Koronawirus przypomina: kolarstwo to nie chleb

Drukuj

Koronawirus uderzył w kolarski świat. Po wykryciu go u pracowników obsługi jednej z drużyn, odwołano dwa ostatnie etapy UAE Tour. Spoglądamy na to wydarzenie subiektywnym okiem Mikołaja Jurkowlańca.

 

 

 

 

Informacja jest naszym sprzymierzeńcem, ale i wrogiem. Przecież gdyby odciąć się od komputera, smartfona, czy telewizji i gazet, ciężko byłoby odczuwać jakikolwiek niepokój. Właśnie teraz, podobnie jak pewnie większość z Was, siedzę w deszczowej Polsce i wszystko wygląda normalnie. Ba, wszystko przecież jest normalne, całkowicie w porządku. Choć nie do końca… 

Niepokój w naszych głowach został zasiany. Koronawirus przerywa UAE Tour, a to oznacza że to już nie są żarty. I nie chodzi o to żeby w tym momencie bać się o zdrowie i biec po maskę do sklepu, bo to akurat wydaje się śmieszne. Chodzi bardziej o to, że stajemy się świadkami tego, jak rozwój cywilizacji obraca się przeciwko nam. Dzieło  ludzkości w mig potrafi spowodować masową panikę. Bądźmy szczerzy - choroby, epidemie, wirusy - to wszystko było, jest i będzie. Ludzkość zawsze ich doświadczała. Mało tego, jeśli przyjrzeć się liczbom, to wskaźniki są niepokojące, ale tylko jeśli chodzi o procent przypadków kończących się śmiercią. Całkowita liczba zgonów w porównaniu z rakiem, czy zwykłą grypą nie przyprawia o zawrót głowy. A może jednak nie mam racji? Kto to wie? Jesteśmy przecież niewolnikami informacji.

Nasza wiedza, spekulacje, podejrzenia opierają się na tym, co wyczytamy z mediów. Media to biznes, jak każdy inny, aż żal, że dziennikarstwo nie jest takie jak dawniej. Moim zdaniem celem portali, prasy, radia i telewizji jest przekazywanie rzetelnych informacji. Nie kreowanie rzeczywistości. Interesy mediowych gigantów są jednak inne - oglądalność, czytelnictwo i inne wskaźniki, które bazują na ,,ilości zobaczeń” danej wiadomości. Jaki jest więc ich interes? Zastraszać, a potem karmić doniesieniami. Czy znamy więc prawdę? Nie wiem, ja nie znam. 

Jak to wszystko ma się do kolarstwa?

Mocno odjechaliśmy od UAE Tour, ale turbo szybki przepływ informacji to jeden z sukcesów, ale i porażek współczesnego społeczeństwa. Podobnie jak imponujące możliwości podróżowania. Wczoraj trenował na ciepłej wyspie, dziś przyjechał na wyścig tu, a jutro wszyscy są chorzy. Przecież to oczywiste, tak będzie, bo taki świat sobie skonstruowaliśmy. Płacimy za to, karmimy go i w takim żyjemy. Czyż nie jest to piękne? Jak wielkie mamy możliwości - oczywiście My, ale wirus też! 

Daleki jestem od panikowania, postępujmy zgodnie z zasadami higieny, którą przemęczeni kolarze mają w małym paluszku. Ręce zawsze czyste, unikamy skupisk ludzkich i chorych, nie pchamy nic do oczu, nosa i ust, bo tamtędy najszybciej się zakazimy. Zjednoczone Emiraty Arabskie to miejsce gdzie jest sporo międzylądowań samolotów latających do Chin. Wiadomo, że w obliczu sytuacji kryzysowej mocno narażone na ewentualne wystąpienie wirusa. I patrzcie co się dzieje. Jak strach, a może mądrość władz, potrafi w mig sparaliżować jakąś branżę. W tym przypadku naszą - rowerową. U dwóch pracowników obsługi UAE Team Emirates - nomen omen Włochów - zdiagnozowano wirusa. Odwołano więc ostatnie etapy, wszystkich zamknięto w hotelach. Nie ma mowy o więzieniu, ale prawda jest taka (odnosząc się do wypowiedzi Dane’e Cash’a, dziennikarza CyclingTips), że obecnie mamy totalny brak informacji co i jak. Kto wie, czy Rafał Majka, Kamil Gradek i Michał Gołaś wraz z całym peletonem i obsługą nie zostaną poddani kwarantannie. Zamknięci na 14 dni? No chyba tak, bo podobno 14 lub 21 dni rozwija i ujawnia się choroba. Oczywiście życzę im, aby tak nie było. Skoro są wykonywane badania, to zapewne zdrowych nikt przetrzymywać nie będzie.

Wszystkim bardzo współczuję, a jednocześnie jest mi smutno, bo dla nas oznacza to wiosenną kolarską żałobę. Przebierałem nogami na myśl o Strade Bianche, wyścig po białych drogach w Italii jest pięknym widowiskiem, do tego Tirreno - Adriatico, oczywiście Milano - San Remo. Czy te kolarskie obowiązkowe punkty wiosennego programu się w ogóle odbędą? Już sam nie wiem, chyba jednak tak, choć organizatorzy pewnie nie śpią po nocach i biją się z myślami co począć. Czy jeśli się odbędą, to przyjadą tam wszyscy, którzy mieli walczyć? Ba, czy Giro się odbędzie? Rozumiecie co się dzieje? Choroba tysiące kilometrów z dala od nas, zaczyna psuć nasze kolarskie życie. Smutno mi!

Rozmawiamy o zawodowym sporcie, kanale reklamowym dla brandów sponsorujących wyścigi i drużyny. Ale cierpią też producenci rowerów. Oczywiście nie tylko rowerów, ale skoro nasz świat to Bikeworld, to mówimy o jednośladach. Dostawy się opóźniają, produkcja się opóźnia, a przecież biznes rowerowy jest już całkowicie uzależniony od azjatyckich fabryk. Ciekawe, jak to wszystko się skończy, ale w dobie systemów pressfit tysiąc pięćset sto dziewięćset jutro możesz nie mieć czego wsadzić do mufy suportu! Mało to śmieszne, ale przecież tak to wygląda. Są takie elementy na świecie, które robią tylko Chiny i kropka. 

Kiedyś byłem świadkiem, a może nawet uczestnikiem - już nie pamiętam - takiej rozmowy o przyszłości kolarstwa i rowerów. Padały słowa o tym, że przez wzmożony ruch samochodowy i coraz gorsze powietrze wkrótce nie będziemy wychodzić na szosę. Nie będzie się dało. Mieszkańcy wielu wielkich stolic pewnie znają to z autopsji. Pamiętam mój szok, gdy dowiedziałem się, że spora część kolarzy na IO w Pekinie trenuje w hotelach na trenażerach, bo nie da się wyjechać na szosę. Sam jestem miłośnikiem graveli - nie dlatego, że nie lubię szosy, ale uciekam od spalin, hałasu, wizji potrącenia, po prostu chcę odpocząć na rowerze. Czy tak dynamiczny rozwój tego segmentu nie stanowi ucieczki od zdobyczy cywilizacji? Dla mnie tak, odjeżdżam w las, bo nie chce mieć kontaktu z sukcesami ludzkości! Wracam jednak do tej rozmowy - padły słowa, że wkrótce będziemy już tylko jeździć na trenażerach. Że na dworze nie będzie się dało, a rozwinięta wirtualna jazda i rywalizacja będzie nas w pełni zaspokajała. 

Nie chce i nie mogę w to uwierzyć. Dla mnie rower to wolność. Jednak obserwując wzrost popularności i sprzedaży całych systemów do wirtualnej jazdy nie można mówić, że ta wizja jest nierealna. Coraz więcej kolarzy których znam jeździ, ops przepraszam, bawi się (bo przecież nigdzie nie jadą) na trenażerach. Wizja przyszłości z tej rozmowy może mieć miejsce, moja głowa się na to otwiera. A wirus pokazuje nam, że to w co jeszcze do wczoraj nie wierzyłem może stać się szybciej, niż sądzimy. 

Ale szczerze? Po co w ogóle o tym mówimy, kolarstwo to nie chleb, bez tego da się żyć...