Wielkofatrzańska przygoda

Drukuj

O tym, że zmiana planów nawet w ostatnim momencie wychodzi często na dobre mieliśmy okazję przekonać się pod koniec sierpnia.

Wyczekiwany od tygodni i starannie przygotowany trzydniowy wyjazd w Góry Sowie połączony ze zwiedzaniem Podziemnego Miasta z powody splotu różnych wydarzeń nie wypalił. Klepnięty urlop szkoda było jednak zmarnować. Razem z Wielkim wskoczyliśmy więc w samochód i trochę na chybił trafił, w piątek z samego rana pojechaliśmy w kierunku słowackiego Ruomberok.

Żaden z nas nie znał zbyt dobrze tych okolic. Marcin nie przypominał sobie, żeby wczesnej odwiedzał Wielką Fatrę, ja natomiast do tej pory jeździłam tam tylko w zimie na narty. Zakupiona właśnie podczas jednej z takich zimowych eskapad mapa i opowieści znajomych nastrajały optymistyczne. Trzeba było spróbować Fatry na własnej skórze.



Samochód zatrzymaliśmy na dużym parkingu pod Tesco, prawie w samym centrum Ruomberok. Zaletą tej lokalizacji jest przede wszystkim niewielka odległość do dolnej stacji gondolki kompleksu narciarskiego Malino Brdo. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu tracić cennego czasu (no dobra, nie chciało nam się podjeżdżać) i za ok. 200 Sk wywieźliśmy tyłki na ok. 950 m. Dobrze zrobiliśmy, bo pierwsze co przywitało nas na górze to ostre podejście niebieskim szlakiem. Ścianka, którą tak lubię zimą wyciskała z nas tym razem hektolitry potu. Później zrobiło się trochę znośniej, bo co prawda na młynku, ale dało się jechać. Na szczycie Malinne mogliśmy w końcu obrócić się i spojrzeć na piękną górską panoramę z Tatrami Zachodnimi i Niskimi w tle oraz Kotlinę Podtatrzańską.

 



Dalej czekał nas pierwszy tego dnia dłuższy kawałek zjazdu. I od razu zaskoczenie. Wielkofatrzańskie ścieżki do łatwych nie należą. Spore nachylenia i trudności techniczne wymagają od rowerzysty dużego skupienia i sporych umiejętności. To nie miejsce na lajtowa weekendową przejażdżkę. Ani się nie obejrzeliśmy a byliśmy ponad 200 m niżej. No i znów zaczęło się pchanie. Wielki w pewnym momencie zaczął sobie nawet pokpiwać z naszego czerwcowego wypadu do Szwajcarii – po co było jechać tak daleko, skoro słowacki Zmutt jest tak blisko;).

 

 



Na szczęście pchanie się skończyło i z gęstego lasu wyjechaliśmy na rozległe, powoli żółknące hale. Ścieżka rozszerzyła się i stała się łatwa i przyjemna. Zielonym szlakiem ominęliśmy Šiprú i dotarliśmy do ścieżki oznaczonej kolorem czerwony. Tam też spotkaliśmy (poza jednym juhasem) jedynych ludzi – dwóch turystów z Polski. Czerwony szlak prowadzi do samego Ruomberok i doskonale nadaje się na rower, o ile pokonuje się ją w tym samym co my kierunku. Inaczej będzie sporo prowadzenia. Zjazdy są szybkie i dość wymagające. Szczerze mówiąc byliśmy mocno zdziwieni stopniem ich trudności. Nie mniej jednak każdy w miarę radzący sobie w terenie rowerzysta powinien dać radę. Ukoronowaniem tej krótkiej, acz emocjonującej pętelki jest zjazd Tlstej Hory. Przywodzący kolejny raz na myśl Szwajcarskie strony single track to sama esencja MTB. Zaczyna się stromym odcinkiem w gęstym lesie by pod koniec wyskoczyć na szeroką, rozgrzaną słońcem łąkę. Ciarki przechodzą mi na samą myśl o niesamowitych doznaniach, jakie można tam przeżyć…

 



Emocji jak na jednej dzień było sporo, ale skoro zostało nam jeszcze trochę czasu wsiedliśmy do gondolki jeszcze raz. Chcieliśmy pokonać trasę, która wydawała się w miarę lekka i przyjemna. Zjechaliśmy do Vlkolínskich lúków z zamiarem dostania się na Hyrową/Sidorovo. Z mapy wynikało, że przed nami 20 min pchania…

 

 



Szlak nie wyglądał na zbyt często uczęszczany. Właściwie to ledwo go znaleźliśmy. Od samego początku nie dało się jechać. Miało być 20 min pchania, zaczęliśmy więc pchać. Chwilę później okazało się, że pchać też jest ciężko, więc zarzuciliśmy rowery na plecy i wspinaliśmy się miejscami po prawie pionowej skale. Dwadzieścia minut dawno minęło, a czuliśmy, że do szczytu pozostało jeszcze trochę. Wracać nie było sensu – nie przyjechaliśmy tam w końcu żeby sprowadzać rowery – walczyliśmy więc dalej. W końcu po niecałej godzinie byliśmy na szczycie. Dopiero wtedy zobaczyliśmy po czym tak naprawdę się wspinaliśmy. Kilkusetmetrowa przepaść robiła duże wrażenie, a widok był niesamowity. W tym momencie, niespodziewanie, przez moją głowę przemknęła myśl – cholera, czy będzie się stąd w ogóle dało zjechać?

 



Jak to mówią, jak nie spróbujesz to się nie dowiesz. Zaczęliśmy więc, najpierw powoli i uważnie staczać się na dół. Było i stromo i technicznie i czasem strasznie! Dało się jednak jechać. Co prawda był to jeden z tych zjazdów na których od wysiłku dostaje się zadyszki, ale dawaliśmy radę. Gdzieś w okolicach Ve’lkej Skaly na jednej ze ścianek Wielki odpuścił, a ja postanowiłem, że jednak zaryzykuję. Było ostro, ale rower dawał się jednak kontrolować. W pewnym momencie ścieżka zaczęła opadać jeszcze bardziej, a ja nie zdążyłem wyhamować. Poczułem tylko jak tylne koło unosi się nad ziemię i lecę prosto na stojące przede mną drzewo. Jadąc na przednik kole nie wierzyłem, że wyjdę z tego cało i zastanawiałem się tylko jak zminimalizować skutki zderzenia, gdy nagle zadziałał instynkt samozachowawczy i postanowiłem się jednak ratować. Tuż za drzewem zobaczyłem zakręt w prawo i niewielkie wywłaszczenie. To była moja jedyna szansa! Puściłem hamulec, rower błyskawicznie nabrał szybkości, ale znów byłem w stanie go kontrolować. Gdy tylko tylne koło dotknęło ziemi zarzuciłem nim w bok, złamałem rower w pół i kontrolowanym poślizgu położyłem się w zakręt. Wielki już wyciągał nóż, żeby zeskrobywać mnie z drzewa, które na szczęście tylko delikatnie musnąłem. Tym razem się udało…

 

 



Veká Fatra ma do zaoferowania nam rowerzystom bardzo dużo. Wspaniałe wąskie ścieżki stanową atrakcyjną alternatywę dla rozjeżdżonych przez traktory Beskidów. Bardzo mała liczba turystów na szlaku pozwala w spokoju rozkoszować się jazdą a piękne widoki ukoją nawet najbardziej zszargane nerwy. Z drugiej strony są to góry trudne, niebezpieczne i wymagające dużego respektu. Baza schronisk jest dość ograniczona a na pomoc z zewnątrz trzeba czekać dość długo. Góry są piękne, ale nie można ich lekceważyć.

 

 

 

Punkt po punkcie
Ruomberok - Malino Brdo- Malinne - Vtacznik - Chabzdova - Tlsta hora - Ruomberok - Malino Brdo - Vlkolinske Luky - Hyrova - Velka skala - Ruomberok
   
Dystans
~40 km
   
Data
22.08.2008
  
Skala trudności (1-5)
4.5