Magda pod kołem podbiegunowym (na rowerze)

Drukuj

<a href="/multimedia/foto/medium/8_1348_01_07_04.jpg" target=_blank><img src="/multimedia/foto/medium/8_1348_01_07_04.jpg" border=0 align=left vspace=5 hspace=5></a>Spotykamy się w kawiarni z jedną z dwojga polskich uczestników pierwszej części wyprawy Nordkapp-Olimpia. Magda Gacia, genetyk, a "w cywilu" szczupła, drobna brunetka z iskierkami humoru w oczach, zgodziła się odpowiedzieć na nasze pytania.<br><br><b>bikeWorld</b>: Magdo, wzięłaś udział w ekstremalnej wyprawie rowerowej, szczególnie trudnej w przypadku dziewczyny. Zanim zaczniemy rozmowę ta ten temat chcę Cię zapytać jak zaczęła się Twoja przygoda z rowerem, z wyprawami?<br><br><b>Magda Gacia</b>: Na rowerze lubiłam jeździć od zawsze i lubię w ogóle uprawiać różne sporty

Spotykamy się w kawiarni z jedną z dwojga polskich uczestników pierwszej części wyprawy Nordkapp-Olimpia. Magda Gacia, genetyk, a "w cywilu" szczupła, drobna brunetka z iskierkami humoru w oczach, zgodziła się odpowiedzieć na nasze pytania.

bikeWorld: Magdo, wzięłaś udział w ekstremalnej wyprawie rowerowej, szczególnie trudnej w przypadku dziewczyny. Zanim zaczniemy rozmowę ta ten temat chcę Cię zapytać jak zaczęła się Twoja przygoda z rowerem, z wyprawami?

Magda Gacia: Na rowerze lubiłam jeździć od zawsze i lubię w ogóle uprawiać różne sporty.

bW: A dlaczego tak lubisz rower ?

MG: Głównie dlatego, że roweru można użyć w każdej chwili i każdych warunkach, o każdej porze roku, latem i zimą a także jeździć po różnych rodzajach dróg, zarówno po asfalcie jak i szutrówkach. Jazda na rowerze jest rodzajem sportu, ale można go połączyć ze zwiedzaniem.

bW: Opowiedz nam o Twoich wcześniejszych wyprawach.

MG: Poza rowerem lubię góry. Chociaż jazda na rowerze w górach jest dla mnie zbyt wyczerpująca to lubię łazić po górach. Jest to najfajniejszy sposób spędzania wolnego czasu i praktycznie wszystkie pieniądze, jakie zarobiłam do tej pory w życiu, jeszcze jako licealistka albo studentka, przeznaczyłam na podróże.
W Stanach byłam trzy lata temu i spędziłam tam kilka miesięcy głównie w Arizonie. Była to najpiękniejsza część Stanów. Zwiedzałam również inne części Stanów, ale stwierdziłam, że najfajniej było w Arizonie.
Arizonę i jej pustynie można było pozwiedzać z lotu ptaka. Są tam loty helikopterem - oczywiście w każdej wolnej chwili próbowałam się tam wkręcić, żeby móc w miarę możliwości polatać za darmo albo za jakieś symboliczne pieniądze. Chodziłam na pobliskie lotnisko i prosiłam, że jeśli mogłabym polecieć za 5 USD a nie za 350, to żeby dali mi znać. Czasami się to udawało i kilka razy miałam możliwość popatrzenia na pustynie Arizony z góry. Generalnie cała Arizona jest jedną wielką pustynią z jakimiś kamyczkami i skałami wystającymi z pustyni a porośnięta jest małymi krzewinkami. Bardzo spodobały mi się helikoptery i chciałabym kiedyś zrobić licencję na samoloty. Byłam w rożnych fajnych miejscach. Na przykład dużo chodziłam po kanionach m.in. byłam w Stanach w Grand Kanionie. Spędzałam tam praktycznie każdą wolną chwilę. W efekcie czego Grand Kanion znam chyba lepiej niż polskie Tatry. Przeszłam go wzdłuż i poprzek. Na miejscu każdy doradzał, że jeśli ktoś nocuje w kanionie, powinno się mieć namiot i być dobrze przygotowanym, bo żyją tam różne groźne zwierzęta np. skorpiony i jadowite pająki, ale ja doszłam do wniosku, że nie chce mi się dźwigać namiotu i zawsze gdy wędrowaliśmy ze znajomymi spaliśmy na gołej ziemi. Właściwie jedynymi ludźmi, którzy nas rozumieli, byli Indianie, którzy tam mieszkają. Oni się nie bali tych zwierząt i stwierdzali, że nie są one groźne o się ich nie zaatakuje.

bW: A jak było w zeszłym roku, co spowodowało, że wybrałaś się na wyjazd na Litwę ? To taki całkiem maleńki wyjazd w porównaniu z całą wyprawą do Stanów...

MG: Generalnie rower, rower i jeszcze raz rower. W Arizonie też próbowałam jeździć, ale z uwagi na upał jest to trochę ciężki teren do jeżdżenia. Wcześniej próbowałam swoich sił będąc na wakacjach na Cyprze jeździć na rowerze ale w lipcu jest tam bardzo gorąco i nie wchodziło to w ogóle w grę. Niemniej myślę, że październik lub listopad to jest świetny moment, żeby pojechać na Cypr na rower.
Drugi powód to taki, że nigdy nie byłam na Litwie i dużo słyszałam o tym kraju a także chciałam zwiedzić Wilno. To była wielka możliwość zwiedzenia Wilna. Pojechaliśmy z grupą przyjaciół. Chcieliśmy jechać sami grupką 10 osób, jednak z uwagi na różne terminy urlopów itd. podzieliliśmy się na mniejsze grupki a my pojechaliśmy na Baltic Cycle 2003. Po skończeniu Baltic Cycle, ja musiałam wracać, ale reszta moich przyjaciół została w Wilnie. Zwiedzili Wilno a następnie pojechali dalej zwiedzać zabytki przyrody litewskiej. Chcieli dotrzeć do Kłajpedy ale im się to niestety nie udało z uwagi na brak czasu. Takie wyjazdy jak Baltic Cycle są dobrą okazją do zrealizowania własnej trasy przejeżdżając duży fragment trasy w zorganizowany sposób i nie martwiąc się o przelot czy przejazd. Baltic Cycle daje dużą dowolność i można się dołączać w dowolnym momencie i tym samym wybierać zabytki kultury czy też zabytki przyrody, które się uzna za ciekawe i których się nigdy nie widziało. Oczywiście można tę trasę modyfikować. Można przyjechać w okolice miejsca, z którego chce się rozpocząć Baltic Cycle lub w jakimś miejscu zostać dłużej i dogonić nas kilka dni później. Myślę, że istotą tego typu wyprawy jest możliwość zwiedzania miejsc, które się uzna za najbardziej ciekawe.

bW: A teraz dochodzimy do pytania, które zapewne wyda się najbardziej ciekawe dla osób czytających ten wywiad. Skąd wziął się ten pomysł wzięcia udziału w tej ekstremalnej, jakby się wszystkim wydawało, wyprawie? W końcu to Norwegia, prawie zima, dzień polarny i drobna, szczupła dziewczyna na rowerze.

MG: No oczywiście zwykła ciekawość świata i była to jedna z bardzo niewielu okazji kiedy można pojechać z rowerem tak daleko na północ. To, że zdecydowałam się pojechać, chociaż nie jestem jakimś wytrenowanym, silnym sportowcem i nie spędzam wielu godzin na siłowni to dlatego, że towarzyszył na samochód serwisowy, który wiózł nam bagaże i wiedziałam, że na wypadek jakiś problemów i jakiegoś kryzysu można wsiąść do tego samochodu z rowerem i nie być ciężarem dla pozostałej części grupy. Nie trzeba się martwić co zrobić ze sobą w takim odludnym miejscu. No i oczywiście chęć przeżycia niezapomnianej przygody, bo faktycznie rowerkowanie w takich warunkach ma szansę się już nie powtórzyć, więc cieszę się, że udało mi się wziąć w tym udział i wrócić cała i nie odmrożona.

bW: A jak przygotowywałaś się do wyjazdu, od strony sprzętu, pieniędzy, wyposażenia? No i na pewno musiałaś wziąć urlop. Nie było z tym problemu?

MG: Z urlopem nie, a całe przygotowywania właściwie były żadne. Właściwie tydzień wcześniej wróciłam z zagranicznego stypendium i po prostu miałam czas na to tylko żeby zrobić spożywcze zakupy i pojechać.

bW: A co polecałabyś osobom, które chcą wybrać się w takie miejsce? Co trzeba wziąć z ubrania? Jak przygotować się kondycyjnie? Czy konieczne są specjalne śpiwory na niższe temperatury?

MG: Myślę, że trzeba mieć chęci i trochę rozsądku. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jest się w stanie wytrzymać w niskich temperaturach. Co do śpiwora, to mam taki, który można używać zarówno latem jak i zimą. Ma on temperaturę optimum około 0 C. A ja generalnie jestem zimnolubna i nie marznę, jest to moja wielka zaleta. Poza tym myślę, że z ubrań, które warto mieć, to coś nieprzemakalnego i nieprzewiewnego, a tak poza tym nie miałam żadnego sprzętu rowerowego ani specjalnych ubrań rowerowych. Większość uczestników nie miała żadnego specjalnego sprzętu poza Włochami i Niemcami. Poza tym nie miałam nawet sakw tylko zwykły plecak, ponieważ oddawałam go do transportu na samochód. Sakw w ogólne nie posiadam, ponieważ dochodzę do wniosku, że na krótkie wyprawy wystarcza 30 litrowy plecak. Na dłuższe myślę, że nie ma sensu tego dźwigać, ponieważ nie mam siły ani ochoty się z tym szarpać. Uważam, że rower jest po to żeby na nim jeździć, żeby przy jego pomocy coś zwiedzać a nie udowadniać samej sobie, że jestem w stanie wieść dobytek swego życia na bagażniku albo na plecach. Nie jest konieczne, aby wozić ze sobą cały sprzęt i jeżeli tylko jest możliwość oddania ciężkich rzeczy, jak na przykład namiot, można to oddać a także np. jedzenie, którego miałam przygotowany zapas z Polski, ponieważ na północy Norwegii ciężko jest kupić cokolwiek.

bW: Ile to było kilo?

MG: Tak dużo, że nie byłam w stanie tego podnieść :).
Musiałam prosić tatę, żeby mi zapakował to do samochodu. Wielka, wielka torba podróżna. Była dużo większa niż mój plecak z ubraniami. Niemniej jednak wystarczyło to na 2 tygodnie wyprawy. Właściwie na miejscu nie dokupowałam nic. Drobne zakupy wynikały z chęci spróbowania miejscowych specjałów. Drugi powód dla którego miałam tak dużo jedzenia to ceny. Ponieważ jestem studentką nie stać mnie na jedzenie w restauracjach zwłaszcza w Norwegii, które są bardzo drogie. A zakupy zrobione w Polsce były dużo tańsze w stosunku do produktów, które musiałabym kupić w Norwegii.

bW: A co z rowerem, czy przygotowywałaś go jakoś specjalnie, jakiś przegląd wymiana czegoś?

MG: Generalnie nie upgrade`owałam swojego roweru w żaden sposób i uznałam, że nie są to aż tak ekstremalne warunki, żeby trzeba było coś zmieniać w rowerze. Zresztą koła w moim rowerze są typowe dla roweru górskiego. Bieżnik mają taki jak trzeba na śnieg. Doszłam do wniosku, że to wystarczy. I nie pomyliłam się.
Mój rower ma lat pięć, zrobił parę tysięcy kilometrów, ma na imię Trek i nie zmieniałam w nim totalnie nic. Nie dokonałam nawet zmiany łańcucha i wiem, że już teraz nie da się wymienić samego łańcucha. Trzeba będzie wymienić także cały wielotryb, a póki co jeździ, natomiast oczywiście przeszedł drobny przegląd. Trzeba było sprawdzić hamulce, czy dobrze działają, podokręcać śrubki. Jednak nie inwestowałam w rower jakoś specjalnie. Tylko drobny przegląd.

bW: Nawet nie wymieniałaś klocków?

