3 dniowa wycieczka w Beskid Zachodni

Drukuj

Wycieczkę zaczęliśmy ze stacji kolejowej Kraków-Łagiewniki, skąd pociągiem dojechaliśmy do Suchej Beskidzkiej. Przejażdżka pociągiem trwała trochę ponad godzinę.

W tym czasie podziwialiśmy zza okna piękne widoki Beskidu Makowskiego oraz budowę zbiornika wodnego z zaporą w Świnnej Porębie na rzece Skawie, który ma zostać ukończony w 2010 roku.

Przed wyruszeniem w góry postanowiliśmy udać się ze stacji kolejowej do centrum, aby obejrzeć legendarną Karczmę Rzym, w której, jak głosi legenda, szatan dopadł nadwornego czarnoksiężnika Króla Zygmunta Augusta - Pana Twardowskiego i porwał go do piekła. Swoją drogą my sami czuliśmy się jak w piekle, bo o godzinie 11 termometr pokazywał już prawie 30 stopni! Postanowiliśmy jednak się tym nie przejmować i po zaopatrzeniu się w 2 litry wody na łeba wyruszyliśmy w drogę.



Czarny szlak, którym zaplanowaliśmy jechać zaczyna się właśnie w Suchej i od razu prowadzi ostro pod górę. Na początek ruszyliśmy bardzo spokojnie, żeby się nie zajechać, ale z upływem czasu tempo wzrosło. Po dojechaniu do niebieskiego szlaku trasa się wypłaszcza i zaczyna się zjazd wąskim asfaltem z ostrymi zakrętami na Przełęcz Przysłop. Dalej pokierowaliśmy się żółtym szlakiem na Jałowiec. Po drodze do pokonania jest kilka szczytów w tym podjazd na Kiczorę, gdzie niestety trzeba było zejść z rowerów i trochę podprowadzić. Na szczęście już dalej trasa wiodła w dół i w górę i w dół, tak, że nawet się nie zorientowaliśmy, że mamy już za sobą cztery szczyty i właśnie zaczął się podjazd pod najwyższy szczyt Pasma Jałowieckiego – Jałowiec, który jest wspaniałym punktem widokowym na całe Pasmo Babiogórskie. Tu zrobiliśmy sobie mały odpoczynek i następnie zjechaliśmy niebieskim szlakiem w niespełna 15 minut do centrum Zawoi.

 



Zawoja jest największą co do powierzchni wsią w Polsce, więc przejazd aż pod stację wyciągu na Mosorny Groń zajął nam trochę czasu. Liczyliśmy na to, że krzesełka, które zimą wożą narciarzy na szczyt będą pracowały. Niestety, na miejscu nie zastaliśmy nikogo, kto mógłby dla nas włączyć wyciąg. Na górę musieliśmy dostać się o własnych siłach. Co gorsza, stok po którym musieliśmy wpychać rowery był stokiem południowym. Pot lał się z nas niemiłosiernie, dodatkowo atakowały nas roje much, które wykańczały nas psychicznie. Na szczęście, po pokonaniu 1420m i 336m różnicy wzniesień byliśmy na szczycie, gdzie czekały na nas wygodne siedzenia wyciągu, na których mogliśmy się położyć i trochę odsapnąć.

 

 



Po dłuższym odpoczynku wyruszyliśmy dalej w stronę Policy, drugiej co do wielkości góry Pasma Babiogórskiego. Góra ta znana jest przede wszystkim z tajemniczej katastrofy lotniczej z 2 kwietnia 1969r, którą upamiętniają aż trzy pomniki. Do dziś nie jest znana przyczyna tej katastrofy. Mówi się, że winą może być pogoda, zła aparatura nawigacyjna na lotnisku w Krakowie, a nawet porwanie samolotu. Wiadomo jedno, zginęło 51 osób w tym językoznawca Zenon Klemensiewicz, którego imieniem nazwany jest rezerwat przyrody na Policy. U podnóża góry znajduje się Schronisko na Hali Krupowej, w którym zaplanowaliśmy nocleg.

 



Na drugi dzień postanowiliśmy zjechać czarnym szlakiem aż do drogi łączącej Zubrzyce Górną z Sidziną. Czekał tam na nas bardzo stromy asfaltowy podjazd aż do Przełęczy Zubrzyckiej. Stamtąd prowadził już niebieski szlak prawie na sam Turbacz. Chciałbym się zatrzymać dłużej przy tym szlaku, ponieważ przebiega on przez niezwykle malownicze tereny. Równocześnie nie jest on wymagający. Nie ma na nim ani długich podjazdów, ani trudnych technicznie zjazdów. Nadaje się dla każdego rowerzysty, nawet dla tego, który rzadko wsiada na swój rower. Jedynym minusem może być oznaczenie, które miejscami jest niedokładne i można się zgubić.

Niebieski szlak zaczyna się od szczytu Policy i ciągnie się Pasmem Podhalańskim przez okolice Spytkowic, Sieniawy i dociera do Zakopianki koło Klikuszowej. Warto podkreślić, że właśnie tym szlakiem w okolicy Spytkowic przebiegał legendarny maraton w Danielkach, który niestety już od 2005 roku się nie odbywa. A szkoda...

 

 



Po dojechaniu do Zakopianki trzeba wspiąć się troszkę pod stacje benzynową w Rdzawce i dalej jechać niebieskim szlakiem aż do Schroniska Stare Wierchy, gdzie zaczyna nas kierować czerwony szlak na sam Turbacz.

Turbacz wznosi się na wysokość 1314 m n. p. m. i jest najwyższym szczytem Gorców. Niestety szczyt zarośnięty jest borem świerkowym, więc na niesamowite widoki nie ma co liczyć. Można tu też zobaczyć brzydki, żelbetonowy obelisk, który nas stamtąd skuteczniej odstraszył niż wszechobecne chmary much. Ładny widok na Tatry i Pieniny jest za to pod szczytem, gdzie znajduje się schronisko PTTK, w którym spędziliśmy kolejną noc. Jak na położony w górach budynek, ośrodek jest naprawdę imponujący. Dysponuje miejscami noclegowymi dla 110 turystów. Nie było też żadnych problemu z pozostawieniem naszych rowerów.

 



Następny dzień to już powrót do Krakowa. Postanowiliśmy zjechać tą samą trasą, którą dzień wcześniej podjeżdżaliśmy. Następnie odbiliśmy na szczycie Obidowca na zielony szlak i dalej obok górnej stacji wyciągu narciarskiego w Koninkach zjechaliśmy do Poręby Wielkiej.

W tym momencie mogliśmy zakończyć górską wyprawę i zacząć jazdę szosą po zmianach aż do samego Krakowa. Wybraliśmy jedną z najkrótszych tras. Po dojechaniu do Mszany Dolnej skierowaliśmy się na drogę nr 28 w kierunku Limanowej i po około 5km skręciliśmy w drogę nr 964, która wiedzie przez Kasinę Wielką, Wiśniową i prowadzi do Dobczyc. Nie wypada nie napisać o widokach, które ujrzeliśmy dojeżdżając do Dobczyc. Jest to rejon Beskidu Wyspowego, gdzie nie ma wysokich szczytów, są za to charakterystyczne dla tego obszaru pojedyncze i odosobnione pagórki. Góry nie łączą się w długie pasma, za to tworzą tak jakby szereg wysp otoczonych głębokimi i szerokimi dolinami.

 



Z Dobczyc trasa przebiega przez podkrakowskie wioski, m. in. przez Siepraw i Świątniki Górne. Jest tu duża sieć, małych dróg, nieuczęszczanych zbytnio przez samochody. Trasa nadaje się w sam raz na 2-3godzinne treningi. Spotkaliśmy tu wielu szosowców, którzy jechali właśnie na trening z Krakowa.

Nasza wycieczka zakończyła się w Swoszowicach przy sanatorium, gdzie rozjechaliśmy się do domu.


Foto: Mateusz Wyroba, Krzysiek Piotrowski