Rowerem po beskidzkich wierchach

Drukuj

Założenie naszej wycieczki - 3 dni w Beskidzie Śląskim - wjechać na tyle szczytów ile się da. Na naszą bazę noclegową wybraliśmy Wisłę.<br />

Założenie naszej wycieczki - 3 dni w Beskidzie Śląskim - wjechać na tyle szczytów ile się da. Na naszą bazę noclegową wybraliśmy Wisłę.
W planie mieliśmy zaliczenie Skrzycznego, Żywca, Szyndzielni i Klimczoka. Niestety aura okazała się nizbyt łaskawa i pomieszała nasze plany.

Dzień pierwszy. Cieszyn - Wisła - Trzy Kopce - Przeł. Salmopolska - Malinowska Skała - Skrzyczne - Malinowska Skała - Wisła O 9:00 wyjechaliśmy z Cieszyna. Obładowani jak wielbłądy, suniemy szybko po asfalcie. Koło godziny 11 jesteśmy w Wiśle, w pokoju zostawiamy bagaż i zabieramy niezbędne rzeczy do wyjazdu. Dumnie przecinamy rynek Wisły i kierujemy się na Trzy Kopce. Zaczyna się ostro. Asfaltowy podjazd przechodzi w stromy, leśny szlak. Moja przerzutka zaczyna niebezpiecznie zgrzytać - po co ją wczoraj regulowałem?!. Wyjeżdżamy z lasu, jedziemy przyjemną asfaltową ścieżką. Dookoła pola, więc widać całe pasmo od Czantorii po Stożek. Pogoda dopisuje - błękitne niebo, trochę chmurek. Idealna aura na rower. Wśród pięknych widoków, docieramy na szczyt Trzech Kopców Wiślańskich. W Beskidach jest dużo szczytów nazywanych "Trzema Kopcami". Szczyty te wzięły swoją nazwę od tego, iż u ich podnóży łączą się trzy wsie. Według przekazów usypywano na nich trzy kamienne kopczyki od strony każdej z wiosek. Kopczyków już nie ma, a w naszym przypadku spotykały się granice Ustronia Dobki, Wisły Gościejów i Brennej. Odpoczywamy, czujemy powiew wiatru. Szczególnie czują go moje mokre plecy, bo w moim nowym plecaku coś wentylacja szwankuje... Czas jechać na Przełęcz Salmopolską. Słysząc tą nazwę wielu szosowcom zasycha w gardle - kilkunasto kilometrowy asfaltowy podjazd od Szczyrku albo od Wisły, daje wycisk. Sam wiem, bo podjeżdżałem na góralu z oponami 2,1 od strony Szczyrku. Jednak ja z Tomkiem wybraliśmy inną trasę, omijającą ten asfalt, i kierujemy się żółtym szlakiem który wygląda bardzo zachęcająco - szeroka, ubita droga, lekko w dół. Zaczynamy zjeżdżać - szybki, przyjemny zjazd. Naszym oczom ukazuje się ogromna kałuża, szeroka gdzieś na 2 metry, długa na 6 może 7 metrów. W moim oku pojawia się błysk - jechać czy nie jechać. Jak wjadę nie ma odwrotu... Na razie testuję - stojąc bezpiecznie na brzeżku, wprowadzam rower do wody - zanurza się cała korba, łańcuch, i dolne kółko przerzutki. Błysk w oku szybko gaśnie i przeprowadzam rower na drugą stronę. Zaczyna się podjazd, widać ślady opon traktorów, czyli nie powinno być źle... Już niedługo potem ślady opon nikną, a ścieżka staje się coraz bardziej stroma. Rower na plecy i wnosimy. Słychać samochody - jesteśmy już na Salmopolu. Myślałem, że zjem sobie banana, jednak w wyniku wnoszenia roweru na plecach został on doszczętnie zgnieciony. Pozostaje kupić coś ciepłego. Zagaduje do mnie jakiś koleś, pyta