Wyprawa rowerowa dookoła Polski

Drukuj

3965 kilometrów pokonane na rowerach, wzdłuż granic Polski, w ciągu 30 dni, przygoda i setki wspomnień. Dla Joanny Zabielskiej z Wrocławia, Piotra Stokłosa z Jasienia i Mateusza Jamrozika z Żar - trójki przyjaciół, był to sposób na spędzenie wakacji.

Udało im się zrealizować swoje marzenie – przejechać na rowerach trasę dookoła naszego kraju i przez miesiąc, każdego dnia, czerpać radość i przyjemność z pokonywania kolejnych kilometrów, poznawania nowych miejsc i podziwiania piękna otaczającej nas przyrody. Przedstawiamy relację jednego z uczestników tej wyprawy.


Bo marzenia trzeba spełniać...
Wyprawa rowerowa dookoła Polski była naszym marzeniem od bardzo dawna. Jazda na rowerze jest dla nas jednym z tych zajęć, które lubimy robić najbardziej. Ja zacząłem o tym myśleć już w wieku trzynastu lat. Czas mijał, a marzenie czekało, gdzieś w kolejce, za innymi ważnymi sprawami... W maju 2008 roku, razem z Mateuszem wybrałem się na rowerach do Pragi. Po tym krótkim wypadzie szybko poszliśmy za ciosem, i jeszcze tego samego roku odwiedziliśmy duński Bornholm. Wydarzenia te sprawiły, że myśl o dużej wyprawie stawała się coraz jaśniejsza i śmielsza. Minęło kilka tygodni i wreszcie, podczas jednej z rozmów z moją dziewczyną Asią, doszliśmy do wniosku, że nie ma na co czekać i jeśli chcemy przejechać rowerami trasę wzdłuż granic Polski, to trzeba to zrobić w najbliższe wakacje. I tak, na kilka miesięcy przed planowanym wyjazdem, razem z Asią i Mateuszem zaczęliśmy stawiać pierwsze kroki na drodze do realizacji swojego wspólnego marzenia.


Przygotowania
Najważniejszą i niezbędną rzeczą podczas przygotowań było wygospodarowanie dużej ilości wolnego czasu w wakacyjne miesiące. Ostatecznie udało nam się przeznaczyć na wyprawę 30 dni. Stało się jasne, że przejechanie liczącej blisko 4000 kilometrów trasy nie będzie prostym zadaniem, ponieważ by tego dokonać, musielibyśmy każdego dnia przejeżdżać około 130 kilometrów wioząc ze sobą dodatkowo po 25 kilogramów ekwipunku w sakwach. To nas jednak nie zraziło, niemal od razu zabraliśmy się do pracy nad wytrzymałością i kondycją jeżdżąc na rowerach jeszcze więcej niż do tej pory. Na dwa miesiące przed startem wyprawy zafundowaliśmy sobie tygodniowe wojaże po Litwie, tak by mieć świeże przetarcie przed wyjazdem. Dużo czasu poświęciliśmy na kompletowanie niezbędnego sprzętu, kładąc spory nacisk na ekwipunek biwakowy oraz zabranie odpowiedniej odzieży na trasę. Tutaj pomogli nam bardzo nasi Rodzice oraz takie firmy jak Szumgum.com, Stoor, Airbike i BIKEstats.pl. Odrębną sprawą było dokładne zaplanowanie trasy oraz przygotowanie map, tak byśmy mogli odwiedzić dużo ciekawych miejsc, błądząc przy tym jak najmniej się da. Zadbaliśmy też o odpowiedni patronat honorowy i medialny, dzięki czemu mogliśmy wypromować nasz pomysł i podzielić się z innymi naszą przygodą. Na potrzeby promocji wyprawy została stworzona przez nas strona internetowa dookolapolski.xn.pl. Ostatnim punktem przygotowań było pieczołowite sprawdzenie stanu technicznego naszych rowerów i usunięcie drobnych usterek, by zminimalizować ryzyko występowania defektów na trasie. W końcu byliśmy gotowi do jazdy i z niecierpliwością oczekiwaliśmy pierwszego dnia wyprawy.



