Słowacja - Stara Lubovna

Drukuj

<a href="/multimedia/foto/medium/8_1567_31_08_04.jpg" target=_blank><img src="/multimedia/foto/medium/8_1567_31_08_04.jpg" border=0 align=left vspace=5 hspace=5></a>?Jesteśmy niedaleko, będziemy na Dworcu PKS za 20 minut. Ampi? ? przeczytałem na wyświetlaczu mojej wysłużonej ?komórki?. Szybko przebrałem się w odpowiedniejsze do jazdy ubranie, wcisnąłem niedbale kask na głowę, złapałem mojego ?Syfexa? stojącego w przedpokoju i pognałem schodami na dół. Po chwili mknąłem z prędkością kamikaze w kierunku centrum, by powitać gości. Z zapowiedzianych czterech osób przyjechały trzy: Ampi, Monika i Michał. Objuczeni ciężkimi plecakami czekali już na mój przyjazd. Po krótkim powitaniu ruszyliśmy w kierunku Rynku. Minęliśmy miejskie planty, płytę Rynku i pognaliśmy w kierunku mojego domku. Jeszcze tylko zrzut bagażu w moim ciasnym pokoju i po niewielkim posiłku, przygotowani już do normalnej jazdy, ruszyliśmy w kierunku granicy polsko-słowackiej w Mniszku nad Popradem. Trzeba było dokonać niezbędnych zakupów przed czekającymi nas przed górskim rowerowaniem

?Jesteśmy niedaleko, będziemy na Dworcu PKS za 20 minut. Ampi? ? przeczytałem na wyświetlaczu mojej wysłużonej ?komórki?. Szybko przebrałem się w odpowiedniejsze do jazdy ubranie, wcisnąłem niedbale kask na głowę, złapałem mojego ?Syfexa? stojącego w przedpokoju i pognałem schodami na dół. Po chwili mknąłem z prędkością kamikaze w kierunku centrum, by powitać gości. Z zapowiedzianych czterech osób przyjechały trzy: Ampi, Monika i Michał. Objuczeni ciężkimi plecakami czekali już na mój przyjazd. Po krótkim powitaniu ruszyliśmy w kierunku Rynku. Minęliśmy miejskie planty, płytę Rynku i pognaliśmy w kierunku mojego domku. Jeszcze tylko zrzut bagażu w moim ciasnym pokoju i po niewielkim posiłku, przygotowani już do normalnej jazdy, ruszyliśmy w kierunku granicy polsko-słowackiej w Mniszku nad Popradem. Trzeba było dokonać niezbędnych zakupów przed czekającymi nas przed górskim rowerowaniem.

Od granicy dzieli nas 30km. Szosa biegnie wzdłuż Popradu, lekko w górę ale wzniesienie jest prawie nieodczuwalne. Odczuwalny jest za to wiatr wiejący dokładnie z kierunku, w którym się udajemy. Wycieczka zaczyna się wspaniale... jeszcze nie wyjechaliśmy z miasta a już polała się pierwsza krew... Próba załapania się na ?darmowy przelot? za ciężarówką kończy się dla mnie pechowo. Łańcuch spada z blatu i moja prawa noga ląduje pod dolną rurą ramy. Efekt? Wbita w łydkę korba, przypieczone o oponę kolano i skrzywione przednie kółko :) Monia aż zamarła ze strachu widząc co się dzieje. Na szczęście obyło się bez szorowania asfaltu. Nie mając wyboru jedziemy do mieszkającego nieopodal kolegi, gdzie opatruję nogę i centruję uszkodzone koło. Odwiedzamy jeszcze serwis w Starym Sączu i ruszamy dalej. Limit uszkodzeń sprzętu i ciała wyczerpany, więc pozostali uczestnicy wycieczki mogą pedałować spokojnie :)

