Rowerem od Bałtyku po fiordy

Drukuj

Norwegia kraj wielkich przestrzeni, przepięknych widoków, o niezbyt dużej gęstości zaludnienia, gdzie morze wcina się daleko w ląd aż do gór. Jak inaczej poznać ten kraj jak nie rowerem?

Tylko w ten sposób można najlepiej poczuć rześkie powietrze i doświadczyć wspaniałej atmosfery panującej w Skandynawii.

Relacje z wyprawy podzieliłem na dwie części: pierwsza opisuję trasę przez Szwecję, którą odbyłem razem z Rogerem, a w drugiej przedstawiam już swoją samotną drogę poprzez Norwegię. Całkowita przebyta przeze mnie odległość wynosi ok. 2450 km, z czego ok. 1250 km przejechanych na rowerze i 1200 przebytych stopami (musiałem nieco przyśpieszyć ze względu na kończące się jedzenie, ale o tym później).

Część I - Szwecja

11.08.08
Dojechaliśmy do Gdańska pociągiem i kiedy chcieliśmy wysiąść okazało się, że drzwi wagonowe nie chcą się w pełni otworzyć i nie możemy wyjąc naszej przyczepki rowerowej. Musieliśmy ją wynieść na torowisko z drugiej strony pociągu; dobrze, że akurat nie jechał inny pociąg. Później jeszcze tylko kilka nieszczęsnych schodów, przez które musieliśmy przenosić nasz ciężki bagaż i już pedałowaliśmy w stronę portu. Weszliśmy na prom i patrzyliśmy spokojnie na powoli oddalające się polskie wybrzeże. Dopiero wtedy poczułem pewnego rodzaju spokój i cieszyłem się, że w końcu wyruszam spełnić swoje marzenia.

12.08.08
Po wyjściu na ląd musieliśmy przepakować przyczepkę, żeby w ogóle dało się gdzieś ruszyć. Wpakowałem więc najcięższe rzeczy do jednej torby, a ją załadowałem na bagażnik roweru.
Pierwszy dzień jechało się całkiem dobrze. Dopiero pod koniec dnia zaczęło padać, ale na szczęście udało się nam rozbić namiot na skale, nad samym jeziorem, niedaleko Sztokholmu. Więc złą pogodę wynagradzał nam piękny widok. Brakowało tylko wędki.

13.08.08
Dojechaliśmy do Sztokholmu i po pozostawieniu przyczepki z bagażem w miarę bezpiecznym miejscu ruszyliśmy na rowerach obejrzeć miasto. Jednak nie zrobiło ono na mnie większego wrażenia, więc szybko ruszyliśmy w dalszą drogę. Pod wieczór ugościła nas przemiła Szwedka. Zjedliśmy u niej mała kolację. Pokazała nam także dalszą drogę na dokładniejszych mapach. Namiot rozbiliśmy już po zmroku blisko drogi E18.

14.08.08
Wstaliśmy ok. 8 rano. Po spakowaniu namiotu okazało się, że Roger zgubił gdzieś swoje dokumenty. Po krótkim przemyśleniu sytuacji ruszyliśmy jednak dalej przed siebie. Po południu Roger miał okazje wykąpać się w jeziorze, pomimo dosyć niesprzyjającej pogody. Po przejechaniu miejscowości Balsta odpadło nam koło od przyczepki, wiec musieliśmy zrobić nieplanowany postój. W mieście kupiliśmy części z nadzieją, że może uda się nam ją naprawić.
Okazało się, że koło urwało się przy pięknym jeziorze ze skocznią do wody, w którym z przyjemnością się wykąpałem. Pod wieczór zjedliśmy przy ognisku całkiem spory posiłek i poszliśmy spać

15.08.08
Poszliśmy jeszcze raz do miasta w celu naprawienia przyczepki. Po dosyć długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć jakiegoś Azjatę, który pożyczył nam narzędzia i pomógł naprawić nieszczęsną przyczepkę. Jednak postanowimy ten dzień poświecić na odpoczynek i nigdzie nie jechać. Wybraliśmy się tylko na spacer po lesie oraz znowu kąpaliśmy się w jeziorze.

16.08.08
Opuściliśmy to piękne miejsce ok. 11 z nadzieją, że jeszcze kiedyś tu wrócimy.
Przez cały dzień mijaliśmy dużo motocykli. Okazało się, że w Enkoping był zjazd motocyklowy. Po drodze zatrzymaliśmy się także w miejscu z wielkimi kamieniami ustawionymi w okręgach.
Dojechaliśmy do Vasteras, kiedy zepsuł się rower Rogera i mieliśmy kolejny przymusowy postój. Na szczęście udało się przekonać pracownika niewielkiego serwisu rowerowego, aby nam pomógł, pomimo iż był już po pracy. Siedział z nami ok. 3 godzin, ale udało się uruchomić rower. Okazało się, że jego żona jest Polką i dlatego czuł się w pewien sposób zobowiązany nam pomóc. Rozbiliśmy namiot po ciemku przy stacji benzynowej.

17.08.08
Wstaliśmy o 9.30 i ok. 11 ruszyliśmy w dalszą drogę. Początkowo wszystko szło całkiem sprawnie. Po drodze zostaliśmy nawet poczęstowani jabłkami od pewnego Szweda, z którym dogadałem się na migi. Kiedy przyszła pora na obiad rozpadał się deszcz, siedliśmy przy drodze okryci płachtą, ale kiedy deszcz nie ustawał, ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do Arbogi i zatrzymaliśmy się pod wiaduktem, żeby przeczekać deszcz, bo byliśmy cali przemoczeni i zziębnięci. W końcu rozbiliśmy pod mostem namiot i tak przenocowaliśmy kolejną noc. Szwedzi różnie reagowali, jedni ze zdziwieniem, inni z uśmiechem. No, ale nie mieliśmy dużego wyboru, deszcz nie przestawał padać, a termometr wskazywał tylko 13 stopni.

 


18.08.08
Wyruszyliśmy z Arbogi z samego rana, pomimo wciąż nienajlepszej pogody. Jechało się ciężko, ale udało się nam dotrzeć do Orebro, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. Roger nawet zjadł co nieco w fastfoodzie, bo już miał dosyć puszkowego żarcia. Dalej ruszyliśmy trasą E18 w stronę Karlskogi. Do pewnego momentu jechało się dobrze, jednak rower Rogera znowu zaczął nawalać. Podczas naprawy zrobiło się już ciemno i musieliśmy się rozbić przy samej drodze.

19.08.08
Wyruszyliśmy stosunkowo wcześnie jednak po przejechaniu ok. 3 km rower Rogera zepsuł się totalnie i nie byliśmy w stanie jechać dalej. Po 4 godzinach bezskutecznych prób naprawienia roweru udało się nam złapać stopa do Karlstadu, skąd mieliśmy nadzieje złapać pociąg do Oslo. Jednak okazało się, że nie ma możliwości zabrania do pociągu rowerów. Po zjedzeniu 2 litrowego opakowania lodów postanowiliśmy jechać dalej autostopem.

20.08.08
Roger rano poszedł jeszcze zobaczyć miasto. Jak tylko wrócił poszliśmy szukać dogodnego miejsca na łapanie stopa i całkiem szybko dostaliśmy się 30 km dalej na sporą stację benzynową. Stąd dopiero po 4 godzinach zabrało nas dwóch norwegów do rozwidlenia drogi E45 i E18. Dalej po kolejnych 4 godzinach zabrał nas TIR i przewiózł jakieś 40 km od Oslo.
W końcu udało się nam dostać do upragnionej Norwegii!

21.08.08
Rano udało nam się złapać stopa do centrum Oslo, a kiedy kierowca dowiedział się o naszych kłopotach z rowerem, dał nam na pożegnanie 500 koron na jego naprawę. Spodobał się jemu nasz plan i chciał żeby wszystko się udało.
Długo szukaliśmy serwisu rowerowego, ale wszędzie było za drogo. Później szukaliśmy ambasady, żeby załatwić Rogerowi jakiś tymczasowy dokument, gdyż chciał już wracać do domu. Pod wieczór Roger stwierdził, że chce jak najszybciej wracać do Polski, spakował swoje rzeczy i odjechał. Zostałem więc sam. Jednak po kilku godzinach, okazało się, że nie wiedział, co ze sobą zrobić i wrócił. Udało mu się wymienić koło w rowerze.

22.08.08
Rano postanowiłem, że zostawię przyczepkę na cały dzień w pobliskim gospodarstwie. Jednak kiedy ją zapakowałem i ruszyłem z miejsca, odpadło koło i tym razem już nie uda mi się go naprawić. Z pomocą traktora udało mi się przenieść ją do gospodarstwa. Później postanowiłem pomóc Rogerowi w dostaniu się do Polski. Znaleźliśmy konsulat gdzie udało mu się po kilku godzinach dostać tymczasowy paszport. W międzyczasie ktoś ukradł Rogerowi spod dworca rower. Co jednak go aż tak nie zmartwiło, bo dzięki temu mógł wracać do Polski bezpośrednim autokarem, a rower i tak był już w kiepskim stanie. Pożegnałem się więc z Rogerem i ruszyłem zwiedzać Oslo. Tego dnia udało mi się odwiedzić Muzeum Historyczne, gdzie największe wrażenie wywołała na mnie wystawa kultury wikingów jak również wschodnioazjatyckich strojów. Potem pojechałem jeszcze zobaczyć Gamte Aker Kirke (najstarszą budowlę w Oslo) oraz odwiedziłem Park Vigelanda, w którym znajdowały się wyjątkowo ciekawe rzeźby autorstwa Gustava Vigelanda (według mnie jedno z najciekawszych miejsc w stolicy Norwegii), a stamtąd pojechałem na rowerze aż do skoczni narciarskiej w Holmenkollen, skąd mogłem zobaczyć panoramę Oslo. Pod wieczór wróciłem na półwysep Bygdoy (5 min rowerem od centrum), gdzie rozbiłem namiot i zacząłem zastanawiać się nad swoją sytuacją. Jechać dalej w stronę Andalsnes, pakując się jedynie w plecak oraz jedną torbę umocowaną razem z namiotem, śpiworem oraz karimatą jakimś sposobem na bagażniku roweru (nie miałem sakw, a przyczepki nie dało się naprawić) i jednak przejechać zaplanowaną trasę, spełniając tym samym swoje marzenia, czy poddać się i wrócić jakimś sposobem do Polski, gdyż nie ma bezpośredniego połączenia z Oslo do Polski którym mógłbym wracać z rowerem. W dodatku zostałem sam z całym ekwipunkiem (Roger zabrał tylko swoje ubrania i trochę jedzenia, a ja zostałem z trzyosobowym namiotem, torbą z częściami zapasowymi, narzędziami, zestawem siekierki i łopatki, rozwaloną przyczepką, swoim śpiworem i karimatą, torbą z aparatem oraz obiektywami, małym plecakiem z ubraniami i jedzeniem). Postanowiłem jednak nie poddawać się i zaryzykować kontynuowanie podróży.

Część II - Norwegia

23.08.08
Pierwsza samotna noc minęła całkiem dobrze, wstałem przed 7. Po śniadaniu i złożeniu rzeczy okazało się, że nie mam portfela, w którym powinienem mieć wszystkie pieniądze. I w tym momencie znowu zacząłem zastanawiać się, czy jechać dalej bez odpowiedniego wyposażenia (musiałem jak najwięcej rzeczy zostawić w Oslo, nie miałem sakw) oraz bez pieniędzy (zostało mi ok. 400 koron norweskich; jak na kraj, w którym chleb kosztuje w granicach 24 koron, nie jest to zbyt wiele szczególnie, że musiałem jeszcze za te pieniądze wrócić jakoś do Polski, a prom z Polski do Szwecji kosztuje ok. 500 koron szwedzkich). Nadal jednak chciałem jechać dalej (co prawda z mniejszym już entuzjazmem). Na początek jednak postanowiłem dokończyć zwiedzanie Oslo.

Pojechałem więc rano na koniec półwyspu Bygdoy skąd miałem widok na centrum Oslo. Później zwiedziłem jeszcze twierdzę Akershus, oraz muzeum wojskowe. Odwiedziłem także Oslo City Muzeum, a dalej pojechałem do Narodowej Galerii Malarstwa, gdzie miałem okazję zobaczyć wiele ciekawych obrazów, między innymi najsłynniejszy obraz Mucha - „Krzyk”. Później pojechałem jeszcze do muzeum starej Christiani (Oslo), gdzie przemiła przewodniczka dokładnie mnie oprowadziła i wyjaśniła historię Oslo. Po południu jadąc w stronę mojego miejsca noclegowego spotkałem dwójkę rowerzystów z sakwami. Okazało się, że byli to Polacy: Kasia i Szczepan. Przylecieli z Bodo samolotem po dwutygodniowej wyprawie rowerowej, a następnego dnia mieli samolot do Polski. Pojechałem z nimi do muzeum Fram, gdzie zobaczyliśmy statek, na którym Fridtjof Nansen w latach 1893-1896 odbył wyprawę na biegun północny. Później wymieniliśmy się relacjami z naszych podróży po Skandynawii. Wieczorem przygotowywałem się do dalszej drogi i ustaliłem z gospodarzem, że część rzeczy oraz przyczepkę będę mógł zostawić na pewien czas u niego w stodole. Noc spędziłem razem z Kasią i Szczepanem pod gołym niebem.

24.08.08
Wstaliśmy ok. 6. W nocy nie było nawet tak zimno myślałem. Okazało się, że mogę od Kasi pożyczyć sakwy rowerowe, dzięki czemu zacząłem mieć nadzieję, że moja dalsza samotna podróż będzie miała sens. Szczepanowi dałem kilka drobiazgów, dzięki czemu byłoby mi później łatwiej wracać do Polski. Później jeszcze wspólne zdjęcie na pamiątkę, wymiana kontaktów i pożegnanie. Kasia ze Szczepanem ruszyli w stronę lotniska skąd mieli samolot do Polski, a ja spakowałem najważniejsze rzeczy oraz całe jedzenie do sakw, resztę zostawiając w przyczepce u gospodarza i ruszyłem znowu wzdłuż drogi E18 dalej na zachód, a później drogą E16 na północ. Od razu poczułem ulgę, jaką daje jazda z sakwami zamiast marnej przyczepki.

Po wyjechaniu z Oslo znalazłem niedaleko drogi potok, w którym się umyłem i zrobiłem pranie pomimo zimnej wody. Potem ruszyłem dalej. Już praktycznie na początku droga była bardzo ładna, prowadziła stromym wysokim brzegiem wzdłuż przepięknego jeziora; męczące były tylko długie podjazdy. Po przejechaniu 110 km zatrzymałem się na miejscu postojowym przy drodze i tam rozbiłem namiot.

25.08.08
Wstałem z samego rana i o godzinie 6.30 byłem już w drodze. Po drodze znowu mijałem wspaniałe krajobrazy, niesamowity był widok drugiej strony jeziora, który oświetlona przez słońce wyłaniała się z gęstej mgły. Kiedy zrobiłem sobie postój na posiłek, zaczęło padać, postanowiłem więc złapać stopa, żeby nie moknąć. Zatrzymał się pierwszy samochód, a kierowcą okazał się Polak – Arek. Przy okazji zawiózł mnie w piękną okolicę, gdzie akurat pracował. Pożegnaliśmy się na drodze E16 za Fagernes, skąd prowadziła stroma droga do Beitostolen. W końcu dojechałem do Jotunheimen, gdzie uraczony widokami co chwilę musiałem się zatrzymywać żeby zrobić zdjęcie. Jednak niestety żadne nie oddawało w pełni piękna tego regionu. Rozbiłem namiot w dosyć bezludnym miejscu, skąd miałem widok na olbrzymi płaskowyż i góry w tle. Kiedy spojrzałem na termometr okazało się, że w namiocie miałem tylko 7 stopni, no ale i tak wielkiego wyboru nie miałem.

26.08.08
Noc minęła całkiem dobrze, chociaż musze przyznać, że było zimno, w dodatku przez całą noc padał deszcz i wiał silny wiatr. Rano przy składaniu namiotu towarzyszyły mi kozy. Początkowo jechałem dosyć wolno, bo droga cały czas pięła się ostro w górę, ale sił dodawały mi przepiękne widoki. Serpentynami dostałem się do niedużego pensjonatu Bygdin z widokiem na jezioro. Dalej droga była jeszcze bardziej stroma, dochodziło nawet do tego, że musiałem robić co 5 min postój, żeby odsapnąć, ale podziwiając widoki czułem, że było warto. Bo minięciu najwyższego punktu drogi – Valdresflya, droga zaczęła schodzić ostro w dół, więc nie musiałem pedałować i z prędkością ok. 50 km/h dalej podziwiałem piękne krajobrazy. Po drodze zjechałem jeszcze do Gjedesheim, miejsca usytuowanego nad wspaniałym górskim jeziorem Gjende. Kiedy jechałem dalej w kierunku Vagamo, zatrzymałem się jeszcze w punkcie atrakcyjnym turystycznie, gdzie była niesamowicie czysta, rwąca rzeka, częściowo płynąca w wąskim wąwozie. Dalej droga prowadziła przez las, a pod koniec był ośmioprocentowy zjazd, na którym udało mi się osiągnąć prędkość 65 km/h.. Przy Vagamo zatrzymałem się w miejscu postojowym przy drodze, gdzie spotkałem Polaków, którzy właśnie wracali swoim wozem campingowym z północy. Rozbiłem się po drugiej stronie rzeki, gdzie znalazłem świetnie przygotowane miejsce dla wspinaczy.

 



27.08.08
Dosyć szybko dojechałem do Otty, ale dalsza trasa do Dombas dłużyła mi się niesamowicie. W Dombas odbiłem drogą E136 na północny zachód. Cały dzień mżyło i było zimno, w końcu cały przemoczony zatrzymałem się na przystanku, gdzie rozłożyłem śpiwór spędziłem kolejną noc.

28.08.08
Od samego rana jechało się dosyć ciężko, pomijając już fakt, że cały czas było chłodno i pochmurno. Dopiero gdy dojechałem do wodospadu w Bjorli, wróciły mi chęci. A po zjedzeniu całego kubka jagód z cukrem mogłem jechać z uśmiechem dalej. Tego dnia mijałem jeszcze jeden wodospad – Slettafoss, ale nie był on tak ciekawy jak ten poprzedni. W końcu pod wieczór zobaczyłem strome ściany doliny Romsdall, które robiły niesamowite wrażenie. Rozbiłem namiot pod samą ścianą Trolli. Pomimo, że nie było widać jej szczytu (była gęsta mgła) i tak wyglądała imponująco.

Musze przyznać, że samotność najbardziej ogarniała mnie, kiedy ok. godziny 18, po przejechaniu ok. 100 km w pochmurny dzień, kładłem się w namiocie i myślałem nad swoją sytuacją, bo jeszcze za wcześnie było, żeby iść spać. Wtedy także dochodziło do mnie, w jak trudnej sytuacji byłem, tak naprawdę musiałem jechać dalej, nie miałem wyboru, nie stać mnie było na żaden transport powrotny do Oslo, nie mogłem żadnych pieniędzy przeznaczyć na jedzenie, musiałem przeżyć na konserwach, które miałem jeszcze z Polski, żeby chociaż mieć wystarczająco dużo kasy na prom do Polski. I tu kolejny problem: jak z Oslo dostać się na prom do Polski (promy płyną tylko ze Szwecji). Postanowiłem jednak dalej jechać zaplanowaną trasą i czekać na to co przyniesie mi los.

29.08.08
Tego dnia z samego rana ruszyłem w stronę najważniejszego celu swojej wyprawy – Drogi Trolli. I już na samym początku 10% nachylenia dało się we znaki, co chwilę musiałem stawać żeby odpocząć, ale zawzięcie jechałem dalej. Niesamowite, jak Norwegowie potrafią budować drogi. Podczas podjeżdżania i częściowego pchania roweru stromymi serpentynami, wielu ludzi machało mi ze swoich samochodów, niektórzy nawet otwierali okna i klaskali mi, co dodawało mi sił. Przy wodospadzie w połowie drogi spotkani turyści mówili, że są pełni podziwu dla mojego wysiłku. Po przejechaniu serpentyn pozwoliłem sobie na chwilę odpoczynku w miejscu, z którego był doskonały widok na całą drogę. Kiedy zjechałem do doliny Valldal, okazało się, że część turystów mnie rozpoznaje i niektórzy nawet chętnie zagadywali, pytając skąd jadę i dokąd zmierzam. Dalej przepłynąłem promem do Eidsdal, gdzie znowu spotkałem grupę Polaków, którzy właśnie wracali samochodami do Polski. Dostałem od nich trochę jedzenia, z czego się niezmiernie ucieszyłem, nawet pomimo tego, że moja trasa znowu zaczęła wić się serpentynami ostro pod górę drogą Orłów i musiałem przez długi czas pchać swój ciężki, wypakowany rower. Pod wieczór dotarłem do jeziora Einsdalen, przy którym rozłożyłem namiot i w końcu mogłem się najeść. I tak minął jeden z najbardziej udanych dni.

30.08.08
Rano trochę padało, więc nie śpieszyło mi się ze wstawaniem. Kiedy w końcu się zebrałem, droga znowu wiodła pod górę, tym razem do punktu widokowego Ornevegen, z którego mogłem po raz pierwszy zobaczyć Geirangerfjord. Dalej już serpentynami zjeżdżałem do poziomu morza i pomimo deszczowej pogody widoki były naprawdę zachwycające. Sama miejscowość Geiranger nie robi wrażenia - zwykła małe turystyczne miasteczko. Tak więc szybko ruszyłem w dalszą drogę - oczywiście znowu serpentynami pod górę. Po drodze odbiłem w wąską, nieutwardzoną drogę, a później wspinałem się już bez roweru po górskiej ścieżce do wodospadu Storseterfossen, gdzie miałem okazję przejść między spadającą wodą, a skałą. W końcu, w przemoczonych butach dojechałem do kolejnego punktu widokowego Flydalsndallen, ale w gęstej mgle trudno było dostrzec Geirangerfjord. Postanowiłem tu przenocować i liczyć na to, że rano będzie lepszy widok.

31.08.08
Dzisiaj jednak znowu mglisto, ruszyłem jak zwykle pod górę. Im wyżej się wspinałem, tym rzadsza była mgła. Udało mi się w końcu dostać na szczyt widokowy Dalsnibba, skąd miałem niesamowity widok na cały Geirangerfjord w pełnej okazałości. Dalej jechało się już całkiem dobrze po w miarę płaskiej drodze. W pewnym momencie nieliczne samochody jechały skrótem przez tunel, a ja musiałem pedałować trzy razy dłuższą, nieutwardzoną drogą przez góry, ale widoki, które ujrzałem, były warte tych dodatkowych kilometrów. Wspaniale wyglądały górskie jeziora, a ponad nimi pnące się pionowo skalne ściany pokryte częściowo śniegiem. Po drodze spotkałem parę Hiszpanów także jadących na rowerach z sakwami, tyle że w przeciwnym kierunku, więc chwilę pogadaliśmy. Później krajobraz się zmienił. Zamiast gołych skał pojawiła się niesamowicie zielona, wąska dolina, za która można było dojrzeć ostre wierzchołki gór. Na dodatek droga prowadziła serpentynami w dół, więc nie musiałem pedałować. Była to jedna z najpiękniejszych tras. Pod wieczór dotarłem do Strynu, gdzie rozbiłem namiot praktycznie w samym centrum miasta, naprzeciwko stacji benzynowej.

01.09.08
Rano znowu jechałem w gęstej mgle.
Kiedy dojechałem do miejscowości Olden, zostawiłem rower pod sklepem i próbowałem złapać stopa żeby zobaczyć język lodowca Briksdal. Zabrała mnie para Amerykanów, z którymi poszedłem do samego lodowca i później także wróciłem. Musze przyznać, że lodowiec wyglądał wspaniale, jedno z najciekawszych miejsc przeze mnie odwiedzonych.
Po pożegnaniu się z Amerykanami ruszyłem dalej, jednak nie zajechałem za daleko, bo wbiła mi się pinezka w przednie koło i musiałem wymienić dętkę. Podczas naprawy zatrzymał się jeden Norweg pytając, czy nic mi się nie stało. Zaproponował, że może mnie trochę podwieźć, z czego chętnie skorzystałem. Okazało się, że zna on pewnych Polaków mieszkających niedaleko i postanowił mnie tam zawieźć. W ten sposób poznałem Kasię i Marcina - Polaków mieszkających już 6 lat w Norwegii. Opowiedziałem im swoje przygody i pokazałem zdjęcia, co zrobiło na nich duże wrażenie. Załatwili mi nocleg w domu dla sezonowych pracowników. W ten sposób poznałem Roberta, który przyjechał tu tylko do sezonowej pracy. W końcu mogłem się wykąpać w ciepłej wodzie i przenocować w normalnym łóżku.

02.09.08
Rano po pożegnaniu się i podziękowaniu za gościnę ruszyłem dalej krętą, stromą drogą. Po 1,5-godzinnym mozolnym podjeździe nastąpił szybki zjazd do Byrkjelo, a później w miarę płaska droga do Lunde. Po drodze spotkałem trzech studentów z Polski, zmierzających na północ, którzy również odbywali wyprawę rowerową. Chwilę pogadaliśmy i wymieniliśmy się kontaktami, żeby później móc opowiedzieć o swoich przygodach już w Polsce. Z Lunde musiałem łapać stopa, ponieważ był tam długi tunel, którym nie mógłbym przejechać na rowerze, a nie było objazdu. Zatrzymał się Norweg, który z chęcią mnie zabrał. Kiedy podczas rozmowy opowiedziałem mu o swojej samotnej wyprawie i o tym że już jak najszybciej chce się dostać do Polski, bo zaczyna mi doskwierać samotność oraz zmęczenie kilkutygodniowym pedałowaniem, spaniem pod namiotem oraz niewielkimi posiłkami, zaproponował że może mnie podwieźć aż do samego Oslo. Chętnie skorzystałem z tej propozycji, bo i tak została mi już tylko najnudniejsza część trasy, w dodatku głównymi drogami. Kiedy dotarłem do Oslo, pojechałem po swoje rzeczy zostawione u gospodarza i rozbiłem się w tym samym miejscu, co poprzednim razem. Zacząłem zastanawiać się jak wrócę do Polski. Najbliższe promy do polski odchodzą z Nynashamn (obok Sztokholmu, ok. 550 km od Oslo) lub z Ystad (ok. 600 km od Oslo). Promy z przesiadką w Kopenhadze odpadają bo nie mam wystarczająco dużo pieniędzy, samolot czy autokar też nie, gdyż nie zabiorę się tak z rowerem.

03.09.08
Wstałem wcześnie rano, upchałem wszystkie rzeczy do sakw, pozostała tylko nieduża, załadowana jedzeniem torba, której już nie byłem wstanie zabrać ze sobą. Oddałem ją Polakom, którzy przyjechali do Oslo i szukali od kilku dni pracy. W końcu ruszyłem na południe od Oslo, postanowiłem wracać jednak przez Ystad. Po przejechaniu ok. 50 km starałem się znaleźć przy autostradzie dogodne miejsce do łapania stopa. Po kilku godzinach pewien Norweg podwiózł mnie do Goteborg, na parking, na którym, jak twierdził, często stoją polskie tiry. I rzeczywiście dogadałem się z jednym kierowcą. Zgodził się zabrać mnie do Ystad, ale odjeżdżał dopiero o 4 nad ranem. W ciągu tego wieczora poznałem kilku kierowców tirów i dowiedziałem się trochę o ich pracy. W nocy obejrzałem z dwoma kierowcami film na laptopie, a później miałem okazję pierwszy raz przenocować w kabinie tira i muszę przyznać, że było całkiem wygodnie, tylko trochę zimno.

04.09.08
Kiedy dojechaliśmy do promu, okazało się że akurat stać mnie na bilet do Polski i w dodatku mogłem postawić po piwie dla kierowców w ramach podziękowania. Ok. godziny 20 byłem już w Polsce i wydawało mi się, że już bez żadnych przeszkód dojadę pociągiem do domu. Niestety w najbliższym pociągu był całkowity zakaz przewożenia rowerów. Podobny problem miała jeszcze jedna kobieta. Z rozmowy wynikło, że pani Maria (bo tak się nazywała) jest reporterką telewizyjną, a ponieważ jeden z konduktorów lubił jej program, udało nam się wejść z rowerami do pociągu. I tu pojawił się jeszcze jeden problem - po przeszukaniu wszystkich rzeczy okazało się, że mam tylko ok. 20 zł i to w drobniakach, na szczęście pani Marii też zostało kilka drobniaków i akurat uzbierało się na bilet dla mnie. I w ten sposób udało mi się wrócić do domu, całkowicie bez pieniędzy (zostało mi dokładnie 1,02 zł), o pustym brzuchu, ale za to ze spełnionymi marzeniami i niesamowitymi wrażeniami z podróży, które są dla mnie bezcenne. A także z doświadczeniem, które wykorzystam przy planowaniu kolejnej wyprawy rowerowej.


Więcej informacji na:
www.szalonewyprawy.za.pl

Więcej fotek:
https://picasaweb.google.pl/pawel.czarnecki3