Urlop na kanapie: 23 dni na czeskim szlaku

Drukuj

Przychodzą takie dni, gdy po całorocznym wygniataniu kraterów w zabiurkowym zydlu człowiek uświadamia sobie nieprzezwyciężoną potrzebę wywczasu na kanapie.

Spis treści:

  1. Pomysł
  2. Dzień pierwszy. Legnica – Stara Kraśnica (5 sierpnia, 43 km)
  3. Dzień drugi. Stara Kraśnica – Miszkowice (6 sierpnia, 46 km)
  4. Dzień trzeci. Miszkowice – Náchod (7 sierpnia, 85 km)
  5. Dzień czwarty. Náchod – Králíky (8 sierpnia, 108 km)
  6. Dzień piąty. Králíky - Loučná nad Desnou (9 sierpnia, 48 km)
  7. Dzień szósty. Loučná nad Desnou (10 sierpnia)
  8. Dzień siódmy. Loučná nad Desnou – Výrovka – Červenohorskésedlo - Loučná nad Desnou (11 sierpnia, 62 km)
  9. Dzień ósmy. Loučná nad Desnou – Přemyslovskésedlo – NovéLosiny - Branná – Loučná nad Desnou– Dlouhéstráně – Kouty – Loučná nad Desnou (12 sierpnia, 78 km)
  10. Dzień dziewiąty. Loučná nad Desnou – Filipová – Maršíkov –StaráVes – Maršíkov – VelkéLosiny – Žárová – VelkéLosiny – Loučná nad Desnou (13 sierpnia, 54 km)
  11. Dzień dziesiąty. Loučná nad Desnou – schronisko Švýcárna – Pradziad (1491 m n.p.m.) – KarlovaStudánka – Pradziad – Loučná nad Desnou (14 sierpnia, 63 km)
  12. Dzień jedenasty. Loučná nad Desnou – Kouty – Františkova – Dlouhéstráně – Loučná nad Desnou (15 sierpnia, 47 km)
  13. Dzień dwunasty. Loučná nad Desnou – Králíky(16 sierpnia, 43 km)
  14. Dzień trzynasty. Králíky – PTTK Jagodna (17 sierpnia, 55 km)
  15. Dzień czternasty. PTTK Jagodna – Náchod (18 sierpnia, 52 km)
  16. Dzień piętnasty. Náchod – Miszkowice (19 sierpnia, 80 km)
  17. Dzień szesnasty. Miszkowice – Szpindlerowy Młyn (20 sierpnia, 76 km)
  18. Dzień siedemnasty. Szpindlerowy Młyn (21 sierpnia)
  19. Dzień osiemnasty. Szpindlerowy Młyn – Przełęcz Karkonoska – PetrovaBouda – DavidovyBoudy – Przełęcz Karkonoska – bouda U BiléhoLabe – Szpindlerowy Młyn – JilemnickáBouda – Szpindlerowy Młyn (22 sierpnia, 54 km)
  20. Dzień dziewiętnasty. Szpindlerowy Młyn – Mrklov – HorníMísečky – VrbatovaBouda – LabskáBouda – HorníMísečky – Szpindlerowy Młyn (23 sierpnia, 66 km)
  21. Dzień dwudziesty. Szpindlerowy Młyn – HorníMísečky – Vítkovice – Rokytnice n. Jizerou – Kořenov – Jizerka – Kořenov – Rokytnice n. Jizerou – Vítkovice – HorníMísečky – Szpindlerowy Młyn (24 sierpnia, 101 km)
  22. Dzień dwudziesty pierwszy. Szpindlerowy Młyn – HořejšíVrchlabí – Strážné – DolníDvůr – Lánov – Strážné – Szpindlerowy Młyn (25 sierpnia, 59 km)
  23. Dzień dwudziesty drugi. Szpindlerowy Młyn – Przeł. Karkonoska – Przeł. Karkonoska – VrbatovaBouda – Szpindlerowy Młyn (26 sierpnia, 54 km)
  24. Dzień dwudziesty trzeci. Szpindlerowy Młyn – Legnica (27 sierpnia, 124 km)
  25. Po żniwach

Człowiek ów, obojętny na złoto egipskich piasków, nieczuły na wdzięki hotelowych basenów, pakuje plecak, najmniejszy, jaki posiada, nadrabia zaległości z kosmetyki łańcucha i, przepuściwszy zaskórniaki w Księgarni Podróżnika, zasiada.

Zasiadłszy, mierzy siły na zamiary. Zwyczajem kanapowca chce obejrzeć wszystko. Ma być travel channel, eurosport i discovery historia. A, jeszcze animal planet, jeśli łaska. Ze zmiksowania kanałów wychodzi mu istny czeski film. I to jest jakiś pomysł.

 

 

 

Pomysł

Plan był nieskomplikowany: na rowery wsiadamy pod domem, w Legnicy, stąd wyruszamy na południe. Przez Góry Kaczawskie, Rudawy Janowickie i skraj Gór Kamiennych. Przekroczywszy granicę, udajemy się w Adrszpaskie Skały, przejeżdżamy grzbietem Gór Orlickich, docieramy do Jesioników. Stamtąd skręcamy na południowy zachód, aż do Slavonic. Następnie rozległe pasmo Szumawa, praktycznie w całej rozciągłości. Opuszczając Szumawę, kierujemy się na północ, do Karlowarskiego kraju, z obowiązkowym przystankiem w Karlowych Warach. Później – na północnych krańcach Czech – Szwajcaria Czeska. Z Czeskiej Szwajcarii przez Izery i Karkonosze (Przełęcz Okraj) wracamy do Polski. Z Okraju Rudawami Janowickimi i Kaczawami jedziemy do Legnicy.

Wyprawa z założenia minimalistyczna, wyruszamy z dwoma małymi plecakami (18-oraz 20-litrowym, od lat wolimy małe plecaki od sakw, zwłaszcza w górach), noclegi planujemy "przy trasie", w schroniskach, agroturystykach, hostelach, gdzie tylko gospodarze pozwolą zanocować z rowerem (Czesi są przecież przychylni rowerzystom).
Na przejazd wokół Czech przeznaczyliśmy 21-23 dni, w tym 2-3 dni odpoczynku. Zasiedliśmy na kanapach górali na 26-calowych kołach, choć była pokusa, by kręcić mniej uterenowionym sprzętem, może nawet szosówkami. Prognozy nie obiecywały jednak dobrej pogody na sierpień, a w programie mieliśmy też przejazdy po szutrach, leśnych duktach czy bruku. Jak miało się okazać, nie pożałowaliśmy odrobinę zachowawczego doboru rowerów. 

Dzień pierwszy. Legnica – Stara Kraśnica (5 sierpnia, 43 km)

„Leje. Jutro Rio” – to jedyny zapis w notatkach z pierwszego dnia wycieczki. Grand Départ się nam nie udał. Lało niemal od rana. Z zamierzonego etapu do Miszkowic nad Jeziorem Bukowskim (89 km) została niespełna połowa. Przyjemna interwałowa trasa przez Stanisławów (około 6 km podjazdu z Sichowa, ze 195 m n.p.m. na 440 m, w samym Stanisławowie naprawdę stromego), Pomocne, Muchów, Wojcieszów, Kaczorów, Ciechanowice i Rędziny (z podjazdem z Wieściszowic na Przełęcz Rędzińską o wysokości 802 m n.p.m., liczącym nieco ponad 3 km, z przewyższeniem 319 m, średnim nachyleniem 10%, maksymalnym na 1 km – 13,3%, a na 100 m – 15,3%; koniec litanii) stała się areną „jazdy między kropelkami”. To dość rozpaczliwa konkurencja. Przemoczeni daliśmy za wygraną w Starej Kraśnicy przed Wojcieszowem, gdzie udało się znaleźć przedwczesny i nieplanowany nocleg (niskie ukłony zechcą przyjąć troskliwi Gospodarze agroturystyki Agat).

Dzień drugi. Stara Kraśnica – Miszkowice (6 sierpnia, 46 km)

Przyjemność niedoszłego piątkowego noclegu nad Bukówką powetowaliśmy sobie w sobotę. Podobnie jak frajdę podjazdu pod Przełęcz Rędzińską, której co prawda… niemal nie widzieliśmy w zalegających nisko chmurach. Widoczność nieco się poprawiła dopiero na samej górze. Zjazd z przełęczy przez Pisarzowice jest szybki, kręty i techniczny.

Po przecięciu Rudaw Janowickich zjechaliśmy do Bramy Lubawskiej. Ciemnawe obłoki są tu zjawiskiem nader częstym, by nie powiedzieć – zwyczajnym.

 

 
 

 

Będąc w Miszkowicach, żal nie skorzystać z okazji do spaceru wokół jeziora. Przełęcz: animal planet!

 

 

 

 

A popołudniu… Rio! Wyścig ze startu wspólnego elity i brąz Rafała Majki! Zgodnie orzekliśmy, że żadna presja już na nas nie ciąży. Nie musimy się spinać, mamy medal!

Dzień trzeci. Miszkowice – Náchod (7 sierpnia, 85 km)

Z Miszkowic do Lubawki można dojechać krótszą drogą – nr 369 – wiodącą z Rozdroża Kowarskiego. My wybraliśmy się przez Błażkową, objeżdżając od północnej strony Zadzierną (widać ją na zdjęciu Jez. Bukowskiego). Podążając w kierunku Mieroszowa, najlepiej zjechać w kameralną uliczkę Celną. Z ulicy Szymrychowskiej, którą wyjeżdżamy z Lubawki, widać rozległą panoramę Karkonoszy. U wylotu z miasteczka warto wypatrywać skoczni narciarskiej „Krucza Skała” zmodernizowanej niedawno, w 2016 r. (obiekt powstał w1924, ma punkt konstrukcyjny 95 m). Kolejne atrakcje czekają na nas w Chełmsku Śląskim. Znajdują się tu Domki Tkaczy, zwane „Dwunastoma Apostołami”, postawione na początku XVIII w. dla rzemieślników sprowadzonych przez zakon cystersów. Do dziś zachowało się jedenaście domków, dwunasty – „Judasz” – nie przetrwał.

Na obrzeżach Mieroszowa skręcamy w ulicę Kwiatową, która doprowadzi nas do granicy polsko-czeskiej w Zdoňovie. Wąską, krętą smugą asfaltu zjeżdżamy do Adršpachu.

 

 

 

 

Już z daleka widoczne Adrszpaskie Skały robią duże wrażenie. W głębi miejscowości, w stronę wyjazdu na Chvaleč, można obejrzeć zamek z końca XVI wieku. Stamtąd drogą przez Teplice n. Metują i Lachov udajemy się do Polic n. Metują, skąd po dziewięciokilometrowym łagodnym zjeździe dość ruchliwą trasą nr 303 docieramy do Hronova. Z Hronova do Náchodu wiedzie ta sama droga, ale lepiej wybrać widokowy wariant przejazdu – górą przez Pavlišov. Dobrej jakości asfalt (idealny na szosę), panoramy Gór Stołowych, Bystrzyckich i – przed Náchodem – Orlickich, a nade wszystko niezliczone bunkry z lat 30. ubiegłego wieku (discovery historia –podobno w całych Czechach jest ich około 10 tysięcy!) czynią to miejsce arcyciekawym dla turysty.

 

 
 

 

Należałoby dodać jeszcze wieżę widokową na Signálu, usytuowaną przy czerwonym szlaku pieszym na wysokości 496 m n.p.m., dostępną dla rowerzysty – dojazd do niej wyasfaltowano. Wieża liczy 29 m, a najwyższy podest widokowy ma zaledwie 4 m mniej.

Kto nie potrzebuje luksusowego noclegu – w pokoju z łazienką, telewizją i internetem – powinien wybrać kempingNáchodBěloves. Za 440 koron korzysta się z domku dla dwóch osób z pościelą, prysznica i kuchni (w osobnych budynkach). Gospodarze są wyjątkowo życzliwi, aż chce się do nich wracać. 

 

 

 

Rowerzyści poszukujący alternatywnej kwatery mogą mieć problem. W pensjonatach i małych hotelikach, których w mieście nie za wiele, zapewne znajdą się wolne miejsca, ale z reguły bez możliwości przechowania roweru. Jeśli trafimy na kwaterę przyjazną rowerzyście, nie liczmy na nocleg na jedną dobę (przynajmniej w sezonie).

 

Dzień czwarty. Náchod – Králíky (8 sierpnia, 108 km)

Náchod sam w sobie jest wdzięcznym celem wycieczek. Położony nad Metują i otoczony wzniesieniami (niektóre uliczki są naprawdę strome i wymagają miękkiej kasety albo mocnej nogi) przyciąga piękną starówką. Góruje nad nią zamek z XIII wieku, przebudowany w stylu renesansowym w XVI i na początku XVII stulecia. Kolejnej przebudowy części zamku, tym razem w stylu barokowym, dokonano kilkadziesiąt lat później.

Ozdobą Náchodu jest przedziwny rynek. O jego niezwykłości stanowią dwa ratusze – stary i nowy – usytuowane naprzeciwko siebie. Pośrodku rynku wzniesiono kościół św. Wawrzyńca z charakterystycznymi bliźniaczymi wieżami, Adamem i Ewą, o pokaźnych cebulastych hełmach.

 
 

 

Pod kościołem, kto zechce, może przysiąść się do Josefa Škvoreckiego. Cały – excusezle mot – odlany (z żeliwa) pisarz zasiadł na ławce i cieszy się poważaniem krajanów. Ci chętnie wychylają kufel Primatoraza najgodniejszego z obywateli Náchodu. Dzięki niemu – lokalnemu Primatorowi – miewają oni bowiem „prima sezóna”…

Czas opuścić gościnny (no dobrze, z tą gościnnością nie przesadzajmy…). Náchod i kręcić na południe. Na początek przez Dobrošov, gdzie nawet z wysokości kanapy można dostrzec udostępniany zwiedzającym olbrzymi kompleks bunkrów z lat 1937-1938. Następnie przez ČeskąČermną i Olešnice v Orlickýchhorách. Tuż za Olešnicami stroma 12-procentowa hopka. Dalej dosyć wymagająca czterokilometrowa wspinaczka pod Masarykovą Chatę – czyli na Przełęcz Šerlich – z miejscowości Deštné v Orlickýchhorách. Z przełęczy tej na VelkąDeštną (właściwie punkt obok szczytu, do którego prowadzi szlak pieszy) mamy do przejechania jeszcze niespełna 3,5 km, a w pionie 122 m.

 

 

Choć to już „dach” etapu, za sobą mamy zaledwie pół drogi. Fotka, 180-gramowa Studentská na spółę i zjeżdżamy stąd terenem do tamtejszego „Zagórza”. Przez Orlické Záhoři jedziemy dalej na południowy wschód. Góry Orlickie to raj dla amatorów szosy. Świetne – z małymi wyjątkami – asfalty, średniej długości podjazdy, lecz przede wszystkim wyczerpujące interwały w połączeniu z sielskimi wioskami o drewnianej lub drewniano-kamiennej zabudowie zapadają w pamięć. My cisnęliśmy do Neratova, Bartošovicv Orlickýchhorách, Českich Petrovic, Mladkova i Lichkova. (Kto chciałby wybrać się do Lichkova na skróty, może skorzystać z pociągu z Wrocławia.) Przyjemnie byłoby wrócić pamięcią do jeszcze jednej górki, może nie najwyższej, za to dość stromej i rasowo opasanej serpentyną. Podjazdy czy zjazdy: trudno powiedzieć, do czego Adam (730 m n.p.m.) lepiej się nadaje.

Noclegu szukaliśmy już po 100 km w Lichkovie. Tu po raz drugi w Czechach przekonaliśmy się, że pusty na oko pensjonat może być wypełniony po brzegi – przynajmniej według zapewnień gospodyni domu dumnie noszącego imię patrona myśliwych. Domy pękają w szwach, gdy chcesz w nich pozostać ledwie jedną noc. Lichkov nie oferuje wielu kwater. Jedną z nielicznych miało być schronisko naprzeciw stacji kolejowej. Zamknięte na głucho.

Szanse na nocleg wydawały się rosnąć w Králíkach. Po 108 km, przeszło 1900 m przewyższeń – na razie rekordowych objętościach dziennych. Nie przewidzieliśmy kolejnego rekordu: czterech i pół godziny szukania kwatery. Między innymi w domu pielgrzyma przy králíckiej świątyni na Górze Matki Bożej. Tego poniedziałku puściutkim jak piwniczka proboszcza po odpuście. Jedno z nas powzięło domysł, że stróż-recepcjonista, który nas wyprosił z pątniczej przystani, nie zdążył jeszcze zmyć podłogi po weekendzie.

 

Dzień piąty. Králíky - Loučná nad Desnou (9 sierpnia, 48 km)

O zmierzchu poprzedniego dnia dobrzy ludzie skierowali nas do nieznanej nam wcześniej agroturystyki, w której inni dobrzy ludzie udzielili nam noclegu, jadła i napoju.

Pokrzepieni – rano ochoczo ruszyliśmy dalej. Do Karlovej Studánki. W Jesionikach czekał na nas Pradziad, nasza tegoroczna góra gór, sympatykom kolarstwa dobrze znana choćby z Wyścigu Pokoju.

Z Králíków w Jesioniki kręci się w zasadzie tylko jedną drogą – nr 312 do Hanušovic. Zaledwie 19 km do miasteczka, w którym warzy się popularną w Czechach Holbę, to istna udręka, najbardziej uciążliwy z odcinków całej wyprawy. Kierowcy muszą tędy przejechać, jadąc z Jesioników na zachód, w głąb Czech przez Jablonné nad Orlicą, lub na północ, przez Králíky i Boboszów, do Kłodzka. Albo w przeciwnych kierunkach. A droga nieco odstaje od czeskich standardów, zdarzają się zwężenia, miejscami brak pasów awaryjnych utrudnia jazdę w dużym ruchu samochodowym. Zwykle bardzo kulturalnym czeskim kierowcom (nie sposób nawet porównywać z polskimi!) brakuje tu często rozwagi. Słowem, należy uważać. Choć na 19 km mamy szlak rowerowy, cyklistów na nim jak na lekarstwo.

W Hanušovicach wybieramy dłuższy, widokowy i znacznie bardziej męczący wariant dojazdu do Jindřichova – niemal bez samochodów, wciąż szlakiem rowerowym, ze stromym podjazdem pod Habartice. Miejscowi pytali o „elektro” w rowerach, sceptycznie spoglądając na nas i nasze plecaki. „Elektro” nie było potrzebne, ale miękka kaseta się przydała. A potem raz jeszcze w Novych Losinach, na ponad czterokilometrowym podjeździe pod Přemyslovskésedlo (766 m n.p.m.). Niby niewiele, jednak dość sztywno i było gdzie się spocić.

Na zjeździe do Loučnej nad Desnou złapał nas deszcz. Niestety nie przelotny. Dotoczywszy się do wsi, całkiem rozległej, próbowaliśmy przeczekać ulewę pod wiatą lokalnego nadleśnictwa (Lesy ČR). Czas upływał, deszcz lał, a do Karlovej daleko. Trzeba było przedwcześnie szukać „ubytování”. W tańszych pensjonatach i hotelikach pełno, w droższych rowerzysta w mokrej kurtce mógł usłyszeć, że – szyld szyldem, ale oni przecież żadnych noclegów nie udzielają…

Wróciliśmy pod naszą wiatę i „po wnikliwej i burzliwej dyskusji, cechującej się wzajemnym zrozumieniem” doszliśmy do wniosku, że w obliczu niesprzyjających warunków pogodowo-kulturowych projekt wyprawy wokół Czech należy zastąpić planem B. Zakładając, że łatwiej będzie – w Loučnej lub w pobliskich Koutach – wynająć pokój na kilka dni, postanowiliśmy poznać się bliżej z Jesionikami. Tydzień pokręcić tu, a urlop zakończyć w czeskich Karkonoszach i Izerach. Odwrót w Karkonosze przedsięwziąć przez dawno nieodwiedzane Góry Bystrzyckie, Orlickie, granicę w Okrzeszynie i przełęcz Okraj.

Kwaterę znaleźliśmy.

Dzień szósty. Loučná nad Desnou (10 sierpnia)

Ciągle pada. Dzień przerwy.

W Loučnej nawet przy kiepskiej pogodzie można znaleźć sobie zajęcie. Jest to miejscowość z bogatą historią. Obejrzymy tu renesansowy pałac z 1608 r. z dobudowaną w 1744 r. kaplicą Cyryla i Metodego, otoczony dziewiętnastowiecznym parkiem z licznymi rzadkimi gatunkami drzew.

Pałac ten nabyli w 1844 r. bracia Kleinowie, znani przemysłowcy, budowniczowie dróg i kolei. Nieopodal znajduje się też mauzoleum rodziny Kleinów z zabytkową aleją lipową.

 

 

 

 

Dzień siódmy. Loučná nad Desnou – Výrovka – Červenohorskésedlo - Loučná nad Desnou (11 sierpnia, 62 km)

Jeśli Góry Orlickie przypadną do gustu zwłaszcza szosowcom, to Jesionikom nie oprze się żaden rowerzysta. Nie będą się nudzili ani maratończycy XC, ani ścieżkowcy czy wielbiciele bardziej wyboistych odmian kolarstwa górskiego, a kolarze szosowi będą wniebowzięci.

Co ciekawe, między pedałującymi Czechami i Słowakami szalenie trudno było znaleźć Polaka. A mogłoby się wydawać, że Jesioniki cieszą się zainteresowaniem naszych rodaków-cyklistów.

Na pierwszą wycieczkę po Jesionikach wybraliśmy się z Loučnej przez Kouty nad Desnou na Červenohorskésedlo. Z przełęczy planowaliśmy skręcić – szlakiem rowerowym pod Wielkim Klinem (na mapie Velký Klin, 1177 m n.p.m.) i Jeřábem – do Béli. Zaskoczeni – za Koutami natknęliśmy się na zakaz wjazdu: serpentynę wiodącą na przełęcz gruntownie przebudowywano. Według miejscowych prace miały potrwać tam jeszcze co najmniej rok. Mimo zakazu umyśliliśmy przetestować cierpliwość czeskich drogowców.

- Da się tędy przejechać?
- Absolutnie nie.
- A można spróbować?
- Można.

Panom w kaskach (a niektórym w wywrotkach i koparkach) najwyraźniej nie przeszkadzała para kolarzy pedałująca po utwardzonej już, choć jeszcze niewyasfaltowanej nawierzchni. W Polsce nie do pomyślenia. Mniej więcej półtora kilometra przed przełęczą musieliśmy dać za wygraną: dziura w ziemi. Odwrót tą samą, niezwykle widokową trasą. W Koutach znaleźliśmy drogę alternatywną. Rozsypującym się, porytym i krętym asfaltem – 6 km do Petrovki – następnie sypkim traktem – niespełna 5 km z kulminacją u Výrovky(1110 m n.p.m.) – dotarliśmy w końcu na Červenohorskésedlo.

 

 

Na ostatnich kilometrach trzeba było uciekać przed gęstym deszczem. Niepogodę przeczekaliśmy pod wiatą, nieopodal ośrodka narciarskiego. Wielki Klin musieliśmy odłożyć na później. W drodze powrotnej biło gradem, ale stromy zjazd z Petrovki – nawet w lodzie – wart jest grzechu…

Po powrocie do Loučnej na rozgrzewkę jeszcze podjazd pod Medvědí horę, czyli przedsmak wycieczki na Dlouhéstráně.

