Wyprawa do Czech i na Słowację

Drukuj

Już wcześniej założyliśmy że pojedzie nas siedmioro. Najstarszy ma 21 lat, najmłodszy 17.

Będą to Bartek Hebda, Kamil Hebda, Albert Hebda, Wojtek Franczyk, Artek Kostrzewa, Piotrek Kostrzewa i Andrzej Gagatek) przy czym Kamil i Artek dołączają do nas w Krakowie.

I dzień (Wola Dębińska - Kraków)

Ustawiliśmy się na 7 rano. Niestety z przyczyn nazwijmy to umownie "socjo-techniczynych" na ustalone miejsce nie wstawił się jeden z "bikerów". Musieliśmy opóźnić wyjazd o prawie godzinę. Celem dnia było dostanie się do Krakowa. Wybraliśmy nieco dłuższą trasę przez Szczurową, Nowe Brzesko itd.. ponieważ chcieliśmy ominąć ruchliwą E-40. Od początku w kość dawał mocny wiatr. Jednak nie przeszkadzało nam to na tyle aby spowodować jakieś większe opóźnienie. W Szczurowej zupełnie przypadkowo spotkaliśmy naszego kolegę - Mańka. Po za tym zdarzeniem nic specjalnego na trasie się nie wydarzyło. Do Krakowa wjechaliśmy od strony Nowej Huty około godziny 14. Wcześniej zahaczyliśmy jeszcze o Aeroklub. Mieliśmy się dostać na Prądnik Biały, gdzie mieszkanie udostępnił jeden z uczestników wyprawy, który studiuje w Krakowie. Szybko ulokowaliśmy się tam, aby później pojechać do centrum po chłopaków, którzy przyjechali pociągiem. Później pochodziliśmy trochę po Starym Mieście, Podwalu i Śródmieściu. Odwiedziliśmy m.in Rynek i Stadion Wisły Kraków podczas meczu eliminacyjnego do Ligi Mistrzów z Beitarem Jerozolima. Po powrocie położyliśmy się w miarę wcześnie spać, co jest chyba zrozumiałe... Jutro czekał ciężki dzień.

Dystans dzienny: 88.0 km
Dystans całkowity: 88.0 km

II dzień (Kraków - Bielsko-Biała)

Wstaliśmy o 8. "Szybka" toaleta i "jeszcze szybsze" śniadanie. Suma summarum - wyjechaliśmy już w komplecie (7 osób) tuż przed 10. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na bulwarach wiślanych nieopodal Zamku Królewskiego na Wawelu. W sumie przejechaliśmy można powiedzieć cały Kraków od Nowej Huty przez Stare Miasto po samą "zakopiankę", którą nie sposób było ominąć, ale za Mogilanami, gdzie zaczęły się "w końcu" jakieś podjazdy odbiliśmy na Kalwarię Zebrzydowską. Wiatru jako takiego nie było, natomiast porządnie grzało nam w łepetyny, co wpływało na częste postoje tego właśnie dnia. Ogólnie mieliśmy nie małe opóźnienie (z samego Krakowa wyjechaliśmy koło południa). Niestety po wyjechaniu z Wadowic gdzie zjedliśmy obiad na dworcu PKP opuścił nas Andrzej, którego nie udało nam się przekonać do kontynuowania jazdy. Wielka szkoda. No ale cóż.. jechaliśmy dalej. Gdy zbliżaliśmy się już do Bielska kryzys dopadł Piotrka, który podobnie jak w przypadku Andrzeja jechał po raz pierwszy w życiu na kilkudniowy trip rowerowy. Na szczęście - dał radę :) Tuż przed Bielskiem rozbiliśmy namiot, z czym mieliśmy nie lada problem logistyczny... jednak wszystko skończyło się po naszej myśli. Później rozpaliliśmy ognisko, umyliśmy się i poszli do "wyra" :P

Dystans dzienny: 94.4 km
Dystans całkowity: 182.4 km

III dzień (Bielsko Biała - Senov (CZ) )

Pobudka planowana na 7... niestety nie udało się. Ostatecznie ta czynność powiodła się nam o 8. Zjedliśmy mleko z makaronem, umyliśmy się i złożyli namioty, jedni szybciej, drudzy mniej szybciej. Ostatecznie wyjechaliśmy ok. godz. 9:30. Szybka znaleźliśmy się w centrum Bielska, gdzie skorzystaliśmy z stacji paliw w wiadomym celu :) Potem czekała nas mało przyjemna droga, bo ekspresowa do Cieszyna, gdzie mieliśmy zamiar przekroczyć granicę. Udało nam się to +/- o godz. 13, wcześniej wymieniając walutę. Każdy z uczestników na terenie Czeskiej Republiki znalazł się po raz pierwszy. Z minuty na minutę, z kilometra na kilometr wzrastała nasza ciekawość tamtejszą kulturą, obyczajami i językiem. Wszystkie próby jakiegokolwiek słownego porozumienia się dostarczały nam sporej dawki humoru, po prostu - czeski film. Jakieś 30 km od Cieszyna zrobiliśmy postój na "grubszy" posiłek, gdzie wydaliśmy pierwsze korony. 25 km przed Ostravą złapała nas ulewa co zmusiło nas do przymusowego postoju, trwającego ponad 1h. Wyjeżdżając z spod "zastavki" jeszcze padało. Niekorzystne warunki atmosferyczne, jaki również nieuwaga pewnego bicyklowca były przyczyną największej kolizji wyprawy... mimo iż pozornie można było odnieść wrażenia, że była groźna, to poszkodowany nie odniósł żadnych obrażeń, kuriozalne okoliczności tego zdarzenia są wprawdzie godne podkreślenia, ale ze względu na dobro osobiste tej osoby po prostu to przemilczmy :D Chwilę później Artek złapał "gumę". Część grupy pojechała szukać jakiegoś miejsca pod namiot, pozostali łatali dętkę. Nocleg "na dziko" nie wchodził w grę, bo tereny przed Ostravą są mocno zurbanizowane. Chłopaki nic nie znaleźli, ludzie odmawiali na ogół nie podając powodów. Na całe szczęście spotkaliśmy pewnego życzliwego Pana Miroslava, który zatrzymał się przy nas, gdy naprawialiśmy przebitą dętkę (jak się później okazało - oponę) i sam zaproponował nam swoją działkę. Jakiś czas później po rozbiciu się, kolacji i toalecie przekonaliśmy się co to jest "czeska gościność". Dużo by tu pisać o tym... Wystarczy, że ostatni zawodnicy poszli spać po północy...

Dystans dzienny: 79.8 km
Dystans całkowity: 262.2 km

IV dzień (Senov (CZ) - Stare Hamry (CZ) )

O ile w Polsce ludzie budzą się z bólem głowy, o tyle w pierwszy poranek na Czechach przywitał nas deszcz. Długo nie mogliśmy się zebrać. Ok. godziny 10 Pan Miroslav przygotował nam ciepłą herbatę. Zjedliśmy śniadanie praktycznie z całą jego rodziną, co było bardzo przyjemnym przeżyciem. Jednak deszcz wciąż nie pozwalał nam na kontynuowanie wyprawy. Prognozy zapowiadały polepszenie aury po południu. Więc cierpliwie czekaliśmy. W międzyczasie zjedliśmy placki ziemniaczane przygotowane przez gospodarzy (przy naszej pomocy również:) ). O godz. 13 przestało padać, więc zaczęliśmy się pakować, wcześniej do pożądanego stanu swoją oponę doprowadził Artek. Wyruszyliśmy o 14. Już wcześniej doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie ominąć Ostravę, co już nam wcześniej doradzano. Obraliśmy kierunek na Frydek-Mistek, z którego do granicy CZ-SK było już niewiele. Wiadome było, że tego dnia nie nabijemy kilometrów. Celem było dostanie się do jezioro przy Starych Hamrach. Szybko i bez większych problemów dotarliśmy do Frydka, gdzie zobaczyliśmy bardzo ładny rynek. Chwilę później przerwa tzw. obiadowa, następnie jeszcze postój pod supermarketem w miasteczku Bila. Wszystko szło gładko, po naszej myśli, dopóki nie poszła dętka u Wojtka, co niewątpliwie pokrzyżowało nasze plany. Dziura nie była jedna, a jak się później okazało jedna z łatek odmówiła posłuszeństwa, więc zdecydowaliśmy, że co jakiś czas będziemy po prostu dopompowywać powietrze do koła, czas nas naglił (na osi było koło 20). Żeby tego było mało czekał nas spory podjazd, a wokół tereny zalesione, bez najmniejszej możliwości rozbicia się. Po chwilowych męczarniach (głównie Wojtka) znaleźliśmy idealną polanę (szczyt góry, w dolinie niestety niewidoczne jezioro), na której po zgodzie właściciela terenu sprawnie rozłożyliśmy namioty. Udało się nam jeszcze załatwić trochę wody ze studni. Wypiliśmy ciepłą herbatę, zjedliśmy co nie co i oczywiście umyliśmy się (oczywiście nie w wannie). Noc zapowiadała się na zimną, dodatkowo w oddali widać było błyski. Jednak obyło się bez burzy, ale noc do ciepłych nie należała.

Dystans dzienny: 42.0 km
Dystans całkowity: 304.2 km

V dzień (Stare Hamry (CZ) - Varin (SK) )

Wstaliśmy bodaj o 8. Po zimniej nocy zdecydowaliśmy się zjeść co ciepłego z rańca, który o 8 był zimny, a o 9 - już ciepły. Mieliśmy jeszcze do rozwiązania problem z dętką, co po jakimś czasie udało się załatwić. Doszedł jeszcze problem dotyczący łożysk piasty w moim przednim kole, co zajęło jakieś 15 minut. Wyjechaliśmy w sumie przed 10. Do słowackich sąsiadów brakowało nam jakieś 7 km. Najpierw długo z góry, potem długo pod nią aby na samym szczycie przekroczyć granicę. Była niedziela i domyślaliśmy się, że ciężko będzie o "potraviny" i jeszcze ciężej o "exchange". W pierwszym przypadku obawy okazały się przedwczesne. Zaraz za granicą zrobiliśmy zakupy głównie wydając jeszcze akceptowalne czeskie korony. Dzień zapowiadał się na bardzo ciepły, także najbardziej zależało nam na "neperlivej vodzie". Przy sklepie ucięliśmy my również ciekawą pogawędkę z pewnym Słowakiem, który m.in. doradził nam właściwą drogę do Żiliny. Tak więc wybraliśmy opcję "płaską, ale dłuższą", "krótsza, ale bardziej pochyła" odpadła z kretesem. Do Żiliny dojechaliśmy w miarę o czasie. Wiatr wiał nam w plecy :). W samym mieście udało nam się zamienić walutę, ale dopiero w cztero- i pół gwiazdkowym hotelu! Jednak byliśmy zadowoleni z samego faktu posiadania słowackich koron.

Zdecydowaliśmy się na nocleg na polu namiotowym. Najbliższy camping był w Varinie (6km od Żiliny). Dotarliśmy tam na 19. Szybko zarejestrowaliśmy się i postawili namioty, a że camping był o wysokim standardzie wykąpaliśmy się pod prysznicem! Ostatni taki rarytas mieliśmy w.... Krakowie. Teraz dopiero byliśmy prze kozakami :) Jeszcze pranie udało się zrobić. Po kolacji poszliśmy do tamtejszej knajpy na dobre (zdecydowanie lepsze niż u nas) piwo. Dopiero po 23 położyliśmy się spać.

Dystans dzienny: 89.6 km
Dystans całkowity: 393.8 km

 


VI dzień ( Varin (SK) - Jabłonka)

Planowany "get up" o 7. Niestety i tym razem "nie dało się". W sumie trzy kwadranse obsuwy. Ciepła kawa, zimny posiłek i trzeba było się zbierać. Plan na dziś - Polska :) Jeszcze rano ustalaliśmy trasę. Spotkaliśmy chłopaków z naszego kraju (jeden z Katowic, drugi z Lublina), którzy właśnie kończyli wyprawę do Ukrainy i Rumuni przez Słowację i Węgry. Chwile pogadaliśmy, skorzystaliśmy na wzajem z map i ruszyliśmy właśnie gdy oni składali namiot, jak się okazała nie tylko nam szło to tak opornie :D Trasa jak się później okazało wybraliśmy bardzo przyjemną krajobrazowo. Wyjeżdżając z Varina, powoli oddalaliśmy się od pasma górskiego "Mala Fatra" w Karpatach Zachodnich i kierowaliśmy się w kierunku Wyżyny Orawskiej. Jeszcze przed miejscowością Zazriva gdzie mieliśmy odbijać w większe góry, czekał nas spory czternastoprocentowy podjazd, następnie 12% w dół i jesteśmy w wspominanej Zazrivie, gdzie trochę zjedliśmy i naładowali akumulatory. Czekał nas teraz spory podjazd. Zdobyliśmy szczyt Parac o wysokości 1324 m.n.p.m. Od postoju (podczas którego praktycznie każdy zaliczył "wpadkę" do strumyka przy próbie przeprowadzania rowerów) podjeżdżaliśmy tam ponad dobrą godzinę. Teraz długo w dół i jesteśmy w Oravskiej Lesnej, gdzie do granicy jest jeszcze ponad 40 km. Po drodze przed miastem Namestovo Artek łapie kolejną "gumę", co zmusza nas do kolejnego postoju. W miejscowości Zubrohlava odbijamy już na Jabłonkę, skąd do granicy dzieli nas konkretny rzut kamieniem. Cały czas jedziemy wzdłuż jeziora Orava. Rozpościera się również odległy, ale całkiem przejrzysty widok Tatr. Granicę przekraczamy ok. godz. 18:30. Od razu zatrzymujemy się w sklepie, już nie w "potravinach" :) Postanowiliśmy rozpalić później ognisko. O ile tereny do rozbicia namiotu "na dziko" przed Jabłonką wydawały się wymarzone, to już w samej wiosce tak kolorowo nie było. Znajdujemy jakieś pola. Jednak postanawiamy się jeszcze zapytać kogoś w sąsiedztwie, czy będzie jakiś problem... Jak się okazuje Pani, właścicielka posesji zaprasza nas do siebie, co nas niezmiernie zadawala. Żeby tego było mało - dostajemy zgodę na ognisko, ciepłą wodę (drugi dzień z rzędu!), ciepłą herbatę i.... jajecznicę przygotowaną wedle własnego przepisu :). W sumie po tych wszystkich atrakcjach kładziemy się spać po 23.

Dystans dzienny: 98.3 km
Dystans całkowity: 492.1 km

VII dzień ( Jabłonka - Wola Dębińska)

Chyba pobiliśmy rekord, zebraliśmy się w sumie w niecałe półtorej godziny. Wyjechaliśmy na pewno przed 9. Cel był jeden - powrót do domów, a że mieliśmy do nadrobienia kilkanaście kilometrów zgubionych gdzieś po drodze z powodu opadów staraliśmy się jechać bez dłuższych postojów. Obraliśmy kierunek na Rabę Wyżną przez Piekielnik i Pieniążkowice. Od samego początku trasa przypominał sinusoidę - raz w dół, raz w górę. Przed Rabą czekał nas już bardziej, że tak napiszę, wyspecjalizowany podjazd. Później do samej Rabki już lajtowo. Czas był dobry. W Rabce - Zdrój obieramy azymut na Mszanę Dolną. Gdzie też docieramy z dobrym czasem. Zaraz później ciężki podjazd, gdzie robimy małą przerwę na stacji benzynowej. Następnie jeszcze jedna tym razem dłuższa - obiadowa, przed Tymbarkiem. Przed godz. 15 jesteśmy w Limanowej. Odbijamy w kierunku Bochni, aby zaraz później w miejscowości Młynne skręcić na Laskową. Pozostało nam jeszcze 50-60 km. Jedziemy tylko i wyłącznie bocznymi drogami, przez co tracimy trochę na czasie (strome podjazdy i nadrobione kilometry spowodowane pomyleniem dróg). Ok. 18 znajdujemy się już na głównej trasie Brzesko - Nowy Sącz w miejscowości Łęki. Teraz trasa jest już nam doskonale znana, ze względu na częste tam nasze wypady. Szybko docieramy do Czchowa, jedziemy przez Jurków, Złotą, Łoniową, Dębno by przed godz. 20 bez problemów dotrzeć do rodzimej miejscowości skąd pochodzą wszyscy uczestnicy "eventu". Pod Urzędem Gminy witają nas znajomi :)

Dystans dzienny: 126.1 km
Dystans całkowity: 618.5 km

Podsumowanie

Wyprawa bardzo udana. Śmiem domniemywać, że nikt nie żałuję swojego uczestnictwa. Pragniemy podziękować wszystkim osobom, które wsparły nas ekonomicznie, logistycznie i wszystkim, którzy popierają tego typu bądź co bądź formę spędzania wolnego czasu, która łączy przyjemne z pożytecznym. Tak więc począwszy od Wójta Grzegorza Bracha (za dofinansowanie) i Tatę Piorka i Artka (za uwagi i wskazówki udzielone przed wyprawą) przez Pana Miroslava i Panią z Jabłońki (za gościnę) na wszystkich osobach które spotkaliśmy na trasie skończywszy! Dziękujemy i pozdrawiamy!





Strona www: https://tchs.ovh.org