MG: Nie, ja rzadko kiedy hamuję. ;-)

bW: Co było ciekawego w tym wyjeździe? O czym chciałabyś opowiedzieć?

MG: Wspaniałe było to, że byli ludzie z rożnych krajów świata. Część tych osób już wcześniej znałam. Byli to bardzo różni ludzie, zarówno młodzi tacy jak ja, najmłodsza osoba była studentką, miała 20 lat. Najstarsi ludzie to byli emeryci. A zatem dość zróżnicowane towarzystwo, zarówno ze względu na profesję, narodowość i wiek. Oczywiście część ludzi z dużym doświadczeniem rowerowym. Na przykład Sygitas, który uczestniczył w GMPR (Great Milenium Peace Ride- wielki rajd, który trwał 3 lata a zakończył się w Sylwestra roku 1999 w Japonii, a zorganizowany był po to, żeby uczcić rok milenijny. Wzięła w tym udział grupa ludzi, która objechała świat na rowerze. Zajęło im to tak jak mówiłam 3 lata. Wśród nich było 2 Polaków). Więc cześć z tych osób, uczestników rajdu milenijnego wzięła udział w wyprawie na NORDKAPP i oczywiście cześć z nich jak Sygitas, Carlotta przejadą całą trasę. Ci, którzy przyłączą się do rowerzystów Baltic Cycle 2004, będą mieli możliwość ich poznać.
Fajne było to, że można było spędzić trochę czasu poza kołem podbiegunowym. Ja pierwszy raz przekroczyłam koło podbiegunowe, a poza tym sprawdzić jak to jest, kiedy słońce nie zachodzi. Prze cały dzień było widno, można było jechać w nocy, praktycznie można było jechać cały czas, bo większość czasu było widno..

bW: A więc na taki wyjazd nie zabiera się lampek? ;-)

MG: Nie. Praktycznie większość osób nie miała lampek, ale problemem były tunele w Norwegii. Część wysp w Norwegii połączonych jest podwodnymi tunelami. Tam posiadanie lampek jest niezbędne i część osób miała z tym problem. Na szczęście tunele te nie są zbyt uczęszczane, szczególnie na dalekiej północy. Poza tym kultura kierowców jest bardzo, bardzo wysoka i nieporównywalna z kulturą jazdy ogółu kierowców w Polsce. Tam bardzo szanują rowerzystów. Jeżeli widzą rowerzystę bardzo zwalniają, w tunelach duże samochody zwłaszcza TIR-y wręcz stają, żeby rowerzysta mógł spokojnie przejechać.
Te tunele, przez które my przejeżdżaliśmy były lekko oświetlone i był lekki półmrok, niemniej jednak z dużej odległości było dobrze widać rowerzystę. Przede wszystkim samochód, który wjeżdżał do tunelu robił tyle huku, że nie sposób go było nie zauważyć. Właściwie cały tunel trząsł się w posadach i miało się wrażenie, że te wielkie skały runął na głowę. Wtedy można było zjechać na bok, na sam brzeg na taki rodzaj chodnika. Można było na niego wjechać i czuć się bezpieczniej.

bW: Czy w Finlandii i Norwegii jeździ dużo rowerzystów? Raczej uważa się powszechnie, że są taki klimat i duże szerokości geograficzne niezbyt sprzyjają takiemu środkowi lokomocji.

MG: Na samym Norkappie widzieliśmy dość dużo rowerzystów.

bW: Czy byli to przyjezdni czy też ludzie mieszkający tam na miejscu?

MG: Wydaję mi się, że byli to turyści. Głównie ludzie młodzi, studenci, bądź ludzie zaraz po studiach. Nie byli to ludzie, którzy przyjechali z nami na naszą rowerową wyprawę i jeździli z ogromnymi sakwami w grupach kilkuosobowych. Rozmawialiśmy z nimi i mówili, że im się bardzo podoba, że jeżdżą po kilka dni. Myślę, że nie tylko dla nas była to duża wyprawa i dużo jest takich ludzi, którzy jeżdżą na własną rękę. Aczkolwiek podziwiam ich, że taszczą tak duże bagaże ze sobą.

bW: W polskiej sieci, w grupach dyskusyjnych można zobaczyć, że dużo ludzi wybiera się w wakacje na Nordkapp. Co tym osobom mogłabyś radzić? Jadą w drugą stronę niż jechałaś Ty.

MG: Myślę, że latem będzie im znacznie, znacznie cieplej i, że spotkają znacznie więcej turystów. Latem przyjeżdża na północ znacznie więcej osób na wakacje ze względu na klimat i temperatury. Co im można radzić? Oczywiście wziąć dużo filmów do aparatów. Myślę, że ta szerokość geograficzna nie różni się znacznie od Polski. Jest oczywiście bardziej pusto i znacznie mniej ludzi. My jechaliśmy czasami bardzo dużo kilometrów, żeby dotrzeć do jakiegoś sklepu, czy kawiarni. Często patrzyliśmy na mapę i wydawało się, że miejscowość oznaczona wielkimi literami posiada stację benzynową. Okazywało się, że jest to jakaś wioska rybacka w której stoją trzy chatki. Myślę, że osoby, które tam pojadą z Polski mogą być zaskoczone taką pustką. Tym, że przez wiele kilometrów nie ma nic poza krzewinkami nawet wysokich drzew i jedyne żywe istoty jakie są to renifery.

bW: No właśnie a co jest szczególnie ciekawego do zobaczenia na takim wyjeździe? Nie możemy liczyć, że co kilka kilometrów będzie średniowieczny zamek albo jezioro? Co jest pięknego w tamtych stronach, dlaczego warto jest tam pojechać?

MG: Myślę, że niesamowite jest to, że jest to najbardziej wysunięty na północ punkt Europy, że jest dzień polarny, że jest się za kołem podbiegunowym. A także fakt, że ludzie, którzy żyją tam są na tych terenach od dawien dawna. Można zobaczyć, jak żyli ci ludzie, są tam skanseny, w których są wyeksponowane narzędzia i ich domy. Zresztą ludzie ci mają dużo wspólnego z plemionami żyjących dzisiaj w Japonii Ainów. Można obejrzeć przedmioty, których oni kiedyś używali. A także jak żyją dzisiaj, Nadal używają psów pociągowych. Co ciekawe często te psy przywiązane są w tradycyjny sposób, przy pomocy lin z jakichś roślin, rzemieni a uwiązane są do jakiegoś supernowoczesnego skutera śnieżnego. Na takim skuterze stoi sprzęt gospodarstwa domowego najwyższej jakości, co jest takim dużym kontrastem. Pokazuje to, że ludzie ci używają środków transportu, znanych od dawien dawna a jednocześnie korzystają z osiągnięć nowoczesnej techniki.

bW: A jak wygląda sprawa bezpieczeństwa, opieki medycznej czy łączności GSM w tamtych stronach?

MG: Telefonia komórkowa działa, nawet operatorzy polscy poprzez roaming. Myślę, że w przypadku jakichś problemów można by zadzwonić spokojnie na policję i uzyskać pomoc. Drogi asfaltowe po których jeździliśmy tam na północy są w rewelacyjnym stanie.

bW: Czy są odśnieżone?

MG: Tak, ale droga, którą my dojechaliśmy na Nordkapp została po dwóch dniach totalnie zasypana i okazało się, że jest za mały ruch turystyczny i nie opłaca się jej odśnieżać. Natomiast drogi są w idealnym stanie. Co ciekawe, tymi drogami, którymi jeździliśmy, przemieszczało się mało samochodów. Ale wystarczyło zatrzymać się na chwilę. Na przykład, gdy próbowałam rozkuć w rowerze zamarznięte przerzutki zatrzymał się jeden samochód, potem drugi z pytaniem, czy nie trzeba mi w czymś pomóc Zwłaszcza wtedy, kiedy sypał mocny śnieg okoliczni mieszkańcy zapraszali nas na gorącą herbatę. Byli bardzo sympatyczni i widać było ich dużą życzliwość i uczynność. Myślę, że warunki w których żyją sprawiają, że są zdani tylko na siebie i stąd wynika ich tak wielka gościnność i chęć pomocy oraz bezinteresowność. Właściwie to oni pierwsi zatrzymywali się, żeby pomóc ja im nie machałam, żeby się zatrzymali.

bW: Jak dostaliście się na Nordkap? Są różne sposoby, część osób jedzie na rowerach i wraca, część leci a część jedzie jakimiś samochodami.

MG: U nas było dokładnie tak samo. Część uczestników, zwłaszcza z południa Europy, przyleciała samolotami do Finlandii, część samochodami a pozostała reszta spotkała się w Wilnie, gdzie mieliśmy zarezerwowane dwa busiki z przyczepką na rowery i zabraliśmy się właśnie tymi busami. One zawiozły nas na Nordkapp. Jechaliśmy przez Rygę, Tallin, stąd płynęliśmy promem do Helsinek a potem przez całą Finlandię na sam Norkapp. Nocowaliśmy w najbardziej wysuniętej na północ Norwegii miejscowości Skarsvag obok szkoły.

bW: Ile czasu trwał taki dojazd z Polski w ten sposób?

MG: Około 3-4 dni.

bW: Czy miałaś jakieś nietypowe, ciekawe wydarzenia na trasie?

MG: Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, że zamarzły mi przerzutki, że plecak był obklejony jakimś lodem, jakimiś kamykami, które się tam powbijały a rower wydawał dziwne odgłosy i bałam się, że się rozpada. Były pozamarzane nie tylko przerzutki, ale zapchany taką śnieżno-lodową breją łańcuch oraz błotniki. Efekt był taki, że gdy wjeżdżaliśmy do tuneli było to szczególnie dobrze słychać. Bałam się rozpędzać do jakichś dużych prędkości, ponieważ tak naprawdę w Norwegii był górzysty teren. Były zjazdy i podjazdy. Biłam swoje rekordy prędkości. Jechałam prawie 70 km/h, oczywiście z górki. W momencie, gdy wiatr wiał w plecy, można było podjeżdżać pod górkę z prędkością nawet 30 km/h, a gdy wiał w twarz prędkość spadała gwałtownie do 3 km/h> Wtedy dochodziliśmy do wniosku, że jeśli nie ograniczał nas limit czasu, nie ma po co jechać. Łatwiej jest pchać rower. Zdarzyło mi się dwa razy pchać rower, ale właśnie z uwagi na ten limit czasu starałam się wolno, bo wolno, ale jechać. Oczywiście niesamowitą frajdę sprawiała nam jazda w tunelu, ponieważ tunel był odsłonięty od wiatru i z jednej strony było to źle ponieważ wiatr nie wiał nam w plecy, z drugiej strony dobrze ponieważ było nam ciepło, temperatury były na plusie, co było zbawienne i przede wszystkim nie padał śnieg. To było niesamowite, kiedy pędzi się z góry z jakąś kosmiczną prędkością 50 km/h, czy właśnie 70 km/h, drogą, która zakręca wiele razy, z boku z jednej strony skały, z drugiej strony fiordy - czyli już morze. Jeżeli się zjedzie z tej drogi, kąpiel w lodowatym morzu gwarantowana i prawdopodobnie połamany kark. Niesamowite było to, że nawet gdy strasznie padał śnieg a my jechaliśmy taką zakręconą drogą, posypaną śniegiem i z taką dużą prędkością zamykaliśmy oczy i tak naprawdę jechaliśmy z zamkniętymi oczami. Śnieg zaklejał oczy, okulary i właściwie nie było widać nic. Mieliśmy tylko cichą nadzieję, że z naprzeciwka nie będzie pędził jakiś samochód. Na szczęście się udało. Najdłuższy tunel jakim jechaliśmy miał około 9 km, a tunel schodził pod wodę. Właściwie prawie pół tunelu schodziło w dół a kąt nachylenia wynosił prawie 9 %, więc można było tam bardzo szybko jechać. Tunel ten nie zakręcał prawie nigdzie, więc była zupełnie prosta droga, co prawda troszkę mało oświetlona a niektórzy jechali tam trochę ponad 70 km/h. Trochę gorsza była druga część tunelu, bo trzeba była podjechać pod górkę o nachyleniu również 9 %. Niemniej jednak było naprawdę fajnie. Ja pierwszy raz jeździłam w takich tunelach. Część z tych tuneli dostarczała dodatkowych wrażeń, bo były wykute w skale i widać było te skały. A świadomość tego, że jesteśmy pod wodą docierała do nas, ponieważ z niektórych skał ciekła woda i to potęgowało nasze emocje z bycia w takim tunelu i świadomość, że jest się ileś tam metrów pod wodą - pod lodowatą wodą! Taki tunel przestawał dawać poczucie bezpieczeństwa. A gdy do tunelu wjeżdżał samochód, który robił straszliwy huk, to wtedy naprawdę adrenalina rosła i dostawaliśmy przyspieszenia.

bW: Po tych horrorach przejdźmy do jakichś milszych widoków. Gdy śnieg nie padał, świeci pięknie słonko, mieliście właśnie dzień polarny, który się niczym nie różni od nocy. Podobno nie do końca to prawda? Porę dnia można rozpoznać po stopniu zaróżowienia śniegu? Jak to się robi?

MG: Generalnie spędzaliśmy dużo czasu na rowerach, ale nie znaczy to, że całe 8-10 godzin. Zatrzymywaliśmy się i robiliśmy sobie jakieś piesze wycieczki, zwiedzaliśmy na północy, tam gdzie było mniej osad ludzkich, różne ciekawe skanseny, czy jakieś elementy przyrody. Oczywiście wielką frajdę sprawiało podglądanie życia reniferów, które widziałam pierwszy raz z bliska. Co prawda nie dały się pogłaskać, ale można było zrobić im zdjęcie i przyjrzeć się z bliska całym stadkom hasającym i przebiegającym wzdłuż i poprzek drogi, nie bojącym się bardzo człowieka. Co do warunków, w jakich jechaliśmy, to było fajne, że można było jechać całą dobę non stop. Było to fajne, gdyż najlepsze zdjęcia, jakie zrobiłam, były robione po 10 w nocy. Niebo było błękitne i bezchmurne i właściwie widać było tylko takie czerwone słoneczko, które chyliło się ku zachodowi. Zwłaszcza potem już w Finlandii a wtedy śnieg miał taki różowawy kolor. Bardzo fajnie wyglądał.

bW: Na zeszłorocznym Baltic Cycle (który w tym roku jest częścią wyprawy Nordkapp-Olimpia) duża część trasy była w ten sposób zorganizowana, że praktycznie prawie codziennie były jakieś imprezy towarzyszące, jakieś spotkania z zespołami ludowymi i możliwość degustacji lokalnych potraw na Litwie. Czy podobne imprezy były także na tegorocznym wyjeździe?

MG: Część norweską mieliśmy bardzo dobrze zorganizowaną dzięki pomocy kobiety, która nazywa się Aina. Aina wcześniej współpracowała przy organizowaniu wyprawy rowerowej dla kobiet muzułmańskich na Dalekim Wschodzie wraz z osobami, które organizują grecką część naszej wyprawy. To była organizacja Follow the Women a chodziło o to, aby pokazać muzułmańskim kobietom, że rower jest to też środek transportu dla nich. Część z tych kobiet muzułmańskich po raz pierwszy w życiu siedziała na rowerze. Aina pokazywała nam slajdy z tej wyprawy jednego dnia. Zorganizowała nam bardzo dobrze część norweską. Mieliśmy każdego dnia nocleg w takim miejscu, które znajdowało się bardzo blisko zabudowań ludzkich. Nocowaliśmy albo w domu u kogoś, albo obok szkoły, albo też w szkole. Mieliśmy również możliwość przynajmniej co drugi dzień wzięcia gorącego prysznica, co było dla nas wielką frajdą. W Finlandii zaczęła się wielka niewiadoma. Przejeżdżaliśmy około 100-120 km dziennie i szukaliśmy jakiegoś noclegu. Biwakowaliśmy gdzieś w szczerym polu nad jeziorem, które było skute lodem, więc nawet umycie zębów było kłopotliwe. Trzeba było najpierw rozkuć jezioro, żeby zanurzyć szczoteczkę, więc trzeba było sobie grzać wodę na ognisku, ale fajnie było.

Na Nordkapie najbardziej doskwierało zimno kiedy trzeba było zatrzymać się, żeby poprawić coś w rowerze np. zmienić popsutą dętkę. Palce marzły natychmiast, zresztą stanie w cienkiej kurtce, w której zwykle jeździłam, dłużej niż 5 minut było bardzo przykre a zmiana dętki trwała dużo dłużej niż zwykle, ponieważ grabiały ręce i nie sposób było nakleić łatkę. Zresztą naklejenie łatki nie wchodziło w ogóle w grę ze względu na zimno. Natomiast zmiana opony była bardzo przykra zwłaszcza, gdy okazywało się, że dętka jest z innym wentylem niż pompka

bW: Co robiliście w takiej sytuacji?