Kilka minut później mijamy Barcice i wyjeżdżamy na prostą przed Rytrem. Piękna pogoda pozwala nacieszyć się widokiem okalających dolinę Popradu wzgórz. Przed nami ukazuje się Zamkowa Góra, którą postanawiamy odwiedzić nazajutrz. Za nami już 15km. Zaraz za Rytrem musimy się troszkę powspinać. Podjazd zaczyna się za ryterskim wiaduktem, jest krótki i niezbyt męczący. Jadąc na uszosowionym ?Syfexie? nawet go nie poczułem. Ampi, Monia i Michał również zdają się nie zwracać uwagi na pochyłości i dzielnie jadą naprzód. Kilkaset metrów dalej zaczyna się krótki, lecz nierówny zjazd. Jesteśmy w Młodowie. Tutaj, odbijając w lewo mostem na drugą stronę Popradu, można zaopatrzyć się w wodę z pobliskiego źródła. Jest ono ogólnodostępne a nabrana tam woda wspaniale smakuje i gasi pragnienie. Jeszcze jedna mała górka i jesteśmy na Rynku w Piwnicznej Zdroju. Dzisiaj panuje tu znaczne ożywienie, dużo turystów wybierających się w pasmo Radziejowej. Większość zapewne obierze za swój cel bacówkę pod Niemcową lub wspaniały punkt widokowy jakim jest Wielki Rogacz. Przy tak pięknej pogodzie jest tam na co popatrzeć. My jednak mijamy Rynek i brukowanym odcinkiem drogi kierujemy się do przejścia granicznego. Przed mostem na Popradzie skręcamy w prawo. Po około 100m po prawej stronie można zauważyć chodnik odbijający nieznacznie w prawo. Warto tam zjechać z nierównej, brukowanej szosy i zatankować bidony w znajdującym się nieopodal źródełku. Po krótkiej przerwie przy ?wodopoju? ruszamy dalej. Z pieszego traktu zjeżdżamy przed niewielkim mostem, dokładnie w miejscu, gdzie zaczyna się znowu asfalt. Mijamy po prawej drogę prowadzącą na Kosarzyska, Suchą Dolinę i przełęcz Obidza. Nieco dalej po lewej jest dworzec PKP w Piwnicznej, od tego miejsca zaczyna się już znaczniejszy podjazd w kierunku granicy. Droga jest tu węższa, nosi ślady szkód powodziowych sprzed kilku lat. Wszechobecne barierki ogradzające osuwiska skutecznie uniemożliwiają ruch autobusów i ciężarówek, stąd przejście graniczne w Mniszku jest otwarte jedynie dla pieszych, użytkowników dwóch kółek oraz ?blachosmrodów? osobowych. Odprawa to formalność, przejeżdżamy na dowody osobiste. Paszport już nie jest potrzebny. Miły pan w okienku widząc moje dokumenty zapytał jedynie: ?A pan to nie za często na tą Słowację jeździ?? Chwila śmiechu i jedziemy dalej. Teraz czeka nas wspinaczka licząca 15km. Szosa początkowo pnie się łagodnie do góry w kierunku miejscowości Hniezdne, nachylenie nie przekracza 4-5%. Dalej pokonujemy kilka mniej lub bardziej męczących podjazdów i zjazdów po to by wreszcie stanąć u stóp liczącego 9% i 3km podjazdu na przełęcz Vabec (Wabik). Teraz zaczyna się zabawa z wysokością, jednak wszyscy dzielnie pedałują na szczyt. Z góry roztacza się wspaniała panorama na dolinę, w której jest położona Stara Lubovna. Nieco w prawo widać Wysokie Tatry, pokryte warstwą złowrogich chmur. Patrząc na nie, przypomina mi się lanie, jakie dostaliśmy dzień wcześniej podczas pieszej wycieczki z PTTK pod Rohaczami w Tatrach Zachodnich... przemoczeni i zmarznięci musieliśmy zadowolić się jedynie przejściem przez Stawy Rohackie przy dosłownie zerowej widoczności, silnym wietrze i ulewnym deszczu. O atakowaniu szczytu nie było mowy.

W czasie odpoczynku na szczycie postanawiamy podręczyć okoliczne skały. Podejście jest łatwe, także Ampi szybko pakuje się na bike?u na szczyt najwyższej skałki. Po chwili na górze roi się od bikerów :) Zabawa zabawą, lecz czas ruszać dalej. Musimy przecież jeszcze zrobić zakupy u znajomego bikera w sklepie w Starej Lubovni. Wyjeżdżamy ze szlaku na asfalt i ruszamy w czterokilometrowy rejs na dół. Trzy kilometry niżej wstrzymujemy oddechy, ponieważ nasi południowi sąsiedzi w przypływie dobrego humoru postanowili usytuować tu wysypisko odpadów komunalnych :) Cóż... zachęcający widok i zapach ? szczególnie dla turystów. Dojechawszy do końca zjazdu skręcamy w lewo do centrum. Rynek w Starej Lubovni jest niewielki. Piętrowe kamienice, trochę zieleni i kościółek w centralnym punkcie to cały jego obraz. My objeżdżamy plac wokoło i wreszcie wpadamy do sklepu znajomego Słowaka. Monika przyjechała po kask, wybór niewielki, większość już wyprzedano, jednakże upatrzony model leży na półce. Szybka przymiarka i okazuje się, że leży idealnie. Solidny Longus 2004 sprawdził się na mojej głowie, więc i Monię będzie dobrze chronił... Cena śmieszna ? 99zł (w Polsce 189zł). Ja rozglądam się za plecakiem. Po chwili wpada mi w ręce genialnie wyglądający Kellys. Nie zastanawiając się długo decyduję się na zakup. Plecak leży idealnie, jest mały, lecz mieści wszystkie potrzebne przedmioty. W moim przypadku są to: kolarka z długim rękawem, aparat, teleobiektyw, pompka, dokumenty, bukłak i mały zestawik ?pierwszej pomocy? w razie awarii rowerku. Ampi z Michałem jedynie się rozglądają i kupować nie zamierzają. Monia jeszcze wybiera torebkę pod siodło i bidon. Opłaca się kupować niektóre rzeczy u naszych południowych sąsiadów. Kaski, ubrania, plecaki a nawet rowery są często śmiesznie tanie. Czasem różnica w cenie dochodzi nawet do 50%. Biegniemy wymienić pieniądze i ruszamy na obiad wyposażeni w nowy sprzęt.

Naszą ofiarą pada pobliska pizzeria, gdzie za 40zł opychamy się do nieprzytomności czterema dużymi pizzami. Lokali w niewielkiej Lubovni jest dostatek i można tu dobrze zjeść podczas wycieczki. Po obiedzie ruszamy w drogę powrotną. Musimy znowu zmierzyć się z podjazdem na Vabec, który z tej strony ma niewiele ponad 4km długości. Uprzejmość kolarzy szosowych nie ma granic i nawet wymalowali dokładne znaczniki odległości do szczytu, tak aby każdy zmordowany podjazdem biker wiedział, ile musi jeszcze przejechać zanim spotka go niezła frajda ? gdy już wydrapaliśmy się na szczyt, zmęczenie ustąpiło natychmiast przepędzone wizją dwunastokilometrowego zjazdu! Żyć nie umierać. Szybko i bez problemu dotoczyliśmy się na granicę, gdzie pogranicznicy nawet nie byli łaskawi spojrzeć na nasze dokumenty i przepuszczali ?jak leci?. Dojechawszy do Piwnicznej znów przeprawiamy się przez ?kocie łebki? i wytrzepani do granic przyzwoitości, zamiast skierować się brukowaną ulicą w stronę Rynku, przejeżdżamy prosto w asfaltową uliczkę prowadzącą do stacji kolejowej Piwniczna Zdrój. Tam przejeżdżamy przez most na Popradzie i zatrzymujemy się w Pijalni. Nie dość, że Piwniczanka jest chyba jedną z najlepszych wód mineralnych na naszym rynku, to jeszcze można ją tutaj pić do woli i za totalną darmochę :) Napełniamy bukłaki, bidony i żołądki a następnie ruszamy w drogę prawą stroną Popradu. Prowadzi tędy szlak rowerowy z Wierchomli do Nowego Sącza. Zjeżdżając z mostu łatwo jest dojrzeć drogowskaz informujący, że mamy do pokonania jeszcze 23km. Droga jest asfaltowa, lecz zamiast wszechobecnych ?blachosmrodów? spotykamy samych rowerzystów kręcących w naszą lub przeciwną stronę. Toczymy się tak do Młodowa, gdzie znów przeprawiamy się przez Poprad aby powrócić na szosę, którą jechaliśmy rano. Na zboczu po prawej stronie żegna nas duży napis ?Słoneczny Stok? ? nazwa ośrodka wczasowego w Młodowie i drogowskaz dla turystów poszukujących źródlanej wody w upalne dni. Jutro też gdzieś pojeździmy :) Tym razem po górach!

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj