Przewracam się więc na drugi bok, wyłączam wyrywający mnie spod kołdry budzik i przypominam sobie jak było miło jeszcze nie tak dawno temu.
A wspomnień jest co niemiara. W końcu od lipca do września, prawie każdy weekend spędzałem ze znajomymi w górach. Jedną z ostatnich wycieczek był natomiast wyjazd, dobrze znaną i sprawdzoną ekipą w Pieniny Małe. Z Bartkiem i Marcinem objeździliśmy w tym roku naprawdę sporo ścieżek. Chcieliśmy więc wybrać się również w jedno z najbardziej urzekających miejsc w polskich górach. Zapakowaliśmy więc rowery na dach i w pierwszy dzień kalendarzowej jesieni ruszyliśmy w kierunku Szczawnicy.
Mimo że Małe, to jednak w całych Pieninach, ze swoim szczytem Wysoka (1050 m npm) najwyższe. Ograniczone od wschodu Przełęczą Rozdziela, a od zachodu Dunajcem pasmo jest dobrze znane miłośnikom turystyki nie tylko rowerowej. Wyrastające tu i ówdzie białe, jurajskie skałki, wspaniała roślinność i niesamowite widoki na Tatry tworzą niepowtarzalny charakter tego miejsca. Nie wspominając już o znakomitych i miejscami bardzo wymagających ścieżkach nie trzeba nikogo przekonywać, że warto wyskoczyć tam na weekend.
Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy na parkingu pod Palenicą, skąd asfaltem ruszyliśmy Doliny Białej Wody. Odcinek ten do najciekawszych nie należy, ale w tym wariancie można potraktować go jako miłą rozgrzewkę. Prawdziwa zabawa zaczęła się tuż za Jaworkami. Odbiliśmy w prawo w żółty szlak i wśród okazałych, strzelistych skał i szumu Białej Wody zaczęliśmy mozolną wspinaczkę. Chłopaki rwali się tego dnia do jazdy jak nigdy i nie dali mi opowiedzieć legendy o ukrytych pod Czubatą skarbach oraz duchach ich strzegących, ani nawet cyknąć zdjęcia.
Ostatni odcinek przed granicą polsko-słowacką prowadzi sakramencko stromą ścieżką przecinającą ogromną polanę, na której wypasane są owce. Gdybym nie obniżył widelca chyba bym nie wyjechał. Mozolnie kręcąc z młynka mijaliśmy pieszych turystów. Było ich tego dnia dość sporo w górach, a to za przyczyną przepięknej pogody. Mimo, że kończył się wrzesień słońce świeciło mocno a temperatura oscylowała wokół dwudziestu kilku stopni.
Odbiliśmy w niebieski szlak w prawo i skierowaliśmy się przez Wierchlaczka w kierunku Wysokiej. Zjechaliśmy ze ścieżki i szerokimi uśmiechami pruliśmy przez łąki po pokrytej poranną rosą trawie. Wilgoć w powietrzu potęgowało niesamowity zapach jesiennych gór. Przyroda karmiła nas również swoim złocistym pięknem. Drzewa przybierały powoli żółto-pomarańczowe odcienie i stopniowo ogałacały swoje korony.
Żeby nie było, rowerowych emocji też nie brakowało. Zjazd z Wysokiej był krótki ale treściwy i wcale nie taki łatwy. Ogólnie niebieski szlak jest mocno urozmaicony. Nie brakuje szerszych, leśnych ścieżek, ale również kilkudziesięciocentymetrowych kamienistych i krętych singletracków. Raz jedzie się polaną by po chwili wskoczyć miedzy drzewa.
W okolicach Durbaszki można przystanąć na przysłowiową bułkę z kiełbasą i łyk plastikiem trącącej mineralni z bukłaka. Warto jednak pofatygować się jeszcze kawałeczek dalej i oddać się obżarstwu dopiero w okolicach Wysokiego Wierchu. Przy dobrej pogodzie rozciąga się stamtąd przepiękny widok na Tatry, który rozczuli nawet najtwardszych bikerów. Żeby tam dotrzeć trzeba zboczyć z niebieskiego szlaku i wspiąć się wzdłuż granicy. Poza niesamowitym widokiem dodatkową (właściwie powinienem napisać, że główną) nagrodą będzie ciekawy i techniczny zjazd. Stroma, wijąca się wśród drzew i krzaków ścieżka wywołała u nas natychmiastowy skok adrenaliny. Na koniec trzeba jednak uważać na ukrytą w trawie pułapkę w postaci rzuconej w poprzek polanki śliskiej belki. Wiem co mówię, bo wyrżnąłem na niej zdrowo ;).
Na Rabsztyn nie ma sensu wspinać się z rowerem, bo i tak nie da się z niego zjechać. O tym też przekonaliśmy się na własnej skórze taszcząc rowery najpierw w górę po prawie pionowej ścianie, a później schodząc z niej po jeszcze ostrzejszej ścieżce. Na szczęście w końcu wróciliśmy na szlak i mijając Łaźne Skały dotarliśmy na Szafranówkę. Właśnie tam zorientowałem się (a na serio to chłopaki mi powiedzieli), że brakuje mi szkła w okularach. Musiałem je zgubić podczas upadku, ale tego nie zauważyłem. Co ciekawe, jego brak zaczął mi dopiero przeszkadzać, gdy sobie go uświadomiłem. Jednak siła sugestii jest ogromną siłą.
Wariant, który wybraliśmy na zakończenie wycieczki okazał się niezbyt szczęśliwy. Zjazd z Palenicy jest, delikatnie rzecz ujmując, taki sobie. Chyba lepiej było jechać jeszcze kawałek prosto i dojechać do przełomu Dunajca, albo próbować zjeżdżać żółtym na stronę słowacką. Mimo jednak mało ciekawej końcówki nie ma co narzekać. Pieniny Małe są jedną z lepszych miejscówek do jazdy na rowerze górskim w naszym kraju. Szkoda tylko, że są takie… małe.
Jeżeli sami chcielibyście przejechać opisywana trasę lub zorganizować inną wycieczkę w tych okolicach polecamy mapę Beskid Sądecki (skala 1:50000, wydanie 3, rok 2006) wydawnictwa Compass.
Mapa cieniowana obejmująca cały obszar Beskidu Sądeckiego, od doliny Dunajca na zachodzie i północnym zachodzie, po Krynicę, Tylicz i Muszynkę na południowym wschodzie. Mapa obejmuje także Małe Pieniny, Pieninki oraz część Pienin Właściwych. Znalazło się tez miejsce dla fragmentu Beskidu Niskiego, a konkretnie Gór Grybowskich.
Mapa posiada siatkę GPS.
Więcej informacji na stronie firmy Compass: https://compass.krakow.pl
Foto: Adam Piotrowski&Marcin Wielkiewicz


















