Dnia 11.01.2004, jak w każdą niedzielę, planowałem wybrać się na wycieczkę z Sądeckim kołem PTTK. Celem wypadu była Przehyba (1175 m npm.), ważny węzeł turystyczny w paśmie Radziejowej. PTTK zaplanowało dojazd porannym autobusem o 7:20 z Nowego Sącza do miejscowości Gaboń, usytuowanej prawie u podnóża samej Przehyby, skąd prowadzi asfaltowa droga dojazdowa do schroniska. Podjazd tą trasą liczy ok. 7,5 km przy nachyleniu średnim ok.
10% - 14%, w lecie organizowane są tu zawody kolarskie w podjeździe na czas, a na szlakach można spotkać wielu bikerów, zimą raczej nikt się tam rowerem nie zapuszcza ze względu na słabo przetarte szlaki, pokryte znaczną warstwą śniegu. Postanowiłem być jednym z tych nielicznych, którzy nie dają się zimie i śmiało stawiają czoła zaśnieżonej górze. W sobotę wieczorem spakowałem potrzebne manatki, w tym oczywiście moją znaną już Wam z poprzedniego artykułu Prakticę z teleobiektywem, nastawiłem budzik na 6:30 i poszedłem spać.
Rano, odrzuciwszy w najdalszy kąt pokoju moją wyjącą "komórkę", zwlekłszy się łóżka, zjadłem śniadanko, zabrałem plecak i koło 7:00 powoli wytoczyłem się z domku. Poranny półmrok panujący na dworze nie był mi w stanie nic powiedzieć na temat pogody jaka mnie czeka podczas wycieczki, z nadzieją, że będzie co najmniej znośnie powoli pedałowałem na odległy o 3 km dworzec PKS, gdzie miała czekać na autobus grupa z PTTK. Dojechawszy na miejsce rzeczywiście zastałem kilkunastu stałych bywalców czekających na mający się pojawić lada moment transport. Przywitawszy się z wszystkimi i dopytawszy o szczegóły trasy odjechałem w kierunku odległego o 10 km Starego Sącza. Jazda mokrą, pokrytą pośniegowym błotem szosą nie należy do przyjemności, dlatego też starałem się przejechać ten odcinek jak najostrożniej aby nie wyglądać jak śniegowo-błotno-solny potworek. Dotarłszy do Starego Sącza udałem się dalej w kierunku miejscowości Gołkowice Dolne.
Tam skręciłem w kierunku Gabonia, droga była na szczęście pokryta śniegiem. Jechałem powoli, pedałowanie przychodziło mi z trudem pomimo niewielkiego nachylenia podjazdu. Kiepska forma była chyba wynikiem niedospania, częstej przypadłości przed sesją :). Była więc nadzieja, że dalej będzie lepiej.
Do leśniczówki w Skrudzinie, oznaczającej punkt wypadowy na szlak dotarłem koło godziny 8:20. Autobus przyjechał jakieś 20 min przede mną, więc PTTK'owcy nie wyprzedzili mnie zbyt wiele, o czym świadczyły wydeptane na pokrytej świeżym puchem drodze. Dogonienie znajomych zajęło mi koło 10 min. Droga przed nami była dziewicza i najwyraźniej od 2 dni nikt tamtędy nie przechodził. Niewielka bo ok. 10 cm warstwa świeżego śniegu nie była wielkim wyzwaniem dla moich Maxxisów tak więc konsekwentnie toczyłem się na górę. Dogoniwszy prowadzącą dwójkę zwolniłem i do góry pedałowałem już powoli u boku idących oddając się rozmowie oraz fotografowaniu. Szlak z początku idzie przez las, tak więc nie ma tu pięknych widoków i podziwiać jedynie można malowniczo ubrane śniegiem drzewa. Kiedy dojeżdża się do wysokości ok. 700m droga wychodzi na zbocze i wtedy można już podziwiać wspaniałą panoramę okolicy, oraz, co się bardzo często zdarza, zostać zmiecionym przez porywisty wiatr :). Około 1 km przed stacją nadawczą TP i schroniskiem PTTK znajduje się tzw. Kamień św. Kingi. Jest to kaplica oraz szałas, gdzie można się schronić w razie zamieci czy burzy.
Tu urządziliśmy sobie krótki postój na herbatkę. Temperatura spadła w tym miejscu do -7 stopni i dobrze było się trochę rozgrzać. Po 10 min zrobiłem fotkę i popedałowałem dalej w kierunku schroniska zostawiając piechurów z tyłu. Na polanie pod Przehybą znalazłem się koło godziny 11. Mgła już prawie opadła i z tarasu schroniska można było obserwować całe Małe Pieniny z Durbaszką na czele oraz powoli wyłaniające się z chmur Tatry. Pierwsze wrażenie jakie wywołało moje pojawienie się w schronisku było dość zabawne. Kierownik nie spodziewał się, że po dwóch dniach całkowitej pustki na szlaku, pierwszą osobą jaka zawita na Przehybie będzie... koleś na rowerze! Cóż, życie jest pełne niespodzianek ;). Rozwiesiwszy ciuchy na kaloryferach i przebrawszy się w suche poszedłem do bufetu, gdzie zamówiłem smaczny bigos oraz herbatę. Planowane wcześniej ognisko postanowiliśmy przełożyć do czasu dotarcia do miejsca, gdzie znajdziemy suche drewno. Na Przehybie wszystkie gałęzie pokryte były grubą szadzią i rozpalenie ogniska było niemożliwe.
Około godziny 12, kupiwszy jeszcze na drogę "coś" do picia, wyruszyłem za grupą niebieskim szlakiem w kierunku Rytra. Przejście niebieskim szlakiem to około 13 km leśnej ścieżki, tak więc miałem poważny dylemat - wracać czy też jechać dalej. Dalsza jazda mogła być kłopotliwa lub nawet niemożliwa z powodu nadmiaru śniegu. Noszenie roweru na plecach po lesie przez 13 km nie należy chyba do przyjemności. Pomimo oporów postanowiłem jechać dalej. W końcu skoro rower zazwyczaj niesie mnie to czemu ja jego czasem nie mogę? ;). Po 500m miałem dość... wrr... jechać się nie da, nawet pomimo spuszczenia siodełka do poziomu freeride'owego :(. Nawet na pierwszym zjeździe nie udało mi się wsiąść na rower z powodu nieprzejezdności szlaku. Dotarłszy pod Wierch Przehybę (1193 m npm.) do miejsca gdzie czerwony szlak odchodzi od niebieskiego w kierunku Radziejowej (1262m npm.) jestem wściekły na maksa... przez następne 500m już nie da się roweru nawet prowadzić... pozostaje wziąć go na grzbiet. Przerzuciłem więc Treka przez plecak i opłakując ocieplacze podreptałem za piechurami. Pod Zgrzypami (1129m npm.) będąc prawie na granicy rozpaczy stwierdzam, że droga robi się przejezdna! Wsiadam na rowerek i ostrożnie pedałuję... Zaczęło się! Od tego miejsca jazda to prawdziwa frajda dla każdego zapaleńca. Pełno śniegu, niewydeptany szlak,
strome zjazdy z zamarzniętymi V-kami :), walka ze śniegiem, trudne technicznie podjazdy gdzie samo pedałowanie i kondycja nie wystarczy. To trzeba przeżyć na własnej skórze! Miejscami czułem się jak zając kicając na podjazdach, kiedy koła zakopywały się w śniegu i jedyną możliwością przejechania dalej było, oprócz pedałowania, było skakanie do przodu. Kiedy wyjechałem wreszcie na otwarte zbocze mogłem podziwiać piękną panoramę okolicy. òw punkt widokowy znajduje się w miejscu oznaczonym na mapie jako Wdżary Wyżne i znajduje się mniej więcej w 1/3 odległości do Rytra. Zmęczony czekam tam na pozostałych. Kiedy doszli dowiedziałem się ku mojemu zadowoleniu, że planowane ognisko będzie miało miejsce niedaleko stąd. Nęcony myślą o gorących kiełbaskach z ogniska i "czymś na rozgrzewkę" pedałuję dalej.
10 min później pałaszuję wspaniałą kaszankę zwaną tu "krupniokiem" usmażoną na blasze w ognisku. Okazało się, że Włodek, robiący na wycieczce za mojego fotografa (wielkie THX Włodziu!), ma w najbliższy piątek imieniny, więc i znalazło się cos na rozgrzewkę :). Po zagaszeniu ogniska zapakowałem plecak i powoli potoczyłem się stromym zjazdem przecinającym zboczeWdżarów Niżnych. Dalej szlak prowadzi przez gęsty las, więc widoków żadnych tam nie ma... są za to niezłe kłopoty z utrzymaniem się w siodełku na zjazdach, ponieważ, od miejsca rozpalenia ogniska licząc, im bliżej końca szlaku, tym trudniejsza staje się trasa. W miarę szeroka dróżka zamienia się w stromą,
pozawijaną, bardzo nierówną i zarośniętą krzakami ścieżynę, trudną do pokonania w zimie. Najgorzej było na zboczu "Nad Gałką", gdzie szlak prowadzi trawersem stromo opadającym w dół, pełnym korzeni i krzaków. Tam musiałem pomagać sobie przy zjeździe nogami, odbijając się od wszystkiego oraz ratując kilkukrotnie przed upadkiem. Po szczęśliwym pokonaniu tego nieprzyjemnego odcinka trasy pozostało już tylko 500m do drogi prowadzącej od leśniczówki w Dolinie Roztoki do Starego Kamieniołomu. Dojechawszy do drogi staję i czekam na Włodka. Gość ma niezłą parę i nie każe na siebie długo czekać dzieki czemu po chwili zostaję uwieczniony na zdjęciu na w miejscu, gdzie kończy się leśny szlak. To już Dolina Roztoki, stąd prowadzi już bita droga do d.w. "Perła Południa", skąd już dalej jedzie się asfaltem do centrum Rytra. Ponieważ stąd można było już jechać normalnie, pożegnałem się z piechurami z PTTK i po krótkiej przerwie popedałowałem w kierunku głównej szosy prowadzącej do Nowego Sącza. Jazda z Rytra jest zazwyczaj mało kłopotliwa. Ci, którzy czytali poprzednią część, pamiętają pewnie o kłopotach, jakie napotkałem jadąc w przeciwną stronę. Tym razem wiejący wściekle "Ryterski wiatr" był mi bardzo na rękę, ponieważ... wiał mi w plecy! Wystarczyło tylko założyć oświetlenie, rozwinąć żagle :) i ruszyć w drogę powrotną liczącą około 20km. Dzieki "Rytrolotowi" odległość tę pokonałem w około 30 min pędząc ponad 40km/h i nie czując ani jednego podmuchu w twarz :) Strach pomyśleć co by się działo gdybym jechał w przeciwnym kierunku...
Niemniej jednak z bogatym materiałem fotograficznym i mocą wrażeń dotarłem szczęśliwie do domu nie notując strat w ludziach ani sprzęcie. Może tylko zmasakrowane ocieplacze na buty nie nastrajały mnie do końca pozytywnie, ale to w końcu dzięki nim rajdu nie zepsuły mi mokre i zmarznięte stopy. Zimowy przejazd to dobry test dla umiejętności i kondycji. Należy tylko pamiętać o dobrych oponach. Bez moich 2.35 calówek mógłbym zapomnieć o jeździe na odcinku Przehyba - Rytro, za to wiedziałbym co znaczy nieść rower taki kawał drogi :) Do zobaczenia na szlaku!
Beskid Sądecki cz. II - Przechyba zimą - Pasmo Radziejowej
Dnia 11.01.2004, jak w każdą niedzielę, planowałem wybrać się na wycieczkę z Sądeckim kołem PTTK. Celem wypadu była Przehyba (1175 m npm.), ważny węzeł turystyczny w paśmie Radziejowej. PTTK zaplanowało dojazd porannym autobusem o 7:20 z Nowego Sącza do miejscowości Gaboń, usytuowanej prawie u podnóża samej Przehyby, skąd prowadzi asfaltowa droga dojazdowa do schroniska. Podjazd tą trasą liczy ok. 7,5 km przy nachyleniu średnim ok. 10% - 14%, w lecie organizowane są tu zawody kolarskie w podjeździe na czas, a na szlakach można spotkać wielu bikerów, zimą raczej nikt się tam rowerem nie zapuszcza ze względu na słabo przetarte szlaki, pokryte znaczną warstwą śniegu. Postanowiłem być jednym z tych nielicznych, którzy nie dają się zimie i śmiało stawiają czoła zaśnieżonej górze. W sobotę wieczorem spakowałem potrzebne manatki, w tym oczywiście moją znaną już Wam z poprzedniego artykułu Prakticę z teleobiektywem, nastawiłem budzik na 6:30 i poszedłem spać