Masyw Feirani, Synaj

Modlitwa o wiatr

Drukuj

Kręcąc rozpalonym asfaltem zastanawialiśmy się czy ta dolina istnieje. Nie było możliwości żebyśmy ją przegapili, rozpalony skalny mur ciągnął się bez przerwy już od 4-5km. W końcu po kilku kilometrach podjazdu, kiedy lekkie zwątpienie zaczęło zaglądać nam w oczy, zza zakrętu wynurzyły się szerokie wrota doliny.

Nawigacja okazała się na szczęście trywialna, ale główne pytanie długo pozostawało bez odpowiedzi - i jak daleko – jeśli w ogóle - damy radę „zanurzyć się” w tą dolinę.

To ten rodzaj eksploracji, którego zawsze będzie mi brakować u nas. Bez tabliczek informujących ile jeszcze do schroniska/przełęczy, żadnych znakowanych szlaków, żadnej pewności, że planowana trasa nie ugrzęźnie gdzieś pod pionową ścianą szczytu (powiedzmy, że to taki mniej zabawny aspekt odkrywania terenu bez map). Bez „handicapów” w postaci sklepów z hotdogami czy strumieni, w których awaryjnie można zwliżyć przewód pokarmowy ;) Masz tyle ile zmieścisz do plecaka i sam musisz sobie odpowiedzieć na pytanie kiedy odpuścić.



Wjeżdżamy głębiej w dolinę. To cholerne powietrze… Stoi. Nawet nie drgnie. Zaduch totalny. Wysokie ściany gór blokują jakikolwiek ruch rozgrzanych mas powietrza. Organizm nie jest się w stanie w tych warunkach chłodzić - czterdzieści „Celsjuszów” i wypromieniowujące żar skały. Woda dosłownie wylewa mi się z rąk. Kapię jakbym stał na deszczu ;) ale to „deszcz” palących promieni słońca powoduje ten tragikomiczny efekt (w słońcu temp. 58C).

Żeby co nieco ulżyć organizmom, zarządzamy krótką manianę w cieniu. Cień zaczyna się pojawiać w okolicach godziny 14, wcześniej pionowo rzucające promienie słońce wypala dosłownie każdy kąt tutejszych gór. Próbuję wmusić w siebie cokolwiek, ale żołądek odmawia. Przy okazji przerwy kilka czarnych żartów sytuacyjnych, świeża warstwa kremu UV na ledwie wydalającą skórę i toczymy się dalej…

 

 



Po kilkunastu kilometrach podjazdu, w końcu rozlewa się przed nami panorama kilkunastu strzelistych szczytów masywu Fairani. Wyrastają z dna doliny kilkusetmetrowymi ścianami. Kapitalne i niestety kompletnie poza naszym zasięgiem. Po tych 15km podjazdu stoimy na wysokości raptem 600 m n.p.m., mamy resztki wody i niewielki zapas czasu.

Delektujemy się surowymi pejzażami. Pustką. Ciszą. Masyw Feirani to teren kompletnie odludny. Marsjańskie pejzaże nie zmącone śladem cywilizacji. Gebel Feirani wspina się na wysokość aż 1685m. Aż 1685, bo tutejsze szczyty dźwigają swoje ramiona niemal bezpośrednio z poziomu morza, co sprawia, że przewyższenia robią się tu pokaźne (dla porównania Rysy z Moka to ~1000m przewyższenia). „Kolegę Feirani'ego” podziwiamy tylko z dolnych pięter, ale korzystając z chwili czasu porzucamy rowery u podnóży niewielkiej turni i pchamy się w górę na nogach.

 

 



Teraz dopiero zaczyna się spektakl światła i cienia. Aparat zawodzi, nie jest w stanie uchwycić barw, rozbłysków, klimatu tego miejsca i tej chwili. W każdym razie wynagradza nam to cały wysiłek tachania sprzętu w ten zakątek świata. Siedząc na szczycie zastanawiamy się po co właściwie są nam potrzebne tak skrajnie niepraktyczne rzeczy, jakaś pokuta, zdychanie nad kierownicą dla kilku widoków(?), które równie dobrze można zobaczyć na kanale Nationala. Zabawne myśli zderzają się w głowie, ale pora niestety zbierać zwłoki i wracać do cywilizacji.

W dół lecimy już przy ostatnich blaskach dnia. Piec. 50km/h przez kilka długich kilometrów zjazdu ożywia podmęczone umysły. Potem jeszcze kilka kilometrów zjazdu asfaltami i lądujemy nad brzegiem Morza Czerwonego. Dahab wypełnione dźwiękami Bliskiego Wschodu, przyjemnym hałasem to zupełnie inny świat. Ciemne kontury Gebel Feirani rysują się za plecami na nocnym niebie.

 

 



Nie poznaliśmy imion dolin przez które się przedzieraliśmy, ani turni szczytów, które lśniły podwieszone na błękitnym niebie. Ponoć każda dolina i każdy szczyt mają tutaj swoją nazwę, ale dziś pozostają one najprawdopodobniej już tylko w pamięci starszych Beduinów, którzy 20 lat temu z lekkim okładem wiedli żywot nomadów krążąc po labiryntach tutejszych gór... W każdym razie przyjemnie było liznąć tych szlaków, innej jazdy, innych gór.

Trasa: Dahab – Wadi Dahab – Wadi Gnai / Droga "35" - dolina bez nazwy (28°31’N 34°25’E) – Masyw Feirani / szczyt bez nazwy - Droga "35" - Dahab
Region: Dahab, Masyw Feirani
Dystans: 39km
Czas jazdy: 3h 9min (ze szczytem 5h10min)
Avs: 12.3km/h

Zdjęcia: Karolina Kniaź, Sebastian Nagło