co to za korba. Czy Acera robi aż takie wrażenie?. Teraz czas na Malinowską Skałę. Jedziemy czerwonym szlakiem, później zsiadamy - chyba nikt tu nie przejedzie... Ścieżka to właściwe wąwóz, w którym jest mnóstwo ogromnych kamieni. Jak będziemy zjeżdżać, trzeba będzie zrobić fotki. Wyjeżdżamy z lasu, i widzimy charakterystyczny nadajnik na Skrzycznym - nasz cel. Zaczyna się coraz piękniej. Ścieżka wiedzie wyrąbiskiem, Widzimy Baranią Górę, Stożek, nawet Beskid Żywiecki. Wieje silny wiatr. Jest niesamowicie - wszędzie góry, a według mojej mocno nadszarpanej i poklejonej mapy, na tej trasie nie ma schroniska. I dobrze, przynajmniej jest mniej ludzi i jest bardziej dziko. Zaczynamy zjeżdżać, widać oznaczenia którędy do Jaskini Malinowskiej. Najstarsi górale powiadają, że zbój "Ondraszek" miał tu swoją siedzibę i skarbiec (ciekawe czy jeszcze się tam czai). Suma jej korytarzy wynosi 130 m. Tomka kusi by tam zejść, ja jednak sprzeciwiam się temu pomysłowi. Drabinka jest strasznie nisko, jeszcze się poślizgnie a ja będę musiał jechać po pomoc. Kończy się na zdjęciach. Jedziemy dalej, widzimy ogromny wyrąb, jest stromo i ciężko. Wnosimy rower na plecach. Już się nie mogę doczekać powrotu, bowiem wracamy tą samą trasą. Dojeżdżamy do Malinowskiej Skały, jednej z najefektowniejszych w Beskidzie Śląskim. Robi wrażenie. Stojąc na szczycie, widać nadajnik na Skrzycznym - nasz cel jest coraz bliżej. Zjeżdżamy piekielnie trudnym zjazdem, klucząc pomiędzy drzewami i szukając najmniejszych korzeni do przejazdu. Droga staje się szeroka, pojawia się coraz więcej ludzi. Po chwili docieramy na Skrzyczne, najwyższego szczytu w Beskidzie Śląskim. Odpoczywamy w schronisku wzbudzając nie małe zainteresowanie turystów, w tym turystów niedzielnych, którzy wywieźli swoje cztery litery wyciągiem krzesełkowym i myślą że błyszczą... Wchodzimy na drewniany taras widokowy, delektujemy się niesamowitą panoramą na właściwe cały Beskid Śląski i trochę Żywieckiego. Strasznie wieje i jest okropnie zimno. Szybko robimy zdjęcia i uciekamy w stronę Malinowskiej Skały. Dlaczego wracamy ta samą trasą? Strasznie przecierać dwa razy ten sam szlak, ale ze Skrzycznego nie ma innej możliwości dostania się do Wisły. Zjazd do Szczyrku nie za bardzo nam się uśmiecha, bo trzeba by podjechać na Salmopol. Poza tym teraz czeka nas nagroda za wdrapywanie się na Skrzyczne - do Wisły jest właściwe cały czas w dół. Szybko zjeżdżając docieramy na Malinowską Skałę. Zaczynam żałować, że nie kupiłem rękawiczek z długimi palcami - zimny wiatr przy szybkiej jeździe powoduje, że nie potrafię kciukiem wrzucić przełożenia. Adrenalina rośnie - czeka nas Zjazd do Salmopolu. Mój amorek wybiera wszystko ładnie, jedzie mi się dobrze - nagle Tomek hamuje przed wąwozem, a ja tracę równowagę i ląduję w krzakach. Szybko się zbieram i kontynuuję zjazd. Przed wjazdem w las ostatni rzut oka na piękne Beskidy. W lesie zjeżdżamy boczkiem, a trochę wąwozem. Czas na sesję fotograficzną :-) Wjeżdżamy na Salmopol, "szamam" sobie pierożki. Teraz asfaltowy, 14 kilometrowy zjazd do Wisły, na którym osiągam prędkość 60 km i wyprzedam poloneza. Zadowoleni, z rękoma w górze i krzycząc, wjeżdżamy do Wisły i kierujemy się w stronę upragnionego łóżka. Dystans - 73 km Dzień drugi. Trasa przebyta: Wisła - Przeł. Kubalonka - Cieńków - Zielony Kopiec - Malinowska Skała - Żywiec - Szczyrk - Przeł. Salmopol - Wisła Wstajemy wcześnie rano, smarujemy napęd i wypuszczamy się na kolejną trasę. Tym razem nie jest już tak różowo - czuć w nogach wczorajszy dystans. Teraz musimy jechać do Wisły-Malinki, na zielony szlak. Jednak już 4 km za miastem widzimy zielony szlak, więc na niego skręcamy. Szeroka ścieżka szybko niknie, musimy się przedzierać przez krzaki z rowerem na plecach (tym razem wyjąłem banana). Jedziemy spokojnie, i nagle widzę znajomą drogę... znajomy widok... - za wcześnie skręciliśmy, wylądowaliśmy pod Przeł. Kubalonka, a mieliśmy być 20 km stąd. Szybki rzut oka na mapę - skręciliśmy nie w ten zielony co trzeba. Morale spada do zera. Zmieszani wjeżdżamy na Kubalonkę, a ja efektywnie "szlajfując" zaliczam kolejną glebę. Trzeba postanowić co dalej. Jesteśmy 2 godziny w plecy, jednak okazja by być w Żywcu na rowerze w tym sezonie już się nie powtórzy. Decyzja zapada: modyfikujemy trasę - zjeżdżamy do Wisły Czarne, a stamtąd "żółtym" na Cieńków i Zielony Kopiec. Dziurawym asfaltem zjeżdżamy do żółtego szlaku. Zagadujemy do jakiegoś bikera, czy jechał kiedyś tą trasą. Odpowiada, że tak, jest do przejechania tylko kawałeczek trzeba podprowadzać. Patrzę na mapę - poziomice dziko falują. No nic, nie pozostaje nam nic innego. Szlak zaczyna się dobrze - bita droga, niezbyt stroma. Jednak za pierwszym zakrętem przechodzi w kamienistą ścieżkę, a nachylenie wzrasta. Staram się odrzucić myśl, że mój Trek znowu wyląduje na plecach. Na szczęście kończy się na pchaniu. W oddali słychać krzyki, i dźwięk silnika, ciekawe czy to jakiś "killer"... Dojeżdżamy do źródła tego hałasu, okazują się nim drwale i ich Ursus. Traktor zawala całą ścieżkę, z jednej strony jest drut kolczasty a z drugiej stromy stok góry. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać, aż przypną pień do ich Ursusa. Przyglądamy się całej akcji, ciągnik ledwo co wyciąga pień na ścieżkę ze stoku. Dochodzę do wniosku, że to jest strasznie niebezpieczna praca. W każdej chwili pień może się obrócić i spaść ze ścieżki pociągając za sobą traktor... jestem pełen podziwu dla drwali. Dojeżdżamy do schroniska na Cieńkowie, zaopatruję się w wodę i jedziemy dalej. Niestety moja tylna "zmieniaczka", cały czas się buntuje i nie chce zostawić łańcucha na wybranej zębatce. Trasa staje się monotonna - ciągle pod górę, nawet nie jest stromo ale za to bardzo kamieniście. Zaczyna się podjazd na Zielony Kopiec. Jest stromo i ciężko, nie da się jechać musimy iść. Na polu możemy popatrzeć na niebo - jest całe zachmurzone. Mam wątpliwości czy na pewno dojedziemy do Żywca. Wreszcie ukazuje się znajomy szczyt Baraniej i wjeżdżamy na Zielony Kopiec. Tomek zapycha się borówkami, a ja delektuję się widokiem jeziora Żywieckiego. Zaczyna kropić. Mamy już dość podjazdów. Chcemy jakiegoś zjazdu. Poziomice układają się w dół - nareszcie... Zjeżdżamy dość ciekawym zjazdem pod Malinowską Skałę. Pada już na dobre. Możemy wybrać: zjazd do Wisły, ciepły prysznic i wygodną kanapę, albo zjazd do Żywca. Mimo iż pada, jest zimno i późno, z możliwością braku powrotu, wybieramy wersję drugą. Zjazd jest niezły, mocno wyrobiony przez zwożenie drewna. Opony oblepia pył, okulary są mokre od wody, hamulce zaczynają okropnie piszczeć. Dojeżdżamy do asfaltowej drogi. Z opon wydobywają się strugi wody, kurtka zaczyna przemakać. Przed Żywcem nie padało, więc droga jest sucha. Mijamy znak witający nas w mieście. Wjeżdżamy do centrum, wreszcie widzimy ludzi. Strasznie zmęczeni szukamy dworca autobusowego. Oby było jakieś połączenie przynajmniej do Szczyrku... Autobus odjeżdża za 10 minut - ale mamy farta. Oby kierowca pozwolił nam przewieźć rowery. Z tego co widzimy autobusy to "Złomixy", nawet nie wiadomo czy się zmieścimy. Podjeżdża jeden ze "Złomixów" ze starszym kierowcą. Pozwolił przewieźć, jak je zmieścimy. Teraz druga część akcji - pakowanie rowerów. Nie mogę otworzyć tylnych drzwi, podchodzę do kierowcy, a ten na mnie krzyczy i otwiera drzwi. Jakoś się pakujemy, zajmujemy 40 % autobusu. Ogólnie to w Żywcu byliśmy 20 minut :) Szczęśliwe dojeżdżamy do Szczyrku, i bez większych problemów wypakowujemy się z naszego autobusu. Teraz planujemy wjechać wyciągiem na Skrzyczne (wiem, wiem strasznie burakowato i niehonorowo), jednak wyciąg był już zamknięty. 5 minut wcześniej i siedzielibyśmy na krzesełkach wyciągu... Spełnił się najgorszy ze scenariuszy - podjazd na Salmopol. Mój przedni hamulec i przerzutka są w rozsypce, przedni w ogóle nie odbija, a mimo że na manetce mam "dwójkę" to łańcuch jest na czwartym rzędzie kasety. Zaczyna lać. Bez światełek mozolnie wspinamy się na przełęcz. Mijamy kilku bikerów, równie zmoczonych jak my, kiwamy sobie ręką. A na Salmopolu wszystkie budki zamknięte. Jesteśmy głodni, zmoknięci, wyziębieni, a tu zastajemy zamknięte budki. Pozostaje nam zjazd w strugach deszczu do Wisły. Dzień 3 stoi pod znakiem zapytania. Dystans - 77 km rowerem, 22 km autobusem. Dzień trzeci. Trasa: Wisła - Cieszyn Dalej pada. Rezygnujemy z wyjazdu na Szyndzielnię i Klimczok, postanawiamy wrócić autobusem. Doba noclegowa trwa do 12, więc oglądamy sobie wyścig XC kobiet na olimpiadzie w Atenach. Mój łańcuch zardzewiał, jak wrócę będę go musiał reanimować. Bez większych problemów wracamy do Cieszyna. Dystans - 5 km rowerem, 20 km autobusem.
Podsumowanie: Świetna wycieczka, niesamowite wrażenia. Beskidy są przepiękne. W przyszłym roku na pewno pojedziemy drugi raz, może nawet na dłużej.

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj