Sto mgnień wiosny

Zapowiedź Milan - Sanremo

Drukuj

Wielki jubileusz setnej edycji. La Primavera znaczy Wiosna. Pierwszy Campionissimo i Kanibal rodem z Belgii. Maratoński dystans plus kilka pagórków. Cipressa i Poggio - trampoliny do skoku ku chwale. Sprinterzy kontra uciekinierzy.

Wielki jubileusz setnej edycji. „La Primavera” znaczy Wiosna. Pierwszy „Campionissimo” i „Kanibal” rodem z Belgii. Maratoński dystans plus kilka pagórków. Cipressa i Poggio - trampoliny do skoku ku chwale. Sprinterzy kontra uciekinierzy.
W tym roku wyścig Mediolan – San Remo wystartuje ze stolicy Lombardii już po raz setny. Przy tak szacownej rocznicy warto przemknąć przez karty historii tej wspaniałej imprezy. Pierwszą edycję tego wyścigu rozegrana w 1907 roku wygrał nazywany Francuz Lucien Petit-Breton i co ciekawe aż cztery z pierwszych ośmiu, przedwojennych edycji M-SR padły łupem kolarzy znad Loary, bowiem w latach 1910-12 zwyciężali kolejno: Eugene Christophe, Garrigou oraz Henri Pelissier. W latach 1914-1950 wyścigiem zawładnęli gospodarze. W owym czasie tylko Belgowi Josephowi Demuysere udało się przerwać włoską passę. W okresie "międzywojennym" na trasach M-SR królował czyli "Campionissimo I" czyli Costante Girardengo, który wygrał sześciokrotnie w latach: 1918, 1921, 1923, 1925-26 i 1928. Girardengo pochodził z miasta Novi Ligure położonego na trasie M-SR i był w tym wyścigu najszybszy w 1915 roku, lecz został zdyskwalifikowany za nieznaczne skrócenie trasy. W sumie zaś aż jedenastokrotnie ukończył ten wyścig na podium. Poza nim w okresie tym więcej niż jeden raz zwyciężali tylko: Gaetano Belloni (1917 i 1920), Alfredo Binda (1927 i 1929) oraz Giuseppe Olmo (1935 i 1938).

Wielki pojedynek Gino Bartali contra Fausto Coppi na odcinku Milano - San Remo zakończył się zwycięstwem Toskańczyka Bartaliego. "Pobożny Gino" triumfował w San Remo czterokrotnie w latach: 1939-40, 1947 i 1950, podczas gdy Fausto "tylko" trzy razy w latach: 1946 i 1948-49. Niemniej to wyczyn tego drugiego przeszedł do historii, albowiem swą pierwszą edycje M-SR wygrał on po 145-kilometrowej solowej akcji z przewagą 14 minut nad najbliższym z rywali. W latach pięćdziesiątych dwoma zwycięstwami na włoskiej riwierze wyróżnili: Loretto Petrucci (1952-53) oraz Katalończyk Miguel Poblet (1957 i 1959). Aby utrudnić zadanie sprinterom w 1960 roku organizatorzy w końcówce trasy dodali podjazd pod Poggio di San Remo. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych nie było mocnych na Belga Eddy Merckxa. "Kolarz wszechczasów" triumfował w stolicy włoskiej piosenki aż siedmiokrotnie w latach: 1966-67, 1969, 1971-72, 1975-76. "Kanibal" zwyciężał na wszelkie sposoby. Trzy razy po solowych akcjach, w czterech innych przypadkach po ograniu na finiszu jednego, kilku bądź maksymalnie dziesięciu rywali. Jego rodak i wielki rywal Roger De Vlaeminck jeżdżąc przez lata we włoskich ekipach błyszczał nie tylko w Tirreno-Adriatico, albowiem w San Remo triumfował trzykrotnie w latach 1973 i 1978-79.

W 1982 roku pomiędzy Capo Berta a Poggio di San Remo na szlaku wyścigu „wyrosła” Cipressa i przez kolejnych piętnaście lat w klasyku tym oglądaliśmy głównie popisy solistów. W tym czasie dwukrotnie na liście triumfatorów zapisali się Irlandczyk Sean Kelly (1986 i 1992) oraz specjalista od wieloetapówek Francuz Laurent Fignon (1988-89). Dopiero w 1997 roku wyścig "odzyskali" sprinterzy, zaś najwięcej ugrał Niemiec Erik Zabel, który bazując na sporej jak na sprintera wytrzymałości oraz zabójczej dla klasyków szybkości zwyciężył czterokrotnie, w latach 1997-98 oraz 2000-01. Mógł wygrać nawet sześć razy, lecz w 1999 roku długim finiszem na ostatnim kilometrze uprzedził go Andrei Tchmil, zaś w sezonie 2004 Zabel zbyt wcześnie podniósł ręce w geście triumfu i dał się ubiec Oscarowi Freire. Polskie kolarstwo w tym okresie więcej niż godnie reprezentował Zbigniew Spruch, który w latach 1999-2000 finiszował w San Remo kolejno na trzecim i czwartym miejscu.

Wyścig o wiosennym przydomku to obecnie najdłuższy dzień pracy dla zawodowego kolarza liczący aż 298 kilometrów! Trasa „Primavery” początkowo wiedzie po Nizinie Padańskiej w kierunku południowo-zachodnim, by następnie za Campo Ligure przystąpić do delikatnego forsowania Apenin z kulminacją na przełęczy Turchino, która leży na wysokości 542 m. n.p.m. i 143 kilometrze wyścigu. Po zjeździe ku Morzu Liguryjskiemu do miejscowości Voltri, na 155 km peleton wkracza na nadmorską aleję biegnącą na wysokości bezwzględnej ledwie kilku metrów nad poziom morza. Od czasu do czasu jednak wyścig zbacza w głąb lądu by urozmaicić monotonię długiej jazdy mniej lub bardziej wymagającym pagórkiem, których w sumie jest dziś osiem.

FOTO: RCS
Na początek: La Coletta (75 m. n.p.m. - 163 km) oraz Piani di Ivrea (71 m. n.p.m. - 168 km). Co ważne przed rokiem dodano najtrudniejsze ze wszystkich tutejszych wzniesień czyli podjazd pod Le Manie (318 m. n.p.m. – 204 km). Już przed rokiem zdołał on skutecznie „podciąć” nogi sprinterom. Po sforsowaniu tej przeszkody przychodzi czas na "Tre Capi" czyli zestaw: Capo Mele (67 m. n.p.m. - 246 km); Capo Cervo Mimosa (61 m. n.p.m. - 251 km) oraz Capo Berta (130 m. n.p.m. - 258 km). "Capi" to jednak tylko przystawki w "menu" zawodów. Głównym daniem są dwa ostatnie wzniesienia: Cipressa (240 m. n.p.m. - 276 km) oraz Poggio di San Remo (160 m. n.p.m. - 292 km). Podjazdy same w sobie niezbyt wymagające, lecz po sześciu godzinach szybkiej jazdy mogące być dogodnym miejscem do ataku i uprzedzenia sprinterów. Tym bardziej, że po zjeździe z Poggio zostaje już tylko 2900 metrów płaskiego terenu do nowej mety na Lungomare Italo Calvino.



 
Coroczne rozważania na temat faworytów tego wyścigu sprowadzają się zwykle do dwóch alternatyw. Wpierw trzeba sobie odpowiedź na pytanie główne tzn. wygra sprinter czy klasyk / uciekinier. W pierwszym przypadku trzeba jeszcze mieć na uwadze okoliczność, którzy sprinterzy są w stanie przetrwać tych kilka pagórków. Zakończony we wtorek Tirreno – Adriatico wskazało, że najwyższa formę prezentują obecnie: Anglik Mark Cavendish z Team Colombia, Włosi: Daniele Bennati z Liquigasu oraz Alessandro Petacchi z LPR, a także dość niespodziewanie „nowy gracz o najwyższe stawki” Amerykanin Tyler Farrar z Garminu. U progu sezonu w dobrej dyspozycji są też Włoch Mirko Lorenzetto z Lampre i Niemiec Heinrich Haussler z Cervello. Ostatnio zeszło jakby powietrze z asów Quick Stepu czyli Belga Toma Boonena i Australijczyka Allana Davisa, choć tej pary z pewnością nie można lekceważyć. Do wyżej wymienionych dodajmy jeszcze: Geralda Ciolka z Milramu, Thora Hushovda z Cervello i Robbie McEwena z Katiuszy.

Wśród kolarzy atakujących, a przy tym zdolnych wygrać finisz akcją z kilometra lub po finiszu z małej grupki zabraknie ubiegłorocznego zwycięzcy M-SR Szwajcara Fabiana Cancellary oraz mistrza świata Włocha Alessandro Ballana. Jednak chętnych do śmiałego ataku na Cipressie czy Poggio z pewnością nie zabraknie. Dla Włochów to jeden z trzech-czterech najważniejszych wyścigów w sezonie, stąd możemy oczekiwać akcji takich miejscowych asów jak: Davide Rebellin i Michele Scarponi z Diquigiovanni, Stefano Garzelli i Luca Paolini z Acqua e Sapone, Enrico Gasparotto z Lampre, Ivan Basso z Liquigasu, Danilo Di Luca z LPR, Filippo Pozzato z Katiuszy czy Giovanni Visconti z ISD.

Pamiętać jednak należy, iż dwie ostatnie edycje wzięli „stranieri”. Kto zatem może pójść w ślady Freire i Cancellary? Na śmiały atak stać z pewnością: Francuza Sylvaina Chavanela z Quick Stepu, Hiszpanów: Joaquina Rodrigueza z Caisse d’Epargne i Juana-Antonio Flechę z Rabobanku, Belga Philippe’a Gilberta z Silence czy Niemca Fabiana Wegmanna z Milramu. Do grona „czarnych koni” można też dodać dwóch przedstawicieli kolarskiej młodzieży czyli: Norwega Evalda Boasson Hagena z Team Colombia i Francuza Juliena El Faresa z Cofidisu. Kto wystąpi w głównych rolach podczas jubileuszu „wiosennych Mistrzostw świata” dowiemy się jutro popołudniu. Już dziś jednak możemy być pewni, iż szykuje się nam wielkie święto kolarstwa w pięknych okolicznościach śródziemnomorskiej przyrody.

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj