Ateny 2010

Drukuj

Podróż do Aten zaczęliśmy 16 sierpnia 2010 z Pruszkowa pod Warszawą. W odróżnieniu od innych wypraw gdzie zabieraliśmy dużo znajomych, tutaj wyruszyliśmy w silnym składzie czterech osób. Czterech kumpli, którzy znają się od dawna i mogą sobie zaufać zaufanie to podstawa przy tak długich wyprawach

Przez kolejne 2 tygodnie pokonaliśmy wspólnie prawie 2000 kilometrów przejeżdżając przez Słowację, Węgry, Serbię i Macedonię aby wreszcie dotrzeć do Grecji. Ilość przygód które spotkały nas po drodze jest nie do opisania - każdy kto podróżuje, wie że niektórych sytuacji nie da się opowiedzieć, to po prostu trzeba przeżyć.

Zanim dojechaliśmy do Grecji długo przemierzaliśmy Serbię i Macedonię. Słabo rozwinięte turystycznie kraje w których nadal czuć rękę wschodu. Już na granicy macedońsko-greckiej zobaczyliśmy jak wielka przepaść dzieli te dwa kraje. Celnicy greccy uśmiechali się do nas, wypytywali skąd jedziemy i jaki jest nasz cel podróży. Nie było patrzenia spode łba to na nas, to na paszporty jak w poprzednich państwach. Milo przywitały nas również greckie ceny. Przyzwyczajeni do niskich cen w Serbii i Macedonii byliśmy w lekkim szoku gdy zobaczyliśmy, że za chleb czy piwo przyjdzie nam zapłacić 1,50 – 2.00 Euro. Z drugiej strony powinniśmy się tego spodziewać. Grecja to kraj który najwięcej pieniędzy czerpie z turystyki i cenami nie odbiega od naszych zachodnich sąsiadów. 
 


Do pierwszego miasta najbliżej granicy mieliśmy 20 kilometrów. Musieliśmy je pokonać drogą szybkiego ruchu, która szerokością przypominała najlepsze autostrady u nas w kraju. Jadąc pasem serwisowym rozglądaliśmy się za jakąś boczną drogą czy ścieżką rowerową ale niestety nic takiego nie znaleźliśmy. Polykastro przywitało nas bardzo miło i dało przedsmak tego co zobaczyliśmy w późniejszych miejscowościach bliżej Aten. Greckie miasta są bardzo niskie. Nie ma bloków i wieżowców (nawet w samych Atenach) do których jesteśmy tak przyzwyczajeni w naszym kraju. Dużo za to jest kawiarni, małych sklepików, fontann i placyków. W dzień ludzi na ulicach spotyka się bardzo rzadko – życie greckie zaczyna się dopiero po zmroku. Naszą uwagę zwróciły też godziny otwarcia sklepów. W Polsce przyzwyczajeni jesteśmy do załatwiania spraw od 8 do 16. W Grecji, w małym miasteczku zwykły fotograf otwarty był do godziny 20. Ma to miejsce dzięki sjeście którą ludzie odbywają przez kilka godzin w okolicy południa. Sjesta to w Grecji czas święty. Poza restauracjami i kawiarenkami wszystko zostaje zamknięte i całe miasto wymiera. W okolicy południa temperatura na słońcu często przekracza 40 stopni Celsjusza – nic więc dziwnego, że Grecy chowają się w klimatyzowanych domach i czekają aż upał minie.

 

 


Grecję podzieliliśmy na dwie różniące się od siebie części. Na początku podróżuje się częścią lądową, z dala od morza. Część lądowa, a przynajmniej ta którą jechaliśmy my, jest bardzo płaska, pełna małych wsi i miasteczek wokół których rozciągają się pola uprawne. Co prawda nie takie jak u nas, które pełne są żyta i pszenicy. W Grecji hoduje się bardzo dużo owoców. Często zjeżdżaliśmy z drogi aby skorzystać z bogatych plonów. Zajadaliśmy się niesamowicie soczystymi jabłkami, granatami, arbuzami i kiwi. Druga część kraju nazwana przez nas etapem morskim pełna jest gór i niesamowitego błękitu Morza Egejskiego. W Grecji praktycznie zawsze morze idzie w parze z górami. To unikatowa cecha tego kraju. W Polsce wyjeżdżając na wakacje możemy być nad morzem albo w górach. Nigdy nie uda nam się tego połączyć. My w czasie sjesty leżeliśmy 50 metrów od dużej wody, gdy dosłownie kilka kilometrów za nami rozciągały się szczyty ogromnych gór. Morze Egejskie jest bardzo czyste i gorące ale niestety strasznie słone. Grecy dbają o to żeby co kilkaset metrów ustawione były prysznice z normalną wodą, gdzie można się umyć z soli ale zdarzają się obszary gdzie prysznicy brakuje i pomimo upału lepiej do morza nie wchodzić…

 

 

 

 


Trudno jednoznacznie odpowiedzieć czy Grecja jest krajem przyjaznym dla rowerzystów. Ogromnym plusem jest fakt, że poza specjalnymi obszarami turystycznymi, którymi najczęściej są plaże, można się rozbijać z namiotami w każdym miejscu. My osobiście spaliśmy gdzie popadnie. Warto zwrócić tez uwagę na życzliwość ludzi. Bardzo często Grecy sami podchodzili i pytali zaciekawieni o naszą podróż, wskazywali drogę i zazwyczaj przy okazji częstowali nas pysznymi owocami. Większość Greków potrafi mówić po angielsku więc nie ma problemu z komunikacją. Poza tym cały kraj to przede wszystkim piękne widoki. Niesamowite połączenie gór i morza, ciężkie podjazdy i przyjemne, długie zjazdy… Z drugiej jednak strony trudno nie zauważyć kilku minusów, które nam sprawiały sporo problemów. Najważniejszym jest trasa przez cały kraj do Aten. Jadąc rok temu do Francji na terenie Niemiec cały czas poruszaliśmy się po ścieżkach rowerowych ciągnących się wzdłuż autostrad. W Grecji tego nie ma i często mieliśmy przez to spore problemy. Jadąc od Macedonii do Aten ma się dwa wyjścia. Pierwsza opcja to ominięcie wszystkich autostrad i jechanie drogami o mniejszym natężeniu ruchu ale bardzo dookoła, przez co zahacza się o spore pasma górskie i trasa przez samą tylko Grecję wydłuża się do około 1000 kilometrów. Drugą opcją jest trzymanie się małych miasteczek ciągnących się wzdłuż autostrad. Problem polega na tym, że czasem drogi wpadają w autostradę i rowerzysta zmuszony jest przejechać kilkanaście kilometrów pasem serwisowym w sąsiedztwie pędzących tirów. Dzięki takiej trasie omija się większe góry a ilość kilometrów do stolicy Grecji zmniejsza się dwukrotnie. Drugim i jak dla nas jedynym poważnym minusem w Grecji jest ilość bezpańskich psów. Przed wyjazdem słyszeliśmy co nieco o tym ale to co zobaczyliśmy na własne oczy przeszło nasze oczekiwania. Praktycznie codziennie byliśmy atakowani przez duże bezpańskie psiska, które pojawiały się niewiadomo skąd. Pech sprawiał, że najczęściej spotykaliśmy je na górskich podjazdach gdzie trudno było uciec. Jadąc przez wsie sprawę rozwiązywaliśmy trąbką na sprężone powietrze ale przy większych drogach, gdzie psy były przyzwyczajone do hałasu musieliśmy mocno przycisnąć pedały żeby uciec. Jest to problem którego nie można bagatelizować i jeżeli ktoś ma plany na zdobycie Grecji to radzimy z własnego doświadczenia na uzbrojenie się w jakieś gwizdki albo inne wynalazki robiące bardzo duży hałas.

 

 

 

 


Pomimo wszystkich przygód i niespodzianek które spotkały nas na greckich ziemiach w największe osłupienie wprawiły nas Ateny. Niestety nie były to pozytywne uczucia. Problem zaczyna się już na długo przed wjazdem do miasta. Nie ma ścieżek rowerowych więc trzeba poruszać się bardzo ruchliwymi drogami. W stolicy Grecji mieszka prawie 5 milionów ludzi a więc niemal dwa razy więcej niż w Warszawie. Łatwo jest w takim razie wyobrazić sobie ten zgiełk i ilość samochodów. Samo miasto nam osobiście wydało się brzydkie. Nie ma wielkich szklanych wieżowców, tylko jednakowo wyglądające szare budynki. Ciasne uliczki może i dają miastu fajny klimat ale poruszanie się po nich to udręka. Tak naprawdę poza Akropolem, Świątynią Zeusa oraz zmianie warty pod parlamentem miasto oferuje tylko dużo spalin, hałas i bardzo wysokie ceny za cokolwiek.

Podsumowując, Grecja to bardzo piękny kraj z perspektywy roweru. Jest wiele smaczków i unikatowych miejsc które można zobaczyć tylko poruszając się bardzo wolno i przez małe mieściny. Nie mielibyśmy tak dobrego zdania o samym kraju jak i o ludziach gdybyśmy polecieli tylko do Aten samolotem. Dobre okulary przeciwsłoneczne, kremy do opalania, coś do walki z psami i śmiało można wyruszać w podróż po kraju pełnym słońca, zapachu morza i pysznych owoców…