Pierwsza tercja dla Di Luki

92. Giro d'Italia w dniu przerwy

Drukuj

Team Colombia kontra LPR. Petacchi jak za dawnych lat. Di Luca przebiera w trykotach. Hat-trick Kolumbijczyków. Siedmiu kandydatów do najwyższych zaszczytów. Szmyd zmorą wielkich mistrzów.

Team Colombia kontra LPR. Petacchi jak za dawnych lat. Di Luca przebiera w trykotach. Hat-trick „Kolumbijczyków”. Siedmiu kandydatów do najwyższych zaszczytów. Szmyd zmorą wielkich mistrzów.
Giro d’Italia dotarł wczoraj do Mediolanu. Różnobarwny peleton jako co roku zaprezentował się mieszkańcom stolicy Lombardii i jak zwykle na mecie przy Corso Venezia pierwsze skrzypce zagrali sprinterzy. Tym razem jednak nie czas jeszcze na podsumowanie całego wyścigu. Używając terminologii rodem z tafli hokejowej uczestnicy jubileuszowej edycji Giro są dopiero w szatni odpoczywając po pierwszej tercji zmagań. Pierwsze dziewięć dni tego wyścigu było dla wszystkich dopiero rundą rozpoznawczą. Przez ten czas na liczącym ponad 1500 kilometrów odcinku z Wenecji do Mediolanu ścigano się na trasie drużynowej jazdy indywidualnej na czas, rozegrano trzy płaskie oraz dwa górskie etapy, a także trzy odcinki jakby stworzone dla tzw. „harcowników”. W takiej scenerii poznaliśmy już odpowiedź, które drużyny i zawodnicy wydaja się być wzorowo przygotowani do tegorocznej odsłony wyścigu Dookoła Włoch, a którzy nie odrobili swego zadania domowego z należytą starannością lub też być może których czas chwały już minął w związku z nieuchronnym procesem starzenia.

Pierwsza tercja Giro upłynęła nam pod znakiem popisów kolarzy Team Colombia i LPR. Z jednej strony jeden z najbogatszych i najbardziej umiędzynarodowionych zespołów w zawodowym peletonie, zaś z drugiej team niemal zupełnie włoski i w dodatku bez licencji Pro Touru. Za sprawą świetnej postawy obu tych drużyn tak w pojedynku Włochy kontra „Reszta Świata” jak i starciu „zespoły Pro Touru” kontra „ekipy Pro-Continental” mamy wynik bliski remisu. Podopieczni charyzmatycznego Boba Stapeltona rozpoczęli wyścig w znakomitym stylu bijąc swych amerykańskich rywali z drużyny Garmin na weneckiej drużynówce. Dzięki temu sukcesowi pierwszym liderem wyścigu (dwudniowym) został pierwszy na kresce Mark Cavendish. Anglik przegrał jednak następnie w Trieście w bezpośrednim pojedynku z odrodzonym Alessandro Petacchim, zaś następnego dnia pogubił się w drodze do Valdobbiadene ułatwiając Włochowi z LPR przejęcie „maglia rosa” po trzecim odcinku imprezy.
Ostatni weekend bezapelacyjnie należał do „Kolumbijczyków”. Popisali się oni wspaniałym hat-trickiem. Najpierw rewelacyjny młodzieniec z Norwegii Edvald Boasson Hagen nie dał szans towarzyszom ucieczki na mecie w Chiavennie. Następnie Białorusin Konstantin Siwcow popisał się tyleż śmiałą co skuteczną szarżą na końcówce górzystego etapu do Bergamo. W końcu zaś w niedzielę ubiegłoroczny błysk odzyskał wspomniany Cavendish po raz pierwszy wzorowo wykańczając ciężka pracę swych kolegów. Na podkreślenie zasługuje właśnie przyjacielska i solidarna atmosfera panująca w tym zespole. Podczas gdy większość faworytów wyścigu odpoczywała w końcówce zneutralizowanego etapu mediolańskiego Szwed Thomas Lovkvist i Australijczyk Michael Rogers (drugi i trzeci kolarz w „generalce”) byli chętni przepracować swoją zmianę na czele uszczuplonego peletonu w intencji zwycięstwa angielskiego sprintera.

Włoski sztandar najwyżej niosła w minionym tygodniu ekipa LPR prowadzona przez Fabio Bordonaliego. Petacchi w wielkim stylu wygrał finisze w Trieście i Valdobbiadene nie dając żadnych szans zastępom anglosaskich chartów z Cavendishem, Tylerem Farrarem, Allanem Davisem i Benem Swiftem na czele. Co ciekawe w obu przypadkach wygrał bez pomocy pociągu kolegów w samej końcówce rywalizacji. Z kolei Danilo Di Luca jak można było oczekiwać wygrał stworzony dla niego pierwszy górski finisz na niezbyt stromym podjeździe do San Martino di Castrozza, zaś dzień później dal się ubiec tylko Rosjaninowi Denisowi Mienszowowi z Rabobanku. Niemniej tą „porażkę” osłodził sobie faktem odzyskania po dwóch latach różowej koszulki przodownika Giro. Co godne podkreślenia „Killer ze Spoltore” pierwszą fazę wyścigu zakończył jako lider wszystkich trzech najważniejszych klasyfikacji tzn. indywidualnej, punktowej i górskiej!

Po dziewięciu etapach w klasyfikacji generalnej wyścigu wyróżnić należy czołową siódemkę zawodników, wśród których należy szukać zwycięzcę jak i wszystkich kandydatów do podium 92. Giro d’Italia. Poza wspomnianym Di Luką, Lovkvistem i Rogerem w tym wąskim gronie asów mamy jeszcze Amerykanina Levi Leipheimera z Astany, Mienszowa, Ivana Basso z Liquigasu oraz Hiszpana Carlosa Sastre z Cervelo. Leipheimer jest mocny i „skory do zabawy” czego dał dowód swą sobotnią akcją na Colle del Gallo. Poza tym ma bardzo silną drużynę, która jak do tej pory niespecjalnie się napracowała. Wysoko sklasyfikowani są też dwaj inni kolarze tej borykającej się z problemami finansowymi drużyny tzn. Chris Horner (ósmy) i Jarosław Popowicz (dwunasty). We właściwym momencie w górach przydać się też mogą do pomocy Leviemu wielki Lance Armstrong i młody Janez Brajkovic, czy też Hiszpanie: Daniel Navarro i Jose Luis Ubiera. Niewykluczone, że to doborowe towarzystwo będzie musiało przystąpić do obrony różowego trykotu już po czwartkowej czasówce w Ligurii, albowiem Leipheimer wydaje się największym faworytem tej próby.

Mienszow nie ma u boku tak znakomitej drużyny. W górach przydać mu się mogą chyba tylko Laurens Ten Dam i Mauricio Ardila, a poza tym trafiają mu się kryzysy i chwile gapiostwa, jak na etapie do Valdobbiadene gdy stracił blisko pół minuty. Niemniej w przeciwieństwie do Amerykanina on zna już smak długiego prowadzenia i przede wszystkim zwycięstwa w Wielkim Tourze. W cieniu Di Luki jedzie jak do tej pory inny faworyt „tifosich” czyli Ivan Basso. Niemniej to kolarze Liquigasu, a przede wszystkim super-gregario Sylwester Szmyd najbardziej rozrabiali na dotychczasowych górskich finiszach, naciągając grupę asów i grzebiąc nadzieje niejednego faworyta. Basso czeka jeszcze na dogodną chwilę do decydującego ataku. Niewykluczone, że Włoch podobnie jak cichutko, acz skutecznie jadący Sastre pełnie swych możliwości ujawni dopiero w trzecim tygodniu zmagań. Poza tym do tego czasu z nadziejami na wysoką pozycję w „generalce” może się pożegnać Franco Pellizotti dzięki czemu Basso zyska drugiego obok Szmyda klasowego pomocnika. Piąty etap z metą na Alpe di Siusi pokazał bowiem, że „Delfin z Bibbione” nie włączy się raczej do walki o generalne podium. Z podobnymi nadziejami rozstali się też już pewnie liderzy Lampre: Damiano Cunego i Marzio Bruseghin, Stefano Garzelli z Acqua e Sapone oraz Gilberto Simoni i Michele Scarponi z Diquigiovanni, choć ten ostatni osłodził sobie dolomickie straty dzień później udaną ucieczką do austriackiego Mayrhofen.

Od jutra czeka nas druga faza wyścigu. Ta tercja składać się będzie z siedmiu odcinków. Najwięcej do zyskania będzie podczas czwartkowej czasówki w rejonie Cinque Terre oraz na uchodzącym za królewski poniedziałkowym etapie do Monte Petrano. Niemniej liderzy nie będą mogli sobie pozwolić na chwile słabości również podczas maratońskiego etapu do Pinerolo czy weekendu w Apeninach z finiszami w Bolonii i Faenzie. Jedynie środa i piątek będą dla kolarzy ze szczytów tabeli dniami relatywnego odpoczynku. Podczas etapów do Arenzano (Genui) oraz Florencji przypomnieć się powinni Petacchi, Cavendish, Farrar i spółka. Kto za tydzień – po drugiej tercji wyścigu – będzie na czele stawki? Bardzo możliwe, iż zwycięzca czwartkowego „etapu prawdy”. A zatem Leipheimer, Rogers czy Mienszow? Ile czasu do odrobienia w Apeninach będą mieli faworyci gospodarzy? Wszystko jest jeszcze możliwe. Do Rzymu droga daleka i górzysta.

Foto: Fotoreporter Sirotti dla bikeWorld.pl