Przez szereg lat zamiary te były trudne do zrealizowania ze względów czasowych, finansowych czy po prostu z braku doświadczenia w organizacji przedsięwzięć na tak dużą skalę. Nadszedł jednak czas końca studiów i gdy zawisło nad nami widmo pracy zawodowej i wiążących się z tym ograniczonym możliwości czasowych, zdecydowaliśmy, że jest to najwyższa pora na realizację dawnych zamierzeń.
Planowanie trasy rozpoczęliśmy od wyszukania najciekawszych miejsc na Półwyspie Skandynawskim i szybko zorientowaliśmy się, że atrakcje wystarczyłyby na niejedną, a trzy wyprawy. Po wstępnej selekcji na naszej liście znalazły się fiordy, Góry Skandynawskie, bezkresne przestrzenie Laponii, Koło Podbiegunowe, wioska św. Mikołaja w Rovaniemi oraz miasta takie jak Kopenhaga, Oslo, Göteborg i Sztokholm. Mając już listę miejsc, które chcemy odwiedzić, przeszliśmy do układania spójnej trasy, która obejmowałaby wszystkie te punkty. Trudności nastręczało nam na tym etapie zakupienie w Polsce dokładnych map Skandynawii, gdyż niemożliwym jest precyzyjnie zaplanować trasę rowerową mają do dyspozycji jedynie atlas samochodowy. Ostatecznie udało nam się dostać zestaw map w skali 1:300 000, będący jedną z niewielu tego typu pozycji na polskim rynku.
Mając do dyspozycji 6 tygodniowe wakacje musieliśmy ograniczyć trasę do 4000km, gdyż pokonując optymalnie 100km dziennie taki właśnie dystans jest się w stanie wykonać na rowerze w przeciągu półtora miesiąca. Jako, że była to nasza pierwsza tak długa wyprawa rowerowa (do tej pory mieliśmy na koncie jedynie parusetkilometrowe wyjazdy), podejście logistyczne do tak dużego przedsięwzięcia, przygotowanie odpowiedniego sprzętu, odzieży i żywności wymagało od nas nieco doszkolenia i zastanowienia.
Będąc studentami nie posiadaliśmy niestety środków na całościowe sfinansowanie wyprawy, toteż postanowiliśmy zwrócić się o pomoc do sponsorów. Udało nam się zainteresować pomysłem kilka poznański sklep rowerowy „Cyklotur”, sklepy outdoorowe „Trekker Sport” i „Robinson” jak również producenta jednych z najlepszych na polskim rynku sakw rowerowych „Crosso”. Dzięki pomocy tychże firm koszty wyprawy stały się znośne, a co za tym idzie stała się możliwa sama jej realizacja.
Ostatnie tygodnie przed startem upływały nam w gorączce przygotowań. Zakup sprzętu i jego testowanie, kontakty ze sponsorami i mediami w postaci setek maili, telefonów i spotkań, trenowanie formy fizycznej, składanie podań o przedłużenie sesji na uczelniach, a do tego ciągła świadomość, że zapomnieliśmy o wielu ważnych sprawach, których brak wyjdzie dopiero „w praniu”.
W drogę…
Gdy wszystko było już zapięte na ostatni guzik, 15 sierpnia wsiedliśmy na prom w Świnoujściu i udaliśmy się do Kopenhagi. Dania przywitała nas ciepłą, słoneczną pogodą, w której stolica tegoż państwa prezentowała się naprawdę fantastycznie. Zachwyciła nas przede wszystkim architektura, której najlepszymi przykładami były zamki Rosenborg i Amalienborg, gmach Opery, jak również liczne stare kamienice rozsiane po obszarze miasta. Nie omieszkaliśmy również odwiedzić słynnej kopenhaskiej syrenki, choć na dokładniejsze zwiedzanie miasta nie mogliśmy sobie pozwolić z powodu napiętego harmonogramu. Potwierdziły się w pełni opinie o Kopenhadze jako raju dla rowerzystów – ścieżki rowerowe, osobne pasy i światła dla jednośladów są tam standardem, a rower stanowi dla Duńczyków nie tylko formę rekreacji, lecz naturalny środek transportu w drodze do pracy czy na zakupy. Potwierdzają to tłumy elegancko ubranych mężczyzn w garniturach czy kobiet w butach na obcasie mknących na rowerach ulicami miasta w godzinach szczytu.
Opuściwszy z żalem Kopenhagę udaliśmy się pociągiem przez Cieśninę Øresund do Malmö i stamtąd rozpoczęliśmy podróż zachodnim wybrzeżem Szwecji w kierunku granicy w Norwegią. Niestety już pierwszego dnia w wyniku niegroźnej kraksy jednemu z nas, Robertowi, scentrowało się tylnie koło. Jako że w pobliżu brak było jakiegokolwiek warsztatu rowerowego, sami zabraliśmy się za naciąganie szprych, nie mając szczerze powiedziawszy zielonego pojęcia o tego typu naprawach. Po dwóch godzinach zdołaliśmy jednak doprowadzić koło do stanu używalności, tak, aby można było na nim przejechać jeszcze dwa dni, kiedy to dotarliśmy do Halmstad i mieliśmy możliwość zakupu nowego.
Podróż kontynuowaliśmy wzdłuż Cieśniny Kattegat do Göteborga, drugiego co do wielkości miasta Królestwa Trzech Koron, a następnie jednym z najatrakcyjniejszych regionów zachodniej Szwecji – archipelagiem przybrzeżnych wysepek gminy Orust i Stenungsund. Tamtejsze krajobrazy to przede wszystkim dziesiątki niewielkich skalistych wysepek o stromych zboczach, na których niejako zawieszone są urokliwe chatki i pomosty dla żaglówek, komunikacja natomiast odbywa się poprzez sieć darmowych promów i mostów o imponującej architekturze.
Tym sposobem dotarliśmy do granicy z Norwegią. Pogoda na tym etapie nie była dla nas łaskawa, niejednokrotnie zmuszeni byliśmy jechać w ciągłym deszczu, przy mocnym bocznym lub wręcz przednim wietrze. Wypróbowywaliśmy różnorodne techniki, zarówno jazdę w deszczu i suszenie ubrań w nocy, jak i przystawanie, gdy naszła ulewa, co jednak wymuszało na nas późniejsze nadganianie w celu wykonania dziennego dystansu 100km.
Następnym punktem naszej trasy było Oslo, miasto jak na stolicę niewielkich rozmiarów, chociaż ruchliwe i pełne życia. Infrastruktura rowerowa jednak praktycznie tutaj nie istniała, podobnie jak w całej Norwegii, co stanowiło jaskrawy kontrast w stosunku do pozostałych skandynawskich krajów. Fakt ten potwierdził spotkany miejscowy kolarz, twierdząc, iż mieszkańcy tego kraju nigdy nie byli zapalonymi amatorami kolarstwa.
Góry Skandynawskie
Na północ od Oslo teren stawał się coraz bardziej górzysty, przechodząc ostatecznie we właściwe Góry Skandynawskie. Omijając główne drogi wjechaliśmy na szlak turystyczny o nazwie Rallarvagen („droga robotników”), stanowiący dawny trakt komunikacyjny stosowany podczas budowy wysokogórskich odcinków kolei. Przez 80km zmuszeni byliśmy poruszać się wąziutkimi, kamienistymi ścieżkami, zawieszonymi nierzadko nad sporymi urwiskami. Chociaż od strony technicznej sprzęt na tego typu terenie mocno ucierpiał, warto było pokonać tę trasę ze względu na otaczające wodospady, rwące kamieniste potoki i uwidaczniające się nad naszymi głowami czapy lodu.
Region ten jak się okazało stanowi nie lada atrakcję turystyczną, a to ze względu na imponującą linię kolejową, która pokonując trasę z miejscowości Myrdal do Flåm opada niezwykle stromym szlakiem z wysokości 865m n.p.m. do 2m n.p.m. na odcinku jedynie 20km. Daje to pochyłość 0,5% i wymagało od budujących ją inżynierów niezwykłej innowacyjności. Trasa kolei biegnie przez 20 tuneli o łącznej długości 6km, a jadąc po otwartej przestrzeni ma się okazję podziwiać niezwykłą urodę doliny Flåmdalen.
Na tym etapie niestety przydarzył się nam dosyć groźny wypadek. Podczas zjazdu ze stromego zbocza przemoczone deszczem hamulce w rowerze Radka nie zdołały wyhamować prędkości i wypadł on z trasy, uderzając w barierkę, a następnie w drzewo. Całym szczęściem uraz nie był poważny, wymagał jedynie szybkiego przewiezienia do szpitala w celu założenia szwów na głowie i upewnienia się, że lewa noga nie uległa złamaniu – co oznaczałoby dla Radka koniec wyprawy. Szczęśliwie noga była jedynie mocna zbita, toteż wymagała tygodniowej rekonwalescencji. Podjęliśmy więc decyzję, iż Radek pozostanie w miejscowości Voss, a gdy stan zdrowia pozwoli mu powtórnie jechać, dołączy do grupy pociągiem.
W zmniejszonym składzie wybraliśmy się do Bergen, pięknego portu na północnym wybrzeżu Norwegii. Tamtejsza słynna starówka zwana Bryggen, reprezentująca tradycyjną skandynawską architekturę, znajduje się na światowej liście dziedzictwa kulturowego UNESCO. Zwiedziwszy miasto skierowaliśmy się wybrzeżem w kierunku Sognefjord, mierzącego 204km długości i 4km szerokości najdłuższego fiordu w Europie kontynentalnej, i zaraz trzeciego na świecie pod względem długości. Przeprawiwszy się przez niego i wiele kolejnych zatok na pokładach promów wjechaliśmy w najcięższy odcinek Gór Skandynawskich.
Powodem dużej skali trudności były w tym regionie nie same wysokości bezwzględne, które nie sięgały powyżej 1500m n.p.m., co wysokości względne gór, zmuszające nas niejednokrotnie do 10-15-kilometrowego podjazdu po stromiźnie o współczynniku 10% (o czym informowały znaki drogowe). Przykładem może być tu miejscowość Geiranger, z której można wydostać się jedynie tzw. Drogą Orłów, wiodącą od poziomu morza, na którym znajduje się miasto, na wysokość 600m. Trud „wspinaczki” został nam jednak wynagrodzony możliwością podziwiania fiordu Geiranger, rekomendowanego w plebiscycie pisma National Geographic jako jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi.
Wkrótce potem znaleźliśmy się w pobliżu Jostedalsbreen, największego lodowca w Europie kontynentalnej, którego powierzchnia wynosi 600km2. Nie omieszkaliśmy zatrzymać się w tym miejscu dłużej, by, zostawiwszy rowery na niższej wysokości, zbliżyć się do jęzorów lodowca.
W miejscowości Andalsnes do grupy ponownie dołączył Radek, który po tygodniowej rekonwalescencji odzyskał sprawność w nodze na tyle, by móc kontynuować jazdę, i przybył do nas pociągiem. Jak się jednak okazało podróż koleją pomiędzy dwoma położonymi w odległości 300km miejscowościami może w Norwegii trwać nawet 13 godzin i liczyć 3 przesiadki, a to z powodu gwiaździstej struktury sieci kolejowej, w której większość połączeń przechodzi przez Oslo.
W pełnym już składzie kontynuowaliśmy podróż do Trondheim, norweskiej stolicy skoków narciarskich. Okazało się ono w naszym mniemaniu najładniejszym z odwiedzonych w Norwegii miast. Następnie czekała nas wielodniowa podróż przez niższy odcinek Gór Skandynawskich w kierunku Östersund i granicy szwedzkiej, oraz dalej do wybrzeży Bałtyku. Tereny te charakteryzują się łagodnymi wzniesieniami porośniętymi bezkresem jednolicie wyglądających lasów iglastych i brzozowych, gdzieniegdzie urozmaiconych rozległymi torfowiskami, bagienkami i rzeczkami. Jednocześnie próżno byłoby tu szukać miejscowości składających się z więcej niż 5 gospodarstw. Chociaż we względu na zaawansowaną już jesień krajobraz przedstawiał się niezwykle malowniczo, jego monotonia, brak wyraźnych miejsc docelowych i ciągnące się po horyzont proste drogi budziły w nas znużenie.
Bezkresne przestrzenie Laponii
Po ok. tygodniu jazdy w tym regionie dotarliśmy do szwedzkiego Skallafteå leżącego nad Morze Bałtyckim i kontynuowaliśmy podróż na północ wzdłuż wybrzeży Zatoki Botnickiej. Tym samym wkroczyliśmy w granice Laponii, ogromnej krainy geograficznej obejmującej tereny północnej Norwegii, Szwecji, Finlandii i Rosji. Nie musieliśmy długo czekać na możliwość spotkania oko w oko z najbardziej charakterystycznym dla niej zwierzęciem – reniferem. Stada tych jeleniowatych pasły się niejednokrotnie tuż przy drogach, tamując częstokroć ruch, gdyż samochody nie robiły na nich żadnego wrażenia. My również kilka razy musieliśmy kluczyć pomiędzy stojącymi na drodze reniferami, które nie wykazywały najmniejszej chęci usunięcia się nam z drogi!
W tymże regionie dał się także wyraźnie odczuć dysonans jeżeli chodzi o zamożność pomiędzy Szwecją południową a północną. Rejony Zatoki Botnickiej to miasta tradycyjnie industrialne, z mocno rozwiniętym przemysłem węglowych, hutniczym i energetycznym, a co za tym idzie oszpecone licznymi kominami fabryk i typowo przemysłowym budownictwem. Jedynie Luleå, największy ośrodek północnej Szwecji, dał się poznać jako nieco bardziej zadbane i przyjemne miejsce.
Wkrótce nasza wyprawa wkroczyła w kolejny etap, kiedy to w Haparancie przekroczyliśmy granicę fińską. Jak to często bywa zapomnieliśmy początkowo o zmianie strefy czasowej, przez co straciliśmy możliwość dostania się do informacji turystycznej. Poprzez Kemi skierowaliśmy się do Rovaniemi, stolicy fińskiej części Laponii. Miasto to słynie na świecie przede wszystkim ze znajdującej się w jego pobliżu wioski św. Mikołaja. I my nie omieszkaliśmy odwiedzić Mikołaja i jego elfów, a jednocześnie znaleźć się dokładnie w punkcie o szerokości geograficznej 66°33'39"S, tj. na Kole Podbiegunowym.
Następnie trasa nasza wiodła w kierunku południowym, w stronę Oulu, stamtąd zaś koleją już do Turku, dawnej stolicy Finlandii. Następnie promem udaliśmy się do Sztokholmu, słusznie zwanego Wenecją Północy. Miasto to wywarło na nas oszałamiające wrażenie, a to za sprawą malowniczej lokalizacji na siedemnastu wyspach, doskonale zachowanych zabytków architektonicznych w wielowiekowej historii kraju, pięknych parków i przyjaznych ludzi.
To właśnie w stolicy Szwecji zakończyliśmy naszą wyprawę, wsiadając na prom do Gdańska.
Tak duże przedsięwzięcie, jakim była wyprawa do Skandynawii, nie byłoby możliwe dzięki wsparciu sponsorów, którym w tym miejscu pragniemy wyrazić wdzięczność. Są to: producent sakw rowerowych „Crosso”, poznański sklep rowerowy „Cyklotur” oraz sklepy outdoorowe „Trekker Sport” i „Robinson”.
Więcej informacji na www.wielkiewyprawy.eu
Sponsorzy
Patroni medialni:
BikeWorld.pl
Geozeta.pl
Odysei.com
Globtroter.pl
Gazeta Olsztyńska
tuTej.pl
Skandynawia.pl
Radio Afera