MG: Były dwie możliwości: albo z uporem maniaka pompować do tej pory, co trwało i trwało, aż się uda , albo tak jak robiliśmy to my udać się do najbliższego gospodarstwa i poprosić o kompresor.

bW: Dochodzimy do intymnego tematu, o który pytano nas w komentarzach do artykułu informującego o wyprawie Nordkapp-Olimpia, jakim jest mycie się w takich warunkach, i w ogóle mycie się podczas wyjazdu rowerowego. Czy masz jakieś swoje ciekawe patenty, które mogłabyś zdradzić innym osobom? Jednak wyjazd na rower, czy jest to wyjazd w niskich temperaturach i warunkach zimy, czy też upału lata jest to dosyć duży wysiłek fizyczny, dosyć duża aktywność, po której ludzie przyzwyczajeni do warunków cywilizacji chcieliby przynajmniej przed snem wrócić do tych swoich standardów do których się przyzwyczaili.

MG: Tak jak mówiłam, przez tych kilka pierwszych dni była możliwość wzięcia prysznica przynajmniej co drugi dzień. I to nam wystarczało, to znaczy musiało wystarczać Nie sposób kąpać się w lodowatym jeziorze. Natomiast później było gorzej. Udawało się znaleźć w Finlandii, która była bardziej zamieszkana, osady ludzkie i poprosić jakiegoś gospodarza, czy też kogoś z obsługi w jakimś ośrodku turystycznym o możliwość wzięcia prysznica. Co drugi dzień udawało się wziąć kąpiel. Nasze szczęście polegało jeszcze na tym, że jechaliśmy poza sezonem i dlatego większość ośrodków turystycznych była zamknięta, natomiast w tych, które były otwarte pozwalano nam skorzystać z pryszniców za symboliczną opłatą lub za darmo.

bW: Gdybyś jeszcze raz mogłabyś tam pojechać, gdzie chciałabyś być, co chciałabyś zobaczyć? Czego żałujesz, że tym razem nie zrobiłaś?

MG: Przede wszystkim wzięłabym jeszcze jedną karimatę, bo czasami było bardzo "kamieniście" spać i czuło się każdy kamień pod namiotem. Zwłaszcza w sytuacjach kiedy mieliśmy niezaplanowany nocleg i jechaliśmy, jechaliśmy i stwierdzaliśmy: "No dobra tu się rozbijamy!". Jedna z tych nocy wypadła właśnie u wylotu takiego tunelu kilkukilometrowego. Po prostu stwierdziliśmy, że właśnie nie wieje, nie pada, po prostu fajne miejsce, fajny widok na jakieś jezioro. Nie przeszkadzało nam to, że jesteśmy jakieś 3-4 m od drogi asfaltowej, która wjeżdża do tunelu, bo tamtędy przejeżdżały 2-3 samochody dziennie. W Skandynawii jest bardzo dużo takich miejsc przeznaczonych na biwaki i można rozbić namiot na dowolnym miejscu na jedną dobę zupełnie bez niczyjego pozwolenia. Gościnność Norwegów, czy Finów była bardzo wielka i było bardzo sympatycznie.

Poza tym bardzo bym chciała zobaczyć słońce na północy. My trafiliśmy na bardzo złą pogodę na Nordkappie. Kilka dni wcześniej temperatury dochodziły tam do plus 20 stopni. Kiedy my tam byliśmy temperatury nie przekraczały zera. Natomiast podobnie było ze słońcem. Były znaczne zmiany pogody i nasza wycieczka zwłaszcza na ten najbardziej północny przylądek Europy Kmnisveloh dała nam taki przedsmak tych zmian pogody, ponieważ siedzieliśmy na tym półwyspie 3-4 godziny, a pogoda zmieniała się wielokrotnie od burzy śnieżnej po piękne słońce. Było bardzo trudno robić zdjęcia, gdy prószył śnieg i podobnie było w przypadku spaceru na taki zespół skał, na które można pójść o północy i jest słońce wysoko na niebie i przeplata się ono bardzo ciekawie pomiędzy skałami, kiedy zniża się ku zachodowi. Można oglądać go w różnych miejscach tych skał i jest to przepiękne. Na wielu pocztówkach są takie zdjęcia zachodzącego słońca na tle właśnie tych skał. Nam nie udało się tego zobaczyć, ponieważ były chmury.

bW: Jak oceniasz, w jakiej kwocie można się zamknąć organizując cały taki wyjazd?

MG: Generalnie Norwegia i Finlandia są znacznie dużo droższe od Polski, nie tylko w kwestii jedzenia, czy sprzętu rowerowego. Mając jedzenie z Polski na jedzenie wydałam około 200-300 PLN. Natomiast lwią część kosztów pochłonęła podróż, zwłaszcza powrotna. Ponieważ ja wracałam po dwóch tygodniach i z Finlandii musiałam dotrzeć do Polski zupełnie sama. Sam dojazd z Polski na Nordkapp to był wydatek 200 euro, mniej więcej. W Finlandii bardzo drogie są pociągi, a w moim przypadku nieunikniony był pociąg, ponieważ miałam limitowany urlop i musiałam dotrzeć w miarę szybko z powrotem. O ile w Finlandii podróż z rowerem, zwłaszcza w pojedynkę, nie była kłopotliwa, kierowcy byli bardzo życzliwi a konduktorzy w pociągu pomocni, to problem zaczynał się po drugiej stronie Bałtyku. Tam zupełnie zero pomocy, zero możliwości kontaktu z tymi ludźmi i bardzo nieżyczliwi kierowcy, bardzo niechętnie transportujący rowery. Gros wydatków pochłonęła więc podróż powrotna a jedzenie, czy np. ubezpieczenie stanowiły niewielką cześć tych wydatków.

bW: Zdaje się, że byłaś w jeszcze innym miejscu, gdzie mieszka niejaki Santa Claus?

MG: Dotarliśmy do wioski Świętego Mikołaja jadąc busem do Norwegii i zatrzymaliśmy się tam, ponieważ przebiega tam linia koła polarnego. Dotarcie do tej miejscowości było moim wielkim marzeniem jeszcze z dzieciństwa. Dostałam adres do Świętego Mikołaja od jakiegoś znajomego. Moja mama bardzo uśmiała się, gdyż sądziła, że napiszę list, wrzucę go do skrzynki a on przepadnie, gdyż prawdopodobnie nic takiego nie istnieje. Moja mama nie wierzyła już wtedy w Świętego Mikołaja. O ile nie dostałam wówczas prezentu od norweskiego Mikołaja, otrzymałam list z bardzo kolorowymi znaczkami i opowieściami o trollach. Wtedy pomyślałam, że bardzo chciałabym dotrzeć do wioski Świętego Mikołaja.

Część wioski jest bardzo starannie przygotowana. Szczególnie poczta Świętego Mikołaja. Natomiast sam jego dom wygląda bardzo tandetnie, a wstęp kosztuje 20 euro i cieszyłam się, że dotarliśmy tam po 23 i był już wszystko zamknięte, gdyż nie chciałam tam wchodzić. Ogólnie wioska wywarła na mnie negatywne wrażenie i nie chciałabym już tam więcej wracać.

bW: Jak wyglądała trasa , którą przejechałaś?

MG: Oficjalnie wystartowaliśmy z Nordkpau przez Hanisnsvah-Kaesjak następnie dotarliśmy do granicy norwesko-fińskiej. Przekroczyliśmy ja tym razem bez żadnych problemów. Jak przekraczaliśmy ją w drodze na Nordkap, celnicy kazali nam wysiąść z busa i skończyło się to dokładnym przeszukaniem go, a my czuliśmy się jak przemytnicy. Ja byłam ubrana, tak jak wyjeżdżałam z Wilna, gdzie temperatura wynosiła 20 stopni, w krótkie spodnie do kolan, więc wyglądałam pociesznie na mrozie. Celnicy znaleźli jednak dla mnie wyrozumiałość i pozwolili mi szybciej niż innym wejść z powrotem do busa. Ostatecznie okazali się być bardzo sympatycznymi ludźmi Moja trasa skończyła się w Sasirelce. Jest to bardzo duża miejscowość turystyczna z hotelami z saunami i basenami. Przygotowana jest baza do uprawiania sportów zarówno latem jak i zimą. Obok znajduje się również bardzo dużo hodowli psów haski. Stąd pojechałam autobusem przez Sadonyle do Rovanieli, gdzie wsiadłam szybko do pociągu do Helsinek a potem promem do Tallina. W Tallinie oczywiście niespodzianka, bo w informacji internetowej nie są uaktualnione informacje o odjazdach autobusów. Informacje okazały się nieaktualne, więc nie zdążyłam na autobus do Rygi i połączenie do Warszawy. Musiałam spędzić 10 godzin czekając na autobus do Wilna w Tallinie. Był to czas poświęcony na zwiedzanie miasta. Miałam szansę zwiedzić Tallin, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Jest to prześliczne miasto z piękną starówką. Kojarzy mi się z prześlicznymi drzwiami na starym mieście. Warszawska Starówka nie ma tylu pięknych drzwi.

bW: Jak będzie przebiegać litewsko-polska część wyprawy Nordkapp-Olimpia? Czy zamierzasz pojechać na jakiś etap w Polsce?

MG: Tak, i to na dosyć dużą część. 26 czerwca jadę busem z grupą osób do Wilna, następnie 27 czerwca jest czas na zwiedzanie Wilna a 28 dołączamy do grupy rowerzystów, którą opuściłam w Sasirelce. Oni jadę już 8 tygodni, dojadą do Wilna i będą następnie zmierzać w kierunku polskiej granicy. Polską granicę przekraczamy 1 lipca w Puńsku. Puńsk jest nazywany stolicą polskich Litwinów. Spędzimy tam 1 dzień. Planowany jest poczęstunek i atrakcje, przygotowane przez litewską mniejszość w Polsce. Od Puńska zaczyna się "moja trasa" tzn. przygotowany przeze mnie odcinek polskiej części wyprawy do Olimpii prowadzący do Rucianego przez Filipów i Węgorzewo. Są to 4 dni i w Rucianem jest przewidziany dzień wolny. Będzie można skorzystać ze sportów wodnych za dodatkową opłatą - będą kajaki, lub pójść na piesze wycieczki i pozwiedzać okolicę. Można ewentualnie spędzić dzień na leniuchowaniu, praniu lub objadaniu się po rowerkowaniu.

bW: Co polecasz do zobaczenia na swojej trasie?

MG: Zwiedzanie Puńska będzie na pewno bardzo ciekawe. Będziemy tez przejeżdżać przez dwa kompleksy leśne: Suwalski Park Narodowy, gdzie bezie można pozwiedzać miejsca aktywności bobrów, bo są to tereny na których buszują bobry i Puszczę Borecką.
Jadąc w stronę Hańczy przejeżdżać będziemy przez głazowiska z dużą ilością skał narzutowych. Oczywiście kąpieli w Hańczy nie polecam, bo jest tam lodowata woda. Mijamy Puszczę Boreckę i rezerwat Borki, dalej Mikołajki słynące ze swoich walorów turystycznych. Jest to bardzo stare miasto i będzie można tam wysłuchać bardzo ciekawych legend na temat tego miasta. W Rucianem będzie można sobie odpocząć od roweru i spędzić czas z przyjaciółmi. Być może w Węgorzewie uda się nam załatwić taki typowo polski wieczór folklorystyczny.

bW: Twój etap kończy się w Rucianem ale zdaje się nie jest to koniec polskiej trasy, co przewidziane jest dalej?

MG: Trasa zmierza na południe w kierunku Warszawy. Po kilku dniach jesteśmy w Warszawie. Nie proponujemy jakiegoś zorganizowanego zwiedzania Warszawy. Jest to tak pomyślane, że osoby, które chcą dotrzeć do Warszawy i dokładnie pozwiedzać miasto wcześniej mogą urwać się w Rucianem. Z Rucianego jest pociąg do Warszawy o 18:15 i jest o 6 rano w Warszawie. Można pojechać sobie do Warszawy wcześniej i znowu dołączyć do nas w Warszawie. W ten sposób będzie miało się 2 dni na zwiedzanie Warszawy. Dalej trasa przebiega w kierunku Zalewu Sulejowskiego i Częstochowy a dalej jest Jura Krakowsko-Częstochowska, Kraków, Wieliczka, Limanowa, Łącko i Szczawnica. I wyprawa dociera na Słowację.

bW: Bardzo miłą zaletą tego wyjazdu jest to, że można dołączać się do grupy w dowolnym miejscu i na dowolną liczbę dni. Gdzie są dogodne miejsca, gdzie można się dołączyć do Was?

MG: Takie informacje umieszczone są na stronie organizatora polskiej części wyprawy, Stowarzyszenia Podróżników CROTOS (www.crotos.org). Poza tym uczestnicy z każdego kraju, przez który przebiega trasa, zostali poproszeni o podanie takich punktów. Np. do Wilna zorganizowany został przez Crotos transport i wyjazd jest 26 czerwca autobusem z Warszawy. Można też dojechać pociągiem do Szestoków (lit. estokai) - jest to bardzo blisko polskiej granicy, lub dojechać do Suwałk pociągiem, który wyjeżdża z Dworca Centralnego w Warszawie o 7:17 i jest kilka minut po 12 w Suwałkach, a potem dojechać 30 km do Puńska. Tam będziemy 1 lipca. Można dojechać później pociągiem do Rucianego. Istnieje też możliwość dotarcia PKS-em. Jest to jednak uciążliwe, ponieważ kierowcy niechętnie zabierają rowery. Najprościej jest skrzyknąć się grupą i dojechać samochodem w kilka osób.

bW: Jak odbywa się sam przejazd? Wiem, że uczestnicy dostają codziennie dokładne mapy z zaznaczoną trasą i opisem rodzaju nawierzchni i odległości, w których miejscowościach należy skręcić i co zobaczyć ciekawego.
Jak wszyscy jadą , czy jedzie taka duża stukilkudziesięcioosobowa grupa?

MG: Generalnie jest taka zasada, żeby na wyjeździe każda osoba miała jak najwięcej wolności i swobody, o której każdy z nas marzy i z którą kojarzą się nam wakacje, dlatego codziennie wieczorem na noclegu rozdawane są mapki z zaznaczoną dokładnie trasą na dany dzień i miejscami wartymi zwiedzenia, miejscami ewentualnych degustacji i innych atrakcji folklorystycznych i każdy wyrusza rano o dowolnej porze, jedzie dowolnie szybko a zwiedza te miejsca, które uzna za ciekawe i interesujące dla niego. Właściwie jedynym limitem jest to, że należy oddać bagaż do transportu przed 10 rano. Każdy jedzie swoim tempem i z tymi osobami, z którymi chce jechać. Często tworzą się grupki wśród uczestników, zawierane są nowe znajomości i nowe przyjaźnie. Często też przyjeżdżają ludzie, którzy tworzą od razu grupę. To pozwala mimo tej dużej swobody w przypadku jakichś problemów z rowerem czy jakiegoś wypadku lub zgubienia, że uczestnicy mogą liczyć na pomoc ze strony organizatorów. Na mapce jest zawsze napisany kontakt do organizatorów, telefon alarmowy.

bW: Co sugerujesz osobom, które wybiorą się pierwszy raz na taka wyprawę? Co trzeba wziąć ze sobą?

MG: Trzeba mieć przede wszystkim rower po przeglądzie, śpiwór, karimatę, namiot. Poza tym trzeba być przygotowanym na różna pogodę. Organizatorzy nie odpowiadają za warunki atmosferyczne, w związku z tym trudno nam zagwarantować pogodę bezwietrzną, bez opadów i upałów - warunki optymalne, a więc trzeba być przygotowanym . Należy mieć kurtkę przeciwdeszczową , jakieś ubranie na zmianę , gdyby się przemokło nawet jeżeli jedzie się na 2 czy 3 dni. Sugerujemy również krem z filtrem, gdyż na wypadek upałów można cierpieć, okulary przeciwsłoneczne, czapki lub kaski. Każdy powinien mieć zapasową dętkę, łątki i pompkę. Zawsze trzeba mieć przy sobie wodę a więc Camelbacka albo butlę z wodą niegazowaną i prowiant na drogę np. wysokokaloryczne słodycze czy suszone owoce. W przypadku dużego wysiłku fizycznego niezbędne są częste jakieś drobne posiłki. Oczywiście przypominamy, że warto jest mieć lampki rowerowe przednie i tylne. (A nawet trzeba, bo takie są przepisy.) Dobrą listę rzeczy potrzebnych rowerowemu turyście widziałam na Waszej stronie.

bW: A co powiesz o tzw. "strefach kontaktu z rowerem" tzn. spodenkach rowerowych, rękawiczkach czy specjalnych butach?

MG: Myślę, że każdy jeździ w tym w czym jest mu najwygodniej. Oczywiście ci którzy chcą mogą zakupić spodenki rowerowe. Ja takich nie posiadam. Myślę, że nie trzeba mieć specjalnego sprzętu aby wziąć udział w naszej wyprawie. Ewentualnie środki przeciwkomarowe i latarki.

bW: To podstawowe pytanie w końcu musiało paść: Dlaczego lubisz takie wyprawy? Jesteś kobietą a mimo to bierzesz udział w tak ekstremalnych wyprawach. Co cię skłania do wzięcia udziału w takich podróżach?

MG: Największą frajdą związaną w wielkich wyprawach rowerowych, czy jakichkolwiek innych wymagających wysiłku jest to, że można objadać się czekoladą bez oporów i nie liczyć kalorii, tylko zastanawiać się czy 2 tabliczki dziennie wystarczą, czy można zjeść więcej. Uwielbiam czekoladę.

bW: A więc do zobaczenia na trasie już wkrótce! Dziękujemy za wywiad. (O czekoladzie będziemy pamiętać ;)

Pytał: Wojciech Waszczuk

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj