Wszystkie relacje, które studiowaliśmy przed wyjazdem podkreślały niezwykły charakter tego kraju oraz jego mieszkańców. Infrastruktura-czyli drogi i kempingi- wszystko z myślą o turystach. Miejsce idealne dla wszystkich ceniących sobie spokój i obcowanie z nienaruszoną przez setki lat przyrodą.
Lądujemy w Oslo 10 czerwca przed południem. Autobusem docieramy do centrum gdzie montujemy rowery i ruszamy w miasto. Odwiedzamy Zamek Królewski Slot, Park Vigelanda, Radhuset i półwysep Bygdoy. Wieczorem instalujemy się na kempingu niedaleko skoczni Hollmenkolen, którą zwiedzamy następnego dnia. Opuszczamy miasto i drogą E134 kierujemy się na zachód. Jak na razie jest cały czas lekko pod górkę, ale znośnie. Słońce daje się nam we znaki i jest naprawdę gorąco. Chłodzimy się oczywiście w spotykanych po drodze jeziorach. Jedzie się rewelacyjnie. Aż do momentu, gdy stromym zjazdem z ok. 800 na 200m docieramy do Dalen.
No i zaczęło się… Mozolnie wpychamy rowery na skalną ścianę po drugiej stronie jeziora Bandak. Ponieważ po drugiej stronie zaczynało się pasmo górskie musieliśmy pchać nasze rowery dłużej niż początkowo przypuszczaliśmy. Na noc zatrzymaliśmy się koło samotnie stojącej chaty. Zrobiło się naprawdę zimno, tak, że w namiocie ogrzewaliśmy się kuchnią gazową. Rano- po tym jak lekko poprószył śnieg - czym prędzej i bez śniadania odjechaliśmy z tego miejsca. Podczas jazdy jest jednak cieplej…
Od tej pory Norwegia ukazuje nam swoje górzyste oblicze. Zdaje się nam, że cały czas mamy pod górę. Docieramy do miejsc gdzie nie widać domów ani ludzi. Nawet auta mijają nas bardzo rzadko. Jest zimno i wieje mroźny wiatr, który nie pozwala zatrzymać się na dłużej. Obserwujemy ciekawe zjawisko, że jak słońce schowa się za chmury lub skały to temperatura momentalnie spada. Za nami i przed nami tylko góry i śnieg bez szans na rozbicie namiotu. Jest już późno i zaczynamy obawiać się czy znajdziemy dobre miejsce na nocleg. Ratuje nas nieczynne schronisko narciarskie w Suleskar.
Opuszczamy w końcu to nieprzyjazne pasmo górskie i docieramy do pierwszego fiordu na naszej trasie – Lysefjord. Parkujemy przy położonym nad urwiskiem schronisku Øygardstøl i ruszamy na dwugodzinną pieszą wspinaczkę na Kieragbolten. Zawieszony na 1138m.n.p.m. pomiędzy dwiema skalnymi ścianami kamień – jedna z największych atrakcji tego fiordu. Miejsce popularne również wśród uprawiających BASE jumping. Niestety tego dnia pomimo dobrej pogody nikt nie skakał. Na dole, na kempingu Lysebotn, który jest bazą wypadową dla miłośników tego ekstremalnego sportu obejrzeliśmy film nakręcony podczas skoków.
Kolejny dzień to przeprawa promem wzdłuż fiordu. Przez godzinę podziwiamy to, co już wcześniej widzieliśmy z góry. Na drugim końcu znajduje się Prekestolen – półka skalna zawieszona 600m nad wodą. Miejsce bardzo popularne. Jednak z powodu kiepskiej pogody i słabej widoczności rezygnujemy z wejścia i jedziemy dalej. Tym razem przez kilka dni przerabiać będziemy jazdę w deszczu.
Drogą nr 13 poruszamy się w kierunku Odda. Trasa spokojna. Jedzie się dobrze po równym terenie od czasu do czasu pokonując niewielkie wzniesienia. Mnóstwo tuneli. Przez jeden z nich przejazd rowerem jest zabroniony. Objazd prowadzi nas przez góry. Znowu wspinamy się na ponad 1000m. Wysiłek wynagradza nam kilkunastokilometrowy zjazd. Po drodze zatrzymujemy się przy znanym wodospadzie Latefoss.
Rankiem jedziemy do centrum miasteczka na drobne zakupy. Spotykamy miłego Polaka, mieszkańca Odda. Między innymi pytamy go o drogę na Trolltunga (język trolla). Chcąc zobaczyć słynny punkt widokowy ruszamy w drogę. Za miejscowością Tyssedal skręcamy w prawo i z trudem wjeżdżamy rowerami na wysokość 400m do wioski Skjeggedal. Zostawiamy rowery i dalej pieszo pokonujemy trasę po prowizorycznych schodkach wzdłuż nieczynnej w dni pracujące kolejki torowej. Idziemy skalistym i ośnieżonym szlakiem. W końcu błądzimy nie mogąc znaleźć celu. Miejsce zupełnie dzikie - pustkowie. Pogodę tego dnia mamy rewelacyjną. Ciężka droga daje się nam mocno we znaki. Po czterech godzinach drogi rezygnujemy i postanawiamy wracać- „mission failed”. Pełni obaw czy pozostawione, nie zapięte rowery jeszcze na nas czekają schodzimy do wioski. Rowery „niestety” stoją na miejscu, więc musimy pedałować dalej. Jest późno szukając miejsca na nocleg zatrzymujemy się w Kinsarvik.
Rano z bólem mięśni po wczorajszej wędrówce postanawiamy nieco zmienić trasę wyprawy. Jesteśmy „do tyłu” z czasem, który byłoby trudno nadrobić. Rezygnujemy z Bergen i płyniemy promem z Kinsarvik do Kvanndal a dalej jedziemy prosto do Voss. Oszczędzamy tym samym 160km nadrabiając straty. Po drodze spotykamy bardzo sympatyczne polskie małżeństwo mieszkające na stałe w Niemczech. Zwiedzają Norwegię podróżując samochodem kempingowym. Dzielimy się wrażeniami i robimy wspólne pamiątkowe zdjęcie. W Voss po raz pierwszy korzystamy z Internetu, wysyłamy krótką relację z trasy i robimy zakupy. Po obiedzie ruszamy dalej. Nocujemy na kempingu w Myrkdalen.
Następnego dnia na trasie spotykamy dwoje Australijczyków jadących na rowerach z Nordkapp. Wymieniamy się informacjami o trasie. Ostrzegają nas przed bardzo długim i stromym podjazdem. Droga wije się serpentynami po zboczu góry. Wspinamy się mozolnie wzbudzając zdziwienie i podziw u mijających nas innych turystów w samochodach i autokarach. Trąbią i pozdrawiają nas z okien, niektórzy nawet robią nam zdjęcia. Podjazd kończy się na wysokości 1100m. Po kilku kilometrach trafiamy na ponad ośmiokilometrowy zjazd do Vik.
Ruszamy do Vangsnes. Przeprawiamy się do miejscowości Hella na drugą stronę Sognefjord (najdłuższy fiord Norwegii – 204km). Dalej już droga jest łagodna. Jedziemy cały czas wzdłuż fiordów mijając bardzo urokliwe i malowniczo położone miejscowości – Leikange, Norum, Sogndal. Bardzo późno ok. godziny 24 docieramy do miejscowości Kjos gdzie nocujemy na dziko.
Po szybkim śniadaniu ok. godziny 11 znowu w trasę. Pogoda się popsuła. Niebo zasłonięte chmurami zapowiada deszcz. Po godzinie zaczyna padać. Dojeżdżamy do Fortune ok. 18. Mając przed sobą solidną wspinaczkę na ok. 1400m postanawiamy tutaj przenocować i ruszyć rano. Robimy pranie i suszymy ubrania.
Podjazd zaczyna się ok. 500 metrów od kempingu. Około 15 kilometrów drogi pokonujemy w niecałe cztery godziny jadąc z ok. -34 na 1400m.n.p.m. Jest to pasmo górskie Sognefiell w górach Jotunheimen. Jest pochmurno i mgliście. Momentami pada deszcz. Niestety z napotkanych na trasie punktów widokowych nie wiele widać. Niejednokrotnie jesteśmy pozdrawiani i dopingowani, co jest miłym akcentem na ciężkiej trasie. Na górze turyści z Niemiec w wozie kempingowym częstują nas kawą. Na pułapie 1400m robimy jeszcze kilka kilometrów zatrzymując się po drodze w schronisku zimowym. Mamy możliwość skorzystać z Internetu. Jadąc w kierunku Lom mamy kilka długich zjazdów. Pada coraz mocniej. Około 10km za Lom znajdujemy kemping i nocujemy tym razem w domku.
Pogoda w dalszym ciągu kiepska. Niebo zachmurzone. Słaba widoczność. Jesteśmy na drodze do Geirangerfjord – uważanego za najpiękniejszy fiord w Norwegii. Po drodze mijamy górę Dalnisbba - w normalnych warunkach roztacza się z niej piękna panorama na fiord. Ze względu na pogodę rezygnujemy z niej i kierujemy się zjazdem do Geiranger. Przemoknięci wsiadamy na pierwszy prom i płyniemy wzdłuż fiordu do miasteczka Hellesylt. Przez mgłę i deszcz podziwiamy go od środka. Mijamy wiele wodospadów w tym najsłynniejszy „Siedem Sióstr” Po ponad godzinie jesteśmy na miejscu. Zatrzymujemy się na kempingu u wejścia do fiordu.
Ruszając rano mamy do pokonania spory podjazd. Pogoda jest nienajgorsza i jedzie się całkiem przyjemnie. Dzisiaj w planie mamy zjazd drogą Trolli- serpentyną wybudowaną na skalnej ścianie, otwartą tylko od maja do października. Nachylenie 12% i większe. Wcześniej jedziemy przez malownicze tereny, mijamy wiele plantacji truskawek skąd od czasu do czasu słychać rozmowy po polsku lub rosyjsku. Przed samym zjazdem załamuje się pogoda. Pada deszcz i jest gęsta mgła. Piękny widok ze szczytu na dolinę Trolli jest całkowicie zasłonięty. Sam zjazd nie jest ani łatwy ani przyjemny. Mokre hamulce ledwie nas zatrzymują przed kolejnymi nawrotami na serpentynie. Przemoknięci, zmarznięci i w nienajlepszych humorach zatrzymujemy się na dole z jednym przebitym kołem. Wymieniamy dętkę i przebieramy się w suche rzeczy. Z miejsca polecanego przez przewodniki i relacje innych osób, które zwiedzały Norwegię nie mamy ani jednego zdjęcia. Tym razem pogoda odebrała nam te wszystkie atrakcje.
Za to mile nas zaskoczyło zachowanie pewnego norweskiego kierowcy. W pewnym momencie musieliśmy przejechać przez kilka długich i nieoświetlonych tuneli. Kierowca ciągnika dogonił nas, ale nie kwapił się do wyprzedzania, pomimo że zjechaliśmy do krawędzi drogi dając jeszcze sygnał ręką. Norweg wiedząc, że będziemy jechać przez ciemne tunele włączył halogeny i oświetlał nam drogę trzymając się cały czas blisko za nami. Po wszystkim podziękowaliśmy i wymieniliśmy pozdrowienia.
Rozpoczynamy slalom pomiędzy fiordami. Nie musimy już wspinać się pod góry. Cały czas jedziemy mniej więcej na wysokości morza. Trasa świetna. Po jednej stronie skalne ściany a po drugiej woda. Zdjęć robimy mniej niż zwykle delektując się jazdą i krajobrazami.
Dzisiaj kolejna ciekawa sytuacja ukazująca uprzejmość Norwegów.
Mariusz: W pewnym momencie zjeżdżam z asfaltowej drogi na biegnącą wyżej szutrową. Mam nadzieję zrobić kilka zdjęć mijanego Sundalsfjord. Staram się nie stracić z oczu Daniela jadącego dołem. Po kilku kilometrach niespodzianka- robotnicy, koparka i droga rozkopana w poprzek. Zsiadam z roweru i idę zobaczyć w jak kiepskiej sytuacji się znalazłem. Daniel już z przodu a ja nie mam ochoty zawracać i gonić go później asfaltem. Operator koparki mówi coś do mnie po norwesku i pokazuje abym wracał po rower. W tym momencie wycofuje koparkę z wykopu i zasypuje z powrotem ziemię umożliwiając mi przeprowadzenie roweru. W ciężkim szoku wsiadam po drugiej stronie na rower i widzę jak norweg powraca do kopania.
Pojawiają się pierwsze znaki informujące o odległości do Trondheim- końca naszej podróży.
28 czerwca dojeżdżamy na miejsce. Samolot mamy 30 czerwca wiec jest dużo czasu na zwiedzanie. Ciekawostką jest tutejszy (jedyny na świecie) wyciąg dla rowerów na jednej z bardzo stromych uliczek. Ułatwia on podjazd mieszkańcom wyżej położonego osiedla. W sobotę 30 czerwca o godzinie 7 rano wsiadamy do samolotu i o 9 lądujemy w Pradze. Po południu wsiadamy w pociąg i późnym wieczorem docieramy do Wrocławia.
Podsumowanie
W Norwegi spędziliśmy 20 dni, z czego 18 na rowerach. Przejechaliśmy łącznie ponad 1650km.
12 przepraw promowych. Kilkadziesiąt tuneli.
W sumie zjedliśmy:
- ok. 60 sztuk batonów
- 25 puszek makreli w sosie pomidorowym
- 18 podwójnych liofilizowanych porcji obiadowych
- 20 paczek chleba Wasa
Centrum Nawigacji Satelitarnej we Wrocławiu wyposażyło nas na czas wyprawy w odbiornik GPS z potrzebnymi mapami. Uzyskaliśmy też fachowe porady na temat obsługi i wykorzystania danych rejestrowanych przez urządzenie. Dzięki profesjonalnemu wsparciu mogliśmy dokładnie zaplanować trasę i podzielić ją na odcinki.
Przed wyjazdem wgraliśmy przygotowaną wcześniej trasę. GPS pozwalał nam zorientować się w terenie jak też wskazywał wiele przydatnych informacji, takich jak:
- odległość do celu
- przewidywana godzina przybycia do celu na podstawie średniej prędkości
- wysokość n.p.m.
- położenie stacji benzynowych i większych sklepów (w dużych miastach)
https://www.gps.paragraf.pl/
Z zapisanego śladu trasy wybraliśmy kilka odcinków o ciekawym profilu:
Więcej zdjęć na stronie: https://picasaweb.google.com/mkrajewski3/Norwegia1020Czerwca2007
Zobacz też:
Fiordy będą im z ręki jadły… wyprawa rowerowa do Norwegii – zapowiedź.
Wyprawa do Norwegii - pierwsze wieści.
BikeWorld.pl był oficjalnym patronem medialnym wyprawy.

















