Scotland Castle Tour

Drukuj

Jak to bywa na wyprawach, pierwsze dni są ekscytujące daleko zostawiliśmy domową codzienność i oddychamy wszystkim co nowe. Krew płynie szybciej, hormony potęgują wrażenia.

Przepak u przyjaciół w Inverness (podziękowania dla Gosi, Justyny i Grahama) trwał długo, dreptaliśmy nerwowo chcąc odpalać nasze rowery. A tu jeszcze Szymon zarządza wizytę na gas–station – aby mieć w kołach te 4,5 atmosfer. Powietrze kosztowało tam 10 pi za minutę pompowania. Test pracy zespołowej wypadł skutecznie – jedna moneta wystarczyła na ”tankowanie„ wszystkich kół. Co prawda w F1 trwa to 10 sekund, jednak my przez minutę daliśmy radę czterem bolidom (panie Robercie, jakby co to jesteśmy gotowi). Wyjeżdżamy w Szkocję. Rozkoszujemy się wiejskim krajobrazem, podziwiamy pierwsze ruiny katedry w Rosemarkie, obserwujemy golfistów, wypatrujemy delfinów (których ostatecznie nigdzie nie zobaczyliśmy). Skutecznie targujemy się na niewielkim promie i mamy radochę z kilku zaoszczędzonych funtów. Trochę postraszyło szkockim deszczem i zdążyliśmy wyjąć sponsorowane softshelle i peleryny. A potem tęcza – bajka. Zbudowana momentami z dwóch pełnych obręczy utrzymywała się ponad godzinę, na końcu pięknie skomponowana z barwnym niebem kończącego się dnia.

 


Pogoda

Pogoda nas zaskoczyła. Strasznie obawialiśmy się tego szkockiego, wilgotnego zimna i przemoczenia. A tu ciepło, gorąco, upalnie, skóra spalona i schodzi (w domu usłyszałem że nos i uszy mi tam zgniły). Ale żeby nie było tak pięknie – kilka razy nas zlało. Zawsze zaczynało się niewinnie – ta mżawka na pewno przejdzie, jedziemy. A potem deszczyk, deszcz, ulewa i oberwanie chmury. Takie pół godziny ekstremy mieliśmy wjeżdżając na przełęcz pod szczytem Beinn Ime – podjazd ciężki, wiatr prosto w mordę, deszcz ciął pod kątem 45°. Samochody co chwila obok nas, a my jedziemy jak po sporej butelce whisky. Słowo daję, inaczej niż zygzakiem się nie dało.

 

No i ten dzień pod mostem... Kilchurn – to miał być jeden z ładniejszych zamków. Zajechaliśmy tam na śniadanie, zostawiliśmy rowery pod mostem i już w deszczu poszliśmy zwiedzać. A potem do wieczora woda: poza mostem deszcz, pod mostem deszcz – bo strop gęsto przeciekał oraz ostatnia grośba: przypływ powoli zabierał nam grunt pod nogami. Ale spodziewaliśmy się tej mokrości dużo więcej. Jeszcze jednym fuksem był wiatr – mieliśmy go najczęściej w plecy. Ciężkie pedałowanie pod wiatr odczuliśmy ledwie 3–4 razy podczas całej wyprawy.


Szkoci i ich kraj

Na wyprawach zawsze spotyka się dobrych ludzi. Szkoci często pozwalali nam korzystać ze swoich trawników, na których rozstawialiśmy namioty. Kilkukrotnie zatrzymywali samochody, by spytać czy czasami się nie zgubiliśmy. Pewien rowerzysta podarował nam mapę campingów, a latarnik podarował rulon z mapą szkockich latarni.

 

Szczególnie wdzięczni byliśmy właścicielowi rowerowego sklepu w Oban, który sprzedał taniej felgę i udostępnił profesjonalny sprzęt do centrowania koła (Szymon perfekcyjnie wycentrował koło pierwszy raz w życiu i potwierdził słuszność swojego szkockobrzmiącego pseudo – McGyver). Szkocja będzie nam się kojarzyć też śle. A to z powodu boleśnie tnących muszek – midges. Mierzą zaledwie milimetr, jednak są najbardziej mocarnym szkockim zwierzęciem. Nas doprowadzały do paniki i obłędu. Nic na nie działa, gryzą nawet w deszczu. Jedynym ratunkiem było szukanie wietrznych miejsc, gdzie trudniej im było latać.

 




Castles

Zamki – czyli cel naszej wyprawy. Niektóre były „badziewne„, inne urzekające. Resztki murów stojące gdzieś w polu opuszczaliśmy z żalem nadrabianych kilometrów, podobne fragmenty ścian stojące na klifie uderzanym przez fale ciężko było zostawić za plecami. Wiele zamków było prywatnych, niekiedy z zakazanym wstępem, najczęściej jednak zamienionych na hotele. Te były zadbane, otoczone ogrodami. Niektóre można było zwiedzać. Wstęp wahał się od 7 do 10 funtów. My skusiliśmy się jedynie na wejście do Stirling Castle – bo wiadomo, ”Braveheart„.

Zamki odnajdowaliśmy dzięki dwóm mapom, z których żadna nie była bezbłędna, jednak razem świetnie się uzupełniały. Odnajdowaliśmy też zamki nie zaznaczone na mapach – dzięki rozmowie z mieszkańcami, lub po prostu obserwując drogę. Kilku ruin nie potrafiliśmy zidentyfikować – mogły być pozostałościami zamków lub budynków mieszkalnych. Do niektórych nie udało nam się trafić – nie wiedzieli o nich nawet mieszkańcy.

Niektóre ”zwykłe„ domy mieszkalne również przypominały zamki, gdyż angielski gotyk jest mocno wpisany w krajobraz szkockiej prowincji. Na jednym z zamków udało nam się przenocować. Bardzo ładne i zadbane ruiny Duffus przypadły nam na koniec ostatniego dnia wyprawy i kusiły dachem nad głową.

Prawdopodobnie nocowaliśmy tam nielegalnie. Jednak bardzo staraliśmy się nie pozostawić najmniejszego śladu naszej obecności (co jako świadomi turyści czyniliśmy zawsze). W sumie w nasze sieci wpadło prawie sześćdziesiąt zamków (więcej niż zakładaliśmy) a w najlepszym dniu złowiliśmy ich dziewięć.


Latarnie

Ponieważ większość trasy wiodła wzdłuż wybrzeża więc zwiedzaliśmy również latarnie morskie. Wiele z nich to małe, nieciekawe portowe obiekty. Ale do wielu dojechać warto – stoją często na pustkowiach, na końcach klifów, na wydmach, nawet na poligonach.

Trafiliśmy na dwa muzea – we Fraserburghu i Arbroath. W Arbroath znajduje się ”signal tower„ czyli unikatowa już kula czasu. Tyle że nieczynna. A u nas w Polsce, w Nowym Porcie, to urządzenie działa. Ciekawym obiektem był też latarniowiec – czyli statek latarnia cumujący w Dundee.

 



Co polecamy

Na pewno północ kraju – najbardziej odludna i surowa. Dwa zamki na klifie – Old Wick oraz Bucholly – można tam malować obrazy i pisać wiersze. Widok na Orkady w John O'Groath – też jak z obrazka. Dunnet Head – północny przylądek Szkocji – kilka kilometrów malowniczej drogi z latarnią na klifie. Plaża na wschód od Durness – widziana w słoneczną pogodę dorównuje tym z Bora–Bora (gdyby zasadzić tam ze dwie palmy) – turkus wody, czysty piasek w 100–metrowej przerwie między klifami.

Cape Wrath – miejsce ”kultowe„, klify, latarnia, ocean za którym nie widać Kanady. Region Assynth – najbardziej malowniczy górski krajobraz na naszej wyprawie, wijący się asfalt od przełęczy do przełęczy i ponure szczyty, każdy ze swoją chmurką. Ben Nevis – bo uczy pokory. Niby te 1300 to mało, ale jednak wchodzi się od ”zera„, na górze zimno, pada i wieje jak diabli, no i kilkusetmetrowe przepaście ma. Stirling – Old Town, największy zamkowy kompleks który zwiedzaliśmy. St. Andrews – rozległe, przyjemne dla oka ruiny katedry i zamku.

Dunnottar Castle – nie trzeba reklamować – najczęściej fotografowany szkocki zamek oraz Findlater Castle – jego mniejsza, mało znana i dość odludna kopia. Cruden Bay – bardzo duże ruiny na klifie – niestrzeżone, tam dopiero można sobie polatać. Widok z okna na trzecim piętrze prosto w kipiel rozbijających się fal. Zabudowa portowych miasteczek – Oban, Ullapool, Arbroath, Pittenweem i wiele innych – czuje się w nich morską tradycję. Czego nie polecamy? Loch Ness – bardzo ruchliwa droga, a widoki co najwyżej zwykłe. Musieli wymyślić potwora, żeby ludzie tam przyjeżdżali.
 

 

 

Sprzęt

Tu ukłon w stronę sponsorów. Dziękujemy czeskiemu producentowi – firmie LOAP. Namioty się spisały – nie przemokły. Jednak szczerze trzeba przyznać, że pogoda nie zmuszała ich do wysiłku. Wkładaliśmy w nie również cały sprzęt, czyli sakwy i worki. Nie obniżało to komfortu naszego snu. Otrzymaliśmy też śpiwory. Większość z nas postawiła na jak najmniejszy rozmiar. Choć niekiedy trzeba było ubierać bieliznę na noc, to nie zawiedliśmy się. W sakwach miejsce było potrzebne, a noce w sierpniu nie zawsze są ciepłe. Dla mnie będzie to podstawowy śpiwór wyprawowy w następnym roku. Dziękujemy też za okulary, dzięki którym muszki nie wpadały w nasze oczy. Ciekawy prezent otrzymaliśmy od sklepu 4sevens.pl. Na początku dziwiliśmy się małym kompaktowym latarkom, traktując je jako kuriozum. Można je zawsze nosić w kieszeni, więc są zawsze pod ręką. Wcześniej czołówki zawsze trzeba było gdzieś szukać. Ja teraz używam je do biegania wieczorem – owinięte dookoła ręki dają wygodne i wagowo lekkie światło. Co mieliśmy najczęściej na sobie? Koszulki i bluzy z AIRBIKE.PL. Moja bluza wytrzymała niezłe ulewy. Sakwy i softshelle na które dostaliśmy upust w sklepie SZUMGUM i w firmie BERGHAUS używaliśmy codziennie. Cały sprzęt uzyskany od sponsorów mamy zamiar używać dalej. Bo się nie zepsuł, bo się sprawdził, bo możemy go polecić przyjaciołom.


04 sierpnia: Inverness–Lochslin, 106 km
Zamki: katedra Rosemarkie
Latarnie: Carnac Point, Craigton Point, Chanonry, Cromarty, Tarbat

05 sierpnia: Lochslin–Mid Clyth, 116 km
Zamki: Skelbo, Dunrobin, Dunbeath, Carmliath
Latarnie: Lybster, Clythness

06 sierpnia: Mid Clyth – Forss, 127 km
Zamki: Old Wick, Sinclair, Girnigoe, Keiss, Bucholly, May, Thurso
Latarnie: Wick (2x), Noss Head, Duncansby Head, Dunnet Head, Holborn Head

07 sierpnia: Forss–Heilam, 99 km
Zamki: Varrich
Latarnie: Strathy Point

08 sierpnia: Heilam–Scourie, 76 km
Latarnie: Loch Eriboll, Cape Wrath

09 sierpnia: Heilam–Inverlael, 87 km
Zamki: Ardvreck

10 sierpnia: Inverlael – Inverness, 79 km

11 sierpnia: Inverness – Fort Augustus, 59 km
Zamki: Urquhart

12 sierpnia: Fort Augustus – Fort William, 57 km
Zamki: Inverlochy
Ben Nevis: 1344m – 4406 ft

13 sierpnia: Fort William – Taynuilt, 111 km
Zamki: Stalker, Barcaldine, Dunastaffnage

14 sierpnia: Taynuilt – Inveraray, 34 km
Zamki: Kilchurn

15 sierpnia: Inveraray – Croftamie, 111 km
Zamki: Inveraray, Bulloch, Dumbarton
Loch Lomond & The Trossachs National Park

16 sierpnia: Croftamie – Balgedie, 117 km
Zamki: Culcreuch, Balgair, Stirling, Menstrie, Campbell, Broomhall, Tullibole, Loch Leven, Burleigh

17 sierpnia: Balgedie – Carnoustie, 141 km
Zamki: Balgonie, Kellie, Crail, Cambo, St. Andrews, katedra St. Adrews, Earshall, Broughty
Latarnie: Methil, Elie Ness, Pittenweem, Anstruther, Fife Point, Tayport (Pile, East, West), NLB Lightship (Dundee), Buddon Ness (2x), Isle of May, Bell Rock

18 sierpnia: Carnoustie–Girdle Ness, 125 km
Zamki: Arbirlot, opactwo Arbroath, Redcastle, Allardice, Dunnottar
Latarnie: Arbroath (2x, muzeum), Scurdie Ness, Montrose (2x), Tod Head, Girdle Ness

19 sierpnia: Girdle Ness–Pennan, 139 km
Zamki: Old Slains, Slains, Inverugie (2x), Cairnbug, Kinnaird, Pitsligo I, Pitsligo II
Latarnie: Aberdeen (South, North), Torry (2x), Buchan Ness, Peterhead, Rattray Head, Balaclava, Kinnaird Head (2x, muzeum), Rosehearty

20 sierpnia: Pennan–Duffus Castle, 108 km
Zamki: Banff, Findlater, Duffus
Latarnie: Macduff, Banff, Portsoy, Buckie (2x), Lossiemouth, Covesea Skerries

21 sierpnia: Duffus Castle–Inverness, 94 km
Zamki: Brodie, Cawdor, Kilravock, Stuart
Latarnie: Burghead, Nairn


Dodatkowo, w ramach wstępu do wyprawy, w dniach 1 i 2 sierpnia przejechaliśmy 66 km zwiedzając Paryż.
Łącznie: 1852 km rowerami, 55 zamków, 42 latarnie oraz 5650 km dojazdu samochodem marki Łada 111