Początek przygody
13. lipca 2009 roku już zawsze będzie dla nas ważną datą zajmującą szczególne miejsce w naszej pamięci. Tego dnia rankiem rozpoczęliśmy wyprawę „Dookoła Polski”, o której tak długo marzyliśmy. Wystartowaliśmy z Jasienia (woj. lubuskie) - mojej rodzinnej miejscowości. Żegnani przez naszych rodziców, przyjaciół, a także Panią Burmistrz i pracowników Urzędu Miejskiego, z uśmiechami na twarzy zaczęliśmy pokonywać pierwsze kilometry długiej trasy. Na odcinku z Jasienia do Żar nasz „peleton” w porywach liczył ponad piętnaście osób, wśród których był nawet sześcioletni Igorek Kawecki z bratem Wiktorem (niewiele starszym). Pierwsze chwile na trasie były dla nas szczególne, w głowach przeplatały się setki myśli, to był dopiero początek, a przed nami jeszcze tak dużo niewiadomych. Zastanawialiśmy się czy na pewno damy radę. Ale wiedzieliśmy jedno, wiedzieliśmy że postawiliśmy pierwszy krok na drodze do realizacji naszego marzenia, w tym momencie już nie było odwrotu. Mieliśmy wspólny cel, wspólne marzenie i olbrzymią chęć zrealizowania go.


Góry, Góry, Góry
Planując trasę wyprawy zdecydowaliśmy, że najcięższy jej etap przebiegający przez góry, przejedziemy na początku. Uznaliśmy, że skoro jesteśmy dobrze przygotowani do wyjazdu, to nie powinniśmy obawiać się pokonywania ciężkich podjazdów już w pierwszych dniach jazdy. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, jednak woleliśmy skorzystać ze świeżości, którą mieliśmy na starcie niż ryzykować, że zostawiając górski odcinek na koniec wyprawy może dojść do sytuacji, w których zabraknie motywacji i sił do pokonywania kolejnych przełęczy. Zgodnie z naszymi oczekiwaniami było ciężko, mimo to poradziliśmy sobie.
 

Góry Stołowe / Stromy podjazd w stronę Zieleńca. Na zdjęciu: Joanna Zabielska

Góry Opawskie. Na zdjęciu: Mateusz Jamrozik / Beskid Śląski

Zachód słońca / Tatry


W góry wjechaliśmy drugiego dnia wyprawy. Mocno dał się nam wtedy we znaki ciężki podjazd do Karpacza Górnego. Kolejne dni to kolejne wyczerpujące wspinaczki na nowe przełęcze. Na szczęście konsekwentnie pedałując i rozkładając odpowiednio siły udawało nam się przejeżdżać niemal każdego dnia dystans przekraczający sto kilometrów, nawet w dniach, w których łączna różnica pokonanych wzniesień wynosiła blisko dwa tysiące metrów. Zadziwiająco dzielnie z górami radziła sobie Asia. Na pewno niebagatelne znaczenie miało dla nas towarzystwo naszych przyjaciół, którzy przejechali z nami sporo górskich kilometrów. Monika Kosmala z Dąbrowy Górniczej, Jacek Paszke z Poznania, Paweł Wiktor z Borowa Wielkiego (woj. lubuskie), Darek Kawecki z Zabrza, Paweł Banaszkiewicz z Łodzi czy też Piotrek Sitnik z Jaworzna bardzo motywowali nas do jazdy zwłaszcza w najtrudniejszych momentach. Niektórzy z nich byli z nami w drodze nawet przez 900 kilometrów. Oprócz tej szóstki towarzyszyły nam w górach inne osoby, z którymi pokonywanie kilometrów było przyjemnością w najczystszej postaci.

 

 

 

Piękna Polska. Okolice Czorsztyna. / Przed siebie. Na zdjęciu: Joanna Zabielska


Beskid Niski, upały dawały znać o sobie. Na zdjęciu: Joanna Zabielska.
 
 

Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że trudność pokonywania długich podjazdów bardzo wzrasta, jeśli wiezie się ze sobą w sakwach bagaż ważący dwadzieścia pięć kilogramów. Niejednokrotnie forsując spore wzniesienia poruszaliśmy się z prędkościami w okolicach sześciu kilometrów na godzinę. Zdarzało się, że niekiedy podjazdy ciągnęły się nieprzerwanie przez ponad dwadzieścia kilometrów i zdawały się nie mieć końca. Wśród najbardziej wymagających przełęczy wyprawy znalazły się: przełęcz Puchaczówka (864 m n.p.m.), przełęcz Krowiarki (1010 m n.p.m.), przełęcz Lisia (790 m n.p.m), przełęcz Spalona (788 m n.p.m.), przełęcz Jaworowa (707 m n.p.m.), Rozdroże Izerskie (767 m n.p.m.), przełęcz Kowarska(727 m n.p.m), przełęcz Kubalonka (761 m n.p.m.), przełęcz Koniakowska (766 m n.p.m.) i przełęcz Wyżna (872 m n.p.m.). Na Puchaczówce w czasie wjeżdżania pod górę nacisku nie wytrzymał łańcuch w moim rowerze, pod siłą nacisku pękło jedno z jego ogniw i przerwał się. Podobna sytuacja powórzyła się na przełęczy Wyżnej w Bieszczadach.
Góry, góry, góry... To nie tylko wycieńczające podjazdy, to przede wszystkim zapierające dech w piersiach widoki, to zielone lasy, to szumiące potoki, to wspaniała natura, którą mogliśmy chłonąć codziennie. Podczas wyprawy poznaliśmy piękno Karkonoszy, Gór Stołowych, Beskidów, Tatr, Bieszczad i wielu innych. Jeden dzień poświęciliśmy też na niemal sto kilometrów jazdy drogami biegnącymi wzdłuż Dunajca i Popradu. Praktycznie w każdej miejscowości odwiedzaliśmy kościółki i inne ciekawe budowle. Obserwacja zmieniającego się każdego dnia otoczenia i architektury oraz poznawanie spotykanych ludzi były dla nas czymś ekscytującym. To wszystko połączone z bliskością naszych wspaniałych gór rekompensowało nam wysiłek, który wkładaliśmy w kręcenie korbami przy zdobywaniu licznych przełęczy. Chciałbym też dodać, że poza samym pięknem gór z przyjemnością wspominamy naszą wizytę w Starym Sączu, gdzie spotkaliśmy się z miejscowymi zapaleńcami dwóch kółek: Karoliną, Arkiem i Markiem, którzy swoim towarzystwem i pomocą umilili nam dziesiąty dzień wyprawy. Także pamiętnym jest dla nas dzień, gdy w wielkim upale pokonywaliśmy odcinek biegnący przez Opolszczyznę. Był on ważny zwłaszcza dla mnie, ponieważ w tym dniu przejechaliśmy przez Głuchołazy, w których się urodziłem, a także odwiedziliśmy moje dwie babcie, które nas ugościły - był to dodatkowy, bardzo miły akcent naszej wspólnej podróży.
Góry pożegnaliśmy trzynastego dnia wyprawy. W tym dniu wyjechaliśmy z Ustrzyk Dolnych i po pokonaniu wzniesień Pogórza Przemyskiego znaleźliśmy się w Przemyślu, gdzie zostaliśmy wspaniale ugoszczeni przez rodzinę Mateusza. Właśnie w tym mieście zakończyła się najcięższa część naszej wyprawy – na licznikach mieliśmy już ponad 1500 przejechanych kilometrów. Kolejne dni miały przynieść nam odpoczynek na płaskich terenach wschodniej i północnej Polski.


