Łatwa trasa w górskiej krainie. Przebudzenie lokalnego herosa. Cavendish nie zwalnia tempa. Valjavec miesza szyki faworytom. „Kolumbijski” serial zwycięstw. Generalka dla Saxo Banku. Wyścig dla czasowców.
Tegoroczny Tour de Suisse był wyścigiem dwóch znakomitych ekip i jednego wielkiego kolarza. Po siedmiu latach od triumfu Alex’a Zulle imprezę tą ponownie wygrał reprezentant gospodarzy. Mało kto chyba jednak przypuszczał, iż o takie zwycięstwo postara się Fabian Cancellara.
Kolarz ten był bowiem jak dotąd kojarzony z sukcesami w jeździe indywidualnej na czas oraz na trasach pagórkowatych czy brukowanych klasyków. Tymczasem Tour de Suisse to z zasady wyścig na wskroś górski, pod względem prestiżu i skali trudności rywalizujący z Criterium du Dauphine Libere o miano pierwszego po trzech Wielkich Tourach wyścigu etapowego. Tym razem jednak organizatorzy zrobili wiele by wyścig zmienił swój charakter i tym samym znalazł się w zasięgu możliwości „Spartakusa” będącego jedyną gwiazdą światowego formatu pośród współczesnych kolarzy szwajcarskich. Oczywiście nie należy tu podejrzewać dyrektorów szwajcarskiego touru o szczególne wyrachowanie. Decydenci mogą sobie bowiem snuć różne wizje, lecz wyścig i tak zawsze „układają” przecież zawodnicy.
Nie ulega jednak wątpliwości, iż 73. Tour de Suisse podobnie jak i tegoroczny Tour de Romandie w porównaniu z poprzednimi edycjami tych zawodów był wyścigiem górskim kategorii lekko-pół-średniej. Zabrakło w nim prawdziwie górskich etapów w trzema czy czteroma górami co najmniej pierwszej kategorii czy tez choćby nieco łatwiejszych odcinków, lecz zakończonych jakimś trudnym 10-15 kilometrowym podjazdem. Najtrudniejsze wzniesienia owego „lajtowego” Tour de Suisse czyli Lukmanier i Gottard zostały wyznaczone w środkowej fazie trzeciego i czwartego etapu, więc teoretycznie nie mogły zbytnio namieszać w wyścigu scenariuszu. Niemniej jednak jak życie pokazało „kultowy” San Gottard i tak potrafił odcisnąć swe piętno na losach tej imprezy. Z kolei jedyny finałowy podjazd o długości większej niż kilka kilometrów tzn. wieńcząca przedostatni etap Crans-Montana została zaatakowana od łatwiejszej zachodniej strony i w dodatku z premii górskiej do mety tego „królewskiego” odcinka brakowało jeszcze trzech kilometrów.
W takich warunkach geograficznych tegoroczny TdS jawił się jako wyścig niewiele trudniejszy od ubiegłorocznego Tirreno – Adriatico, który jak dotąd był największym generalnym sukcesem Cancellary w wyścigach etapowych. Niemniej aby szwajcarski król czasówek mógł w ogóle pomyśleć o odegraniu ważnej, a tym bardziej pierwszoplanowej roli w tym wyścigu musiał najpierw dojść do pełni dyspozycji o fatalnej dla niego wiośnie podczas, której trapiony kontuzjami i chorobami zamiast walczyć o wiktorie w północnych klasykach „wsławił się” tylko zerwaniem łańcucha na flandryjskim Koppenbergu. Szybko okazało się jednak, iż mistrz olimpijski z Pekinu solidnie przepracował ostatnie dwa miesiące. Podczas niespełna 8-kilometrowego prologu wyznaczonego na terenie Liechtensteinie Fabian zmiażdżył wszystkich swych rywali w stylu znanym nam już z londyńskiego prologu na Tour de France anno domini 2007. Drugi tego dnia Roman Kreuziger stracił aż 19 sekund, Andreas Kloden 22, George Hincapie 24, zaś pozostali kolarze już ponad pół minuty. Wszyscy wiedzieli więc już, iż Cancellara jest już gotowy do startu w TdF, lecz mało kto spodziewał się chyba, iż „zagra na nosie” góralom w swej ojczystej etapówce. Kibice i eksperci pośród naturalnych liderów duńskiej widzieli zapewne w braciach Andym i Franku Schlekach.
Etapy drugi i trzeci przyniosły szczęście sprinterom z Team Colombia. Najpierw na z lekka górzystym etapie wokół Davos niespełna 100-osobowy peleton przyprowadził do mety Bernard Eisel minimalnie wyprzedzając Geralda Ciolka i Oscara Freire, zaś następnego dnia Mark Cavendish w znanym sobie stylu uprzedził Freire i Thora Hushovda. Tymczasem Cancellara bez problemu bronił swe prowadzenie. Nadspodziewanie wiele działo się za to na czwartym etapie. Na Gottardzie uciekło z peletonu aż 26 kolarzy, z których dziewięciu dotarło do mety w Stafa. Wygrał kolarz co prawda zawodnik Saxo Banku Matti Breschel, lecz trzeci na mecie Słoweniec Tadej Valjavec odebrał prowadzenie Cancellarze. Potem uczestnicy TdS wybrali się na górską wycieczkę do Austrii gdzie w Serfaus wygrał kolejny „Kolumb” czyli Michael Albasini. Cancellara był drugi, lecz Valjavec jechał mocno i uważnie wspierany przez swego najsilniejszego „gregario” Johna Gadret. Na mecie szóstego etapu w Bad Zurzach „Manxman” Cavendish raz jeszcze poraził prędkością pozostałych sprinterów na czele z Freire i Francesco Gavazzim.
Siódmy etap wiódł płaskimi terenami wzdłuż jurajskich jezior (m.in. Lac du Neuchatel), lecz kończył się sztywnym, choć tylko 3-kilometrowym podjazdem do Vallorbe Juraparc. W końcówce mocno zaatakował ubiegłoroczny triumfator Kreuziger, lecz na ostatnich metrach udanie skontrował go – jakżeby było inaczej – kolarz Team Colombia Kim Kirchen, dla którego była to słodka zemsta nad Czechem za srogie lanie jakie kolarz Liquigasu sprawił mu przed rokiem na Klausenpass. Było to już piąte zwycięstwo etapowe podopiecznych Boba Stapeltona i Rolfa Aldaga, lecz bynajmniej żaden koniec ich festiwalu. Pozornie najtrudniejszą przeszkodą dla Cancellary czyli kolarza „wagi ciężkiej” miał być ósmy etap do Crans-Montana. Niemniej troskliwie eskortowany przez swych kolegów z Saxo Banku Szwajcar wjechał na górę w 14-osobowej czołówce i na mecie dał się uprzedzić tylko Toni Martinowi i Włochowi Damiano Cunego. Przez cały ten czas koszulkę lidera dzierżył Valjavec, lecz zbierający tu i tam bonifikaty Cancellara tracił doń ledwie cztery sekundy. Przed blisko 40-kilometrowym „etapem prawdy” wokół Berna czołową dwunastkę w klasyfikacji generalnej dzieliło około półtorej minuty.
Dla „Spartakusa” niedzielna czasówka miała być swoistą paradą zwycięstwa, w dodatku zorganizowaną na ulicach jego rodzinnego miasta. Tymczasem Valjavec nie mógł być nawet pewien miejsca na generalnym podium, gdyż w cieniu Cancellary do ataku na pozycje Słoweńca szykowali się też inni znamienici czasowcy tacy jak Kreuziger, Martin, Kloden czy zwycięzca TdS z 2007 roku Wladimir Karpiec. Niemniej nikt z nich nie był w stanie nawiązać walki z Cancellarą. Fabian nie zawiódł swych ziomków. Najbliższy przeciwnik Martin stracił 1:27, zaś ubiegłoroczny triumfator Kreuziger stracił równo dwie minuty po tym jak Szwajcar dogonił go na trasie. Valjavec stracił blisko cztery minuty i spadł aż na siódmą lokatę, bowiem w „generalce” wyprzedzili go też: Martin, Kreuziger, Kloden, Karpiec i Cunego.
Kolarska Szwajcaria po tym wyścigu jest z pewnością szczęśliwa, lecz przedwcześnie wyrokować czy Cancellara stanie się kiedyś etapowcem kompletnym tzn. zdolnym zawalczyć o podium „Wielkiej Pętli”. W tym roku na francuskich szosach wystąpi na pewno w roli robotnika i będzie spłacał swój dług u braci Schlecków zaciągnięty na drodze od Davos po Crans-Montanę. Co ciekawe Cancellara wygrał w tegorocznym TdS również klasyfikację punktową i jak by tego było mało wraz z kolegami z Saxo Banku również drużynową. Równie dużo powodów do zadowolenia mieli kolarze Team Colombia, którzy wygrali sześć z dziewięciu odcinków (pozostałe trzy padły łupem Saxo Banku) i w sile pięciu zawodników znaleźli się w czołowej „15” wyścigu. Poza tym najlepszy z nich czyli Martin zajął drugie miejsce w „generalce” i wygrał klasyfikację górską. Spośród kolarzy osiemnastu pozostałych ekip podczas dekoracji zaistnieli tylko: pięciodniowy lider Valjavec z Ag2R, trzeci na mecie wyścigu Kreuziger z Liquigasu oraz Włoch Enrico Gasparotto z Lampre jako zwycięzca klasyfikacji lotnych premii.
FOTO: Daniel Marszałek
Powrót Spartakusa
73. Tour de Suisse (13-21.06.2009, Pro Tour, Szwajcaria)
Łatwa trasa w górskiej krainie. Przebudzenie lokalnego herosa. Cavendish nie zwalnia tempa. Valjavec miesza szyki faworytom. Kolumbijski serial zwycięstw. Generalka dla Saxo Banku. Wyścig dla czasowców.<br />