Drugie co do wysokości góry w kraju pokryte są gęstą siecią szlaków, a strudzeni turyści mogą odpocząć i schronić się w licznych schroniskach. Region ten odwiedzany jest przez cały rok i może poszczycić się najdłuższą polska trasą zjazdową dla narciarzy na Pilsku. Co prawda góry te straciły trochę ze swojego dzikiego charakteru, ale pozostał ich niezwykły urok.
Żywiecczyzna jest również chętnie odwiedzana przez różnej maści rowerzystów. Szeroki wachlarz tras o zróżnicowanym stopniu trudności daje szerokie możliwości dla wszystkich bikerów. Mając niewiele wolnego czasu nie dziwi więc fakt, że na tegoroczne rowerowe wakacje wybraliśmy właśnie ten region. Ze względu na doskonałą lokalizację, pozwalającą na eksplorację zachodniej części tych gór, wybraliśmy Węgierską Górkę. Sama miejscowość poza kilkoma fortami z okresu II wojny światowej nie jest zbyt ciekawa turystycznie. Jest tam za to kilka niezłych knajp, do późna otwarte sklepy i serwis rowerowy. Poza tym nowa droga S69 i linia kolejowa zapewni jej niezłą komunikację.
Po pierwszym rozgrzewkowym dniu, kiedy to przy zachodzącym słońcu pokonaliśmy niesamowitą ścieżkę, którą poprowadzony jest czerwony szlak nad Żabnicą, przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie. Kolejny raz zaatakowaliśmy Pilsko i choć od początku nie za bardzo wierzyłem, że uda się w końcu dojechać/wypchać na sam szczyt to sama tego świadomość dodawała wycieczce całkiem ostrego smaczku. Trochę szkoda było mi jednak Maćka, patrząc na jego cholernie sztywną ramę… Ojjj wytłukł się biedaczyna tego dnia…
Zaczęliśmy jednak spokojnie. Do Milówki dojechaliśmy zielonym szlakiem rowerowym, czyli mieszanką dziurawych asfaltów, szutrów i całkiem niezłej szosy. Następnie przeskoczyliśmy na zielony turystyczny i najpierw asfaltem, a później szerokim szutrem zaczęliśmy się powoli wspinać. Po drodze minęliśmy Leśny Gród z posągiem Światowida wyrzeźbionego w czterystuletniej topoli, ale odpuściliśmy dokładne zwiedzanie. Szeroka droga ustąpiła w końcu wąskiej ścieżce i zaczęła się prawdziwa walka. Słońce dopiekało na nie całkiem osłoniętym stoku, kiedy zaczęła dzwonić moja komórka. Nie miałem jeszcze rozmowy kwalifikacyjnej w tak uroczym miejscu… ;).
Pierwszy odpoczynek zafundowaliśmy sobie na Hali Boraczej. Nie jest to zbyt urokliwe miejsce, ale dobrze jest tam uzupełnić zapas picia na dalszą jazdę. Dalsza część zielonego szlaku to w końcu jeden dług podjazd. I to nie byle jaki! Ścieżka wije się bardzo trudnym terenem i przez cały czas trzeba zachować duże skupienie. Spore nachylenie i dodatkowe trudności techniczne kosztowały nas sporo potu. W między czasie zadzwonił Failo, żeby „pochwalić” się swoją glebą w Pieninach i kazał nam uważać, żebyśmy nie wydłużyli listy ofiar czarnej serii wypadków…
Wytoczyliśmy się w końcu na szczyt Lipowskiej Góry i zjechaliśmy do schroniska u jej podnóża. Od tego momentu złapaliśmy wiat w żagle i zaczęło się nam całkiem nieźle jechać. Minęliśmy Hale Rysianka, odbiliśmy w czerwony szlak i popędziliśmy w kierunki Trzech Kopców. Ścieżka zrobiła się szersza, ale miejscami poprzecinana była głębokimi rowami, w które lepiej było nie wpadać. Od Trzech Kopców szlak wiedzie granicą polsko-słowacką i co kawałek można spotkać tablice z zakazami jej przekraczania. Droga na tym odcinku ma charakter góra-dół. Zjazd a za chwile podjazd. I tak w kółko. Na trasie mija się dwa całkiem pokaźne szczyty – Palenicę oraz Munczolik.
Tuż przed Halą Miziową musieliśmy podjąć decyzję o ewentualnym ataku na Pilsko. Czasu nie mieliśmy za wiele, a dodatkowo padający deszcz wybił nam głupie pomysły z głowy. Było blisko, ale nie tym razem. W zamian za to zjechaliśmy na obiad do schroniska na Miziowej. Nie wspominając już o tym, że ruskie były nienajgorsze, to muszę przyznać, że takich fajnych kelnerek często (i to w dodatku na trzeźwo) się nie widuje. Nie wierzycie? Spytajcie Maćka albo sami się tam przejedźcie ;).
Po pysznym obiedzie musieliśmy zacząć myśleć o powrocie. Czas nas gonił, na szczęście poprawiła się pogoda. Z za chmur zaczęło nawet wyglądać nieśmiało słońce. Zdecydowaliśmy się na zjazd zielony w kierunku Sopotni Wielkiej, a później w zależności od okoliczności powrót terenem albo asfaltem.
Wojtek nastraszył nas swoim telefonem więc zaczęliśmy spokojnie. Tym bardziej, że po deszczu na szlaku zrobiła się ślizgawka. Szybko zaczęło się nam jednak przyjemnie jechać. Nagle jednak mój tylni hamulec zaczął wydawać dziwne dźwięki. Okazało się, że nie mam już klocków i trę blachami. Oczywiście nie miałem zapasu :].
Nie da się ukryć, że trasa do najłatwiejszych nie należała. Trance radził sobie jednak przyzwoicie. Trochę gorzej sztywne Colnago. Maciek się tak wytelepał, że chyba wszystkie plomby z zębów mu powypadały. Nic więc dziwnego, że na koniec nie miał już ochoty znów zjeżdżać w teren. Nie miałem klocków więc nie protestowałem, choć trochę mi było szkoda. Wróciliśmy więc przez Sopotnie Małą, Wielką i wieprz do Węgierskiej Górki.
Szkoda, że znów nic nie wyszło z Pilska, ale za to poznaliśmy inne bardzo ciekawe tereny. Mam straszną ochotę wrócić tam w najbliższym czasie i zaliczyć zjazd z Lipowskiej na Hale Boraczą. Na pewno będzie hardcore ;).
| Punkt po punkcie | Węgierska Górka – Milówka – Hala Boracza Lipowska Góra (1323 m) – Hala Rysianka – Trzy Kopce (1216 m) – Palenica (1338 m) – Munczolik (1356 m) – Hala Miziowa – Sopotnia Wielka – Sopotnia Mała – Wieprz – Cięcina – Węgierska Górka |
| Dystans | 80 km |
| Data | 7.08.2007 |
| Skala trudności (1-5) | 4.0 |
Foto: Maciek Łuczycki, Adam Piotrowski