Dzień ósmy. Loučná nad Desnou – Přemyslovskésedlo – NovéLosiny - Branná – Loučná nad Desnou– Dlouhéstráně – Kouty – Loučná nad Desnou (12 sierpnia, 78 km)

Po skromnych 62 km poprzedniego dnia ochota do jazdy była spora. Na początek Branná i jej główna atrakcja – zamek Kolštejn. Można tam dojechać skręcając w lewo przed stacją kolejową Loučná-Rejhotice. Albo wydłużyć i utrudnić dojazd – na Přemyslovskésedlo pedałując czerwonym szlakiem rowerowym z Koutów. 10 kilometrów z najwyższymi punktami na 842 m i 861 m. Po 3 km niezbędny będzie góral. Trasa widokowa i warta przejechania (tę wybraliśmy). Po zjeździe na przełęcz – zjazdu ciąg dalszy. Nie spodziewajmy się, że na krętym asfalcie w dół (4,5-5 km) jakiekolwiek auto zdoła nas wyprzedzić. Dojechawszy do skrzyżowania, skręcamy w prawo, droga nr 369 z Hanušovic prowadzi do Brannej.

Kolštejn i historyczna część wsi położone są na stromym wzniesieniu. Zamek powstał w XIV w., a w XVII przebudowano go w stylu renesansowym. Obecnie trwa jego renowacja, której znakomite efekty widać na zdjęciu.

 

 

 

 

Z zamkiem sąsiadują: budynek wójtostwa (koniec XVI w.), kościół św. Michała Archanioła (pocz. XVII w.) oraz przeszło stuletni ratusz.

Drugim naszym celem tego dnia była elektrownia szczytowo-pompowa Dlouhéstráně. Na wysokości 1353 m n.p.m. mieści się górny zbiornik elektrowni o obwodzie 1800 m (tyle liczy trasa spacerowa wokół akwenu, nie wolno jeździć po niej rowerem). Podjazd z Loučnej – przez Jedlovývrch i Medvědí horę – liczy 13 km (około 850 m przewyższenia, ze średnim nachyleniem 6,7%, maksymalnym: na 1 km 11,5% oraz 15,1% na 100 m). Kręcimy zamkniętym dla samochodów, niezłej jakości, choć na ogół dość wąskim asfaltem. Nadałby się on nawet na szosę, ale raczej z oponą 25 lub 28C. To mniej popularny wśród cyklistów kierunek wjazdu na Dlouhéstráně.

 

 

Znacznie większym powodzeniem cieszy się nieco łagodniejszy, lecz dłuższy – 15,5 km – i równie widokowy podjazd z Koutów (podjeżdżając lub zjeżdżając tamtędy trzeba jednak uważać na busy wiozące turystów i na amatorów zjazdów na kołobieżkach). Pętla Loučna–Dlouhéstráně – Kouty – Loučna, nasze danie główne, to z pewnością przebój Jesioników.

 

 

 

 

Dzień dziewiąty. Loučná nad Desnou – Filipová – Maršíkov –StaráVes – Maršíkov – VelkéLosiny – Žárová – VelkéLosiny – Loučná nad Desnou (13 sierpnia, 54 km)

Miało być ambitnie, choć – jak na wycieczkę góralami – nieco monotonnie. Objazdem przez Rýmařov i Karlovą Studánkę – na Pradziada. Tam i z powrotem w sumie jakieś 130 km wyłącznie asfaltami. Niefortunnie pogoda znów nam nie sprzyjała. W deszczu dojechaliśmy do Starej Wsi (Stará Ves) i, gdy padało coraz mocniej, postanowiliśmy zawrócić. Po drodze jednak obfotografowaliśmy zabytkowy drewniany kościółek p.w. św. Michała w Maršíkovie, powstały w 1609 r. 

 

 

Do jego budowy wykorzystano drewno z rozebranej świątyni w Wielkich Losinach (Velké Losiny). Na jej miejscu stoi dziś zbudowany w latach 1599-1603 kościół p.w. św. Jana Chrzciciela, podobno największy spośród wiejskich kościołów na Morawach.

Pradziad musiał poczekać do następnego dnia. Pora była wczesna, więc postanowiliśmy chociaż obejrzeć pobliskie zabytki. Z Maršíkovaudaliśmy się do Wielkich Losin, by zobaczyć tamtejszy zamek, park i zabytkową papiernię.

Zamek pochodzi z XVI w., w kolejnych stuleciach został rozbudowany. Budowla jest imponująca i, zwłaszcza w tej niewielkiej miejscowości, stanowi nie lada atrakcję. Na zdjęciach dziedziniec i charakterystyczne arkady oraz park okalający zabytek.

 

 
 

 

Warto też wspomnieć o niechlubnej przeszłości zamku, w którym w XVII wieku, w czasach kontrreformacji sądzono podejrzanych o czary. Swoją siedzibę miał tu bowiem sąd inkwizycyjny. Skazańców palono wówczas na stosach w Šumperku i Wielkich Losinach.

 

 

 

Odwiedzający Wielkie Losiny powinni zainteresować się tamtejszą papiernią, w której od 1516 r. tradycyjnym sposobem, ręcznie wytwarza się papier. Jest to najstarszy tego typu zakład w Europie. Obecnie funkcjonuje tu również muzeum papiernictwa.

Ostatnim przystankiem przed powrotem do Loučnej była Žárová, miejscowość przy trasie z Wielkich Losin do Jindřichova. Do Žárovej zwabił nas drewniany wiejski kościółek z 1611 r. To kolejny – po Maršíkovie – obiekt sakralny, do budowy którego wykorzystano materiał z rozebranego wielkolosińskiego kościoła.

 

Dzień dziesiąty. Loučná nad Desnou – schronisko Švýcárna – Pradziad (1491 m n.p.m.) – KarlovaStudánka – Pradziad – Loučná nad Desnou (14 sierpnia, 63 km)

Czy można w Jesionikach zrobić coś lepszegoniż wjechać na Pradziada? Można – wjechać dwa razy.

Lampa od rana, porzuciliśmy więc pomysł przejazdu do Karlovej Studánkiokrężną drogą. Zwłaszcza że z Loučnej przez Petrovkę, Kamzík i Švýcárnę od Pradziada dzieliło nas zaledwie 21 km i… dobrze ponad 1000 m przewyższenia.

Przez Kouty do Petrovki mieliśmy już okazję jechać sami, lecz tym razem na trasie stowarzyszyliśmy się z czterema mocnymi zawodnikami ze Słowacji – było szybciej, choć niekoniecznie łatwiej. Pozostawiwszy Petrovkę, szlak rowerowy łączy się z zielonym pieszym. I rzeczywiście – podłożu bliżej do tego dla piechurów niż dla średnio zaawansowanych cyklistów. Miejscami bywa naprawdę stromo i sypko, zwłaszcza na podjazdach pod Kamzík (1200 m n.p.m.) i pod Švýcárnę (1304 m n.p.m.) trzeba popracować. Z kolei na zjazdach dobry full nie byłby od rzeczy. Na fotce łatwiejszy fragment podjazdu.

Schronisko Švýcárnapołożone jest na zboczu Małego Dziada (Malý Děd, 1354 m), a Mały Dziad sąsiaduje z Wielkim Dziadem (Velký Děd, 1379 m), nad nimi zaś góruje Pradziad (Praděd, 1491 m). Niebywała inwencja nazewnicza! Przy schronisku można napełnić bidony, ze źródełka przy budynku wypływa pitna woda. Pijąc, możemy podziwiać panoramę, a na niej górę gór Jesioników i Dlouhéstráně.

 
 

 

4 km od Švýcárny na Pradziada jedziemy drogą o komfortowej nawierzchni, początkowo utwardzoną, choć niewyasfaltowaną, następnie starym, popękanym asfaltem, wreszcie – od rozdroża pod Pradziadem na sam szczyt – asfaltem bardzo dobrej jakości.