Spotkanie ze wschodem
Szturmowanie wschodniej granicy zaczęło się wczesnym rankiem 26. lipca. W tym dniu po raz piąty na wyprawie przyszło jechać nam w deszczu, doświadczyła nas także burza. Jak się okazało był to ostatni dzień mokrej aury, później sprzyjała nam już tylko dobra słoneczna pogoda. Od wyjazdu z Przemyśla naszą podróż kontynuowaliśmy w trzyosobowym składzie. Akurat wschodni odcinek był tym jedynym, na którym właściwie nie mieliśmy towarzystwa. Miało to też swoją dobrą stronę - jazda w mniejszym składzie pozwala na sprawniejsze przemieszczanie się, szybsze rozbijanie i zwijanie obozów oraz lepszą współpracę na trasie dzięki czemu pokonywanie dłuższych odcinków dziennych jest łatwiejsze. My jednak od efektywniejszej jazdy wolimy towarzystwo przyjaciół na trasie. Trochę nam ich tam brakowało, nie mniej jednak przygoda ze wschodnią granicą była dla nas czymś wspaniałym.

 
Hoszów - drewniana cerkiew / Las krzyży na Grabarce


Żubr w Białowieskim Parku Narodowym / Skansen w Białowieży


Zarówno dla Asi, Mateusza, jak i dla mnie była to praktycznie pierwsza styczność ze wschodnią częścią naszego kraju. To sprawiało, że z olbrzymią ciekawością przemierzaliśmy kolejne gminy Podkarpacia, Lubelszczyzny i Podlasia. Ta część Polski była dla nas nieco egzotyczna, chwile tam spędzone pozostawiły w naszej pamięci niezwykle miłe wspomnienia. Zapamiętaliśmy je, jako kilometry przebyte wśród pięknych lasów i tysięcy hektarów pól uprawnych. Przyszło nam tam odwiedzić dziesiątki spokojnych wiosek z drewnianymi zagrodami, a także poznać ładne miasteczka. Codziennie napotykaliśmy na swej drodze mnóstwo pomników, kapliczek i obelisków upamiętniających wydarzenia związane z losami miejscowej ludności w czasach Pierwszej i Drugiej Wojny Światowej. Niemal w każdej mijanej miejscowości nasz wzrok przyciągały przepiękne cerkwie. Różnorodność tych budowli wprawiała nas w zdumienie. Niezależnie od tego czy przyszło nam odwiedzać stare drewniane cerkwie, czy też były to bogato zdobione świątynie ze złotymi kopułami, za każdym razem nie potrafiliśmy oprzeć się urokowi tych perełek architektury sakralnej. Również mieszkańcy wschodniej Polski wywarli na nas wielce pozytywne wrażenie. Okazali się bardzo sympatycznymi, serdecznymi i pomocnymi ludźmi, którzy z dużą ciekawością podchodzili do naszej rowerowej eskapady. Praktycznie zawsze, gdy zatrzymywaliśmy się na drobne zakupy znalazła się jakaś osoba skora do rozmowy i zawsze były to dialogi prowadzone w sposób wesoły i żywiołowy.
Ta „egzotyczność” wschodniej Polski sprawiła, że każde odwiedzane miejsce było dla nas czymś bardzo ciekawym. Jeśli miałbym jednak się pokusić o wymienienie tych najbardziej interesujących, wspomniałbym przede wszystkim o Świętej Górze Grabarce, która jest sercem polskiego prawosławia. Na jej szczycie znajduje się cerkiew, kapliczki oraz tysiące drewnianych krzyży prawosławnych stanowiących swoisty „las krzyży”, coś niesamowitego. Innym osobliwym miejscem, które poznaliśmy były Kruszyniany, tatarska osada, w której do dzisiaj mieszkają potomkowie Tatarów walczących u boku polskiej armii dowodzonej przez Jana III Sobieskiego w czasie wojny z Turkami. W tej wiosce znajduje się cmentarz tatarski i drewniany meczet. Na wschodzie kraju odwiedziliśmy też miejsca martyrologii w Bełżcu i Sobiborze, gdzie w czasie II Wojny Światowej usytuowane były obozy zagłady - dziś są to bolesne pamiątki przeszłości. Pisząc o szczególnie ciekawych miejscach wschodniej Polski nie sposób pominąć Puszczę Białowieską. Pokonanie na rowerach puszczańskich duktów, bliskość dziewiczej, nieskazitelnej przyrody, zapach prastarych drzew, a także możliwość obserwacji z bliska wspaniałych zwierząt jakimi są żubry, były dla nas czymś znakomitym. Ostatnim z miejsc odwiedzonych na wschodzie, które warto szczególnie wyróżnić jest dwór w Romanowie, gdzie tworzył i spędził młodość jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy Józef Ignacy Kraszewski. W tamtejszym dworku mieści się jego muzeum, po którym oprowadziła nas pani kustosz. Dzięki jej barwnym i pasjonującym opowieściom wizyta w Romanowie jest dla nas przemiłym wspomnieniem.

 

 

 

Meczet tatarski w Kruszynianach / Zamek w Reszlu


Jazda drogami biegnącymi wzdłuż wschodniej granicy pozwoliła nam także odetchnąć i zregenerować mocno nadszarpnięte podczas pokonywania gór siły. Płaski teren i sprzyjająca pogoda sprawiły, że z powodzeniem udawało nam się przez siedem kolejnych dni przejeżdżać odcinki dzienne przekraczające 150 kilometrów. W ciągu pierwszego tygodnia po wyjeździe z gór przemierzyliśmy aż 1060 kilometrów. Przyspieszyliśmy i mocno posunęliśmy się naprzód.


Warmia, Mazury i Wybrzeże Bałtyku
Dwudziestego dnia wyprawy poranek przywitał nas nad jeziorem Wigry. Następnie, po przemierzeniu Suwalszczyzny i dotarciu na północno-wschodnie rubieże naszego kraju, znaleźliśmy się w miejscu gdzie spotykają się granice trzech państw: Litwy, Polski i Rosji. Dokładnie w tym miejscu zakończył się wschodni etap naszej wyprawy, w nogach mieliśmy już ponad 2500 km pokonanego dystansu. Nadszedł czas na poznawanie uroków Warmii, Mazur i Pomorza.
Od momentu, w którym opuściliśmy wschodnią granicę Polski na naszej trasie przestały pojawiać się drewniane cerkwie, a zostały one zastąpione przez gotyckie budowle. Monumentalne katedry, kościoły i zamki zachwycały nas swą architekturą. Wśród najwspanialszych budowli jakie przyszło nam podziwiać na północnym etapie podróży znalazły się: zamek krzyżacki w Malborku, zamek w Reszlu, zamek w Lidzbarku Warmińskim, katedra we Fromborku, katedra w Kamieniu Pomorskim oraz Bazylika Mariacka w Gdańsku. Poza obiektami gotyckimi na trasie trafiały się także inne perełki architektury, takie jak zabytkowe wiadukty kolejowe w miejscowości Stańczyki, czy chociażby latarnie morskie. Innymi bardzo interesującymi miejscami, które mieliśmy okazję bliżej poznać na tym etapie, są: muzeum obozu koncentracyjnego „KL Stutthof” w Sztutowie, Muzeum Wsi Słowińskiej - skansen w Klukach, a także Elbląg, Kołobrzeg i Trójmiasto. To tylko część ciekawych miejsc, które odwiedziliśmy.

 


Warmia / W Słowińskim Parku Narodowym. Na zdjęciu: Joanna Zabielska


Dwudziestego drugiego dnia wyprawy zawitaliśmy w Elblągu, w którym zostaliśmy wspaniale ugoszczeni przez miejscowych rowerzystów. Dzięki pomocy Darka Korsaka, jego przesympatycznej żony oraz ich elbląskich kolegów mogliśmy poznać atrakcje Elbląga i jego okolice, przy okazji odwiedzając najniżej położony punkt Polski - depresję w Raczkach Elbląskich (1,8 m p.p.m.). Serdeczność elblążan nie znała granic, towarzyszyli nam na trasie przez dwa dni, nakarmili i napoili nas do syta, a także pozwolili nam wypocząć w swoich progach. Po tej niezapomnianej wizycie w Elblągu nadszedł czas na odwiedzenie Trójmiasta, po którym naszym przewodnikiem był Tomek Bagrowski, znany rowerzysta z Gdańska. Dzięki niemu sprawnie przemieszczaliśmy się w trójmiejskiej aglomeracji poznając zarazem najciekawsze jej zakątki z sopockim molem na czele.
Nadszedł dwudziesty piąty dzień wyprawy. Zapamiętaliśmy go jako ten, w którym żar lał się z nieba niemiłosiernie, było ciężko. W tym dniu zdarzyła się także nieprzyjemna sytuacja, doszło do wypadku. Na jednym ze zjazdów w rowerze rozpędzonej Asi zawiodły hamulce... Szczęście w nieszczęściu, że udało uniknąć się zderzenia z jadącymi samochodami i skończyło się tylko na obtarciach po awaryjnym hamowaniu w przydrożnych krzakach. Najedliśmy się jednak strachu. Ta mrożąca krew w żyłach sytuacja sprawiła, że tego dnia już nic nam nie wychodziło, dokonaliśmy nawet niemożliwego czyli... zabłądziliśmy na drodze wojewódzkiej. Dziś jednak wiemy, że taki dzień musiał się przytrafić na naszej wyprawie, bo wszystko wyglądałoby zbyt pięknie gdybyśmy mówili, że każdego dnia wyprawy wszystko szło nam jak z płatka.

 

 


Nad polskim Bałtykiem. Na zdjęciu: Sebastian Jeżewski, Leon Nocoń, Monika Kosmala, Joanna Zabielska, Piotr Stokłosa, Mateusz Jamrozik / Latarnia w Kołobrzegu


Po feralnych wydarzeniach z dwudziestego piątego dnia wszystko znów wróciło do normy. Jazda szła bardzo sprawnie. Dołączali do nas znajomi, dzięki którym nasze morale znacznie wzrosły. W jeździe pomagało nam towarzystwo Moniki Kosmali (była z nami na początku wyprawy i dołączyła także na pięć ostatnich dni), Sebastiana Jeżewskiego z Trzemeszna (dzień wcześniej pokonał trzysta kilometrów, by spotkać się z nami), Jurka z Kołobrzegu (dzięki niemu poznaliśmy najciekawsze zakątki Kołobrzegu) oraz Leona Noconia z Paniówek (jeden dzień swojego nadmorskiego urlopu przeznaczył na jazdę z nami). Przejeżdżając tak dużą ekipą przez morskie kurorty wzbudzaliśmy spore zainteresowanie plażowiczów. Co więcej, jeszcze tego samego dnia skład ekipy powiększył się o trzy osoby. Stało się tak dzięki moim rodzicom, którzy korzystając z wolnego weekendu przyjechali nad morze samochodem, by móc wspólnie z nami przejechać część wyprawy. Towarzyszył im pan Zygmunt - przyjaciel rodziny. Zrobili nam w ten sposób ogromną niespodziankę. Razem z nimi dojechaliśmy do Dziwnowa, w którym oddaliśmy się beztroskiej uczcie w tawernie...


W stronę domu
Wreszcie nadszedł ten moment, gdy kilometry dzielące nas od domu zaczęły topnieć w zawrotnym tempie. Gdy wyjeżdżaliśmy z Dziwnowa rankiem dwudziestego siódmego dnia podróży, do celu zostało nam już tylko 480 kilometrów. Powoli zaczęliśmy żegnać się z morzem, chwilę spędziliśmy w Wolińskim Parku Narodowym i dotarliśmy do Międzyzdrojów, gdzie nasze szeregi zasilił Jurek Hille z Buku oraz Błażej Łyjak z Wrocławia (Błażej jest twórcą serwisu społeczności rowerowej bikestats.pl). Wspólnie z nimi, a także z Moniką, przyszło nam jechać do samej mety naszej wyprawy - te końcowe kilometry były czystą sielanką, to była rowerowa przyjemność w najdoskonalszej postaci. Wtedy mieliśmy już świadomość, że wyprawa zakończy się pełnym powodzeniem. Pogoda dopisywała, kondycja i humory też - mogliśmy z uśmiechami na twarzy pedałować w stronę domu.

 

 


Blisko domu, przemierzając lubuskie lasy. Na zdjęciu: Joanna Zabielska, Piotr Stokłosa / Wspaniała atmosfera na trasie. Na zdjęciu: Joanna Zabielska, Błażej Łyjak, Jerzy Hille, Monika Kosmala, Mateusz Jamrozik


Te ostatnie cztery dni jazdy zostały nam jeszcze dodatkowo umilone przez Milenkę i Bartka, którzy wspaniale nas ugościli w swoim szczecińskim mieszkaniu. Po noclegu w Szczecinie, pełni wigoru zaczęliśmy poruszać się wzdłuż zachodniej granicy kraju. Odwiedziliśmy wiele osobliwych miejsc, takich jak: Kłopot - znany jako „Bociania Wioska”, Cedynia - miejsce słynnej bitwy z 972 roku, Czelin - miejsce, w którym postawiono pierwszy słup graniczny na Odrze w 1945 roku, Siekierki - w ich bliskim sąsiedztwie jest cmentarz żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego, Osinów Dolny - najdalej na zachód wysunięty punkt Polski, Brody - znajduje się tam okazały pałac Brühla.

 

 


W dużej grupie jedzie się wesoło. Na zdjęciu: Jerzy Hille, Joanna Zabielska, Błażej Łyjak, Mateusz Jamrozik, Piotr Stokłosa / Cmentarz żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego w Siekierkach.


Dzień trzydziesty wielkiej przygody był ostatnim dniem wyprawy. Rozpoczęliśmy go porankiem nad Odrą, przez którą przeprawiliśmy się promem w Połęcku. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Nasza życiowa przygoda dobiegała końca, nasze marzenie było już bliskie pełnej realizacji. W ostatnich chwilach na trasie wyprawy towarzyszyli nam rodzice, była też pani Danusia, pani Ania i pan Zygmunt (przez cały miesiąc mocno nas dopingowali) oraz nasz przyjaciel Darek Kawecki, który wraz z Moniką pomagał nam bardzo w czasie wyprawy prowadząc relację na stronie internetowej. W tak wspaniałym towarzystwie przyszło nam świętować nasz sukces. O godzinie 15:00, 11. sierpnia 2009 roku naszym oczom ukazała się upragniona tabliczka z napisem Jasień. Wjechaliśmy na ulice mojego rodzinnego miasta. Zostaliśmy wspaniale przywitani przez pracowników Urzędu Miasta, którzy bardzo docenili naszą wyprawę - sprawili nam tym sporą radość. Kilka chwil spędziliśmy opowiadając na gorąco o wrażeniach z wyprawy przedstawicielom lokalnych mediów. Było bardzo wesoło. Byliśmy już w domu!

 

 


Ciągle wzdłuż granicy / Szczęśliwa trójka na mecie. Na zdjęciu: Mateusz Jamrozik, Joanna Zabielska, Piotr Stokłosa

 


Przyjaciele
Nasza wyprawa była dla nas wielkim przeżyciem. Była tym o czym bardzo marzyliśmy. Kochamy jeździć na rowerach, kochamy podróżować. To nasza pasja. Najpiękniejsze w pasji jest to, że można dzielić ją z innymi. Ta wyprawa, te trzydzieści dni na trasie, były dla nas cudownym doświadczeniem. To co przeżyliśmy w czasie pokonywania na rowerach niemal czterech tysięcy kilometrów wzdłuż granic Polski, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. To, że każdego dnia wyprawy mogliśmy jechać z radością i uśmiechami na twarzy; to, że każdy pokonany kilometr dawał nam satysfakcję i sprawiał przyjemność; to, że nasze marzenie mogło się spełnić, to zasługa naszych Przyjaciół i Rodziny! Bez tych osób które pokonywały z nami wspólnie kilometry, które nas wspierały na trasie i poza nią, które nas motywowały, służyły pomocą, które przekazywały nam swoje pomysły i humor... bez tych osób ta wyprawa nie byłaby taka sama. Za każdym razem, gdy wspominamy naszą wyprawę, w pierwszej kolejności przychodzą nam na myśl ludzie. Ludzie, dzięki którym przez trzydzieści dni mogliśmy czuć się najszczęśliwszymi podróżnikami na świecie. Dziękujemy Wam za to!


„Udało się!”
13. lipca 2009 roku postawiliśmy pierwszy krok na drodze do realizacji naszego wspólnego marzenia. Asia, Mateusz i ja, wspierani przez rodzinę, przez przyjaciół, przez wielu dobrych ludzi, mogliśmy nie schodzić z tej drogi przez kolejne trzydzieści dni.
Trzydzieści dni w trasie. Jazda w strugach deszczu, jazda w burzy, jazda z wiatrem i pod wiatr, jazda w dzień i w nocy, jazda gdy z nieba lał się słoneczny żar. Jazda, ciągle do przodu, na rowerach - tak jak kochamy. Prawie cztery tysiące przejechanych kilometrów. Codzienne podróżowanie przez nowe okolice. Spanie w namiotach, tak jak lubimy, przy górskich potokach, w lesie, czy na skraju pola - gdzie się da. Ponad tysiąc odwiedzonych miejscowości, setki nowych poznanych miejsc. Odkrycie pięknych zakątków polskich gór, wschodniej Polski, polskiego wybrzeża i zachodniej granicy. Ponad siedemset niezwykle przyjemnych godzin spędzonych w podróży, wciąż obcując z naturą i niesamowitymi ludźmi. Ten czas, to był czas spełniania naszego marzenia, naszego celu.
Wymarzona wyprawa - to wynik naszej pasji. Udowodniliśmy sobie, że można. Wiemy, że gdy człowiek ma marzenia, ma pasję, jest uparty i konsekwentnie krok po kroku realizuje kolejne cele, może zrobić naprawdę coś bardzo fajnego. Gdy dojdą do tego jeszcze ludzie, którzy ci pomagają i cię wspierają, to możesz postawić ten ostatni krok. Ten nasz ostatni krok postawiliśmy właśnie 11. sierpnia 2009 roku, gdy pełni szczęścia, z olbrzymią satysfakcją wróciliśmy do Jasienia kończąc wyprawę dookoła Polski. Otoczeni przez przyjaciół i rodzinę mogliśmy cieszyć się z sukcesu, mogliśmy wreszcie z uśmiechem powiedzieć, że „udało się”! A udało się, bo... marzenia trzeba spełniać.

Piotr Stokłosa

Sponsorzy wyprawy: https://www.szumgum.com, https://stoor.pl, https://www.bikestats.pl, https://www.airbike.pl