Jest to już moja druga wycieczka na Szczeliniec, kto wie może znowu mnie tam koła poniosą, bo miejsce jest pozytywnie zakręcone. Poprzednia wyprawa miała miejsce 2 lata temu podczas festiwalu w Szklarskiej Porębie. Kilka dni przed maratonem, ot tak sobie po prostu wyskoczyliśmy pojeździć po Kotlinie Kłodzkiej oraz przy okazji zwiedzić Skalne Miasto w Czechach. Tak mi się tam spodobało, że postanowiłam skoczyć na Szczeliniec po raz drugi i zdać relacje:-)
Różnorodna forma tych skał, sprawia że włażenie na nie sprawia obłędną frajdę. Ku rozpaczy kumpli rzuciłam bike’a i wspinałam się bez asekuracji na każdą skałę. Kilku z nich próbowało szczęścia w "skałkowaniu", lecz niestety babkom wychodzi to zdecydowanie lepiej i po kilku groźnych utknięciach w szczelinach stracili zapał. Tylko Emil (ten co połamał fulla Univegi) już na początku zaznaczył, że jako "urodzony biker brzydzi się łażeniem po skałach:-)". Trasę zaczynamy z Kudowy Zdroju najlepiej rano i w słoneczny dzień.
Trzeba bardzo uważać, bo cała droga na Szczeliniec to kilkunastometrowy podjazd. Próbując nadążać za kolegami z wzorową kadencją:) prawie zielona ze zmęczenia brnęłam pod górę. W przeklinaniu tych co nie chcieli urządzić postoju pomagał mi Grzesiek od Meli. (Mela to jego rower. Mela, bo zielony, duży i ciężki:) Dokładniej to full firmy na C. na którym młody zalicza największe hopy w Dh:) Jedziemy ciągle pod górę i ciągle końca nie widać, serpentyny wiją się w nieskończoność, samochody ledwo jadą - lepiej sobie odpocząć, bo to dopiero początek. Prawdziwy wysiłek to droga na szczyt!
Aby odpocząć można zatrzymać się na kilku leśnych parkingach np. przy "Skalnych Basztach" (z góry widok na Kotlinę Kłodzką nie z tej ziemi!) albo przy "Błędnych Skałach" (to taki labirynt skalny super się po nim chodzi, wpuszczają z bikiem, mimo to lepiej zostawić go przed wejściem, strażnicy pomagają i popilnują!), Trzeba uważać - te śmieszne formy skalne widoczne są już z szosy, są jak w zasięgu ręki ale łażenie po nich może nam zająć dość sporo czasu i już nie zdążymy do celu. Skałki wystają w lesie dosłownie wszędzie, są obrośnięte mocno mchem rosną na nich kwiatki i jagódki. Z nagiej skały wprost wyrastał sobie żółty kwiatek, był tak uroczy że zrobiłam mu zdjęcie. Las cały najeżony jest takimi formacjami różnego koloru, dla mieszkańca z nad morza jest to naprawdę niesamowity widok! Polecam! - Możecie sobie zwiedzić skalne baszty w drodze powrotnej jeśli uda wam się w porę wyhamować, bo jak wszystkim wiadomo ogromny podjazd równa się czadowy zjazd!
Mordęga kończy się w Karłowie. Widać szczyt. Szczeliniec Wielki. Wygląda jak platforma skalna, pozioma linia płaskich skał z nad iglastych szczytów drzew. W pochmurny dzień wygląda ponuro i groźnie. Miasteczko turystyczne Karłów - jest przyjazny dla rowerzystów, ludkowie uśmiechają się na widok bikerów, jest tu sklep - można kupić wodę i jedzenie. Co krok ktoś częstuje kromką chleba ze smalcem i ogórkiem. Najlepiej przybyć tu w tygodniu - góry powinno się zwiedzać jak w najmniejszym gronie, prawie wręcz samotnie wtedy naprawdę robią na nas wrażenie. Pierwszy raz właśnie byłam tam, gdy nie było nikogo, teraz jest niedziela parkingi zapchane autokarami. Co chwila niespodzianki, asfaltowa droga kończy się dla rowerów, wielkie kamole i korzenie - chociaż Grzechu trialując pokonał cały odcinek na "Meli". Oczom ukazuje się nam budka kasownicza (2 złocisze, albo 5) - nic nowego płacisz te 2 zeta chyba, że wtopisz się z wycieczką, jak masz rower to masz pecha, bo kupujesz bilet przypinasz panu do budki, zagadasz i idziesz spokojnie zwiedzać.
Przy wejściu/wyjściu jest płotek i stoisko z turystyką, przypinasz bike’i do płotka a pan przypilnuje - wszyscy zostawiają im i nic jeszcze nie zginęło. Teraz ruszamy z wycieczką i przewodnikiem, mam więc okazję dowiedzieć się czegoś co dwa lata temu nie przyszło mi do głowy. Wspinamy się po schodach, ludki z wycieczki popisują się i przyśpieszają tempo, a ja jak co prawie każdy weekend po zawodach nóg nie czuje:), a schody pną się w górę i w górę. Co jakiś czas postawili po lewej stronie ławeczkę dla zawałowców:) Po prawej widzimy skałki, ostańce piaskowe porośnięte obowiązkowo mchem, powalone, pokręcone drzewa. Krajobraz jak po huraganie. Na samej górze przewodnik opowiada niesamowitą historię Szczelińca. "Dawno, dawno temu był tu zamek, w którym mieszkała księżniczka - Duch Gór Liczyrzepa zakochał się w niej, ale ja się domyślacie dostał kosza.
Pech chciał, że właśnie przejeżdżała karawana z zwierzętami i murzynkiem. Królewna zakochała się w Afrykańczyku, a duch gór przemienił wszystkich w ogromne kamienie, a murzynka potargał na strzępy. Wszystkie części jego czarnego ciała możecie odnaleźć po całej formacji, zgadnijcie której części każdy wypatrywał :) Oczywiście wlazłam na skałę o nazwie "tron liczyrzepy", skałę co przypominała księżniczkę Emilię, zrobiłam zdjęcie "małpie" i "latającemu według mnie żółwiowi". Każdy jak tylko dobrze się przypatrzy na pewno coś zobaczy! Nazwy są napisane na tabliczkach pod skałą. Najlepsze są dwie gadające do siebie twarze. Narażając życie by zrobić czytelnikom super zdjęcia ładuje się za barierkę a tu nagle słyszę "HALLLO, czy pani się wspina? W takim razie proszę na Północną ścianę - o ile ma pani zezwolenie..." Obyło się bez kłopotów, pogadałyśmy o maratonach i takie tam... no cóż uroki weekendu, polecam poniedziałki gdy staże odpoczywają po sobotnio/niedzielnym pilnowaniu samobójców. Zapomniałabym… nazwa zdaję się pochodzi od szczeliny w skale o wymiarach ok. 17-metrowej głębokości i 100-metrowej długości zwaną Piekiełkiem. Wchodząc do niej kroczymy już po lodzie i śniegu, mimo że mamy lato! Na ścianach w górze wprost z nikąd wyrastają choinki.
Wpadłam na pomysł, czy ktoś je na święta ubiera i dekoruje lampkami? Byłby to niesamowity widok! Można chodzić i chodzić ale rowery czekają... jest już prawie zmrok a szybka droga w dół asfaltem nawet i mnie zniechęciła do zjazdu, bo zrobiło się naprawdę lodowato zimno. Jeśli wam zostanie czas polecam przejażdżką czarnym szlakiem i zwiedzanie innych atrakcji Gór Stołowych.
Szczeliniec Wielki - Góry Stołowe.
Jest to już moja druga wycieczka na Szczeliniec, kto wie może znowu mnie tam koła poniosą, bo miejsce jest pozytywnie zakręcone. Poprzednia wyprawa miała miejsce 2 lata temu podczas festiwalu w Szklarskiej Porębie. Kilka dni przed maratonem, ot tak sobie po prostu wyskoczyliśmy pojeździć po Kotlinie Kłodzkiej oraz przy okazji zwiedzić Skalne Miasto w Czechach. Tak mi się tam spodobało, że postanowiłam skoczyć na Szczeliniec po raz drugi i zdać relacje:-) Różnorodna forma tych skał, sprawia że włażenie na nie sprawia obłędną frajdę. Ku rozpaczy kumpli rzuciłam bikea i wspinałam się bez asekuracji na każdą skałę. Kilku z nich próbowało szczęścia w "skałkowaniu", lecz niestety babkom wychodzi to zdecydowanie lepiej i po kilku groźnych utknięciach w szczelinach stracili zapał. Tylko Emil (ten co połamał fulla Univegi) już na początku zaznaczył, że jako "urodzony biker brzydzi się łażeniem po skałach