Widok wieży telewizyjnej o imponującej wysokości (162 m!) dodaje animuszu. Mknie się do niej w korbach jak na Wyścigu Pokoju… Na taras wieży nie dostaniemy się z rowerami, ale w zamian możemy skorzystać z niewielkiej murowanej platformy widokowej tuż obok.

Pradziad przywodzi na myśl Mont Ventoux, słynną Górę Wiatrów, czyli Olbrzyma Prowansji. Bo na Morawach też wieje. Wywiewa kolarzy do Karlovej Studánki, około 10 km pasjonującego zjazdu szosą na wschód… Po banany i pączki.

 

 

I na podziwianie wyjątkowej urody uzdrowiskowej architektury. Karlovej nikomu przedstawiać nie trzeba. Warto natomiast zapoznać się z podjazdem na Pradziada – z uzdrowiska. 700 m w pionie, równiutki bruk w centrum miejscowości, wyżej kręty asfalt, częściowo płatny dla użytkowników aut, bezpieczny, bo ruch odbywa się tu wahadłowo. Cykliści nie płacą i nie czekają!

Powrót do Loučnej – poznaną już trasą – w górę, potem w dół, piorunem. Na zjazdach z Kamzíka i z Petrovki bardzo przydają się tarczówki. I zapasowa dusza (dętka – czes. duše), bo pewne jest, że przy takiej zabawie którąś w końcu diabli wezmą.

Bilans dnia na plus: jedna dętka, dwa Pradziady.

 

 

 

 

Dzień jedenasty. Loučná nad Desnou – Kouty – Františkova – Dlouhéstráně – Loučná nad Desnou (15 sierpnia, 47 km)

Dlouhéstráně i Pradziad są w Jesionikach tym, czym Kozi Wierch i Rysy w Tatrach. Kto jednak poszukuje na Morawach miejsc mniej eksponowanych – które, zwłaszcza na dwóch kołach, odwiedzić należy – ten powinien wybrać się na Františkovą, jedną z gór (1197 m n.p.m.) na południowy zachód od Pradziada. W tym celu najlepiej wyruszyć z Koutów – asfaltem pod dolny zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej. Minąwszy go, pedałujemy w górę do rozdroża pod Zámčiskem. Skręcając w lewo (trzeba ominąć rogatkę), trzymamy się zielonych znaków szlaku pieszego. Choć nie zaznaczono tu drogi rowerowej, szlak idealnie nadaje się dla cyklistów. Jego większą część wyasfaltowano, od rogatki do domku myśliwskiego – na końcu podjazdu – licznik pokazał 4 km. Przydaje się szersza oponka i – szczególnie na dwóch kilometrach około połowy odcinka – miękka kaseta. Na sam szczyt Františkovej nie dojedziemy, w jego pobliże, na punkt widokowy – można za to dotrzeć piechotą. Na podobnej wysokości (1185 m) postawione zostały dwie boudy: wspomniany myśliwski domek i mniejsza chata Hubertka. Na obszernej ławce pod domkiem spożywa się sute drugie śniadania. Pradziad wyostrza apetyt:

 

 

 

 

Na zjeździe warto się zapiąć, będzie szybko, kręto i miejscami wąsko. Uważajmy na wystające drewniane rynienki (musimy je przeskakiwać albo przed nimi zwalniać) i nielicznych pieszych turystów.

Z rozdroża pod Zámčiskem po raz kolejny, i niestety ostatni na tym urlopie, obraliśmy kurs na Dlouhéstráně. W pełnym słońcu morawska góra gór wyrasta z tafli zbiornika jak z morza.

 

 

Na ostatni nocleg do Loučnej zjedżamy krótszą drogą, przez Jedlovývrch.

Dzień dwunasty. Loučná nad Desnou – Králíky(16 sierpnia, 43 km)

Jeden z najkrótszych etapów, znane wzniesienia kręcone w przeciwnym kierunku. Podjazdy: z Loučnej pod Přemyslovskésedlo, z Jindřichova pod Habartice i nie lubiana przez nas droga z Hanušovic do Králíków. Po treningu w Jesionikach to niemal jak rozjechanie na trenażerze.

Nocleg w Králíkach w miejscu spodziewanym, choć tego dnia bardzo zatłoczonym. Z braku wolnych łóżek nie pogardziliśmy materacem na poddaszu. Czasem trzeba po prostu odleżeć swoje.

Dzień trzynasty. Králíky – PTTK Jagodna (17 sierpnia, 55 km)

Dnia trzynastego o poranku wspinamy się na Górę Matki Bożej (760 m n.p.m.), by obejrzeć świątynię i klasztor. Przybytek ten pamięta początek XVIII w. Najpierw służył zakonowi serwitów, następnie (od 1883 r.) redemptorystom. W czasach stalinowskich w murach klasztoru funkcjonowało więzienie dla duchownych. Po jego likwidacji klasztor stał się siedzibą sióstr niepokalanek. Później, do 2009 r., przebywali w nim ponownie redemptoryści.

 

 

 

 

Zespół klasztorny jest godny uwagi ze względu na barokową architekturę (z ciekawą repliką jerozolimskich Świętych Schodów) oraz zachowane dzieła sztuki sakralnej – freski, obrazy i rzeźby. Z Góry MB do miasta można dotrzeć krętą asfaltową szosą albo – pieszo – drogą krzyżową. Pierwszy wariant bardziej odpowiadał charakterowi naszej wycieczki.

 

 

 

Przez ładny králícki rynek droga wiodła do Lichkova. Z Lichkovado Mladkova. Z Mladkova zaś do ČeskichPetrovic. Z ČeskichPetrovic z kolei do Bartošovic. Bo musi się kręcić. A z Bartošovic do Neratova. Niepodziewanie kręcić się jednak przestało w małej osadzie Vrchní Orlice, 5 km przed Neratovem. Poniżej szosy wypatrzyliśmy zrujnowany, otoczony cmentarzem poniemiecki kościół z lat 1708-1712, p.w. popularnego w Sudetach św. Jana Nepomucena. Z tablicą informującą o staraniach na rzecz jego odbudowy.

 

 
 

 

Efektu tych zabiegów na razie nie widać. Ale w budynku zadomowiły się jaskółki.

My natomiast woleliśmy się zadomowić w schronisku PTTK Jagodna, innej poniemieckiej, dla odmiany dobrze utrzymanej budowli. By tam dojechać, z Neratova należało udać się do Orlickiego Zagórza (Orlické Záhoři), przekroczyć Dziką Orlicę i z Mostowic odnowioną (na tym odcinku) Autostradą Sudecką wspiąć się na Przełęcz Spaloną (812 m n.p.m.).

 

 

Dzień czternasty. PTTK Jagodna – Náchod (18 sierpnia, 52 km)

Przy innej okazji pisaliśmy kiedyś, że PTTK Jagodna to najlepiej prowadzone schronisko sudeckie. Kojarzy się ono ze smacznym i obfitym jedzeniem, wszędobylskimi pupilami Jodą i Milą, czystymi pokojami, pachnącymi łazienkami, kameralną atmosferą klimatycznej sali jadalnej (latem, bo zimą gromadnie ściągają tu narciarze biegający po Górach Bystrzyckich). Okolica to raj dla kolarzy górskich i szosowych: 17 km Autostradą Sudecką do Zieleńca, 37 km do Kudowy-Zdroju, 24 km w przeciwnym kierunku do Międzylesia. Rzut beretem w Góry Orlickie. Widoki z okien schroniska jak na Podhalu, z wszelkimi charakterystycznymi nieruchomościami (iglaki, hale, łagodne stoki gór) i ruchomościami (owieczki, rzadziej pastuszkowie – ci, którzy nie wyjechali jeszcze do Londynu i innych odległych siół).

