Powodem mojego pobytu była wywrotka, jaką zaliczyłem w przeddzień rozpoczęcia wakacji. Złamałem obojczyk, zaraz po ściągnięciu gipsu. Chcąc lub nie, całe wakacje przewegetowałem w gipsie. Łukasz w tym czasie miał kłopoty z kolanem. Początkowo myśleliśmy, że już nigdy się tego wyjazdu nie uda zrealizować, ale tylko się nam tak wydawało.
:-) Zaczęło się całkowicie spontaniczną propozycją z mojej strony, by w Poniedziałek rozpocząć wycieczkę (była Sobota) . Przeciągnęło się to do środy, gdyż musieliśmy załatwić finanse (odwiedzić ukochane Babcie , Ciocie :D ) I tak w Środę 11 VIII 2004 około godz. 04:00 rano rozpoczęliśmy realizować nasz cel... :-) Nasza wyprawa jak widać była pozbawiona jakichkolwiek, dłuższych przygotowań , także kondycyjnych, lecz nie stanowiło to żadnego problemu... :-) Przeddzień wyjazdu (Wtorek, 10 VIII 2004) Ok. godziny 21:00 przyjechał do mnie Łukasz, chwile później rozpoczęliśmy wielkie pakowanie. Skończyliśmy ok. godz. 24:00 po czym rozeszliśmy się... Spać... :-) 1 Dzień (Środa, 11 VIII 2004) Pobudka o godz. 03:45, około godziny 04:10 pakowania ciąg dalszy :-) Nieco po godzinie 4:30 rozpoczęliśmy wycieczkę pełni większych i mniejszych obaw co z nami będzie i gdzie będziemy nocować tego wieczoru, wyjechaliśmy z Dębicy na E4. Początek zapowiadał się bardzo dobrze, lekki wiaterek boczny nie sprawiał większych problemów, kiedy skręciliśmy w Pilźnie, kierunek jazdy zmienił się na "bardziej północny".
Wiatr boczny stał nam się pomocny. :-) Przejeżdżając z górki na górkę dotarliśmy do Tarnowa w czasie: 1 h 7 min. Po przedarciu się przez Tarnów dojechaliśmy do Żabna, gdzie zrobiliśmy dłuższy odpoczynek (jak się później okazało za długi), zjedliśmy mały posiłek (drożdżówki + brzoskwinki z puszki :P ). Następnie udaliśmy się w stronę Borusowej , gdzie mieliśmy się przeprawić promem po raz pierwszy przez Wisłę. Będąc już po drugiej stronie kierowaliśmy się na Pińczów wzdłuż rzeki Nida, w której to później orzeźwiliśmy się po przebytych już 120km. :-) Było wówczas około godz. 12:00-13:00. Wyjeżdżając z Pińczowa udaliśmy się do miejscowości Kije skąd skręciliśmy na Jędrzejów. Po dłuższych lub krótszych odpoczynkach około godziny 17:00 skręciliśmy z drogi 78 (w Nagłowicach) w prawo i poprzez tamtejsze wsie odbyliśmy 10 km delikatny zjazd do Włoszczowej. Od tamtej miejscowości rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca, by rozbić się na I noc. Ku naszemu zaskoczeniu starsze małżeństwo pozwoliło nam rozbić namiot za stodołą :D, co niezwłocznie uczyniliśmy :p , ponieważ coraz bardziej się ściemniało... W podzięce postawiliśmy piwo gospodarzowi :-) To był jedyny koszt owego noclegu. :P Jego małżonka ugotowała nam nasz makaron który zjedliśmy z dżemikiem ... i jagodami :D Po obfitej kolacji poszliśmy do namiotu spać... ok. godziny 23:00 . 2 Dzień (Czwartek, 12 VIII 2004) Kolejny dzień naszej wycieczki rozpoczął się piskliwym dźwiękiem budzika w mojej komórce :( około godziny 04:00 . Trochę poleżeliśmy, po czym zaczęliśmy się pakować, wyciągać rowery ze stodoły :-) , składać namiot... W trakcie tego ukazał się ładny wschód słońca co oczywiście musieliśmy udokumentować fotkami :D. Następnie zaznaliśmy "wspaniałego" (czyt. -> okropnego :-) ) prysznica lodowatą wodą z kraniku koło domu gospodarza. koło 05:00 wyjechaliśmy w dalszą podróż, kierując się na Radomsko.
W miejscowości Żytno zapytaliśmy o drogę „przysklepowych” panów-żuli usłyszeliśmy że mamy jechać w kierunku przeciwnym do zamierzonego :-| . Po większych i mniejszych konsultacjach z owymi panami potwierdziło się, że zmierzamy w odpowiednim kierunku. Gdy odpowiedzieliśmy im gdzie jedziemy usłyszeliśmy: „prędzej morze wyschnie niż wy dojedziecie”, połączone z szyderczym śmiechem wyglądało, że jednak ludzie nie biorą nasze celu na poważnie :=] No ale cóż... tak to już jest z nami, rowerzystami :-) Odbiliśmy w Żytnie na Cmentarzyk, Kobiele Wielkie. Zatrzymaliśmy się dopiero w Kamieńsku. Postój ten był nieco dłuższy gdyż przejechaliśmy bez przerwy od rana około 70 km. Następnie wyruszyliśmy w stronę Bełchatowa. W pobliżu tego miasta zrobiliśmy sobie posiłek, mianowicie 0.5 l mleka, cała paczka musli i czekolada nas dwóch :-) Po obfitym posiłku ruszyliśmy dalej ... Kolejne mijane miejscowości to: Zelów , Łask i Uniejów do którego z trudem dotarliśmy, gdyż mieliśmy wiatr w twarz który nam skutecznie utrudniał szybszą jazdę. Niedaleko przed Uniejowem o mały włos nie sprzątnął nas z ulicy „miły kierowca” ciągnący za sobą lawetę... Później kolejny miły pan wyprzedzając z naprzeciwka tylko musnął nas lusterkiem po rękach :/ Panowie nie jechali wolno więc zawiało grozą. ;-) Tym razem się udało :-) W Uniejowie zwiedziliśmy zameczek, którego krótką historie przedstawiam: „ Gród obronny istniał tu już w początkach XII wieku. Pierwszy zamek w Uniejowie na pewno stał już w 1331 roku, kiedy został uszkodzony przez Krzyżaków. Nie ma pewności jednak czy stał w tym miejscu co późniejsze założenie. Około połowy XIV wieku arcybiskup gnieźnieński Jarosław Bogoria Skotnicki wzniósł w obecnym miejscu nowy zamek na sztucznie usypanym niewielkim wzniesieniu. Założony został na planie prostokąta o bokach 23x29 metrów, do którego od zewnętrznej strony wschodniego muru dostawiona była okrągła wieża o średnicy 9 i wysokości 25 metrów. Brama wjazdowa znajdowała się w kurtynowym murze południowym, a przy zachodnim znajdowało się jedyne skrzydło mieszkalne - trzykondygnacjowy budynek podzielony na dwie izby w najniższej kondygnacji. Przy tym budynku na dziedzińcu stała niewielka kapliczka. Zamek mieścił bibliotekę i archiwum arcybiskupie, organizowano tu też zjazdy i sejmiki województwa sieradzkiego” Następnie wypluskaliśmy się w Warcie wraz z innymi plażowiczami :P Orzeźwieni ruszyliśmy dalej, Przyspieszyliśmy gdyż coraz bardziej się ściemniało... Minęliśmy Dąbie i wbiliśmy się do Chełmna. Z noclegiem było już trudniej niż w dniu poprzednim, gdyż była już późna pora, nikt nie odważył się nam udostępnić kawałka trawy pod namiot.
Zaczęło się od pewnej kobiety, która z wielkiej łaski nam pozwoliła... Lecz nie skorzystaliśmy, nikomu nie chcieliśmy sprawiać kłopotu :] Kolejna kobieta wymijająco powiedziała nam że możemy zapytać strażaków czy koło remizy można się rozbić... Podjechaliśmy pod remizę. Usłyszeliśmy od strażaków że "nie ma szefa i nic nie mogą nam powiedzieć w tej chwili, czy można lub też nie" W międzyczasie przyjechał "szef" (zajechał żółtym maluchem :-D), tez nie był zbyt chętny by nam pomóc. Pojechaliśmy do sklepu po jedzenie na kolacje i śniadanie, tam też dowiedzieliśmy się że jest możliwość noclegu obok Miejskiego Ośrodka Zdrowia. Podjechaliśmy tam, nikogo nie było w pobliżu. Łukasz przypilnował rowery, ja wszedłem na górę, zapukałem ... Otworzyła kobieta – pielęgniarka. Okazało się, że nie ma żadnych przeszkód w tym byśmy się rozbili. Nareszcie! :) Rowery schowaliśmy w pobliskiej kotłowni. Trochę się o nie obawialiśmy bo bez większych problemów można było je stamtąd buchnąć :-/ Lecz nie znalazł się chętny :-) Wieczorem przysiadł się do nas pewien Jacek, który mieszkał w tym ośrodku. Starszy od nas o kilka lat. Oczywiście tematem rozmów stały się rowery, nasza wycieczka itp. :-) Poszliśmy spać ok. 00:30 w nocy. 3 Dzień (Piątek, 13 VIII 2004) Niestety pechowy ... :-/ Standardowo wstaliśmy ok. 04:00 złożyliśmy namiot spakowaliśmy się i w drogę Jak się później okazało mieszkaliśmy jakiś kilometr od obozu zagłady gdzie spalono 360.000 osób. Przejeżdżaliśmy tam ok 05:00 rano... całkiem konkretny klimacik tam zastaliśmy... W środku lasu "ciekawe pomniki"... lekka zgroza :-) Pozwiedzaliśmy część tego lasu i obóz.
O tej porze nie było tam nikogo prócz nas i naszych rowerów :-D Jechaliśmy jeszcze tym lasem ok. 3-4 km. Przejechaliśmy centrum Polski czyli miasto Koło, następnie kolejno Sompolno, Piotrków Kujawski. Ta trasa była rewelacyjna. Idealnie prosta droga, równiutki dywanik asfaltu co nas dziwi... Na polskich drogach taki luksus? :-) Na dodatek sprzyjał nam silny wiatr. Idealnie wiał nam w plecy. :-) Dojechaliśmy do Kruszwicy. Gdy siedzieliśmy na ławce na rynku podszedł do nas pewien facet z mikrofonem :-) Okazało się że jest z lokalnego radia i szuka jak sam oznajmił "wariatów i zapaleńców takich jak my" :-) zrobiło się miło.... :-) Udzieliliśmy wywiadu, który ponoć miał być emitowany w lokalnym radiu (Radio Pomorza i Kujaw) i w I Programie Polskiego Radia :D Po czym rozpadało się ... :/ Padało tak przez ponad 3 godziny. Koczowaliśmy w jakiejś wiacie, przejściu pomiędzy kamienicami wokół rynku. W między czasie przygotowaliśmy rowery do jazdy w deszczu, osłoniliśmy sakwy workami by nie zmoczyć bagażu. Nasze sakwy nie gwarantowały wodoszczelności... Sprawiliśmy sobie też odlotowe pokrowce na buty by je nie przemoczyć.. ale to już inna historia... :D Kiedy deszcz ustał na chwilkę, próbowaliśmy kontynuować dalszą jazdę lecz po 1km. skończyło się to przymusowym zjazdem na parking tirów oczekujących na wjazd do fabryki produkującej olej rzepakowy. Wypiliśmy tam ciepłą herbatę. Chłopcy wozili rzepak z pobliskich miejscowości. Siedząc tam otrzymaliśmy propozycje... Mianowicie by nas podrzucić przynajmniej kawałek. Czy, aż tak źle wyglądaliśmy? :-) Na "pace" Tira znalazły się nasze rowery. Ja w jednym tirze (Man) , Łukasz w drugim (Jelcz :-D) i tak podjechaliśmy w tym deszczu może z 20 - 30 km aż pogoda się poprawiła i kontynuowaliśmy jazdę: Inowrocław - Bydgoszcz - Koronowo - Mąkowarsko - Tuchola, gdzie dojechaliśmy późnym wieczorem. Okazało się że problemy z noclegiem nie skończyły się na dniu poprzednim. Po godzinie poszukiwań znalazła się pewna pani, która użyczyła nam podwórka :-) praktycznie w środku miasta, ale grunt by mieć gdzie spać :-) Tego dnia okazało się że mamy oboje lekkie odwodnienie pomimo, że piliśmy dziennie ok. 10 butelek wody 1,5 l. Dostaliśmy sporej gorączki (ponad 40 °C), ale do rana wykurowaliśmy się masą tabletek i litrami wody myśląc, że to przeziębienie :-) Usnęliśmy ok.23:00. 4 Dzień (Sobota, 14 VIII 2004) Przez gorączkę wstaliśmy nieco później bo ok. 06:00 lecz pogoda była beznadziejna, deszcz, wiatr ... ok. 09:00 wyjechaliśmy w tej niepewnej pogodzie w dalszą trasę. Niestety Łukaszowi rozsypały się rączki na kierownicy, przez co później stracił czucie w dwóch palcach u ręki :/ (nie na długo :-) ). Kupiliśmy więc zwykłą gąbkę do mycia koloru różowego :D. Rozciąłem ją i taśmą klejącą przymocowaliśmy to na jego kierownicy. Ponoć jeździło mu się bardzo komfortowo... :D Dzień rozpoczęliśmy od przejazdu przez "Bory Tucholskie". Polecam wszystkim te tereny! :-) Po prostu super krajobrazy... i ten zapach... :-)
W tym czasie rozpogodziło się. Dotarliśmy następnie do miejscowości Czersk, skąd przez Karsin, Lubnię dotarliśmy do drogi 235. W Dziemianach odbiliśmy w lewo by skrócić sobie drogę do Bytowa. Z Bytowa już prosto na północ do Słupska, a następnie sprint do Rowów gdzie dotarliśmy ok. godz. 21:30. Nasza radość była niczym nieograniczona :-) osiągnęliśmy cel wyprawy :-) Wjechaliśmy do Rowów, o mały włos nie potrąciliśmy paru przechodniów :-/ w końcu tak już pragnęliśmy rzucić się w to morze :-) Poczekaliśmy na Mery, która była właśnie w Rowach i poszliśmy na plaże z całym ekwipunkiem. Następnie rzuciliśmy się w morze :D porobiliśmy kilka fotek, a że było dosyć chłodno, a my mokrzy to zrobiło się nam zimnawo :-) Poszliśmy do centrum Rowów szukać noclegu. Kolejną noc spędziliśmy w przyczepie kempingowej. Poniekąd był to luksus, miła odmiana od noclegu w namiocie :-) Wykąpaliśmy się... (każdy z osobna) :> i urządziliśmy się w przyczepie. Na kolacyjkę - jajecznica z 10 jaj :D , nie stanowiła dla nas problemu. Po obfitym posiłku około godziny 24:00 udaliśmy się "na miasto" :-) Zakupiliśmy sobie po puszeczce piweczka by wznieść toast :D i usiedliśmy w trojkę na wydmie. Siedzieliśmy sobie tak przy świetle księżyca słuchając szumu fal do ok. 02:00. Nieco później, z wielką satysfakcją poszliśmy spać :-). 5 Dzień (Niedziela, 15 VIII 2004) Kolejny dzień naszej wyprawy rozpoczęło pukanie do drzwi... Mery wpadła się pożegnać, ponieważ już wyjeżdżała. Poleżeliśmy jeszcze chwilkę i zaczęliśmy się po raz kolejny pakować. Stało się to już nieco nudne i monotonne, ale niestety konieczne. Nie pamiętam o której wyjechaliśmy ale było stosunkowo późno w odniesieniu do naszych wcześniejszych wyjazdów.
Udaliśmy się w kierunku Słupska, a w Lubuczewie skręciliśmy w lewo jadąc na Wicko podziwialiśmy krajobrazy... Spotkaliśmy po drodze starszych od nas bikerów (studenci), którzy jechali z Gliwic. Zabawne :-) gdy pytałem jednego z nich ile robią dziennie odpowiedział z dumą, że wczoraj zrobili 85 km , uśmiechu nie powstrzymałem :-) Nie dowierzał ze dziennie robiliśmy ponad 200 km :-) W Wicku skręciliśmy w prawo na Lębork następnie na wschód do Wejherowa. Poprzez Redę , Rumie dostaliśmy się obwodnicą przez Wlk. Kack do Sopotu. Rozpoczął się koszmar przeprawy przez duże miasta... :/ Samochodem, to nie taki znów problem, lecz gdy jedziesz rowerem i rzadko kto cię zauważa na ulicy to bywa to kapkę uciążliwe i co najmniej nie miłe :/ Trzeba uważać na wszystkich i wszystko. :/ Przez Sopot dotarliśmy do Gdańska na stacje PKP, gdzie mieliśmy odebrać Patrycję. ok. 17:00-18:00 wsadziliśmy ją w autobus do Stegny. My zaś, sami dojechaliśmy rowerami. Troszkę gubiliśmy drogę :-) co opóźniło nasz przyjazd do Stegny. Około godz. 20:30 dotarliśmy do Stegny na pole namiotowe. Gdy już przyjechaliśmy okazało się że Patrycję zaczepiła Ana. Była to Niemka mieszkająca w Berlinie. Szukała jakiegoś festiwalu, który miał się odbyć gdzieś w okolicy Stegny. Rozmawiając z nią szybko wyszły na jaw nasze braki z angielskiego... :D Pytania o wiek i skąd pochodzi nie miało sensu :D :D Jakoś w trójkę dogadaliśmy się z Nią. Przyszliśmy na pole namiotowe gdzie rozbiłem namiot, a obok mnie Ana swój... :D Łukasz z Patrycją pojechali szukać plakatów związanych z owym festiwalem... Dowiedzieli się gdzie to jest, a że było już późno to Ana została z nami na polu namiotowym. Wieczorem poszliśmy na plaże pospacerować. Około godz. 24:00 zaliczyliśmy kimono. :-) 6 Dzień (Poniedziałek, 16 VIII 2004) Wstaliśmy około godz. 9:00. Zjedliśmy coś, po czym Łukasz pojechał z Aną do tego ośrodka, którego szukała. Dzień spędziliśmy w sumie nijako, bez pedałowania :-) , no poza jazdą po jedzenie i wodę. Środek dnia przeleżeliśmy na plaży bycząc się, i zbierając muszelki :D Popołudniu spakowaliśmy się i ruszyliśmy plażą w stronę Krynicy Morskiej. Szliśmy prowadząc rowery po plaży. Szliśmy i szliśmy ... :-) Gdy się ściemniło byliśmy kawałek za Kątami Kybackimi.
Postanowiliśmy przenocować pod gołym niebem leżąc na plaży w śpiworach, na karimatach. Niebo było troszkę zachmurzone, więc szybko zrobiło się ciemno. Jedynym źródłem światła stała się moja lampa rowerowa. Pozbieraliśmy po omacku trochę chrustu. Nie sposób tutaj nie wspomnieć o tym gdy Patrycja myśląc że na ziemi leży kawałek drewienka o mały włos nie chwyciła węża do ręki :-) Narobiła małego krzyku, przybiegliśmy z Łukaszem i latarką, trochę dalej łamaliśmy chrust i gdy poświeciliśmy na owy "kijeczek" okazało się że jest to około 55-60 centymetrowy zaskroniec, ale ponoć i tak są niejadowite ;-) tak mi się wydawało :-) Wróciliśmy do miejsca gdzie rozbiliśmy się. Było to jakieś 10-15 metrów od znalezionego węża :-) Rozpaliliśmy małe ognisko. Siedzieliśmy tak do około 23:30. Początkowe założenie było by ktoś nie spał i pilnował reszty :-) ale dosyć szybko to uległo zmianie, a mianowicie wszyscy usnęli łącznie ze mną. :-) Ognisko płonęło jeszcze może do 02:00, gdy niekiedy się budziłem i podkładałem jakieś drewienka :-) Trochę niepokoiły nas chodzące w oddali postacie :/ Okazało się rano, że spaliśmy mniej, więcej w środku drogi pomiędzy dyskoteką w Kątach Rybackich, a dalej położonym polem namiotowym. 7 Dzień (Wtorek, 17 VIII 2004) Dzień kolejny naszego wypadu rozpoczął się delikatnym "kapuśniaczkiem" sączącym się z nieba na nas. Około godziny 6:30 Wyruszyliśmy dalej... w stronę Krynicy Morskiej. Minęliśmy Przebrno. Nasze dotarcie do Krynicy Morskiej mocno opóźnił fakt że napotkałem bursztyny :P :D Wszyscy zaczęliśmy je zbierać. :-) Było ich sporo jak na warunki naszego Bałtyku :-) Około godziny 12:00-13:00 dotarliśmy do Krynicy Morskiej. Kapkę zmęczeni i głodni ugotowaliśmy makaron po czym zjedliśmy go z zjedliśmy z Sosem Bolońskim, albo czymś takim. :-)
Całkiem niezłe ;-) W jednej, niedługiej chwili cała nasza trójka momentalnie usnęła na plaży, spaliśmy tak chyba z 3 godziny :D Trochę nas przez ten czas słoneczko przypiekło :-) Wegetowaliśmy tak na plaży do późnego popołudnia i udaliśmy się w drogę powrotną do Stegny. Około 1,5 km. od Krynicy Morskiej znaleźliśmy świetne miejsce na rozbicie namiotu. Do wody mieliśmy nie więcej niż 20 m. :-) Było to za 2-3 metrową góreczką (wydmą). Rozbiliśmy namiot, nazbieraliśmy chrustu i rozpaliliśmy ognisko. Byliśmy w ogóle nie widoczni z plaży :-) Taka forma nocowania była dla naszego budżetu bardzo odpowiednia, gdyż oszczędzaliśmy koło 15 zł na głowę za pobyt na polu namiotowym. :-) Siedzieliśmy do późna przy ognisku, smażąc chleb, bułki i jedząc go rzecz jasna z ->Paprykarzem Szczecińskim<- :D :D :D i popijając ciepłą herbatką (niestety bez cukru-przedwcześnie skończył się :D ), lecz i tak było świetnie :-) W nocy śpiąc słyszeliśmy tylko delikatny szum fal, czasami jakieś skrzeczące Mewy. :-) Wieczorem nadeszła burza lecz szczęśliwie ominęła nas, przeniosła się w kierunku morza. Usnęliśmy koło północy. 8 Dzień (Środa, 18 VIII 2004) Wstaliśmy o 9:00, rozpaliłem ognisko, zagotowałem wodę, upiekliśmy w ognisku grzanki na śniadanie :-) Po posiłku poskładaliśmy namiot i przenieśliśmy wszystkie nasze rzeczy przed wspomnianą wcześniej wydmę, gdzie leżeliśmy cały dzień, opalając się. Dzień ten był w całości przeznaczony na byczenie się :-) W końcu nam się należało :-) Wieczorem rozbiliśmy w tym samym miejscu nasz namiot, gdyż zbliżała się kolejna burza, była ona nieco większa od tej z ubiegłej nocy :/ Początkowo przesuwała się podobnie jak wcześniejsza, w morze...
Nie zaprzeczę, że nas to bardzo cieszyło. Lecz niedługo trwała ta radość. Koło 23:00 - 24:00 usnęliśmy w namiocie, ognisko zagasiliśmy wcześniej... Koło godziny 02:30 Burza wróciła się. Od strony lądu nadciągnęła druga, nieco słabsza i nie było już tak wesoło... Rozszalała się całkiem konkretnie. Potężnie grzmiało, błyskało się, morze wzburzyło się. Deszcz lał jak "z cebra", oberwanie chmury... :/ Ruszył się też bardzo silny wiatr, na tyle silny że wyrwał śledzie mocujące nasz tropik który i tak już był całkowicie przemoczony. Do środka zaczęła się wdzierać woda :/ a noc i tak nie należała do najcieplejszych :/ Łukasz wyszedł z namiotu by przymocować jeszcze raz tropik naszego namiotu. Było tak jasno od łańcuszków na niebie, że można było czytać książkę w namiocie :-) Nam taki wypoczynek nie bardzo się podobał, a w zupełności Partycji :-) Chcąc czy nie chcąc nasz namiot był najwyższym obiektem w okolicy :-) Nieco po godzinie 04:00 Burza ustąpiła. Cóż to była za ulga :-) To była naprawdę Hardcore'owa noc :-) 9 Dzień (Czwartek, 19 VIII 2004) Około godziny 04:30 obudził nas alarm komórki (budzik) :P . Wstaliśmy, z dużym trudem rozpaliliśmy ognisko, mokre drewno nie chciało się palić... :-) Zjedliśmy grzanki z ->Paprykarzem Szczecińskim<- :D Wypiliśmy ciepłą herbatę i ruszyliśmy na przystanek autobusowy w centrum Krynicy Morskiej, gdzie o 06:50 mieliśmy autobus do Gdańska. Nasze rowery nie nadawały się już do jazdy. Po spacerach plażą piasek dostał się wszędzie.
Był w piastach, korbowodzie, wszędzie :/ Wszystko rzegotało, zgrzytało i trzaskało. Na metalowych odsłoniętych elementach naszych rowerów osiadła rdza :/ Dlatego też postanowiliśmy podjechać ten kawałek autobusem. Po przybyciu na przystanek, podjechał nasz autobus. Usłyszeliśmy od kierowców: "Nie, nie ma szans by się zmieściły". Chcieliśmy z Łukaszem poodkręcać koła i spróbować, i tak by się zmieściły, lecz nam nawet na to nie pozwolono. Za argument usłyszeliśmy od jednego z kierowców, że on nie chce później mieć problemów, gdy ewentualnie byśmy zgłosili skargi, że nam się rowery poobdzierały w trakcie transportu”. Była to najgłupsza gadka jaką ostatnimi czasy usłyszałem. W stosunku do paki jelcza była spora różnica... I mieliśmy mały problem... ;/ Czas nas gonił... musieliśmy jak najprędzej znaleźć się w Gdańsku, skąd mieliśmy pociąg pośpieszny do Krakowa. Chcieliśmy jeszcze zwiedzić Gdańsk, a przede wszystkim jego "Starówkę". :( Zdecydowaliśmy, że Patrycja pojedzie autobusem, a my jakoś sobie poradzimy z dotarciem do Gdańska :-) Kolejny autobus do Gdańska mieliśmy za jakieś 30-40 min. Postanowiliśmy jechać mimo wszystko na trzeszczących rowerach. :-) Dotarliśmy do Przebrna, gdzie czekaliśmy na kolejny autobus, który mógłby nas zabrać. Ku naszej wściekłości ułożył się kolejny czarny scenariusz... Mieliśmy już blisko godzinę w plecy, kolejny kierowca nam odmówił pod pretekstem braku miejsca w bagażniku, gdyż ma ścianki działowe blisko siebie i nie ma na tyle miejsca by zapakować nasze rowery :[ Podjechaliśmy dalej, ponieważ następny autobus mieliśmy za kolejne 30 min. Dojechaliśmy do Kątów Rybackich. Tam sytuacja się powtórzyła :/ To był już 3 autobus, który nie mógł nas zabrać z rowerami. Od tego kierowcy usłyszeliśmy, że następnym autobusem będzie duży Jelcz. Czyżby Jelcz stał się naszym kolejnym wybawieniem jak w przypadku Tirów? :-) :P Następny autobus był za kolejne 25 min. Zaczekaliśmy na tym samym przystanku. W razie gdyby nas nie wziął, planowaliśmy dostać się jakoś "autostopem":-) Trzeba sobie jakoś radzić... :-) W końcu dotarł nasz upragniony Jelcz! :D Lecz cóż z tego, że był to Jelcz jeśli za kierownicą siedział d...l (czyt. nieuczynny pan kierowca) :[ Też nie chciał się zgodzić :[ Gdy oznajmiłem mu, iż każdy z poprzednich kierowców mówił nam, że następny autobus jaki będzie jechał to duży jelcz, który nas może zabrać z rowerami - zaczął się zastanawiać...
To była iskierka nadziei :-) W końcu wstał i otworzy nam bagażnik i próbowaliśmy włożyć, odkręciłem przednie koło, ledwo się zmieściły :-) Zamykając bagażnik poczułem, że już jesteśmy w Gdańsku. To była optymistyczna perspektywa :-) Po ok. 1,5 godziny dotarliśmy do Gdańska na dworzec główny. Jakoś odnaleźliśmy Patrycję. Kupiliśmy bilety, sprawdziliśmy godzinę odjazdu, peron itp. po czym udaliśmy się na gdańską starówkę. Nie wiem jak innym podoba się, ale jak dla mnie jest piękna, w szczególności nocą. :-) Cały dzień spędziliśmy na starówce szwendając się po różnych straganach. :-) W międzyczasie zjedliśmy coś... Zostawiliśmy rowery z bagażami na "Rowerowym Parkingu Strzeżonym" utworzonym na czas Jarmarku św. Dominika, który odbywał się w tym czasie. Była scena, występy, zabawy itp. :-) Spędziliśmy tam sporo czasu... Później pojechaliśmy autobusem komunikacji miejskiej na Plac Westerplatte, to był chyba nawet nr 106 :D Pozwiedzaliśmy tamtejsze okolice. Chwilkę posiedzieliśmy na brzegu morza i koło 20:00 wróciliśmy z powrotem na Starówkę, gdzie czekały na nas rowery :-) Pospacerowaliśmy jeszcze do około godz. 22:00. Później poszliśmy po rowery i na stacje PKP, skąd o 22:56 odjeżdżał nasz pociąg. Chcieliśmy się wbić do wagonu dla inwalidów, :-) bo taki miał być ciągnięty, przez ten pociąg, a wszystko przez to, że nigdzie indziej nie moglibyśmy po ludzku jechać te 10 godzin do Krakowa. Inaczej musielibyśmy się zmieniać przy rowerach na korytarzu. Na nasze szczęście udało nam się dostać do tego wagonu, co prawda drzwi się nie chciały otworzyć no ale nas już nic nie zdziwi w polskim transporcie państwowym :] Okazało się że w tym wagonie jest mnóstwo miejsca, ponieważ nie ma siedzeń itp. gratów. Kilka poręczy i pusta podłoga :-) Wtaszczyliśmy tam rowery i rozłożyliśmy karimaty. Słodko spaliśmy przez prawie całą podróż... :-) 10 Dzień (Piątek, 19 VIII 2004) Po przyjeździe do Krakowa, mieliśmy 15 min. później kolejny pośpiech do Dębicy. Sam nim pojechałem, ponieważ Łukasz z Patrycją postanowili jeszcze zostać w Kraku i wrócić następnym pociągiem ok. 11:00. Ja o tej porze leżałem już w wannie u siebie w domu :-D :-D Cóż to była za przyjemność ... :-D Później wpadł do mnie Łukasz, pogadaliśmy i tak zakończyła się nasza, w sumie bardzo udana wyprawa... :-) Dystans dzienny: Dzień 1: 203,28 km Dzień 2: 218,13 km Dzień 3: 205,48 km Dzień 4: 209,38 km Dzień 5: 196,13 km Dzień 6: 42,15 km Dzień 7: 33,05 km Dzień 8: 44,23 km Dzień 9: 25,14 km Ogółem: 1176.97 km ze średnią prędkością 22,71 km/h w czasie 51 godzin 25 minut i 24 sekund :-) Artykuł został nagrodzony w Konkursie Turystycznym Bikeworld.pl