BaltiCCycle 2008: Olimpia - Pekin

Drukuj

Wyprawa olimpijska BaltiCCycle na Jedwabnym Szlaku" Olimpia Pekin 2008 już się kręci: 17 lutego wyruszył z Wrocławia samochód wyprawowy.

20 lutego uroczysty start 15 rowerzystów i 2 kierowców CROTO-busa z Olimpii.

Uczestnicy ściągają z różnych stron świata: z Finlandii – 1, Grecji – 2 (ale będzie więcej!), Holandii – 2, Irlandii – 1, Litwy – 3, Niemiec – 2, Polski – 6, Włoch – 1. Kobiet – 5 i 12 mężczyzn.

Najmłodszy uczestnik ma 22 lata, najstarszy – 61. Do tej pory na różne odcinki trasy zarejestrowało się 47 osób. Trzymajmy kciuki za wszystkich, którzy wezmą udział w tym przedsięwzięciu!

Poniżej wybrane fotografie i relacje z odcinka greckiego rowerzystki, która wybrała się na całość wyprawy - Moniki Stasiuk.



Grecja (20 – 25 II)

Nie można chyba powiedzieć, że odcinek grecki tegorocznej wyprawy to już prawdziwa wyprawa. Raczej wakacje i rozgrzewka przed tym, co czeka nas w Turcji. Ponoć zima wszechczasów, metro w Istambule nie działa, dzieci nie chodzą do szkoły, bo zasypało, samochody nie jeżdżą, bo na ulicach wielkie zaspy, a my na dodatek jedziemy w górzyste rejony, gdzie nawet samochodem jest ciężko. Sigitas, litewski szef całej wyprawy, wszelkie tego typu informacje przyjmuje ze spokojem i mocno wierzy, że kiedy przekroczymy granicę, w Turcji nastanie wiosna…

W Grecji jeszcze kilka dni temu też była zima, a teraz proszę – słonko, mróz tylko o poranku i z wieczora, nie pada, pomarańcze, mandarynki i cytryny akurat dojrzały, więc bawimy się w rowerowych szabrowników i spożywamy w dużych ilościach. Greckiego jedzenia nie mieliśmy za bardzo okazji pokosztować, gdyż póki co każdy zjada puszkowane i sproszkowane zapasy z domu.

Dzienne dystanse to przeważnie około 60 km po niedużych górkach, więc za bardzo się też nie przemęczamy. No może nie licząc pierwszego dnia, kiedy kilka razy musieliśmy przeprawić się przez góry, co wcale nie było przyjemne, tym bardziej, że jechało się po kamieniach, a do tego zapadła noc. Na szczęście chłopcy znaleźli polankę noclegową 10 km wcześniej, niż było planowane. Inaczej musielibyśmy wjechać na jeszcze jedną górę, co zajęłoby nam jakieś dwie godziny.

 



Nocujemy przeważnie na krzaku, mycie w menażce – przynajmniej ja (bo nie zauważyłam, żeby reszta przesadnie dbała o higienę), ciepły prysznic jak dotąd tylko jeden, a to i tak jedynie dzięki uprzejmości pana kempingowego, który wpuścił nas w służbowe rejony. Wprawdzie tylko kobiety, ale że nasi mężczyźni najwidoczniej też boją się chłodu i gęsiej skórki, to i oni zażyli luksusu. Mogliśmy też do woli korzystać z cytrusowych drzewek, które rosły wszędzie dookoła. Znaleźliśmy też koło namiotów zdechłego liska, co było chyba jedyną niespodzianką na naszej wycieczce.

Bardzo jest spokojnie. Można powiedzieć wyprawowa rutyna. Żadnych wypadków, awarii, nocnych zaginięć (oprócz Njoli, ale u niej to normalne i przeważnie sama się w końcu znajduje), ukąszeń, pogryzień. Nic. Bilety na prom też dostaliśmy. Przypłynęliśmy tam, gdzie mieliśmy przypłynąć i do tego o czasie. W porcie w Atenach czekali już na nas lokalni cykliści (tzw. lokalsi). Zaprowadzili nas do siedziby Klubu Przyjaciół Roweru (chyba), gdzie przespaliśmy się w cieple i suchości, choć w brudzie bo nie mają tu prysznica, niestety. Niedługo wybieramy się na zwiedzanie miasta, ale, jaka szkoda, wszystkie muzea są dzisiaj pozamykane, więc możemy sobie tylko popatrzeć na zabytki z zewnątrz. Miejsce, w którym spaliśmy znajduje się w samym turystycznym zagłębiu, pod Akropolem i innymi atrakcjami, które oświetlone w nocy wyglądają naprawdę pięknie. Kultura i historia nie są nam obce. Spaliśmy w Olimpii, skąd zaczęliśmy tegoroczną wycieczkę, w Mykenach (kemping z liskiem), a na naszej trasie znalazło się też m.in. Epidauros, w którym znajduje się starożytny teatr z niesamowitą akustyką, a także trochę zabytkowych kamieni. Zwiedziłam dobrowolnie. Dzisiaj o poranku zrobiłam też sobie rundkę po Atenach – małe uliczki, otwierane dopiero stragany ze wszystkim, słonko, kawka i pączki z dziurką w małej kawiarni, za oknem ludzie spieszący się do pracy, a my na wakacjach…

 



Wieczorem wsiadamy na prom i jutro rano jesteśmy już w Turcji. Będzie nas teraz 10 osób plus kierowcy. Polacy, Litwini, Włoszka, Irlandczyk, Holender, Fin, czekamy też na szkockiego Bobusia, który pewnie znowu zrobi jakąś aferę, jak tylko przyjedzie, Niemca i Greków, załatwiających sobie wizy. Na szczęście w zdecydowanej większości ludzie są przyjaźni i niewkurzający, bo nie ma nic gorszego niż pół roku z bandą upierdliwych i denerwujących turystów. Nikt nie narzekał jeszcze na brak prysznica, ani prądu w lesie, co miało miejsce w zeszłym roku. Może dlatego, że polewanie się na mrozie lodowatą wodą wcale nie jest przyjemne, a że nie pada, nic nam jeszcze nie zgniło, nie śmierdzimy za bardzo, bo nie ma doskwierających upałów, to i nikomu za mocno tego nie brakuje.


Oficjalna strona wyprawy: https://www.bicycle.pl/