zaczyna pracę, w ogóle nie obchodzi, czy ktoś pracuje tam 20 lat, czy ma jakieś dokonania, albo czymś się już zajmował. Ze starszym nie ma rozmów, nikt go o nic nie pyta, bo „my” wszystko wiemy najlepiej, dlatego, że mamy komputer i reszta właściwie jest do niczego nie potrzebna. Tak też można, gazety powstają, ludzie się są informowani, a że jest tam kupa błędów, nieścisłości, a poza tym błędów stylistycznych, ortograficznych, to już nikogo nie obchodzi. Dawniej w radiu czy telewizji była karta mikrofonowa, a dzisiaj nikt nie pyta o żadną kartę mikrofonową, dziś można w ogóle nie umieć mówić po polsku i można prowadzić programy publicystyczne, informacyjne i różne inne.
TJ: Żeby uzupełnić wypowiedź Krzysztofa. Boleję nad tym, że we współczesnym dziennikarstwie nie funkcjonuje zasada mistrz – czeladnik, która kiedyś była bardzo ważna. Chodziło o to, że młody człowiek przychodzący do redakcji powolutku wchodził w ten zawód, czyli najpierw zajmował się rzeczami mniej istotnymi, miał jakiegoś swojego mistrza...
KW: Czyścił mu buty tak?
TJ: … miał mistrza od którego się uczył się zawodu, nabywał kontakty, ogłady i powolutku zostawał sam tym mistrzem. A po drugie bardzo charakterystyczna jest rzecz taka, że gazety które ktoś z zewnątrz mógłby poczytywać za opiniotwórcze niczym się nie różnią od portali internetowych. Zgadzam się i rozumiem, że szybkość jest teraz decydująca, na tym polega aktualnie świat mediów. Cierpi niestety na tym jakość, ale jeśli widzę informację na portalu internetowym, gdzie wiadomo toczy się wyścig i trzeba być najszybciej, a później podobne teksty czytam w gazetach, to znaczy, że coś jest nie tak, bo jednak w gazetach (nie tylko sportowych) jest większy czas na refleksję, na przemyślenie, na zaopiniowanie przez jakiegoś starszego dziennikarza danego tekstu – tego dziś w ogóle nie widać. Ciężko powiedzieć, że tekstu są redagowane – słowo, które już pewnie nie istnieje.
BW: A co sądzą Panowie o mediach społecznościowych? Pan Krzysztof chyba nie darzy zbyt wielką sympatią facebookowego i twitterowego świata...
KW: Nie! Ja w ogóle nie odpowiadam na Twittery i Facebooki! A tak naprawdę to przypuszczam, że trzeba by się tym zająć, ale mam jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy, nie muszę na Twitterze czy Facebooku pisać ciągle co robię, żeby wszyscy mieli to wiedzieć.
TJ: Ale to nie o to chodzi...
KW: Ale ja nie mam czasu żeby czytać to wszystko, bo przypuszczam, że gdybym miał te wszystkie media społecznościowe do dyspozycji to też bym był, jakoś wciągnięty, chciałbym wiedzieć co tam się dzieje, ciągle bym klikał i ciągle bym chciał szukał co tam napisał Kwiatkowski, Majka. A tak nie mam i w ogóle mnie to nie kusi, mogę doskonale bez tego żyć.
Chociaż zgadzam się, że internet to jest otworzenie zupełnie innych perspektyw i możliwości, to jednak nie mogę się pohamować przed opinią, że jest to potworny złodziej czasu, potworny... Bo jeśli ja muszę rano zobaczyć co się dzieje na świecie, to już zanim się ten cały komputer rozgrzeje, zanim siądę, przeczytam... A później wracam do domu wieczorem i znów idę do komputera i muszę patrzeć, czy Jaroński do mnie nie napisał czegoś ważnego, czy coś się nie dzieje z Kwiatkiem albo z Majką. Szkoda mi nieraz na to czasu, bo go nie ma zwyczajnie. W miarę upływu lat człowiek działa coraz wolniej, więc dlaczego mam sobie jeszcze coś wsadzać na głowę.
TJ: Na pewno nowoczesne środki komunikacji są znakomitym i szybkim źródłem informacji. Nieraz jedyną możliwością kontaktu czy zorientowania się, co dany sportowiec myśli, ale są strasznie zaśmiecone i to jest problem, dlatego Krzysztofa to odrzuca. Nie każdy lubi wejść do pokoju i szukać pomiędzy śmieciami czegoś czystego. Ale są perełki, przykład z ostatnich dni to bardzo fajne wpisy Bartka Huzarskiego na Facebooku. To jest przykład, który popieram. Nie analizuję tutaj pod względem dziennikarskim Bartka, bo i tak i tak jest to bardzo fajne, ale sam pomysł i zawartość jest super. I teraz jeśli porównamy stronę FB Bartka ze stroną Rafała Majki czy ze stroną Michała Kwiatkowskiego, no to Bartek wygrywa zdecydowanie, bo za Michała ktoś pisze, za Rafała ktoś pisze, ewentualnie są słowa cytowane, Michał czasami robi sesję godzinną z kibicami, ale to moim zdaniem trochę za mało.
Jeżeli chodzi o Twittera podczas relacji jest nieraz pomocny, bo można tam śledzić co się dzieje, ale w momencie, kiedy rzeczywiście potrzeba bardzo szybkiej reakcji, to Twitter też nie nadąża, przynajmniej z punktu widzenia komentatorów. Na przykład znika Rafał Majka z ekranu i już nie wiadomo co się dzieje, czy czeka na Contadora czy nie czeka, czy mu wodą zalało czy co... Także dyrektorzy sportowi chętnie na Twitterze wyrażają swoją radość czy zamieszczają zdjęcia, a nie traktują tego jako źródło informacji.
KW: Moim Twitterem, Facebookiem i wszystkim razem wziętym do kupy jest Tomek, on to wszystko obsługuje, więc ja czuję się zwolniony i kompletnie mnie to nie zajmuje.
TJ: Nie można podchodzić do tego tak zero-jedynkowo, że wszystko co jest na Twitterze i Facebooku to jest ważne, że nie można bez tego żyć. Niedobrze jest się od czegoś uzależnić. Ja nie jestem wrogiem, ale nie podchodzę do tego tak, jakby była to jakaś świętość i obowiązek.
BW: Warto też zauważyć, że widzowie oglądający kolarstwo prowadzą z Wami dialog poprzez facebookowy profil.
TJ: Tak, bardzo jesteśmy z tego dumni. To akurat z Adamem Proboszem rozkręciliśmy stronę Kolarstwo w Eurosporcie, która przerosła nasze oczekiwania. Pomysł był taki, bo brakowało nam właśnie platformy porozmawiania z widzami, która bywała potrzebna podczas wyścigów. Taki kontakt jest fajny, bo przecież realizują go zarówno rozgłośnie radiowe czy programy telewizyjne. Nie tak dawno go założyliśmy, a teraz mamy ponad 41 tys. „polubień”, co jest dla nas naprawdę dużą liczbą
KW: Czego? Polubień? No proszę...
TJ: To też świadczy o tym, że ta rodzina kolarska jest bardzo zgrana i o to chodzi.
KW: To ja jedno polubienie wycofam w takim razie.
(śmiech)
BW: Panowie, jak Waszym zdaniem inne dyscypliny i różnorodna wiedza, także spoza świata sportu, pomaga Wam w komentowaniu? Wielu Waszych odbiorców nie jest typowym, wyspecjalizowanym w kolarstwie widzem.
KW: Na tym polega swojego rodzaju siła tego naszego komentarza, że my nie gromadzimy przed telewizorami tylko fanów, czy wyłącznie miłośników i znawców kolarstwa, ale znacznie szerszą publiczność. Nas najbardziej cieszy, kiedy się dowiadujemy z listów czy z telefonów, że całe rodziny oglądają: babcia z dziadkiem, ojciec z matką, mąż z żoną. Jest bardzo dużo kobiet, które piszą do nas mejle, dziękując czy to za informacje o Francji, czy za informacje innego typu, bo kolarstwo samo w sobie ich nie interesuje. Nie ma swoją drogą innego sposobu na tak piękne oglądanie Francji jak podczas Tour de France. Francuzi robią to znakomicie, najlepiej na świecie i jest to duży plus dla naszych transmisji. Gdyby one miały polegać tylko na tym, że jest kamera wyłącznie przed peletonem i nie widzielibyśmy nic z góry, tylko ciągle szosa i jadący kolarze, to byłoby to kompletnie nie do strawienia. Przez to, że mamy różne obrazy, to jednak coś widać. Tak jak mówię Francja jest piękna, podobnie zresztą jak Hiszpania i Włochy, ale jakoś moim zdaniem im nie zależy tak bardzo, aby pokazać te dwa kraje. A Francuzom zależy i tutaj należy ich za to cenić, są konsekwentni.
TJ: Komentarz musi być adresowany do uśrednionego grona, czyli nie może być ani zbyt fachowy, ani zbyt mało fachowy. Również dzięki rozwinięciu się innych środków komunikacji nie adresujemy go do ludzi, którzy na kolarstwie się znakomicie znają, śledzą wszystkie wydarzenia, wiedzą wszystko czasami lepiej i mogą coś wiedzieć lepiej od nas, np. w sprawach sprzętowych itd. My tutaj nie wkraczamy i nie mamy takiego zamiaru, bo się nie postrzegamy jako wyjątkowi eksperci od wszystkiego. Najważniejsze jest to, że ewidentnie kolarstwo ma bardzo dobrą oglądalność w Polsce. Wiele osób podkreśla, że cegiełka w postaci naszego komentarza dołożona do osiągnięć polskich kolarzy też jest istotna.
BW: Nie uważacie, że początkujący polski kibic, słuchając Waszego komentarza, nauczył się już trochę tego, na czym polega kolarstwo?
TJ: Jeśli tak uważacie to świetnie!
KW: To bardzo miło... taki był też cel. Bardzo lubię słyszeć, kiedy ktoś mówi, że czegoś się dowiedział dzięki naszemu komentarzowi i uważam, że jest to naszą rolą, jednak nigdy bym się nie zgodził, aby ograniczyć komentarz tylko do tej sportowej strony, chociaż ostatnio są takie tendencje.
TJ: Tak są takie próby, nie tylko w naszym przypadku, aby jednak komentarz nieco ograniczyć.
KW: Ujednolicić tak, aby w całej Europie wszyscy słuchali w jednym momencie wywiadu, np. z...
TJ: … Purito Rodriguezem. A czy to ma sens czy nie? Obecnie tendencja jest taka, aby ograniczyć rolę spontanicznego komentarza, tylko go włożyć w bardziej informacyjne koleiny.
BW: Powiedzcie coś więcej o tym, jak przygotowujecie się do relacji.
TJ: W tym względzie wszystko jest w książce! A tak naprawdę oczywiście nie można robić niczego bez przygotowania. Przygotowujemy się, wiemy jaką trasą jadą kolarze, jeśli jest coś ciekawego po drodze oczywiście o tym czytamy. Sprawdzamy też odniesienia historyczne, np. dany etap kończył się gdzieś 3 lata temu, no to rzecz jasna musimy sobie to przypomnieć. Poza tym czytanie wszelkich komentarzy po poprzednim etapie itd. to też jest element przygotowania. To jest taka praca, która trwa tak naprawdę cały rok.
KW: Nie przygotowujemy się natomiast do tych transmisji jeśli chodzi o zbudowanie jakiegoś scenariusza, idzie się tylko na żywioł. My nigdy nie rozmawiamy w sposób: a co robimy dzisiaj, a jak zaczynamy, czy jak kończymy. W naszych rozmowach przed transmisją nie ma nawet 5 sekund na ten temat. To po prostu musi iść.
TJ: No niestety ten nowy styl realizacji wyścigów kolarskich trochę nam w tym przeszkadza, bo tutaj trzeba pamiętać, że nie można ciągnąć wątków poza wszelkiego rodzaju przerwy, a to dlatego, że później są powtórki, które sporo osób ogląda. Przerwy to są po prostu cięcia, czyli fragment dyskusji może wylecieć i w powtórce znajdzie się tylko puenta. To nam podcięło trochę skrzydła. A może się to jeszcze zmieni?
BW: Jeśli jesteśmy już przy przygotowaniach. Co z legendarnym zeszytem A4 Pana Krzysztofa? Czy on naprawdę istnieje?
KW: Tak... jest. Zeszyt zawsze był, ale nie pokazuję go nikomu, a już na pewno nie można robić żadnych zdjęć, bo nie chcę , aby było dużo naśladowców, Tomek też tylko czasami ma dostęp do tego, aby przewrócić jedną kartkę,
TJ: Ja widzę, że leży... i że jest uzupełniany. Potwierdzam: nie jest mitycznym.
KW: A jakie skarby on tam zawiera? Mogę powiedzieć tylko, że zeszyt A4 jest uzupełniany rokrocznie, są zeszyty A4 poświęcone biathlonowi i są zeszyty A4 poświęcone kolarstwu.
TJ: Mówiąc poważnie, to też jest taka trochę staroświecka i konserwatywna metoda jeśli chodzi o przygotowania. Kiedyś nie było internetu i nie było takich źródeł informacji, więc wszystko trzeba było sobie zapisać. Działa to tak jak w szkole, kiedy ktoś robi ściągawkę, to automatycznie coś tam z tego się nauczy i zapamięta. Taką rolę też pełniły notatki, Krzysztof jest w tym bardzo konserwatywny, ja troszeczkę mniej.
KW: Ja tu jeszcze dodam, że taką małą rewolucją było wejście kolorowych długopisów, bo ja sobie od wtedy to wszystko na kolorki różne robiłem. Miałem tak te kolorki wystudiowane, że jeden rzut oka i wiedziałem, co będzie pod zielonym kolorem, co jest pod czerwonym. To tak się wydaje ale podczas transmisji nie ma czasu!
TJ: Tak to jest naukowo udowodnione, przecież człowiek zapamiętuje obrazami, ściągi też się robiło kolorkami.
BikeWorld.pl: Czy istnieje jeszcze jakaś dyscyplina, którą chcieliby Panowie komentować, a jeszcze nie było takiej okazji?
KW: Tomek ma, ale ja już nie chcę żadnych nowych dyscyplin. Miałem to szczęście, że te sporty które lubiłem, to nimi się zajmowałem i najczęściej też komentowałem w telewizji. Pod tym względem jestem całkowicie zaspokojony i nie mam żadnych innych ambicji. Z tych sportów które obecnie komentuję coraz większe miejsce zajmuje biathlon, bo uważam, że jest to wspaniałe połączenie zimowe. Na pewno jest to najlepszy sport w zimie jeśli chodzi o śledzenie i emocje. Trudno się emocjonować tylko biegiem, w którym nic się nie dzieje, może poza finiszem. A na przykład skoki, które uwielbiam i od nich zaczynałem, są ciężkie do oglądania. Skoro ja nie widzę kompletnie żadnej różnicy pomiędzy skokiem Stocha i Żyły...
TJ: Widzą to tylko sędziowie...
KW: Którzy też nie widzą, wydaje im się, że widzą, w związku z tym tak to wygląda.
TJ: Jeśli chodzi o te dyscypliny, tutaj ktoś musiałby zaryzykować. Chodzi mi po głowie, ale na zasadzie eventu, żebyśmy z Krzysztofem spróbowali skomentować mecz piłki nożnej .Może jakiś mniej ważny, ale żeby to było jasno powiedziane, że robimy próbę, eksperyment i że będziemy to robić inaczej niż wszyscy komentatorzy piłkarscy, mianowicie klepanie nazwisk przez 90 minut. Teraz jest też kolejna moda na podawanie statystyk, np. jeżeli Legia dziś wygra, to od 17 lat będzie to 3 zwycięstwo na wyjeździe... przecież percepcja widza jest w tym momencie zerowa. Druga sprawa to to, że człowiek słuchając relacji nie ma pewności, czy dany komentator jest na stadionie, czy coś tam widział, czuł całą atmosferę, czy komentuje ze studia. Tutaj też co do naszego komentarza – bardzo nad tym bolejemy, bo my byśmy chętnie jeździli osobiście, ale od wielu lat bardzo sporadycznie wysyła się nas na takie imprezy, a tego bardzo brakuje. Dlatego też dosyć częste porównywanie komentarza angielskiego do naszego, to jest walenie kulą w płot, bo kolega Anglik jest na Tour de France i cały rok jeździ na rozmaite wyścigi. Ja nie mówię, że jego wiedza jest większa, ale takie spojrzenie na boki, na to wszystko co dzieje się wokół wyścigu, to jest bardzo ważne. Zaraz się zaczyna etap w Alpach, a my siedzimy sobie tutaj w Eurosporcie i nie wiemy, czy tam leje deszcz, czy jest zimno, nic nie czujemy.
KW: To jest słuszne co Tomek mówi, dyskutujemy nad tym sporo i ubolewamy, bo to też kontynuacja tego tematu, jak się zmieniło dziennikarstwo. Nie dość, że dziennikarzom chce się powiedzieć, że mają tak samo komentować, to nie można ich jeszcze zamknąć w klatce i kazać być bardzo mądrym, jak my nic nie widzimy... ja widzę, że tramwaj nr 18 jedzie...
TJ: Nie jedzie bo przystanek jest zamknięty...
KW: A no właśnie... O tej piłce wrócę na dwa zdania. Nawet wymyśliliśmy sobie z Tomkiem, jakbyśmy to robili. Ja zaproponowałem – on miałby lewą połowę, a ja prawą, jakby piłka przechodziła na prawą, to ja bym komentował, a jakby była na lewej to Tomek. A co jakby tylko przez 1 minutę piłka była na lewej? To Ty byś nic nie robił wtedy!
BW: Czy komentowali Panowie kiedyś MTB?
KW: Ja komentowałem na Igrzyskach w Londynie, ale czy to kobiety, czy mężczyźni...
TJ: W końcu się wycofałeś chyba, pewny jesteś?
KW: Tak... nie komentowałem facetów, komentowałem Panie, bo tak było ustalone od dawna. Liczyłem, że będzie Maja Włoszczowska, a Mai nie było, o czy wiedzieliśmy już pół roku wcześniej.
TJ: Kolarstwo górskie jest w niewielkim stopniu obecne na antenach Eurosportu, pewnie dlatego, że idzie swoimi internetowymi kanałami głównie, może adresowane jest do trochę młodszego, bardziej internetowego widza? Z góry trzeba powiedzieć, że nie jest to jakiś super telewizyjny sport, dlatego, że za długo zawodniczki są poza kadrem kamery. Poza tym musi być super realizacja, aby nie śledzić wyłącznie tej prowadzącej, tylko podawać widzom jakieś emocje, czy ktoś ją goni itd. Często jest to trochę źle robione. Klasycznym przykładem były Ateny, gdzie powstał ten słynny komentarz redaktora Góry: „Gdzie jest Maja?! Czy ona wyjedzie z lasu?!”. Co on miał zrobić biedny, jak nie miał żadnych informacji. A generalnie kilka razy też komentowałem.
BW: Plus Panowie jest taki, że w MTB są kobiety, a na szosie transmisje z ich wyścigów to wyjątek wśród wyjątków...
TJ: Myślę, że jest to kwestia przyszłości. Presja jest coraz większa na organizatorach. Niestety pieniądze wokół kolarstwa kobiecego są dużo mniejsze niż w kolarstwie męskim, a jak nie ma sponsorów, nie ma relacji w TV. Powolutku idzie to do przodu, a przykład obecny to uliczny wyścig na Tour de France, chociaż wiadomo, że to nie oddaje w ogóle całości, bo Panie będą jeździć tylko na Polach Elizejskich.
KW: Słuchajcie, czytałem kiedyś artykuł o tym, jakie sporty uprawiane przez kobiety mogą trafić na ekrany telewizyjne i dlaczego nie trafiają. Tutaj posłużono się przykładem z siatkówki kobiet – kiedy zmieniono im stroje i z tych spodenek kończących się na kolanach zrobiono prawie że kąpielówki, to zainteresowanie telewizji wzrosło o ileś tam procent, bo to wszystko wyliczono. Nie wiem czy to samo mogłoby się odbyć w kolarstwie, bo Paniom byłoby trudno jeździć...
TJ: A triathlon też nie jest transmitowany, chociaż część rowerowa w porównaniu do kolarstwa dużo bardziej rozebrana. To oczywiście żart Krzysztofa. Ja myślę, że to wszystko idzie w tym kierunku, proszę chociażby zobaczyć jak na popularności zyskała piłka nożna kobiet.
BW: W jaki sposób zmiany w kolarstwie wpłynęły na Waszą pracę – cała technologia, Watty, słuchawki?
TJ: Watty odrzucamy, można się tym interesować, ale żebyśmy analizowali te wszystkie historie na antenie telewizji, to jest przesada, bo i tak kolarstwo jest wystarczająco zakręcone. Ludzie się pytają czemu na wynikach klasyfikacji punktowej kolarze mają minus i to już jest za dużo tłumaczenia. Same regulaminy są czasami niespójne. Oczywiście trzeba wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, czytać co się o tym pisze i gdzieś od czasu do czasu się posłużyć, ale gdybyśmy żyli tylko tymi Wattami, to w ogóle bez sensu byłoby organizowanie wyścigów kolarskich. W tym wypadku powinna być transmisja z laboratorium, kolarz byłby podłączony, ustawiony i proszę bardzo, kto najwięcej Wattów wykręci wygrywa i po zawodach.
KW: Druga sprawa to są słuchawki z którymi ja walczę od niepamiętnych czasów. Niektórzy kolarze nawet wyciągają je już sobie, bo podawane jest za dużo zupełnie czasem niepotrzebnych informacji. Przecież ten kolarz lepiej widzi co się dzieje niż dyrektor sportowy w samochodzie. To jednak zmieniło zupełnie kolarstwo. Te wyliczanki, że tutaj puścimy ich na 11 minut, ale na 12 już nie bo już nie dojedziemy. To jest straszne.
TJ: Rządzą dyrektorzy...
KW: Właściwie 95 % wyścigu odbywa się tak, że jak ucieka jakaś grupka, to wiadomo, że ona do mety nie dojedzie. To już naprawdę trzeba jakiegoś fartu. Tak jak przykładowo ostatnio na etapie Geschke – dobrze, że uciekł, bo rzeczywiście gdyby jeszcze jego dorwali to już byłyby nudy na pudy codziennie... A dyrektorzy sportowy mają piękną zabawę: mają ekran telewizyjny, mają głos komentatora, konsultantów, mają słuchawkę. No to co może być lepszego jeszcze? Właściwie to są wyścigi organizowane przez nich i dla nich.
TJ: Oni ustalają taktykę i przez to kolarstwu został odebrany pewnego rodzaju romantyzm i nieprzewidywalność.
KW: Tak, bo kolarz mógł się przecież pomylić.
TJ: Te dawne opowieści, że np. kiedy Piasecki finiszował po Mistrzostwo Świata to był przekonany, że walczy o srebrny medal, bo tam jakiś Duńczyk jechał, który się wywrócił, a oni tego nie dostrzegli. Na pewno proszę zauważyć że Igrzyska Olimpijskie czy Mistrzostwa Świata są zawsze ciekawe, bo są bez słuchawek. Jeszcze wyścigi klasyczne to te słuchawki aż tak nie przeszkadzają, bo tam dynamika jest zupełnie inna. Słuchawki natomiast zabijają wiele z emocji na wielkich tourach, gdzie taktyka z etapu na etap jest naczelna. A co do tych ucieczek, to z drugiej strony trzeba też tłumaczyć osobom nie tak obeznanym w kolarstwie, że dlaczego wygrywa Geschke, dlaczego wygrywa Plaza, skoro w klasyfikacji są gdzieś daleko, a przecież wygrali takie piękne górskie etapy. Gdzie jest Froome, gdzie jest Quintana, Nibali i tak dalej. To zaciemnia obraz kolarstwa, zbyt dużo tu taktyki.
BW: Macie Panowie jakieś ulubione wyścigi? W którą stronę bardziej się skłaniacie, klasyki czy wielkie toury?
KW: Ja najbardziej to chyba jednak lubię takie tygodniowe wyścigi, typu Paryż-Nicea, Tour de Pologne, Dookoła Szwajcarii, bo te trzy kobyły wielkie... no nie było jeszcze takich wyścigów, że przez 3 tygodnie się działy same interesujące rzeczy. Siłą rzeczy na moją ocenę składa się to, że my też odczuwamy zmęczenie tymi trzytygodniowymi wyścigami (przyp. red. wywiad przeprowadzany pod koniec Tour de France) i relacjami, które są coraz dłuższe. Swoją drogą jaki jest sens robienie relacji z całego etapu, kiedy my zaczynamy nieraz pół godziny przed startem i kończymy 10 minut po.
TJ: Stacja się tłumaczy tym, że jednak są wykupione prawa, jest to wszystko zrealizowane.
KW: No dobrze, ale dla komentatorów to jest zabójstwo, też jesteśmy ludźmi, już nie powiem o telewidzach, bo na pewno nikt nie siedzi 7 godzin przed telewizorem i nie patrzy jak ucieka Geschke. W związku z tym wolę te tygodniówki, często są też bardzo ciekawe.
TJ: A ja zdecydowanie wolę wyścigi klasyczne, jednodniowe, z takim fajnym pomysłem i tradycją – Paryż-Roubaix mamy bruki, Flandria to bruki i podjazdy, w kolejnych są Ardeny, a jak nie to fajny finisz na Mur de Huy, czyli z tradycyjnym patentem. Wtedy można porównywać, sprawdzać, że ten jest specjalistą od tego, że tyle razy był na podium, tyle razy wygrał, itp. Też dyrektorzy sportowi i słuchawki mają tu o wiele mniejszy wpływ na wydarzenia, bo wspomniany romantyzm jest realizowany poprzez kolarzy, dużo się dzieje i taktyka chociaż jest ustalana, dotyczy tylko jednego wyścigu. Mistrzostwa Świata i Igrzyska Olimpijskie zawsze są ciekawe.
BW: Paryż-Roubaix to był też pierwszy wyścig, który komentował Pan w Eurosporcie.
TJ: Tak Eurosport ruszył w kwietniu i właśnie wtedy była relacja z Paryż-Roubaix, którą robiłem z Czesławem Langiem. Było to duże wyzwanie, niewiele z tego pamiętam, ale było fajnie. To też było kilka długich godzin.
BW: Skoro jesteśmy przy klasykach, to pytanie paść musi. Co z klasykiem Chojnatka – Praciaki?
KW: Ja już wybrałem miejsce, gdzie będzie meta. Tomek jeszcze nie wybrał miejsca, gdzie będzie start, bo on ma dużo wariantów.
TJ: Jak to? No start jest przy torach kolejowych.
KW: No ale tam Pendolino teraz lata.
TJ: No lata, ale początek jest trudniejszy niż Paris-Roubaix, bo po płytach kolejowych. W dodatku dziennikarze będą mogli jechać wzdłuż torów i śledzić rywalizację na bieżąco. Różne rzeczy możemy powymyślać.
KW: Wiemy już, że będzie 320 km.
TJ: Trasa już została wyznaczona! Nie możemy zbyt wiele o tym mówić, bo tam jest tak wiele tajemnic wokół tego wyścigu...
KW: Mamy zupełnie inne klasyfikacje, mamy nawet koszulki już wybrane. A tak w ogóle to bez koszulek się to będzie odbywać. Chodzi nam to po głowie, ale mamy pewnego rodzaju różnice, gdzie lotne finisze na przykład rozlokować.
TJ: Może też dojść do tego, że ten wyścig zostanie rozegrany bez kolarzy.
KW: Jest też taka możliwość.
TJ: Przejedziemy po prostu z Krzysztofem trasę samochodem i w Praciakach ustalimy klasyfikację końcową i cały świat się dowie.
KW: Taka rzecz miała kiedyś miejsce w dziennikarstwie dorosłym naszym, bo mówimy że ono było takie poważne. Dziennikarze z czterech najpoważniejszych informacyjnych serwisów w latach 70: radio, telewizja, Przegląd Sportowy i chyba PAP, może jeszcze Katowicki Sport, wymyśliliśmy wyścig i podawaliśmy wyniki wyścigu, który się nigdy nie odbył. To było w czasie Świąt Wielkanocnych, gazety nie wychodziły, więc nie można tego było zweryfikować. Podaliśmy zwycięzcę itd.
BW: Dziękujemy Panom bardzo serdecznie za poświecony czas i bardzo miłą rozmowę!
Fot. Archiwum K. Wyrzykowskiego i T. Jarońskiego