Tatry cz. I - Doliną Chochołowską do Kościeliskiej

Drukuj

UAAAAAAAAA!!!!... Powoli przed moimi oczami pojawia się obraz dzwoniącego od 30 minut budzika... RANY!!!! 6:30!!!! Widmo spóźnienia się na wycieczkę momentalnie przegoniło resztki snu. Autobus PTTK odjeżdża za 30 min. Trzeba się pospieszyć. Szybka poranna toaleta, błyskawiczne śniadanie, łapię w pośpiechu wszystkie uprzednio przygotowane rzeczy, wrzucam na grzbiet ważący ze 30kg plecak, łapię za rower, Praktikę, wciskam kask na głowę i wybiegam z domu. Jeden z towarzyszy, również Paweł, już czeka. Ruszamy. Pedałowanie na miejsce odjazdu nie jest zbyt wygodne... wysoki turystyczny plecak praktycznie uniemożliwia mi podniesienie głowy do góry, przemykam więc powoli jeszcze ciemnymi ulicami Nowego Sącza spoglądając spod daszku kasku na szosę. Po 10 minutach docieram na parking przed dworcem PKS, tam czeka już autokar gotowy do drogi. Drugi mój kompan już na nas czeka. Pakujemy rowery do bagażnika, resztę bierzemy ze sobą i ruszamy w drogę do Zakopanego. Autokar zawiezie nas na parking w Kościelisku. Stamtąd pozostali PTTKowcy pójdą pieszo do doliny Kościeliskiej z zamiarem zdobycia Polany Stoły i samego szczytu (1429m. npm). My zaś pojedziemy do doliny Chochołowskiej, gdzie można wjechać rowerem

Pewnie zastanawiasz się drogi czytelniku po co mi te 30 kg w plecaku :) Otóż warunki w Tatrzańskiich dolinkach o tej porze roku są trudne do przewidzenia. Z tego względu zabraliśmy również całe ubranie i sprzęt piechura. W razie niekorzystnych warunków rowerowych po prostu szybkie przebieranie i idziemy wraz z innymi pieszo pozostawiając rowery w autokarze.

Po 2 godzinach jazdy docieramy wreszcie na parking w Kościelisku. Spoglądamy za okno i podejmujemy decyzję o kontynuowaniu wycieczki na 2 kółkach. Z parkingu do wylotu Doliny Chochołowskiej jest około 2 kilometrów. Wyciągamy nasze rowerki i po chwili pożegnawszy się z grupą pedałujemy bielutką drogą. Naszym pierwszym celem będzie schonisko na Polanie Chochołowskiej. Asfalt prowadzący do schroniska jest pokryty znaczną warstwą śniegu, zmrożonego na nasze szczęście po niedawnej odwilży. Droga pnie się tu łagodnie pod górę i nawet świeżo upieczony rowerzysta na najzwyklejszym rowerku może śmiało pokusić się o wyjazd do schroniska. Po 3 kilometrach zatrzymujemy się aby zrobić kilka fotek przy tzw. Niżnej Bramie Chochołowskiej. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Mijamy Wyżną Bramę Chochołowską i odejście żółtego szlaku na przełęcz Iwaniacką (1459m. npm). Tu widnieje duża tablica ostrzegająca przed ryzykiem wystąpienia lawin. Po drodze zaczajam się w krzakach z teleobiektywem i zdejmuje fotkę nadjeżdżającemu z dużą prędkością Pawłowi. Sądziłem, że złapię go sapiącego powoli na swojej Meridzie, a tymczasem gość śmignął tak szybko, że o ładnym ostrym zdjęciu mogłem zapomnieć. Kilka chwil poźniej doganiam towarzyszy i już razem wyjeżdżamy na Polanę Chochołowską. Tu silny wiatr zawiewa chmurami świeżego śniegu porwanymi z grubej, zmrożonej skorupy. Po prawej stronie odsłaniają się naszym oczom malowniecze szczyty Mnichów Chochołowskich, po lewej natomiast majaczy za mgłą szczyt Trzydniowiańskiego Wierchu (1758m. npm). Powoli zza drzew wyłaniają się przed nami zabudowania schroniska. Zimny wiatr dał się nam trochę we znaki, więc szybko pędzimy na coś gorącego. Schronisko w Dolinie Chochołowskiej to bardzo duży budynek. Miła atmosfera, ciepło i smaczne jedzenie sprawiają, że siedzimy tu dłużej niż planowaliśmy. Po posiłku czas podjąć decyzję co do dalszej trasy. Rozkładam mapę i rozpoczynamy krótką debatę. Rzucam propozycję ataku na Przełęcz Iwaniacką. Nastawiony jestem trochę agresywnie do zakazu jazdy po Dolinie Kościeliskiej i mam straszną ochotę pogonić kota strażnikom. :) Waldek rówież lubi podobne akcje więc przystaje na propozycję. Paweł natomiast, ze względu na słabsza kondycję i mniejsze umiejętności postanawia wrócić do autokaru. Ponieważ o zakazie wyjazdu z Doliny Kościeliskiej nie słyszeliśmy, więc postanawiamy plan wprowadzić w życie w trybie natychmiastowym. Ruszamy.

Pierwszą rzeczą jaka nam wpadła do głowy jest przejechanie przez Polanę Chochołowską na przełaj. Po kilkudziesięciu metrach ukryta pod kilkucentymetrową warstwą świeżego śniegu lodowa skorupa załamuje się pod ciężarem mojego roweru i ku mojemu zdziwieniu (i przerażeniu) przednie koło wpada po koronę amora. Żałowałem, że zdążyłem się już rozpędzić, bo katapulta jaką mi zafundował rower była mało prezyjemna. Waldek śmiejąc się do rozpuku szybciutko wycofuje się za mną z pechowej łąki. Zróciliśmy na drogę, nie minęło jednak nawet kilkanaście sekund kiedy Waldex wpada na zjeździe w koleinę i grzecznie turla się po ziemi broniąc się przed atakującym go rowerem. :) Kolejnym do zaliczenia dzwona byłem ja... tym razem ze śmiechu. Potłuczeni dość znacznie docieramy jednak do rozwidlenia drogi już bez dodatkowych atrakcji. Żegamy Pawła, który dzielnie z nami pedałował do tej pory i ruszamy w boczną drogę. Tu już nie ma ułatwiających jazdę kolein samochodowch, tylko nieznacznie przedeptany szlak przez las. Moje 2.35 calowe Maxxisy radzą sobie całkiem nieźle, Waldex ma większe kłopoty ze względu na cieniutkie 1.95. 300m. dalej nie pozostaje nam nic innego jak zamienić się z rowerem miejscami. Tak Panie i Panowie... rower nas zawsze wozi to czasem trzeba dać mu odetchnąć i go też trochę ponieść :) Mustangi na plecy i dreptamy pod górę! Trasa wiedzie tu wzdłuż Iwaniackiego Potoku żółtym szlakiem. Znaki informują, że czas przejścia to ok. 1h i 30 min. Gdyby nie słabo przedeptany szlak to pierwszy 1km można by śmiało jechać, może nawet trochę dalej. Jednakże po 20 min ścieżka zaczyna się piąć ostro w górę, tu dreptanie z rowerem na plecach staje się dość uciążliwe. Na szczęście już niedaleko, po kilkuset metrach podjeście staje się łagodniejsze i w pewnym miejscu udaje się mi nawet kawałek pojechać.

Przełęcz Iwaniacką (1459m. npm) osiągamy po 1h i 15min licząc od odejścia na szlak. Nie jesteśmy tu jednak sami. Pomimo wiatru i padającego śniegu wybrała się na wycieczkę mała grupka sióstr zakonnych (serdecznie spozdrawiamy i dziękujemy za fotkę). Zaszyte w gałęziach jednego ze świerków były prawie nie do zobaczenia, jednakże nasze pojawienie wywołało wśród nich duże posuszenie i na prośbę zrobienia fotki żywo wysunęły się z ukrycia. Po krótkiej rozmowie obniżamy siodełka i zaczynamy karkołomny zjazd do Doliny Kościeliskiej. Po kilkudziesięciu metrach Waldex ochoczo puszcza mnie przodem, stwierdzając cynicznie: „Jedź, Ty lubisz takie atrakcje...” Chyba miało to znaczyć: „Jestem głodny, trzeba ubić kogoś na obiad” Zimowy zjazd z przełęczy przypomina raczej saneczko-narto-rowero-lawino-darcie gleby, ale dostarcza niesamowitych wrażeń. Polecam wszystkim, wskaźnik frajdy na czerwonym polu cały czas! Bilans zjazdu do schroniska na Małej Polanie Ornaczańskiej to kilkanaście siniaków u Waldka i kilku ciężko wystraszonych turystów. :) Ku naszemu przerażeniu schronisko nawiedziło stado „bydła” (inaczej tego nazwać nie mogę ze względu na zachowanie) Nie wnikam skąd wzięło się tam kilkudziesięciu podgolonych, „lekko” niekulturalnych pseudoturystów ale to właśnie takim powinno się zabronić wejścia do Doliny Kościeliskiej - nie bikerom! Cóż... krótkie poszukiwania i Waldex wyciąga z tłumu jakigoś sympatycznego pana, który wprawnie zdejmuje nam fotkę z mojej Praktiki.

Stąd trasa prowadzi cały czas w dół. Droga jest szeroka, jednakże bardzo zatłoczona i musimy uważać na turystów. Mijamy Pisaną Skałę, kawałek dalej przejeżdżamy obok Jaskini Mroźnej. Niedaleko napotykamy naszych z PTTK. Wracają po udanej wycieczce. Nie kryją zdumienia wywołanego naszym pojawieniem. Kiedy mówię, że jechaliśmy przez Przełęcz następuje ogólne poruszenie :). Fotka, krótka pogawędka i ruszamy dalej w dół. Zatrzymujemy się przed wylotem dolinki, kolejna fotka i jedziemy do autokaru. Udaje mi się przekonać Waldka do małej wycieczki na Krupówki. Jest to kilka kilometrów ale głównie z górki. Paweł postanawia nadal wygrzewać sobie fotel na czas drogi powrotnej.

2 godziny później, po zaliczeniu podnóża Gubałówki, targu pod nią, obiadku w supersamie oraz małym straszeniu tłumu na Krupówkach czekamy na nasz autokar na podzakopiańskiej stacji benzynowej. Kilkanaście minut potem jedziemy już w wygodnych fotelach do domu. Zmęczenie zostało praktycznie zamordowane przez wrażenia z wycieczki. Paweł, pomimo wcześniejszego powrotu do autobusu, jest również zadowolony i deklaruje chęć ponownego wyjazdu „gdzieś w góry”.

Trasę można zakwalifikować jako łatwą w części do schroniska w Chochołowkiej. Odcinek przez Przełęcz Iwaniacką (podejście i zjazd) oceniam jako wytrzyłałościową i trudną technicznie, polecam tą część jedynie bikerom posiadającym dobrą kondycję i niezłą siłę fizyczną, niesienie roweru na takim podejściu jest bardzo męczące. Zjazd z przelęczy latem oceniam na umiarkowanie trudny. Odcinek wiodący Doliną Kościeliską jest również łatwy. Wjazd do Kościeliskiej, z parkingu, dla rowerów jest jednak zabroniony (wyjazd - nie:)) Polecam każdemu zapaleńcowi, przy dobrej pogodzie są wspaniałe widoki i niezapomniane wrażenia! Do zobaczenia na szlakach!

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj