Etap rozegrany w rocznicę zburzenia Bastylii miał paść łupem Francuza, jednak znów najlepszy okazał się Mark Cavendish. Etap rozegrany bez łączności radiowej wśród kolarzy. Etap bardzo dziwny, na którym kolarze się praktycznie nie ścigali.
Zgodnie z planem, a raczej przewidywaniami, zaraz po starcie utworzył się grupka czterech uciekinierów, w które znalazło się trzech Francuzów. Trójkolorowi z pewnością liczyli na doping tłumów kibiców, którzy tego dnia wyszli na drogi by podziwiać kolarzy, lecz tego dnia nie było im pisane dojechać do mety przed peletonem.
Zarówno peleton, jak i uciekinierzy przez pierwsze cztery godziny niezbyt przejmowali się ściganiem. Dopiero na ostatnich 30km, kiedy peleton zbliżył się na minutę, zaczęła się prawdziwa walka.
„Od samego początku Wielkiej Pętli chciałem zabrać się w jakąś ucieczkę” – powiedział Thierry Hupond (Skil-Shimano), który był inicjatorem akcji na początku etapu, „cieszę się, że mogłem to zrobić w dniu święta narodowego”. Hupond był też ostatnim kolarzem, który został doścignięty przez peleton. „Widok kibiców na trasie był naprawdę wspaniały” – dodał, „wiedziałem, że może być ciężko, ale w końcówce miałem nadzieję, że się uda. Wtedy jednak peleton znacznie przyspieszył. Ale nie poddaję się, będę jeszcze próbował”.
Na tym (oraz na 13.) etapie UCI i ASO postanowiło zakazać kolarzom łączności z wozami technicznymi. Spotkało się to z ostrymi reakcjami kolarzy – „nie martwił mnie brak komunikacji z dyrektorami. Potraktowaliśmy ten etap trochę ulgowo” – powiedział Jens Voigt (Saxo Bank), „nie denerwowaliśmy się, było naprawdę spokojnie. To jeden z najlepszych etapów TdF jaki jechałem” – przyznał. Zupełnie inne wrażenie miał Tom Boonen (Quick Step) – „ta decyzja to bzdura. Powinniśmy to zamanifestować, ale to jest Tour de France” – stwierdził Mistrz Belgii. „Celem tego zakazu było z pewnością uatrakcyjnienie ścigania, ale efekt był całkowicie odwrotny” – uważa z kolei Johan Bruyneel, dyrektor sportowy Astany.
Zwycięstwo po raz kolejny przypadło w udziale Markowi Cavendishowi z Columbia – HTC. „Wiedzieliśmy, że na ostatnim kilometrze jest lekkie wzniesienie, dlatego musieliśmy ustawić się z przodu” – powiedział Cavendish, „byliśmy chyba jedyną ekipą, która potrafiła się dobrze ustawić. Jak zwykle koledzy pracowali świetnie. Jeśli po takiej robocie bym nie wygrał, byłaby to tylko moja wina” – przyznał Brytyjczyk, który mimo iż dziś pokonał Thora Hushovda (Cervelo TestTeam) w bezpośrednim pojedynku, to jednak w klasyfikacji punktowej nadal zajmuje drugie miejsce.
Największym pechowcem tego etapu był Kurt Asle Arvesen (Saxo Bank), który upadł po 90km i jak się okazało złamał obojczyk. Norweg ukończył co prawda etap, jednak zaraz po jego zakończeniu został przewieziony do szpitala. Szczegółowe badania i prześwietlenia wykazały dość skomplikowane złamanie obojczyka, które wymagać będzie operacji. „Jestem załamany. Cały sezon przygotowywałem się do Touru. To mój najważniejszy wyścig w sezonie” – przyznał Norweg, „pozostaje mi życzyć szczęścia moim kolegom”.
Astana po raz kolejny naraziła się organizatorom. I nie tylko. W ubiegłym tygodniu kolarze tej ekipy spóźnili się na podpisanie listy startowej przed drugim etapem, natomiast dziś kazali czekać 55 minut kontrolerom dopingowym, którzy przyszli pobrać próbki od dziewiątki kolarzy Johana Bruyneela.
Liderzy poszczególnych klasyfikacji po 10. etapie:
Klasyfikacja generalna: Rinaldo Nocentini (Ag2R La Mondiale)
Klasyfikacja punktowa: Thor Hushovd (Cervelo TestTeam)
Klasyfikacja górska: Egoi Martinez (Euskaltel – Euskadi)
Klasyfikacja młodzieżowa: Tony Martin (Columbia -HTC)
Klasyfikacja drużynowa: Ag2R La Mondiale
Foto: Sirotti
Tour po 10. etapie
Wypowiedzi i komentarze po 10. etapie Tour de France
Etap rozegrany w rocznicę zburzenia Bastylii miał paść łupem Francuza, jednak znów najlepszy okazał się Mark Cavendish. Etap rozegrany bez łączności radiowej wśród kolarzy. Etap bardzo dziwny, na którym kolarze się praktycznie nie ścigali.<br />