W piachu po piastę

Czyli welocypedem na skraju Sahary

Drukuj

Na otwarcie sezonu 2008 znana już dobrze czytelnikom BikeWorld grupa rowerowa welocypedy.pl wybrała Maroko. W dwutygodniowej wycieczce wzięło udział pięć osób, z czego trzy debiutowały w naszym gronie.

Dlaczego akurat Maroko? Bo jest blisko. Bo jest pod wieloma względami krajem prawie europejskim, a nie chcieliśmy zaczynać sezonu od nie wiadomo jakich przygód. Bo w kwietniu powinno już być tam ciepło, a my chcieliśmy wygrzać się porządnie po zimie i nie powtórzyć błędu sprzed roku gdy na majówkę wybraliśmy się do krajów bałtyckich marznąc w śnieżycach (zob.: cz.1: https://www.bikeworld.pl/rower/artykul/2195/2/ i cz.2: https://www.bikeworld.pl/rower/artykul/2265/2/)



Dwie dziewczyny, trzech chłopaków, pięć rowerów i Afryka. Nasz trzeci kontynent na rowerach. To wyjazd pod wieloma względami różny od poprzednich: po pierwsze, znacznie bardziej krajobrazowy, a mniej nastawiony na zwiedzanie; po drugie, eksperymentujemy z mapami elektronicznymi – pierwszy raz jeździmy z GPSem od Dragon-Nawigacje; po trzecie – eksperymentujemy z Afryką. Przygotowujemy się powoli do naszej wyprawy przez Afrykę.

Przelot do Casablanki bezproblemowo – jak zwykle Lufthansą, chociaż tym razem musieliśmy zapłacić za rowery. Nawet nie zgubili żadnego bagażu. Sporo jeździliśmy lokalnymi autobusami – by dostać się do zaplanowanej trasy i później z niej wrócić musieliśmy spędzić w sumie 12 godzin w autobusach, przewożenie rowerów nie było jednak żadnym problemem, czy w luku, czy na dachu, za dodatkową opłata rowery z nami jechały. Znacznie trudniej przewozi się rowery pociągiem, tylko niektóre pociągi je zabierają, więc, by nie ryzykować, zdecydowaliśmy się na autobusy. Niestety, bo nastawialiśmy się mocno na podróżowanie koleją.



Przejechaliśmy w sumie około 800 km. Trasę, którą przejechaliśmy, można podzielić na trzy odcinki: górski, pustynny i nizinny. Przez kilka pierwszych dni przedzieraliśmy się przez drogi i bezdroża Atlasu, przy czym przełęcz Tizi’n’Tichka (2260 m.n.p.m.), której się początkowo obawialiśmy, okazała się – z perspektywy późniejszych trzech dni na bezdrożach – wyzwaniem niewielkim – tęskniliśmy nieraz do równego asfaltu drogi N9, wprowadzając rowery po piarżystych zboczach lub zjeżdżając ze ściśniętymi jak najmocniej hamulcami po litej skale, gdzie każde zawahanie mogło skończyć się w dwustumetrowej przepaści. To było naprawdę wyzwanie! Ale te widoki... Czerwone skały okalające kipiącą zieleń w głębokim wąwozie, a w dali ośnieżone szczyty.

 




Kolejny tydzień to droga po terenach półpustynnych i pustynnych wzdłuż łańcucha Wysokiego Atlasu. Kierowaliśmy się na północny wschód, a naszym celem była Merzouga. To już obrzeża Sahary: Wkoło jak okiem sięgnąć – kamienie, wyschnięta ziemia , gdzieniegdzie piach wchodzący nawet na drogę. Ten rodzaj pustyni nazywa się hamada. A na tym pustkowiu co kilkanaście kilometrów oazy jak kawałki raju – rozśpiewane ptakami, pachnące kwiatami, cieszące oczy soczystą zielenią. Nocą zaś – najbardziej gwieździste niebo, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Ostatni, fascynujący akord naszego pustynnego odcinka, pozostawiający ogromny niedosyt, to ogromny Erg Chebbi, ciągnące się kilometrami kilkudziesięciometrowe piaskowe wydmy. Niezapomniane wrażenie wywierają promienie wschodzącego słońca pełznące w dół po zboczu najwyższej wydmy. Wspięliśmy się na nią, by wystawić ciała ku płynącemu z nich ciepłu i przez kilkanaście minut rozgrzać się po nocy spędzonej na piasku.

 

 




Spod algierskiej granicy łapiemy autobus na północ kraju – do Fezu. Zza szyb ponownie podziwiamy krajobrazy Atlasu, wspominając nasze wysiłki sprzed kilku dni. Przejeżdżamy przez piękne lasy cedrowe, mijamy stada makaków – żal, że mamy tylko dwa tygodnie urlopu i nie możemy tu spędzić więcej czasu. Zwiedzamy Fez. Ja osobiście jestem miastami zawiedziony – nie wolno tu niemuzułmanom wchodzić do meczetów, zwiedzanie miasta ogranicza się tak naprawdę do włóczenia się po malowniczych sukach (targach). Zabytków świeckich jest raczej niewiele i nie są szczególnie imponujące, zupełnie inaczej niż przed kilkoma miesiącami w Syrii i Jordanii (zob. relację: https://www.bikeworld.pl/rower/artykul/2423/2/). Z Fezu trasa naszej wyprawy biegnie przez Meknes, Volubilis i dalej do lotniska w Casablance – tu krajobrazy jak w Europie, a i zabytków więcej: zwiedzamy więc dawne stolice cesarstwa, oglądamy rozciągnięte na wielkiej przestrzeni rzymskie ruiny. Przede wszystkim zaś usiłujemy kryć się przed padającym coraz to deszczem – to wpływy nieodległego Atlantyku. Do kąpieli w morzu zostaliśmy zresztą zmuszeni ostatniego dnia – trzeba było wypłukać piach, którym poranny wiatr dokładnie nas oblepił.

 



Maroko to kraj dość ciekawy, dostarczający wrażeń, zwłaszcza jeśli ktoś nie był jeszcze na prawdziwym Wschodzie. Duże odległości łatwo pokonać transportem publicznym, ceny są przyzwoite. Fajne miejsce na rozpoczęcie sezonu – my jesteśmy bardzo zadowoleni. Zapraszamy na naszą stronę www.welocypedy.pl po dalsze informacje i do obejrzenia zdjęć. A potem – do Maroka!


Wyprawe wspierał DRAGON - NAWIGACJE - www.dragon-gps.pl

Więcej informacji na stronie: www.welocypedy.pl/