Podróżowanie rowerem - co powinieneś wiedzieć?

O wyprawach rowerowych opowiada Tomasz Świerkot

Drukuj

Co powinieneś wiedzieć ruszając na wyprawę rowerową? Po pierwsze - podróżowanie na dwóch kółkach i odkrywanie świata z perspektywy siodełka to jeden z lepszych sposobów na przeżycie przygody, poznawanie nowych ludzi oraz odkrywanie ciekawych miejsc. Wolność, spanie w namiocie, codziennie nowe miejsca, ciągłe przemieszczanie się. Brzmi dobrze? To dopiero początek.

Co powiesz na poznawanie samego siebie w trakcie takiego wyjazdu? Niezależnie od tego czy wyjazd trwa kilka dni, czy kilka tygodni, jest to naprawdę dobra okazja żeby poznać lepiej samego siebie lub też osobę z którą jedziesz. 

Każda wyprawa, zarówno ta bardzo długa jak i krótka ma swój początek, którym jest po prostu wyjście z domu. Rzecz oczywista, ale gdy wyjeżdżałem rowerem z moich rodzinnych Tychów w dwumiesięczną podróż do Gruzji, nie mieściło mi się w głowie, że jeśli chcę dojechać do Gruzji wystarczy przy tyskim browarze skręcić w prawo i kierować się na Oświęcim. Po kilkunastu dniach śmialiśmy się z tego, siedząc przed namiotem na jakiejś rumuńskiej wsi, której nazwy już nawet nie pamiętam. Ja śmiałem się bardziej, Dominik niestety trochę mniej, bo właśnie w Rumunii popękały mu pierwsze szprychy w tylnym kole… Trochę łatwiej było zeszłego lata, na trasie z Tychów do Grecji. Być może dlatego, że była to już moja kolejna wyprawa, a być może przez to, że nie ustaliliśmy z Alą konkretnego celu wyjazdu, a zarys planu brzmiał: gdzie dojedziemy, tam dojedziemy, kierunek Bałkany!

 

Zobacz też:

 

 

 

 

 

 

Wyprawa od kuchni

Rower, trochę wolnego czasu, chęć ruszenia w drogę. W zasadzie tyle wystarczy, żeby ruszyć w trasę na dwóch kółkach, ale nie można zapomnieć o najważniejszych kwestiach takich jak trasa, noclegi, sprzęt, które trzeba zaplanować, żeby móc ruszyć w drogę ze spokojną głową. Żeby zaplanować trasę wystarczy w internecie znaleźć interesujący nas region lub ciekawe miejsca, które chcemy odwiedzić i utworzyć trasę np. w Google Maps, wybierając opcję podróży rowerem. Trasę możemy wgrać na telefon lub nawigację, albo po prostu pozapisywać poszczególne nazwy miejscowości czy miejsc, przez które będziemy przejeżdżać. Ja zawsze dodatkowo zabieram ze sobą papierowe mapy, żeby wiedzieć, w którym konkretnie miejscu jestem w stosunku do całości trasy. Oczywiście można to sprawdzić na telefonie lub nawigacji, ale jednak sentyment do papieru bierze górę. Niestety rozkładanie mapy na co drugim zakręcie nie jest zbyt wygodne i często poza nimi zabierałem ze sobą kartkę ze spisem miejscowości na trasie. Przeważnie niestety taka lista nie spełniała swojego zadania. Wyjeżdżając z Polski do Gruzji, w pierwszy lub drugi dzień złapała nas ulewa i wszystkie kartki, które miałem schowane w nerce zamokły. Zamiast mokrych rzeczy najpierw suszyliśmy kartki, żeby chociaż mniej więcej dało się z nich coś odczytać. Bardzo polecam aplikację Maps.me, której używałem w zeszłe lato. Możliwość wyznaczania trasy, bardzo dokładne mapy z dużą ilością danych, zaznaczone mnóstwo ciekawych miejsc, których można szukać na bieżąco, a przede wszystkim praca w trybie offline po wcześniejszym pobraniu map.

Kilka słów o pakowaniu i sprzęcie. Osobiście nie polecam jazdy z plecakiem. Owszem, plecak spisze się na wyjazdach jednodniowych lub weekendowych, ale już kilka dni jazdy może wiązać się z bólem pleców, nie wspominając już, że będzie to najzwyczajniej w świecie niewygodne. Świetnie swoją rolę spełniają sakwy rowerowe wiezione na bagażniku. W zależności od roweru, bagażniki można montować zarówno na tylne jak i przednie koło. Dwie sakwy wiezione na tylnym kole w zupełności wystarczą. W przypadku gdy wybieramy się na dłuższy wyjazd można zaopatrzyć się w bagażnik przedni i zabrać łącznie cztery sakwy. Ostatnio coraz bardziej na popularności zyskuje bikepacking czyli używanie toreb - sakw, które mocowane na sztycy podsiodłowej, ramie i kierownicy roweru pozwalają na zachowanie większej aerodynamiki niż w przypadku jazdy z klasycznymi sakwami. Tej opcji jednak jeszcze nie próbowałem na dłuższych wyjazdach. Z ręką na sercu polecam sakwy, do których zmieszczą się wszystkie potrzebne rzeczy. Przy podróżowaniu z sakwami warto rozplanować sobie, do której sakwy pakujemy jakie rzeczy. Najważniejsze rzeczy, takie jak jedzenie, apteczka czy podstawowe narzędzia warto mieć pod ręką, a co za tym idzie, spakować je na samą górę sakwy. Przykładowo, śpiwora nie będziemy potrzebowali w środku dnia lecz dopiero wieczorem na noclegu, więc spokojnie można upchnąć go na dole sakwy. Swoją drogą na własnej skórze przetestowałem wysypywanie zawartości prawej sakwy w poszukiwaniu dętki. Przecież byłem przekonany, że tam właśnie ją schowałem. Zgadza się. Po pół godzinie szukania, złości i frustracji, dętka odnajdywała się w sakwie. Ale lewej... Na pocieszenie powiem, że z biegiem czasu szukanie rzeczy idzie coraz lepiej! 

Koniecznością jest zabranie na wyjazd podstawowych narzędzi do naprawy roweru. Multitool, zapasowe dwie dętki (lub więcej), zestaw do klejenia łatek, łyżki do opon i kilka kluczy to podstawowe minimum. Warto też pamiętać, żeby zabrać ze sobą smar do łańcucha i ewentualnie odtłuszczacz, a do tego jakieś szmatki. Dbanie o osprzęt naszego roweru to podstawa. 

 

 
 

 

 

To gdzie śpimy i co jemy? 

Oczywiście opcji noclegowych jest cała masa. Hotele, kwatery, agroturystyka, pola namiotowe. To tylko kilka opcji. W wyszukiwaniu noclegów pomogą różne portale, takie jakie na przykład booking.com. Ja natomiast jestem zwolennikiem wożenia swojego domu ze sobą. Namiot! Namiot daje nam nieograniczone możliwości noclegu, nie musimy przejmować się rezerwacjami, martwić się, że nie znajdziemy miejsca do spania, czy po prostu że nie zdążymy dojechać na miejsce noclegu. Dlaczego? Wykręcam dzienną setkę, rozbijam namiot i śpię. W lesie, na łące, na polu, gdzie będzie jakieś ładne i ustronne miejsce. Ważne żeby nikomu nie przeszkadzać i żeby miejsce było po prostu bezpieczne. Swoja drogą wyraźnie pamiętam przymusowy nocleg na zakręcie tureckiej drogi za Stambułem, gdzie „zaskoczyła” nas noc. Ciekawą opcją jest rozbijanie namiotu na ogródku u ludzi (tylko najpierw trzeba zapytać o zgodę gospodarzy). Możliwość całkowicie bezpieczna, a do tego możemy poznać gospodarzy i nawiązać ciekawe znajomości. We wszystkich krajach w jakich byłem spałem w namiocie na dziko i nigdy nikt nie miał do mnie o to pretensji, ale oczywiście trzeba liczyć się z faktem, że nie we wszystkich krajach spanie na dziko jest zgodne z prawem i trzeba wziąć to pod uwagę. Spanie pod namiotem ma też swoje minusy, takie jak niska temperatura w nocy, problem z suszeniem ubrań itp., których nie doświadczymy śpiąc pod dachem. 

W czasie wyjazdów zawsze używam kuchenki turystycznej do przygotowywania posiłków i ciepłych napojów. Palnik, kartusz z gazem, menażka – niezbędnik gotowania w plenerze. A co do jedzenia? Kuskus, makaron, ryż, gotowe dania, jajecznice, parówki, śniadaniowe owsianki, musli. We wszystkie produkty bez problemu zaopatrzymy się w sklepach. Gotowanie na butli gazowej to jednak niejedyna możliwość. Można zaopatrzyć się w kuchenkę benzynową lub specjalny zestaw do gotowania (np. marki Jetboil). Wszystkie rozwiązania mają swoje plusy i minusy. Trzeba natomiast pamiętać, że butli z gazem nie zabierzemy do samolotu i nie wszędzie będzie można w gaz się zaopatrzyć. Jedzenie typowo wyjazdowe koniecznie trzeba od czasu do czasu zastąpić lub uzupełnić wizytami w lokalnych knajpkach, próbując miejscowej kuchni! No bo jak to tak być na Bałkanach i jeść tylko zupki chińskie, a nie spróbować cevapcici, pljeskavicy lub nie napić się piekielnie mocnej bośniackiej kawy z tygielka! Albo być na Węgrzech i rozkoszując się widokiem pięknego Balatonu w świetle zachodzącego słońca nie zjeść langosza! Poznawanie lokalnych smaków powinno być elementem każdego wyjazdu rowerowego i nie tylko.

Planując wyjazd, warto pamiętać o wykupieniu ubezpieczenia oraz ustaleniu budżetu wyjazdu. Warto przeliczyć ile pieniędzy zamierzamy wydawać każdego dnia i na co. Jadąc za granicę trzeba sprawdzić ceny obowiązujące w poszczególnym kraju/ krajach. Jasną sprawą jest posiadanie też jakiejś sumy na niespodziewane wydatki, przykładowo takie jak oddanie roweru do serwisu w przypadku gdy usterka jest na tyle poważna, że nie potrafimy sami jej naprawić.

 

 

 

 

 

 

Codzienność wyjazdu

Jadąc rowerem mijamy świat trochę wolniej niż jadąc samochodem. Po drodze możemy mijać piękne jezioro albo rzekę, dlaczego więc się w niej nie schłodzić! Skoro jest 30 stopni, a pani w wiejskim sklepiku sprzedaje najzimniejsze lody na świecie, to dlaczego nie zrobić sobie tej 5-minutowej przerwy? Oczywiście każdego dnia trzeba określić mniej więcej dystans jaki mamy do przebycia i trzymać się planu, ale nie wolno zapominać o chwilach wytchnienia. Nie jestem zwolennikiem szczegółowego zwiedzania miast, raczej wolę kontakt z przyrodą, ciekawe miejsca, ale bez ogromnych tłumów ludzi. 

 

 

 

 

Co z tymi przygodami?

Bardzo często na wyjazdach ludzie zaczepiali nas i zadawali pytania w stylu: „A co Wy tu robicie? I tak na rowerach ciągle?”. Powiem szczerze, że cenię chwile spędzone z ludźmi. Bo to właśnie ludzie tworzą podróż. Muszę przyznać, że dość często nie pamiętam nazwy danej miejscowości, ale miejsce kojarzę, bo właśnie tam zostaliśmy zaproszeni na zimne piwo lub coś do jedzenia. Rowerowa wyprawa to jedna wielka przygoda!

W 2017 roku na trasie do Gruzji Dominikowi i mnie nie zabrakło tureckiego czaju i zimnej Fanty. Załapaliśmy się też na wywiad w lokalnej telewizji, który odnalazłem potem w internecie, a raz nawet dostaliśmy równowartość 50 złotych, kiedy jechaliśmy w ogromnym upale. Był też nocleg u tureckiego prawnika spotkanego w parku i rozmowy do nocy. Gruzja przywitała nas przymusowym stopem na pace policyjnego jeepa, którego powodu do dzisiaj nie znamy. Nie mogliśmy się dogadać z policjantami, ale byli tacy szczęśliwi, że nam pomagają, że postanowiliśmy nie psuć im tej przyjemności i grzecznie siedzieliśmy na tylnych siedzeniach. Wjeżdżając w rejon Kaukazu zostaliśmy zaproszeni na kolację do pasterzy z Azerbejdżanu, którzy niedaleko drogi wypasali swe owce. 

W podróży mimo wszystko trzeba też być ostrożnym. Niestety jadąc do Gruzji zostaliśmy okradzeni ze 100 euro, co przypłaciliśmy późniejszym znacznym uszczupleniem budżetu, które w praktyce oznaczało posiłki w formie gruzińskiego chleba posmarowanego jedynie majonezem. Obraz tej wyprawy oddają w całości słowa mojej mamy, która widząc jak wchodzę do domu w zniszczonym kapeluszu i flanelowej koszuli powiedziała: „Synek, jak tyś tak wyglądał, to ja się nie dziwie, że wam ludzie tyle jedzenia dawali”…

 

 

 

 

W zeszłe lato, jadąc z Alą z Tychów do Grecji, pierwsze przygody zaczęły się w kraju słoneczników i langoszy – na Węgrzech. Poważniejszy kontakt z Węgrami nastąpił nad Balatonem, kiedy szukaliśmy miejsca na namiot. Weszliśmy wtedy na teren farmy rybnej (tak określono miejsce w którym się znajdowaliśmy), na której niestety nie mogliśmy spać, ale na pocieszenie zostaliśmy zaproszeni na wypicie kielicha palinki. Na słowa „Polak, Węgier dwa bratanki(…)” wiedzieliśmy już co się święci. W Chorwacji nie brakło nam piwa, które miało być nagrodą od miejscowych za to, że przyjechaliśmy do ich kraju na rowerach! Mknąc dalej na południe, w Czarnogórze zostaliśmy zaproszeni przez Serba spędzającego swój urlop w kamperze na kolację połączoną ze śniadaniem. Do jedzenia zupa rybna, świeżo złowione kraby, do posłuchania serbskie disco i liczne opowieści o „międzynarodowej pracy” Serba. W Albanii nie było dnia żebyśmy nie zostali poczęstowani jakimś owocem lub czymś do picia. Były tiry przewożące krowie łajno i kontrole policji. W greckich Salonikach poznaliśmy albańskiego mafioso, który jak to określił „kontrolował” to miasto i chyba w ramach powitania upiekł nam na grillu górę mięsa, a później każdego dnia przychodził na plażę, gdzie mieliśmy rozbity namiot, żeby z nami porozmawiać. My z Alą po polsku, on po albańsku… Na całych Bałkanach nie zabrakło gościnnych i otwartych ludzi oraz… psów. Po jednym z nich moja sakwa do dzisiaj nosi pamiątkę w postaci dziury. Z Grecji wracaliśmy autokarem, bo nie znaleźliśmy już pasującego nam lotu. 28 godzin szybko zleciało i zanim się obejrzeliśmy, wysiadaliśmy już na katowickim dworcu, mając jeszcze w głowach greckie krajobrazy.

Żyj, odkrywaj i podróżuj. Ale uważaj - podróżowanie wciąga!

Zobacz też: