Reportaż z planu filmowego Kierunek Omu

Drukuj

Głównym celem naszego reportażu, pt. Kierunek Omu miało być przedstawienie ludzi, którzy dzięki determinacji i niezłomnej woli postanowili, jadąc na rowerach, zdobyć szczyt Omu. Wysokie góry, a zwłaszcza pogoda tam panująca, sprawiły że zarówno rowerzystom jak i całej ekipie filmowej, owe silne cechy charakteru okazały się niezbędne do ukończenia zdjęć



Z Polski wyruszyliśmy wieczorem 31 sierpnia. Sprawnie i bez problemów, po ponad 24 godzinach jazdy samochodami, dotarliśmy do miasteczka Sinai w Rumunii - naszej bazy noclegowej. Sympatyczne, malowniczo położone na wysokości ok 900m n.p.m. w masywie gór Bucegi miasteczko, typowo turystyczne, znane nam już było z czerwcowej wyprawy. Było to dobre miejsce na wypady w kierunku tytułowego szczytu Omu.

 


 


 



Z samego rana, 2. września ruszyliśmy pełną parą. To był dzień poświęcony na stworzenie dokumentacji filmowej, mającej na celu usprawnienie późniejszej pracy. Pracowity początek tygodnia zdjęciowego dla naszych filmowców, dla mnie i Irka był jedynym dniem wolnym. Optymizm przepełniał nasze serca, gdyż pogoda dopisywała. Założyliśmy krótkie ciuszki, wskoczyliśmy na rowery i wyruszyliśmy. Kierunek wiadomy - OMU! Z Sinai do samych szczytów sięgających 2500m n.p.m., jedzie się cały czas pod górę. Podjazdy do wysokości około 1800m n.p.m. nie odpuszczają ani na sekundę. Póki co nie doskwiera nam brak kondycji, radzimy sobie dobrze. Pojawia się natomiast inny problem. Mimo, że świeciło piękne słońce, to z każdym metrem wyżej robiło się coraz chłodniej. Gdy podjazd był stromy, a droga wiodła wśród drzew, po naszych ciałach ściekał pot, ale gdy tylko wyjechaliśmy ponad zalesione tereny, czuliśmy jak silny górski, mroźny wiatr, wychładza nasze mokre ubrania.

 


 



Zaczęło robić się coraz mniej przyjemnie. Nauczeni doświadczeniem mieliśmy zapas ubrań. Wystarczyło to by wjechać we względnym komforcie termicznym do schroniska Cabana Pietra Arsa (1950m n.p.m.). Tam spotkaliśmy się z resztą ekipy. Zagrzaliśmy się chwilę w samochodach i postanowiliśmy ruszyć w dół do Sinai. Pospieszyliśmy, bo na niebie (a właściwie to już na naszej wysokości) pojawiły się groźnie wyglądające chmury. Nasze obawy okazały się słuszne, a chmury brzemienne. Po zjechaniu kilku kilometrów zaczęło padać, walić gradem oraz błyskać piorunami. Szczęście w nieszczęściu, że na niezalesionej wysokości znalazło się akurat kilka drzewek, pod którymi znaleźliśmy może nie dobre, ale jednak schronienie (drzewa były iglaste, heh). Opady wyglądały na ciągłe. Wiedzieliśmy, że za nami zjeżdżała samochodami reszta ekipy. Poczekaliśmy i zabraliśmy się w dół z nimi. To był dobry ruch - deszcz wzmagał się. Gdybyśmy postanowili zaszaleć i zjechać w dół (1000m w pionie) w taką pogodę, wszystkie ciuchy byłyby przemoczone i nie zdążyłyby wyschnąć na następny dzień zdjęciowy, a sprzęt (klocki hamulcowe) mogłyby nieoczekiwanie się skończyć, abstrahując od tego ze strugi deszczu z góry i błotka z dołu skutecznie ograniczałyby widoczność, zalepiając nam okulary i oczy... tak skończył się pierwszy dzień filmowy.

 

 


 


 



Kolejny dzień stłumił naszą radość, gdy budząc się za oknem ujrzeliśmy jedynie chmury i smugi deszczu, a temperatura wydawała się przeraźliwie niska. Nie mieliśmy wyjścia, zostało nam w sumie jedynie 5 dni na nakręcenie zdjęć. Załadowaliśmy rowery na samochody i pojechaliśmy na początek naszej filmowej trasy. Pierwsze zdjęcia - rowerzyści wysiadający z samochodu. Panujący na dworze chłód i wszechogarniająca wilgoć, wywołują grymas na naszych twarzach. Wcale nie wyglądamy na pełnych determinacji i niezłomnej woli walki, ale przełamujemy się. Najgorzej jest zacząć. Ruszamy w górę na podbój gór. Mamy nadzieję, że sławetna górska zmienność pogody działa w obie strony. Gorzej przecież już być nie może. Wilgotność jest tak duża, że aż ją widać. Na szczęście opady ustały i właściwie nie wiadomo czy jeszcze mży, czy czuć mglistą zawiesinę kropel w powietrzu. Tak jak poprzedniego dnia jadąc pod górę rozgrzaliśmy się, a na niebie zaczął przedzierać się błękit (właściwie to on był tam cały czas, tylko przysłaniały go gęste chmury). Nadzieja zagościła w naszych sercach. Wykorzystaliśmy daną nam szansę do cna (zmierzchu) i nakręciliśmy tego dnia sporą część materiału. Po powrocie do pensjonatu, ledwo starczyło nam sił na wypicie rumuńskiego piwa (robią prawie tak dobre jak Polacy) i obejrzenie owoców minionego dnia.

 


 


 



Następny poranek był znacznie sympatyczniejszy - nie padało, a na niebie na przemian pojawiały się chmury niższe i wyższe, a nawet błękit. Wyraźnie wiał silny wiatr. Umówiliśmy się z filmowcami, że spotkamy się w miejscu ostatnich dokonań. Szkoda było stracić okazji przejechania się rowerem w tak dobra pogodę. Dotarliśmy na miejsce. Sprawnie wykonaliśmy plan, pnąc się w górę. Jednak wraz z wysokością rósł w siłę wiatr. Chmury były tak ciężkie, że snuły się pod nami już na wysokości około 1300m n.p.m. Momentami tak gęste, że ograniczały widoczność do kilku metrów, tym samym skutecznie utrudniając pracę. O pięknych widokach górskich mogliśmy na jakiś czas zapomnieć. Dzień zdjęciowy zakończyliśmy przy Pietra Arsa. Tam dokonaliśmy pierwszej próby zdjęć z kamery umieszczonej na kasku. Ciężko było ujarzmić tą wyrafinowaną instalację. Mimo starań Krzyśka – naszego operatora, kask początkowo zsuwał się, a całość strasznie ciążyła. Na oko ważyło to wszystko ponad 2kg. Dalsze kręcenie odłożyliśmy jednak na kiedy indziej, gdyż chmury były zbyt gęste a pora późna – czas wracać do Sinai. Kiepska pogoda nie zniechęciła mnie i Irka do zjazdu w dół rowerami, wręcz przeciwnie – mocno ograniczona widoczność zachęcała do zabawy, mocno podwyższając poziomem adrenaliny. Było super, jazda wśród mgły chmur, powietrze tak wilgotne i ciężkie, że mokło się od samego przebywania w nim... do czasu, aż kolokwialnie mówiąc, obłoki postanowiły sobie ulżyć. Ironia sytuacji polegała na tym, że stało się to dokładnie w tym samym miejscu gdzie dnia pierwszego. Przed opadami schroniliśmy się pod wypróbowanym już krzaczkiem. Tym razem pogoda nie poskąpiła nam również gruboziarnistego gradu oraz burzy z piorunami. Scenariusz kolejnych chwil był podobny jak z czasu ostatniej ulewy.

 

 



Trzeci dzień zdjęciowy poświęciliśmy ujęciom ze szczytu. Świeciło piękne słońce, jednak było przeraźliwie zimno – głównie dzięki silnemu wiatrowi. Aby się odrobinę zagrzać, zaczerpnęliśmy inspirację ze zwyczajów jaszczurek, tzn. na płask rozkładaliśmy się na trawie nasłonecznionego stoku – minimalizowało to wpływ wiatru, a jednocześnie łapaliśmy promienie słoneczne maksymalnie dużą powierzchnią ciała.

 


 



Na szczyt wybraliśmy się, rzecz jasna, rowerami. Filmowcy postanowili skorzystać z kolejki linowej. Problemem był rezerwat, który swym terytorium obejmował nasz plan filmowy, począwszy od Pietra Arsa w górę. Do tego miejsca była możliwość wwieźć sprzęt samochodami – dalej ciężki ekwipunek trzeba było wnieść na własnych plecach. To pogoda i brak czasu sprawiły, że za cel obraliśmy szczyt Costila, a nie tytularne Omu. Mimo wszystko byliśmy usatysfakcjonowani, gdyż jej wysokość wynosi praktycznie tyle samo (2490m n.p.m.) - zaledwie 17m mniej niż Omu.

 


 



Czwarty, ostatni dzień zdjęciowy z udziałem moim i Irka, dał trochę relaksu. Pogoda nam odpuściła, a do nakręcenia został ciekawy materiał. Zamierzeniem było wykonanie zdjęć tzw. efektowych, czyli m.in. z mini kamer - umieszczonych w różnych dziwnych miejscach na ciałach kolarzy i ich rowerach. Po sprawnie skończonej tego dnia pracy, żeby nie robić pustych przebiegów, zjechaliśmy do bazy noclegowej z kamerą na kasku, kręcąc ostatnie zdjęcia natury rowerowej. Część ekipy musiała wracać do Polski, reszta została jeszcze na dwa dni, aby uzupełnić brakujące przebitki o charakterze kulturowo-krajobrazowym.

 



...A co z tego wszystkiego wyjdzie? Już w październiku będziecie mieli okazję zobaczyć zapowiedź filmu na łamach BikeWorld.pl.


Za uzyczenie sprzętu dziękujemy sponsorom: Renault Polska, Simpleframe, Nutrend, CentrumRowerowe.pl. Za wsparcie w organizacji dziękujemy Rumuńskiemu Instytutowi Kultury.


Oficjalna strona filmu: https://kierunekomu.eu


BikeWorld.pl jest oficjalnym patronem medialnym wyprawy.


Foto: Maciej Zalewski, Alicja Rekus, Agnieszka Kowalska, Marcin Szymański

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj