Co dobre szybko się kończy - Śląski relaks

Drukuj

Legenda głosi, że w ukrytej pieczarze wewnątrz Czantorii od wieków śpi hufiec zakutych w złote zbroje rycerzy, którzy czekając na dzień, kiedy będą mogli uwolnić świat od zła i nieprawości.

Co sto lat jeden z rycerzy wychodzi na powierzchnię, żeby sprawdzić, czy aby zło nie rozpanoszyło się zbyt mocno i czy przypadkiem nie trzeba wkroczyć do akcji. Tego dnia mieliśmy chyba pecha, bo nie spotkaliśmy, ani jednego z nich, a w dodatku nie pozwolono nam wyjechać na górę kolejką.

Niestety, dowiedzieliśmy się, że po tym jak doszło do śmiertelnego wypadku z udziałem rowerzysty na stoku Czantorii, zakazano wwożenia rowerów na górę. Mieliśmy nadzieję, że przynajmniej ostatniego dnia nie będziemy musieli się za bardzo męczyć i ułatwimy sobie trochę życie. Mówi się trudno. Na pocieszenie, doszły do nas słuchy, że niebieskim szlakiem, biegnącym przez środek Ustronia, można spokojnie podjechać, bez konieczności pchania roweru pod górę. Z tym spokojnie, to jednak nie do końca prawda. Na ok. 4 kilometrach jest bowiem do pokonania 500 m w pionie. Nie ma innego wyjścia jak przełożenie 1:1, godzina mozolnego mielenia i wylanie hektolitra potu.



Szczyt Wielkiej Czantorii, gdyby nie wieża widokowa, do najciekawszych nie należy. Dużo więcej emocji dostarcza zjazd czerwonym szlakiem w kierunku przełęczy Beskidek. Jest stromo i bardzo technicznie. Luźne, ostre kamienie nie ułatwiają ani jazdy, ani ewentualnego miękkiego lądowania w razie wywrotki, o którą nie trudno. Miejscami jest naprawdę ostro i niebezpiecznie, dlatego nie polecam tego odcinka mniej doświadczonym rowerzystom.

 




Dalej, biegnącym wzdłuż polsko-czeskiej granicy droga staje się zdecydowanie łatwiejsza. Jest szeroko i przyjemnie. Właśnie tego potrzeba nam było ostatniego dnia pobytu w Beskidach. Był to już piąty z kolei dzień ostrej górskiej jazdy i zarówno ja jak i Maciek odczuwaliśmy już lekki kryzys. Nie dość, że nogi nie kręciły się już tak lekko jak kilka dni wcześniej to dodatkowo czułem już lekki przesyt emocji i ciężko było mi się porządnie skupić i skoncentrować na jeździe. Dlatego tez postanowiliśmy się nie wysilać, i w każdym ciekawszym miejscu robiliśmy sobie krótkie odpoczynki. Tym bardziej, że pogoda nam sprzyjała. Po porannej burzy nie pozostało nawet wspomnienie. Woda odparowała w mgnieniu oka, a las znów zrobił się suchy jak pieprz.

 

 



Atmosfera była raczej leniwa. Ponieważ trasa nie wymagała od nas zbyt wiele mogliśmy spokojnie kontemplować otaczającą nas przyrodę. W pamięci, szczególnie zapisał mi się widok zielonych pól, na których suszyło się siano i porośniętych świerkami szczytów Beskidów w tle. Były to ostatnie chwile mojego „bezrobocia” spowodowanego wyjazdem na Erasmusa. Musiałem więc dobrze wykorzystać chwile beztroski.

 



Minęliśmy Wielki Stożek, postraszyliśmy owce na łące i postanowiliśmy zjechać do Wisły. Wybraliśmy żółty szlak, który wiódł wzdłuż przyjemnie wijącej się po lesie wąskiej ścieżki. Szybko jednak z niego zrezygnowaliśmy i dalszą jazdę kontynuowaliśmy za niebieskimi znakami. Bardzo widowiskowym punktem na trasie była Krzakoska Skała. Tam też zorganizowaliśmy kolejny z rzędu postój na fotkę;).

 



Co dobre szybko się kończy. Tak było i tym razem. Pozostał nam tylko ostatni zjazd, a później kilka kilometrów asfaltu do parkingu. Ostatni nie znaczy, że bezpieczny, dlatego mimo lekkiej apatii, jaka nas tego dnia opanowała musieliśmy się maksymalnie skoncentrować na jeździe. Tym bardziej, że szlak miejscami był kiepsko oznakowany i trzeba było uważać, żeby go nie zgubić. W końcu dotarliśmy do Wisły, ale tak samo jak w przypadku złotych rycerzy, tak i nie udało nam się spotkać naszego zimowego narodowego bohatera.

 

 



Wniosek z wycieczki jest prosty. Nie zawsze trzeba się mocno spinać, żeby przyjemnie sobie pojeździć. Czasem dobrze jest przystanąć i rzucić okiem na piękne góry, zamiast gapić się tylko na przednie koło i krople potu spadające z czoła.

 

 

 

Punkt po punkcie
Ustroń - Czantoria (995 m) - Prz. Beskidek - Soszów Mały - Soszów Wielki - Cieślar - Krzakoska Skała - Wisła - Ustroń
   
Dystans
~35 km
   
Data
09.08.2008
   
Skala trudności (1-5)
3.5
   
Mapa

 


Jeżeli sami chcielibyście przejechać opisywana trasę lub zorganizować inną wycieczkę w tych okolicach polecamy mapę Beskid Śląski, Żywiecki, Mały (wydanie 1, Rok 2007, skala 1:100000) wydawnictwa Compass. Mapa obejmuje obszar od Cieszyna na zachodzie po Maków Podhalański na wschodzie oraz od Kętów na północy po Namestovo na południu. W informatorze - wybrane, ciekawe miasta i miejscowości, miejscowe atrakcje, zabytki, muzea. Opisy również w angielskiej wersji językowej.

Więcej informacji na stronie firmy Compass: https://compass.krakow.pl



Foto: Maciek Łuczycki&Adam Piotrowski