 

 

 

 

Po rześkim porannym zjeździe do Mostowic przyjemnie było wygrzać kości na podjeździe pod Przełęcz Šerlich i Masarykovą Chatę (droga 311). Z przełęczy do Náchodu pojechaliśmy już tą samą trasą, którą przemierzaliśmy – w przeciwnym kierunku – 8 sierpnia.Na osobny komentarz zasługuje wspinaczka z miejscowości Dlouhé do wioski Borová. To skrót, dzięki któremu, skręciwszy w prawo z drogi nr 285, ominiemy Nový Hrádek. Wąski, kręty, dziurawy, miejscami prowizorycznie łatany asfalt przeszkadza w zjeździe, ale podjeżdżającym nie wadzi. Trzeba być jednak przygotowanym na stromiznę, tu i ówdzie pedałuje się w korbach albo zakosami.

Powrót do kempingu nad Metują to przyjemność. I wygoda, bo nietrudno tu o zaopatrzenie. Można je zrobić np. w Kauflandzie, niespełna kilometr od obozu, przy trasie do Kudowy. Przykładowe ceny artykułów spożywczych w Czechach – nie tylko w hipermarketach – na ostatniej stronie.

Dzień piętnasty. Náchod – Miszkowice (19 sierpnia, 80 km)

Z Náchodu do Hronova wyruszyliśmy znaną nam już drogą, dopiero w Hronovie skręciliśmy do Stárkova – przez Velký Dřevíč. Spragnieni będą mieli okazję zatrzymać się tu u wodopoju (źródło U Vavřenů). Woda ma atest, o czym zaświadcza pismo z urzędową pieczątką nad jej ujęciem…

W Stárkovie pomyliliśmy kierunki. Chcąc udać się ruchliwą, ale najkrótszą trasą do Jívki, zajechaliśmy do niej leśnym, za to rzadko wybieranym przez kierowców objazdem.To nawet lepiej, bo do minimum (1 km) skróciliśmy podróżowanie uczęszczaną i, jak się wydawało, niezbyt bezpieczną drogą nr 301.

Adrszpaskie Skały objechaliśmy od zachodu raczej spokojnym asfaltem prowadzącym niemal do samego Adršpachu. Po odbiciu w lewo w stronę Trutnova musieliśmy podjechać pod Krupną horę (706 m n.p.m.). Podjazdu nie ma powodu wspominać, ale zjazd dynamicznymi serpentynami zapada w pamięć. Zjechawszy do miejscowości Chvaleč, powróciliśmy na drogę 301. W Petříkovicach należało złapać przesmyk graniczny. Naprowadził nas na niego żółty szlak pieszy, który po chwili odbił w lewo – a my kręciliśmy wprost do Okrzeszyna, Uniemyśla i Chełmska Śląskiego. Trzymaliśmy się czegoś, co kiedyś zapewne było asfaltem, dziś jednak nadaje się na przejażdżkę góralem lub szutrówką.

W Uniemyślu koniecznie trzeba zatrzymać się przy osiemnastowiecznej karczmie sądowej, przysłupowym domu odbudowywanym staraniem miejscowego oddziału Klubu Przyrodników.

 

 

 

 

Z Chełmska – przez Lubawkę – droga wiodła do Miszkowic, gdzie na reemigrantów czekały: wygodne leże, ciepła strawa i właściwie schłodzona szklaneczka z Jackiem D.

Dzień szesnasty. Miszkowice – Szpindlerowy Młyn (20 sierpnia, 76 km)

Ot, taka sobie dojazdówka. A na trasie Przełęcz Okraj (z Miszkowic 12,5 km, 507 m przewyższenia, śr. nachylenie 4%, maks. na 1 km 6,8%, na 100 m 10,2%), długi, dziewiętnastokilometrowy zjazd z Malej Úpy do HornegoMaršova i Jańskich Łaźni oraz podjazd pod Černý Důl, niemal tak samo wymagający jak ten pod Okraj. Na rynku (choć „rynek” to być może określenie nazbyt imperialne) w Černým Důle łapiemy niebieski szlak rowerowy do Vrchlabí. Znów pod górę, tym razem stromym i kamienistym duktem, który po chwili staje się bardziej sypki i wyraźnie interwałowy. Coraz więcej krótkich dynamicznych zjazdów, trzeba uważać na rynienki przecinające szlak – i uciekające gdzieniegdzie na śliskiej nawierzchni tylne koło. Po porcji dobrej zabawy docieramy do (Dolnego) Lánova. Kierunkowskaz do Szpindlerowego Młyna pokazuje zaledwie 17 km, ale bez dokładnej – czeskiej – mapy łatwo się zgubić. Zwłaszcza nadmiernie ufając przydrożnym (nielicznym) oznaczeniom. Wbrew intuicji skręcamy w prawo, dając wiarę tabliczce wskazującej naszlak rowerowy 1C. Klucząc po lesie (bo znaków jak na lekarstwo) łapiemy wreszcie 1B, a następnie asfalt prowadzący do Strážnégo. Tu kończy się błądzenie w ciemnościach mieszanego lasu. Po zjeździe do HořejšíVrchlabí przed sobą mieliśmy jeszcze tylko jeden kilkunastokilometrowy, nietrudny podjazd szosą nr 295 do Szpindlerowego. Jest ona dość ruchliwa, ale szeroka i raczej bezpieczna. To samo można powiedzieć o drodze z Malej Úpy – lecz już nie o odcinku za Jańskimi Łaźniami. Tam jezdnia była nieco węższa, a kierowcy jeździli szybko i często nieuważnie. Zapewne spiesząc się do zjazdu na główną „czternastkę”. 

W Szpindlerowym istny młyn. Mrowie konsumentów obiadów i smakoszy bywania w kurortach. W pamięci mieliśmy kemping KRNAP-u, od niego umyśliliśmy zacząć poszukiwania kwatery. Z miejsca zauroczyły nas chatki z bali (czes. sruby) na schludnym polu z widokiem na główny grzbiet Karkonoszy. Jedna z nich była wolna.

Kemping ten nie przypomina popularnych w Czechach pól namiotowych ze spartańskimi domkami, jak te w Náchodzie czy Zdoňovie. Mnóstwo tu Niemców, Holendrów, Belgów i kamperów. Międzynarodowe bractwo nomadów nawykłych do wygód zachodniej cywilizacji.

KRNAP-owski kemping ma olbrzymią przewagę nad resztą Szpindlerowego Młyna: położony jest u wylotu z miasteczka, przy drodze na Przełęcz Karkonoską.

Dzień siedemnasty. Szpindlerowy Młyn (21 sierpnia)

Leje, dzień przerwy. Po powrocie ze spaceru słuchamy Łaby. Szumi tuż obok.

W czeskiej telewizji pokazują wyścig Cross-Country mężczyzn w Rio. Startuje nasz Piotrek Sagan.

Dzień osiemnasty. Szpindlerowy Młyn – Przełęcz Karkonoska – PetrovaBouda – DavidovyBoudy – Przełęcz Karkonoska – bouda U BiléhoLabe – Szpindlerowy Młyn – JilemnickáBouda – Szpindlerowy Młyn (22 sierpnia, 54 km)

Na początek obwąchiwanie okolicy. Obowiązkowa wizyta w schronisku PTTK Odrodzenie, z wjazdem na Przełęcz Karkonoską (1198 m n.p.m.) od czeskiej, łatwiejszej, zdecydowanie „szosowej” strony. Potem stromy, wymagający odcinek do odbudowywanej właśnie PetrovejBoudy (1285 m).

 

 

 

 

Próbowaliśmy zjechać do DavidovychBoud (1000 m n.p.m.) żółtym szlakiem pieszym i – według oznaczeń – rowerowym zarazem. Po kilkudziesięciu metrach podróży ostro w dół po wyboistych kamieniach za MoravskąBoudą wróciliśmy pod Petrovkę i z Przeł. Karkonoskiej zjechaliśmy szosą do Szpindlerowego aż do „ścianki” wąskiego asfaltu (szlak rowerowy 15A, zgodnie z tutejszym kodem). Mozoląc się solidnie, dotarliśmy wreszcie pod DavidovyBoudy. Podjazd jest trudny i daje ogrom frajdy.

 

 

 

Kozacka fantazja rozbiła się o kamienie, te same, które wcześniej zmusiły nas do odwrotu przy próbie zjazdu. Tych 400 m nie da się pokonać inaczej niż prowadząc rower. Z góry pewnie poradziłby sobie jakiś mocny full, może enduro. Pod górę można się ścigać z piechurami – pieszo.

Po raz trzeci PetrovaBouda, bo wypada doglądać budowy i tuczyć czeskie mechaniczne konie. Po raz drugi zjazd z Przeł. Karkonoskiej, z wielką troską o bezpieczeństwo dzieci (małych i dorosłych) prujących w dół na kołobieżkach. Po dogrzaniu tarcz przy rozdrożu U Dívčílávky skręciliśmy w asfaltową ścieżkę w lewo, niebieskim szlakiem pieszym i rowerowym (Weberovącestą) do boudy U BiléhoLabe.

Po powrocie do Szpindlerowego węszenia ciąg dalszy. Nazajutrz chcieliśmy pod VrbatovąBoudę, warto więc było prześwietlić skrót do HornychMíseček i JilemnickiejBoudy. Po prawdzie skróty są dwa, jeden wyraźnie trudniejszy technicznie – ten okazał się szybszy. To czerwony szlak pieszy i rowerowy 1A. Zaledwie 2 km wertepów i stromizn. Gdzieniegdzie jednak nie sposób podjechać, trzeba podprowadzić, a i to wymaga kondycji. Zjazd natomiast może być czystą przyjemnością, o ile nie braknie nam sprzętu (full) i kurażu.

 

 

Dzień dziewiętnasty. Szpindlerowy Młyn – Mrklov – HorníMísečky – VrbatovaBouda – LabskáBouda – HorníMísečky – Szpindlerowy Młyn (23 sierpnia, 66 km)

Cel: VrbatovaBouda (1397 m n.p.m.). Żeby jednak nie zadawalać się dystansem poobiedniej przejażdżki, zrezygnowaliśmy ze skrótu do HornychMíseček. Ciesząc się przy tym na pierwszy w Karkonoszach poważnej długości, bo ponad dwudziestokilometrowy, podjazd na słuszną wysokość.

Na początek należało zaliczyć prawie pół godziny łagodnego zjazdu drogą 295 do Vrchlabí. Następnie skręcić w prawo do Mrklova. Do miejscowości prowadzi pięciokilometrowy wyasfaltowany podjazdo średniej trudności. Za Mrklovem nawierzchnia niemal przestaje przypominać asfalt, w każdym razie – czeski asfalt. Sześciu kilometrów w dół do osady DolníŠtěpanice nie da się pokonać w oszałamiającym tempie i na pewno nie jest to jezdnia na szosówkę.

W Štěpanicach skręcamy w prawo w drogę 286 wiodącą do HornychMíseček. Drogowskaz zapowiada 15 km do górnego parkingu w Mísečkach, nasze liczniki pokazały 17,5 km. Całkowita długość podjazdu – najwyższy punkt wypadł nieco powyżej VrbatovejBoudy, nad KotelníJámou (1402 m) – wyniosła 22,5 km. Droga 286 jest znacznie mniej uczęszczana od 295 do Szpindlerowego – i choć węższa, a w 2016 r. także remontowana (kilometrowy odcinek między Vítkovicami a Dolnymi Mísečkami), świetnie nadaje się na szosówkę. Szosowcy zresztą chętnie nią śmigają z Jilemnic do Vrbatovej. Walorem tego podjazdu jest również zmienne nachylenie. Początkowe kilometry pozwalają dogrzać nogę przed sztywnym fragmentem w HornychMísečkach. Co więcej, po chwili jest jeszcze stromiej – za JilemnickąBoudą zaczyna się najciekawsza część podróży pod VrbatovąBoudę. Wieńczy ją wspinaczka Bucharovącestą, czyli długą prostą z widokiem na gołoborza. Przy dobrej pogodzie po lewej stronie otwiera się też panorama na Kozelský i Vlčíhřeben.

 

 

Odnowiona Vrbatova to przystanek na szlaku do Łabskiej Boudy. Jeszcze 4 km – głównie zjazdów – i skończy się asfalt dla piechurów i cyklistów. Łabska – wraz z pobliską Panczawą – przyciągają zwłaszcza tych pierwszych, jadąc trzeba więc bardzo uważać na rodziny z plecakami.

Do samej Vrbatovej kursuje autobus, powinniśmy się go spodziewać w drodze powrotnej do JilemnickiejBoudy, podobnie jak grupek turystów spacerujących całą szerokością asfaltu. Szaleńczy zjazd nie wchodzi w grę.

Głód adrenaliny z nawiązką zaspokaja jednak przeprawa czerwonym szlakiem z HornychMísečekw dół do Szpindlerowego.

Dzień dwudziesty. Szpindlerowy Młyn – HorníMísečky – Vítkovice – Rokytnice n. Jizerou – Kořenov – Jizerka – Kořenov – Rokytnice n. Jizerou – Vítkovice – HorníMísečky – Szpindlerowy Młyn (24 sierpnia, 101 km)

Frajdę brawurowego zjazdu kończącego poprzedni dzień przyszło nam odpracować w drodze do Jizerki. Żeby w ogóle myśleć o dotarciu w sam środek Izerów, musieliśmy skorzystać ze skrótu do HornychMíseček. Ścianę przypominającą raczej stok narciarski niż szlak rowerowy pokonywaliśmy częściowo w korbach, po części zaś piechotą. Co ciekawe, ani razu – ni tego, ni innego dnia – nie widzieliśmy tam podjeżdżającego/podprowadzającego rower cyklisty. Zdarzało się, że czescy piechurzy witali nas jak osobliwość turystyczną:

- Kreuziger a Štybar! Ahoj!
- Ahoj! Kwiatkowski a Majka! – odpowiadaliśmy.
- Aaaaa, Englishmen!

Zjazd z HornychMíseček drogą 286 aż do odbicia w prawo – w szosę 294 – pozwala nieco odpocząć przed kolejnymi wspinaczkami. Pierwsza z nich w Vítkovicach, 6 km pod górę, miejscami stromo. Następnie zjazd do Rokytnic n. Jizerou, liczący nieco ponad 4 km: z których 2 km to charakterystyczne półki przeplatane ściankami, a reszta – kręte i strome serpentyny. Odczuliśmy je dopiero w drodze powrotnej.

Centralna część Rokytnic rozciąga się wzdłuż głównej, szerokiej drogi – wciąż 294. Miasto nie zatraciło swego pierwotnego, wiejskiego charakteru. Będziemy je kojarzyć ze zrelaksowanymi owieczkami skubiącymi trawę za kontrowersyjnej urody secesyjnym ratuszem (z pocz. XX w.).

Tuż za kościołem p.w. św. Michała Archanioła (powst. XVIII w.) skręciliśmy w prawo, zgodnie ze wskazaniem szlaku rowerowego nr 22. Prowadzi on górnymi uliczkami Rokytnic, aż do zjazdu na główną i bardzo ruchliwą „czternastkę”. Tu należy pojechać w prawo, a po dwustu metrach, przed przystankiem autobusowym,zboczyć w lewo i – nadal podążając szlakiem 22 – zaliczyć kolejny podjazd, przez Paseky n. Jizerou. We wsi położono nowy asfalt. Nawierzchnia psuje się wyraźnie za ostatnimi zabudowaniami.Ten 3,5-kilometrowy przesmyk wiedziedo drogi nr 290, prowadzącej do Přichovic i Kořenova. Jesteśmy już w Górach Izerskich. (To czuć: łagodnieją profile podjazdów.)

Dojechawszy do „dziesiątki”, skręciliśmy w prawo (w stronę Harrachova), a po 100 m – w lewo w szosę prowadzącą bezpośrednio do Jizerki. Nieopodal jest sklep spożywczy, można w nim uzupełnić prowiant, o ile nie zrobiliśmy tego w Rokytnicach.

Bezpieczny, niezbyt szeroki, za to gładki jak stół asfalt (idealny pod szosówki) pozwala rozejrzeć się po okolicy. Wszędzie bunkry, różnych rozmiarów. W lesie, w zaroślach, na łąkach i pastwiskach, a nawet na podwórzu przed domem. Jakby każde gospodarstwo miało swój bunkier.

 

 

Jizerka położona jest na północny zachód od piramidki Bukovca (1005 m n.p.m.), to prawdopodobnie jedna z najładniejszych górskich wsi w Czechach. Wjeżdżając do Jizerki, mieliśmy wrażenie, że przybyliśmy do skansenu. I rzeczywiście – jak przeczytaliśmy, w 1995 r. utworzono tu rezerwat architektury wiejskiej. Pośród niej znajduje się drewniany budynek dawnej szkoły, pochodzący z końca XIX w. Od 1994 r. działa w nim Muzeum Gór Izerskich.

Do Szpindlerowego Młyna wróciliśmy, nie wydłużając etapu, przez Rokytnice, Vítkovice i HorníMísečky.

Dzień dwudziesty pierwszy. Szpindlerowy Młyn – HořejšíVrchlabí – Strážné – DolníDvůr – Lánov – Strážné – Szpindlerowy Młyn (25 sierpnia, 59 km)

Trasa bez dwóch zdań na szosę, ale gdzieś trzeba było rozgrzać nogę po Jizerce.

Na początek po raz kolejny w dół do HořejšíVrchlabí. Stamtąd dość stromy podjazd do Strážnégo – 4,5 km. Na zjeździe w Strážném cieszy ucho – a ciało chłodzi Klínový potok. Przyjemna jest jazda niepozornym, wąskim i zacienionym asfaltem wzdłuż wody. Mijamy DolníDvůr – dużo tu drewnianej architektury – i docieramy do Lánova.

Powrót do Szpindlerowegotą samą drogą. Dwunastokilometrowy podjazd z Lánova do Strážnégo jest jednak znacznie łagodniejszy od krótszego z Vrchlabí. 59 km w łatwiejszym, jak na te góry, terenie to niewiele. Oszczędziliśmy nieco sił na pożegnalny dzień w Karkonoszach i długą przeprawę do Legnicy.

Dzień dwudziesty drugi. Szpindlerowy Młyn – Przeł. Karkonoska – Przeł. Karkonoska – VrbatovaBouda – Szpindlerowy Młyn (26 sierpnia, 54 km)

Krótko, ale niełatwo. Żebyś nie żałował, że jutro wyjeżdżasz. Albo żebyś pożałował, że nie zostajesz.

Na rozgrzewkę Przełęcz Karkonoska ze Szpindlerowego – i dalej, po raz ostatni tego lata, do PetrovejBoudy. Co dwie przełęcze, to nie jedna, więc po zjeździe na polską stronę raz jeszcze spróbowaliśmy zaatakować Przełęcz Karkonoską, tym razem wjeżdżając od Borowic (10,5 km podjazdu, 768 m przewyższenia, 15,7% maksymalnego nachylenia na 1 km, 18,3% na 100 m).

 
 

 

„Wytrwajcie do końca, wy konie”. Tak napisano na asfalcie, z roku na rok coraz bardziej sfatygowanym (deszcze, lód, osuwająca się tu i ówdzie ziemia robią swoje). Już wcześniej mierzyliśmy się z tym podjazdem, podobno jednym z najtrudniejszych w polskich górach, i różnie bywało. Dlatego każda wspinaczka tą drogą – przebyta bez zatrzymania – to frajda. Wjechałeś, pot nie pozwala ci otworzyć oczu? Tym lepiej, bo pod powiekami na pewno masz pizzę, którą ani chybi wieczorem zobaczysz na stole… A przed sobą, w czasie i przestrzeni, długi, kręty niczym róg bawoli – zjazd do gwarnego centrum Szpindlerowego Młyna.

Spieraliśmy się o trzy najlepsze (najbardziej widokowe, wyzwalające najwięcej adrenaliny) podjazdy w Karkonoszach. Numeru drugiego i trzeciego nie uzgodniliśmy, ale pierwszy był bezsporny. Podjazd z Jilemnickiej Boudy pod Vrbatovą Boudę – i jeszcze kręcenie ku Łabskiej Boudzie.

 

 

Nad Vrbatovą mogiła Hanča i Vrbaty przypomina przybyszom o dwóch przyjaciołach, którzy zginęli tragicznie na skutek załamania pogody podczas zawodów narciarskich w marcu 1913 roku.

 

 

Od Łabskiego Szczytu i Wielkiego Szyszaka po wierzchołek Śnieżki i Luční horę. Panorama Karkonoszy, które przy sprzyjającej pogodzie prezentują się tu w pełnej krasie, jest jak szpinak na pizzy z jajkiem sadzonym. To znaczy pożywna i na swoim miejscu.

Po zjeździe do Jilemnickiej Boudy pieszo-jezdny skrót czerwonym szlakiem turystycznym po raz ostatni przybliżył nam – pożegnalną już – wieczerzę. 2000 m przewyższeń na 54 km, przystawka, która musiała zaostrzyć apetyt.

Dzień dwudziesty trzeci. Szpindlerowy Młyn – Legnica (27 sierpnia, 124 km)

I zaprocentować dobrą nogą nazajutrz. Na shle, ŠpindlerůvMlýn!

 

 

Jeszcze kilka podjazdów i koniec zabawy. Pierwszy, najdłuższy, pod Przełęcz Karkonoską – ekonomicznie – bo przed nami ponad stukilometrowy interwał. Zjazd z Karkonoskiej na niemal doszczętnie startych żywicznych klockach. Po nim zjeżdżania ciąg dalszy: do Borowic, Przesieki, Sosnówki, Głębocka – ominęliśmy w ten sposób zatłoczoną szosę nr 366 do Kowar – i Miłkowa. Asfalty przeplataliśmy terenem (Rowerowa Obwodnica Jeleniogórska między Podgórzynem a Sosnówką, część drogi z Miłkowa do Kostrzycy).

Za Kostrzycą wjechaliśmy w Rudawy Janowickie. Bukowiec i Karpniki, Przełęcz Karpnicka (475 m n.p.m.), dziwnie tym razem skarlała, Trzcińsko i Janowice Wielkie, wreszcie solidna hopka – podjazd pod Miedziankę. Zaledwie 518 m w najwyższym punkcie, około 2 km wspinania, ale dość stromo. Brawurowy zjazd do Ciechanowic starą asfaltówką, która już dawno obróciła się w szuter (tu zaliczono kolarskie szlify).

Omijając Marciszów, wybraliśmy się ładnym przesmykiem wzdłuż Bobru – do drogi nr 328, prowadzącej do Kaczorowa (6 km nietrudnego podjazdu, połowa to nużąca prosta) i Wojcieszowa. Witamy w Górach Kaczawskich: po lewej Połom, po prawej Miłek.

W kierunku Świerzawy wiedzie bardzo łagodny zjazd. My odbiliśmy jeszcze przed Świerzawą, w Starej Kraśnicy, do Muchowa (szosa nr 365). Za Muchowem okrążyliśmy Czartowską Skałę, zjeżdżając do Pomocnego. Później ścianka pod Stanisławowem i, przed samą wsią,rzut oka na panoramę Karkonoszy. Ze Stanisławowa do Legnicy – przez Sichów, Święciany, Dunino – pozostało już tylko 25 km.

Po żniwach

Trzy tygodnie to dużo czasu. Latem łatwiej to zauważyć na wsi. Wracając, przyglądaliśmy się ścierniskom w pełnym słońcu – było już po żniwach. I po urlopie. Liczniki pokazały łączny dystans 1398 km. Przewyższeń nie sumowaliśmy, nigdy dotąd jednak na jednej wycieczce nie uzbierało się ich więcej. To zachęcające. Szumawa, Szwajcaria Czeska – travel channel ma jeszcze zapas scenariuszy na nowy sezon...

 

 

 

 

 

Fot. Dorota i Paweł Mackiewiczowie