Spis treści:
Link do pierwszej części tekstu: tutaj.
Nowa era
W drugiej połowie lat 60. tych na scenę wkroczył człowiek, którego sukcesy miały już nigdy nie zostać pobite. Edouard Louis Joseph Merckx, urodzony 17 czerwca 1945 w Meensel-Kiezegem w Belgii, od początku swojej kariery na szosie nie pozwalał na jakiekolwiek złudzenia kolarskich kibiców i obserwatorów - to człowiek-maszyna do wygrywania wyścigów. Wkrótce później okrzyknięty "Kanibalem" król peletonu nie może jednak poszczycić się karierą wolną od podejrzeń dopingowych, co zresztą nie stanowi kuriozum w odniesieniu do kolarstwa szosowego.
W 1969 Merkcx został wykluczony z Giro d’Italia po 16. etapach z powodu podejrzeń o stosowanie dopingu. Zakazanym środkiem stosowanym przez Belga miał być stymulant o nazwie Reactivan. Kontrowersje dotyczyły nie tylko sposobu przeprowadzania testu (wg Belga miały być one niezgodne z procedurą), ale również formą publikacji informacji w mediach. Prasa miała dowiedzieć się o wpadce dopingowej Kanibala kilka godzin wcześniej niż sam zainteresowany, przez co Merkcx nie mógł bronić się przed zarzutami w pierwszych gorących newsach o tej sprawie.
Rekordowa liczba zwycięstw Belga (525 wygranych w peletonie, w tym 445 zwycięstw jako zawodowiec) szła w parze z licznymi oskarżeniami o stosowanie środków dopingujących.
W 1973 roku Merkcx został pozytywnie skontrolowany podczas klasyku Giro di Lombardia. We krwi Belga znaleziono środek o nazwie Mucantil (zawierający glicerol). Eddy tłumaczył się po tej wpadce następująco: "Środek przepisał mi lekarz drużynowy, dr Cavalli, który potem przyznał, że zrobił błąd. Z drugiej strony nie mogę zrozumieć, jak taki błahy środek może znajdować się na liście zakazanych środków".
Pod koniec kariery Kanibala na rynku dopingowym zaczęły pojawiać się coraz to nowsze substancje wspomagające. Belga złapano m.in. na efedrynie oraz pemolinie (pochodnej amfetaminy). Ciekawostką jest, że o tej ostatniej substancji pracę naukową na uniwersytecie obronił jego brat. Eddy nie interesował się chyba zbytnio jego karierą, ponieważ konsekwentnie zaprzeczał, że zna środek o takiej nazwie. Mimo wszystko został na nim złapany w 1977 roku podczas Flèche Wallonne. Po wyścigu powiedział: "Nie mogę zaprzeczyć i nie mam jak się bronić. Miałem pozytywny wynik na pemolinę, podobnie jak 15 innych kolarzy. Zrobiłem błąd, że zaufałem doktorowi".
Oprócz spraw dopingowych, istnieją także inne anegdoty związane z Eddym Merckxem. Jednym z jego innych przydomków był m.in. "Einstein dwóch kółek" nadany mu przez Jacques’a Goddeta Le Géant (Gigant). Nie wszyscy wiedzą też, że w połowie lat 70. Kanibal występował w telewizyjnej reklamie papierosów, za co był powszechnie krytykowane przez środowisko sportowe i dziennikarskie. W Brukseli znajdziemy stację metra nazwaną na cześć Eddy`ego "De Grote Prijs Eddy Merckx". "Einstein dwóch kółek" wystąpił także jako epizodyczna postać w komiksie „Asteriks u Belgów”. Na jednym z obrazków jest ukazany jako ubrany w pomarańczową koszulkę „szybki posłaniec”, w pozie przypominającej kolarza.
Późne lata 70-te
Okres ten przyniósł w kolarstwie sporo zmian, szczególnie w zakresie stosowanych środków dopingujących. Zaczęto myśleć nie tylko o wspomagaczach krótkotrwale poprawiających wydolność, ale również o takich działających w długim czasie, pozwalających zarówno na wygrywanie wyścigów jak i częstsze odbywanie mocnych jednostek treningowych.
Do gry weszły kortykoidy (hormondy nadnerczy), a wśród nich m.in. kortyzon. W 1975 roku został na nim przyłapany ulubieniec Francuzów, zwycięzca Wielkiej Pętli Bernard Thévenet. W niejasnych okolicznościach dwukrotny triumfator Tour de France (wygrał jeszcze w 1977 roku) został oczyszczony z zarzutów. Prawdopodobnie było to spowodowane staraniami francuskich działaczy, którym nie w smak było usunięcie z najwyższego podium stopnia pierwszego Francuza, który wygrał TdF po 10 latach. Sam Thévenet po latach nie pozostawił jednak żadnych złudzeń: "Jechałem na kortyzonie przez trzy najlepsze lata mojej kariery. Było dużo więcej takich kolarzy jak ja. Muszę jednak przyznać, że stosowanie kortykoidów zrujnowało moje zdrowie".
Z kontrolami dopingowymi najczęściej nie wiążą się śmieszne historie, ale historia zna co najmniej kilka wyjątków. Jednym z nich jest przypadek belgijskiego mistrza kraju, Michela Pollentier. W 1978 roku kolarz ten zwyciężył na etapie Wielkiej Pętli pod słynną stację narciarską Alpe d’Huez i przywdział żółty trykot lidera wyścigu. Pollentier starannie przygotował się jednak na okoliczność kontroli antydopingowej, której wiedział że zostanie poddany. Belg miał opracowany specjalny system drenów połączonych z... prezerwatywą. W kondomie znajdował się mocz zwykłego cywila, oczywiście w 100% czysty. Prezerwatywa była przetrzymywana przez Pollentiera pod pachą, co zapewniało utrzymywanie moczu w temperaturze ciała.
Poprzez rurkę spływał on w wiadome miejsce, tak aby udawać, że wydala go sam zawodnik. Wszystko poszłoby jak z płatka, gdyby nie zachowanie innego zawodnika obecnego na kontroli. Tamten kolarz wyraźnie starał się poprawić coś pod koszulką, co wzbudziło podejrzenia kontrolerów. Nakazano podnieść trykoty obydwu panom, dzięki czemu odkryto ich niecne zamiary. Pollentiera ukarano jednak wyłącznie 2-miesięczną dyskwalifikacją. Co ciekawe, gdy w tym samym dniu zbadano jego własny mocz, okazało się, że wynik jest... negatywny.
W latach 70-tych swoje sukcesy odnosił także jeden z niezapomnianych mistrzów wyścigów przełajowych, Erik de Vlaeminck. 7-krotny zwycięzca świata czempionatu błotnego (CX) nigdy nie miał pozytywnego wyniku kontroli antydopingowej w trakcie swojej wyczynowej kariery. Niemniej, niedługo po jej zakończeniu został poddany terapii związanej z uzależnieniem od amfetaminy. Wyjaśniałoby to bardzo agresywne zachowanie Belga podczas wyścigów.
Joop Zoetemelk był kolejnym wielkim, któreg kariera była po części zbudowana przez środki dopingujące. Zwycięzca Tour de France z 1980 roku został poddany pozytywnej kontroli rok wcześniej, również podczas Wielkiej Pętli (którą skończył na 2gim miejscu w generalce). "Latający Holender", jak go później nazwano, eksperymentował z pochodnymi testoteronu i przetaczaniem krwi.
Na spowiedź dopingową pod koniec lat 70. zebrało się Jeanowi-Luc Vandenbroucke. Specjalista od prologów (wygrał ich 19 w swojej karierze) mówił: "Brałem sterydy podczas Tour de France. Nie jest to stymulant, po prostu zwykły wzmacniacz. Jeśli bym tego nie zrobił, musiałbym dać za wygraną. A co myślicie? Jestem w peletonie przez cały rok od lutego, muszę dobrze spisywać się w wiosennych klasykach, wszystkich małych wyścigach i jeszcze przejechać Tour de France. Podczas pierwszego dnia przerwy, zanim wjechaliśmy w Pireneje, miałem pierwszą iniekcję hormonalną. Druga odbyła się w kolejnym dniu przerwy, podczas startu ostatniego tygodnia. Nie można tego nazwać szkodliwym dla zdrowia. Nie, gdy jest to robione w określonym celu i pod pełną kontrolą lekarską".
W kolejnym odcinku skupimy się na "spokojnych" latach 80-tych, które są tylko ciszą przed burzą, która nadejdzie pod koniec XX wieku.