Dookoła gór - Słowacja, Czechy, Polska 2006

Drukuj

<a href="javascript:Fotka('ppg_fotki/foto_big/8_7288_25_11_06.jpg','','');"><img vspace="5" hspace="5" align="left" alt="" src="https://bikeworld.pl/ppg_fotki/foto_small/8_7288_25_11_06s.jpg" /></a>Na rowerach jeździmy już od dawna, zaczynając od Agatki Reksia czy kolorowego Bmxa. Po górach, nizinach, wyżynach czy kotlinach przejechaliśmy wiele kilometrów, lecz ciągle w trybie jednodniowym. Było fajnie, ciekawie- przejechaliśmy Bieszczady, jeden z nas Beskidy, a przede wszystkim wiele kilometrów po Śląsku (Bartek Frantu) i Podkarpaciu (Michał). Jednak w naszych głowach ciągle widzieliśmy obraz rowerowej wolności, niezależności.

Na rowerach jeździmy już od dawna, zaczynając od „Agatki” „Reksia” czy kolorowego Bmxa. Po górach, nizinach, wyżynach czy kotlinach przejechaliśmy wiele kilometrów, lecz ciągle w trybie jednodniowym. Było fajnie, ciekawie- przejechaliśmy Bieszczady, jeden z nas Beskidy, a przede wszystkim wiele kilometrów po Śląsku (Bartek – Frantu) i Podkarpaciu (Michał). Jednak w naszych głowach ciągle widzieliśmy obraz rowerowej wolności, niezależności. Mieć na rowerze wszystko co pozwala przeżyć, jechać nie znając miejsca noclegu, przede wszystkim jechać. Postanowiliśmy się przełamać, a początkowo naszych rodziców. Zainwestować w sakwy (zdecydowaliśmy się na Crosso Dry tył co możemy szczerze polecić), kilka drobnostek. Był to nasz pierwszy poważniejszy wyjazd. Być może kilometry i trasa nie są szczytem marzeń, nie są niczym egzotycznym, ale to może dopiero przed nami. Trasa, którą przebyliśmy i tak dla wielu ludzi pozostaje czymś.

Mieliśmy wiele pomysłów, gapiliśmy się na mapy i liczyliśmy pieniądze (raczej nie byliśmy przygotowani na poważną inwestycję). Ostatecznie w paincie nakreśliliśmy pędzlem trasę. Jeszcze tylko wcześniejsza dwudniowa wycieczka przez Przemyśl, Łańcut z Brzozowa w ramach zapoznania się z podróżniczo-rowerowym życiem, ogolenie głów niemal na łyso (głupi pomysł ), kupno kilku zupek chińskich i w drogę!



Dzień 1

Brzozów xx-07-2006.Ruszyliśmy. Wbrew założeniom wcale nie wcześnie, po drodze zrobiliśmy kilka dodatkowych zakupów (płyn przeciw komarom- przydaje się, spirytus z apteki- można nim umyć np. ręce po robocie przy łańcuchu, łatki). Pełni optymizmu i siły ruszyliśmy w stronę Rymanowa Zdroju. W Rymanowie ostatnie telefony do dziewczyny, domu, łyk uzdrawiającej wody i na granicę! Zaraz za Rymanowem zaczęły się bardzo ładne okolice (Jaśliski Park Krajobrazowy) i nawet niemałe górki. Droga bardzo spokojna i cicha. Niewiele czasu minęło i już pożegnaliśmy Polskę. Witaj Słowacjo! Od razu za granicą wiele pomników powojennych czołgów, działek i samolotów, a gdy dojechaliśmy do pierwszego miasta – Svidnika, całe otwarte muzeum cacek z drugiej wojny i kawałek dalej, pomnik – wielka radziecka gwiazda (niczym w sercu Rosji). Jednak wcześniej złapała nas dosyć nagła burza, dlatego trochę czasu spędziliśmy w przydrożnym barze jedząc obiadek. Naszym celem tego dnia była miejscowość Bardejov, tam chcieliśmy przenocować. Kiedy tam dojechaliśmy (około 21) i błądziliśmy po mieście i okolicy (Bardejovskie Kupele) szukając noclegu szybko zrobiło się ciemno. Nie było przewidywanych pól namiotowych, a i na dziko nie potrafiliśmy znaleźć sensownego miejsca na nocleg. Przez miejscowych zostaliśmy skierowani do internatu, swoistego hotelu dla młodzieży, gdzie za około 17 zł przespaliśmy mając ciepłą wodę i nawet pościel. Niełatwo było się dogadać z dziwną panią na portierni, ale jak już to przeszliśmy i pozwoliła nam zabrać rowery do pokoju zjedliśmy kolację, posiedzieliśmy na balkonie i poszliśmy spać.



Dzień 2


Małe zakupy w tamtejszym Lidlu, śniadanko, poranny prysznic. Dowidjenia i znowu jedziemy. Po drodze wjeżdżamy do centrum, aby zwiedzić miasteczko – naprawdę ładne, budynki wokół rynku niczym domki dla lalek, resztki starych murów i do tego wszystkiego mocne słońce tego ranka. Kilka zdjęć i jedziemy dalej – w wysokie Tatry! Od razu po wyjeździe z Bardejova czuć, że teren się stopniowo podnosi. Mniej więcej niedaleko miejscowości Ruska vola zaczyna się dosyć długi podjazd (wydaje mi się,że jest to przełęcz Krazonik 933m). Słońce smaży nasze plecy, wjeżdżamy na górę i powoli zaczynami widzieć rosnące góry, prawie się nie zatrzymując ciągle jedziemy dalej, głodni widoku Tatr. Jedziemy, po drodze spotykamy jakąś wyprawę dzieci (chyba do Bratysławy), bardzo dużo grupa, niestety powolna i gdzie indziej zmierzająca. Po drodze mijamy kilka ciekawych zamków, jednak w głodzie Tatr nie zwiedzamy ich, a tylko oglądamy z zewnątrz. Dojeżdżamy do miejscowości Stara Lubovna, potem przez Podoliniec aż do Spisskiej Beli, gdzie oczom naszym ukazują się skryte za chmurami Tatry. Nad miejscowym stawem gotujemy miniobiad, odnawiamy siły batonikami i jedziemy dalej. Wreszcie wjeżdżamy na Drogę wolności. Piękny widok Tatr przed naszymi oczyma, z głowami zwróconymi w prawo (góry) jedziemy dalej. Tego dnia dojeżdżamy do Tataranskiej Lomnicy, skąd mamy piękny widok na Łomnice (2633). Bazujemy na polu namiotowym Eurocamp (dosyć drogo, ale wysoka jakość – prysznice, kuchnia itp. Trochę nie po naszemu). Mycie, kolacja, przysiadka przed namiotem ze słowackimi pistacjami...i znowu spać. Na Łomnicy widać tylko światełko dobiegające ze schroniska.



Dzień 3

Kolejny poranek i zgodnie z oczekiwaniami trasa dalej ciągle do góry (podobnie jak poprzednie 100 km ). Zaraz po spakowaniu i wyjeździe pierwsza awaria – przebita dętka. Wymieniamy ją i w drogę. Nasz najbliższy cel – Strabskie Pleso (1420m). Jedziemy, tym razem widok Tatr jest jeszcze piękniejszy, nie ma chmur. Wzdłuż drogi śmiga górska kolejka, a my ciągle do góry, aż do samego jeziorka. Stamtąd super widok i Nizne Tatry i Poprad. Samo jezioro też jest bardzo ładne i bardzo czyste. Niestety, czas goni nas i musimy się zbierać. Od tej pory nasze położenie nieco się zmienia, teraz jedziemy na dół :). Bardzo szybko :). Kiedy Tatry mamy już za plecami kolejna niespodzianka, drugi raz przebita dętka, a za nami burza. Nim zdążyliśmy naprawić dopada nas, panicznie rozkładamy amatorski namiocik (połowicznie), w którym zostajemy mimo wszystko zalani. Chowamy się także pod płachtą (zdecydowanie najlepsza rzecz dla turysty-rowerzysty- może służyć w bardzo wielu celach jako koc, stół, namiot, dach...). Zmoczeni, przebieramy się w wodoodporne ubranka (oprócz butów) i jedziemy dalej. Warunki nie sprzyjają, kolejne ataki deszczu nakazują nam kolejne postoje, jazda przez miasteczka jest mało przyjemna. Tego dnia dojeżdżamy tylko do zalewu Liptowska Mara (przejeżdżając wcześniej przez Liptowski Mikulasz), gdzie na campingu rozpoczynamy akcję suszenia rzeczy, przeczuwając kolejne burze i chroniąc się przed bardzo zimnym wiatrem jedną stronę namiotu nakrywamy płachtą. Jemy, odpoczywamy, cieszymy się suchością, której w ciągu dnia nam brakowało. Spacer wzdłuż brzegu zalewu i frytki. Reszta dopiero jutro...



Dzień 4


Budzimy się, wiatr wysuszył większość rzeczy, resztę można przyczepić na wierzch sakw. Wszystkie poranne zabiegi zakończone i znowu jesteśmy na 2(4) kołach. Tym razem jedziemy zobaczyć zalew z góry, dlatego walczymy na podjeździe na Kwacianskie Sedlo (1110 m). Podjazd jest długi i stromy, dyszymy niczym Lord Vader, ale za to na górze czeka nas widok na Liptowską Marę, a potem długi i ostry zjazd (83 km/h ). Jedziemy dalej, droga to do góry to na dół. Wokół nas nadal piękne górskie widoki. Dojeżdżamy do Oravskiego zalewu, gdzie spożywamy niezbyt wyszukany obiad zapiekankowo - hot dogowy. Mamy jechać na zalew w Novej Bistricy, tam planujemy nocleg nad wodą. Jednak na mapie jest dziura...nie wiadomo czy wiedzie tamtędy jakakolwiek droga. Okazuje się, że jednak jest droga, a raczej sieć miejscowych minidróg. Górskie tereny, spokój, na polach baranki, małe wioski i wąskie dróżki z ilością samochodów około 1/h, momentami droga piaskowa, albo żwirowa. Bardzo przyjemnie się jedzie jednak zbliża się wieczór i trzeba znaleźć miejsce do spania. Dojeżdżamy do Novej Bistricy (mała wioska), w której odbywał się jakiś regionalny festyn. Koło sklepu zgromadzona chyba cała ludność tej wioski, zespół składający się z kilku dziadków, a przed sklepem wielki kopiec zbudowany z drewna i gałęzi. Ładny, tylko po co?

Po chwili z przeciwnej strony nadjeżdża większa gromada rowerzystów z Czech (także turyści). Było to bardzo miłe spotkanie, razem szukamy zalewu...okazuje się, że jest to całkowicie ogrodzony zbiornik pitnej wody. Teraz dużą ekipą, z którą jakimś dziwnym językiem udaje nam się dogadać trafiamy na miejscowe boisko, gdzie postanawiamy spać. Ekipa czeska była bardzo otwarta. Zostaliśmy poczęstowani śliwowicą, razem robimy kolacje i myjemy się w lodowatej rzece. Kopiec, który widzieliśmy jest podpalony i ludzie tańczą wokół ogromnego ognia i dymu śpiewając. Bardzo ciekawa impreza. Tym razem kładziemy się spać pod gołym niebem w dużej ekipie (co ciekawe, Czesi w ogóle nie zabrali namiotów jadąc na około 7 dni, zapytani dlaczego odpowiedzieli, że padać nie będzie - to się nazywa pozytywne podejście do sprawy). Chwila rozmowy, kilka grzejących łyczków, głośnych zbiorowych bąków i idziemy spać.



Dzień 5

Poranna rosa trochę zmoczyła nasze śpiwory, no ale któż by się tym przejmował. Wstajemy pełni zapału, szczęśliwi, że spotkaliśmy fajnych kompanów. Cóż, trzeba ruszać dalej. Zbiorowa fotka, uściski dłoni i do zobaczenia na rowerowych szlakach. Ten dzień okazał się być najchłodniejszym ze wszystkich, musieliśmy przez jakiś czas jechać w długich spodniach. Wjeżdżamy do Cadcy, miejscowości przy granicy słowacko-czeskiej, zakupy w „Billi”, a za moment jesteśmy już na granicy. W międzyczasie fotka pod słowacką „wieżą Eiffla” Bezproblemowo wjeżdżamy do Czech, kraju stojącego wyżej w rozwoju gospodarczym i od Polski i od Słowacji. Nie mieliśmy wiele czasu, stąd też chcieliśmy wjechać do Polski na najbliższym przejściu. Natrafiliśmy jeszcze po drodze w Jablunkovie na jakiś festyn folklorystyczny, fajny, kramy itp. A stamtąd już do Polski. Problemem okazało się znalezienie przejścia, bo dwoje Polaków skierowało nas na przejście dla rowerzystów, ale pobłądziliśmy i musieliśmy wracać kilka kilometrów. Ostatecznie przejechaliśmy granicę tak, jak robią to samochody. W Beskidach, w których się znajdowaliśmy mieliśmy do pokonania wiele bardzo stromych i męczących podjazdów(Ochodzita w Koniakowie ) Uporaliśmy się z tym bezproblemowo, potem długi zjazd, aż do Żywca. Obiadek nad rzeczką, kilka telefonów do Gosi, dziewczyny Bartka, z pytaniami o nocleg (było koło 18, a mieliśmy jeszcze koło 65 km do przejechania) Droga wcale nie ułatwiała szybkiej jazdy, męczące krótkie podjazdy i tak aż do Makowa Podhalańskiego. Do Zawoi wydawało nam się, że nie jest już daleko, ale myliliśmy się. Od Makowa droga przez 20 km ciągnęła się non-stop w górę. Zmęczeni zauważyliśmy znak Zawoja. Uff, nareszcie. Ale zanim dotarliśmy do umówionego domku jechaliśmy jeszcze jakieś 40 minut (Zawoja to najdłuższa wieś w Polsce-27 km :D). Nastał nareszcie upragniony moment końca etapu, 174 km na liczniku (o 1 mniej niż nasz wspólny rekord z maja 2006). Kilka uścisków z kobietą, łazienka i wygodne łóżka. Tego nam trzeba było.



Dzień 6


Przeznaczyliśmy go na odpoczynek w Zawoi, trochę pochodziliśmy po górach, zjedliśmy pizze, wypraliśmy majtki :) Ogólnie - fajrant



Dzień 7

Trudne są rozstania z bliskimi, ale cóż, jechać trzeba dalej. Na następny nocleg byliśmy umówieni z rodziną Michała (osobiście nieznaną), nad Zalewem Czorsztyńskim. Droga w Zawoi wiła się ciągle w górę, przejechaliśmy tak z 20 km, aż dojechaliśmy na przełęcz (nie znam z nazwy) skąd widać było Babią Górę. Zjazdy, podjazdy, czyli wszystko co towarzyszy rowerzyście. Pojechaliśmy do Zakopanego, miasto kultowe, w którym zjedliśmy obiad. Wiele nie zwiedzaliśmy, bo nie lubimy miejsc, gdzie panuje już miejska atmosfera, tłum ludzi, komercja. To nie dla nas. Szybko pojechaliśmy dalej. Poronin, Białka Tatrzańska, fajne widoki z okolicznych szczytów na Tatry, które po południu są świetnie oświetlone, aż dech zapiera. W Białce był 16% zjazd, ale cóż z tego, droga fatalna, dziura na dziurze.(jeśli chodzi o Słowacje to drogi świetne, bez porównania do naszych). Gdzieś w Gronkowie skróciliśmy naszą trasę, by nie wjeżdżać do Nowego Targu. Na bocznej drodze przez długi czas ścigaliśmy się z autobusem :D. Bartek zrobił sobie kilka fotek z krowami, nie wiem po co, ale w końcu w Katowicach ciężko krowę na pastwisku znaleźć. Minęło kilka kilometrów, naszym oczom ukazał się zbiornik wodny. Czorsztyn, pięknie położony, malowniczy. Pytamy miejscowych o rodzinę, u której mamy nocować, wskazują nam bez namysłu, prawidłowy kierunek, coś fantastycznego, jak wszyscy dobrze się tam znają. Zajeżdżamy, witamy się, rozbijamy namiot, darmowa kolacja (jak to u rodziny), spacer nad wodę (jakieś 50 metrów od domu) i należyty nocny odpoczynek.



Dzień 8

Po śniadaniu pożegnaliśmy się z rodziną i wyruszyliśmy na dalszą trasę. Po drodze stwierdziliśmy, że warto zobaczyć zamek w Czorsztynie, zbaczamy więc z drogi, jadąc na miejsce. Pod zamkiem zaczepia nas jakiś pan, sprzedający bilety na przepłynięcie gondolą od jednego zamku do drugiego (Niedzica). Bez zastanowienia kupujemy, wsiadamy w gondolę i płyniemy. Na zamek w Niedzicy nie wchodzimy, drogie bilety no i nie ma gdzie rowerów zostawić. Wyjeżdżając stamtąd lekko pomyliliśmy drogi, co miało wpływ na nasze dalsze wojaże. Zjechaliśmy na drogę wiodącą wzdłuż Dunajca, na którym flisacy w swych łodziach spływają wraz z turystami podziwiając okoliczne widoki. Gdy dojechaliśmy pod „Trzy Korony” okazało się, że droga w tym miejscu się kończy. Zapytawszy jak daleko musielibyśmy wracać zdecydowaliśmy się na przejście przez Dunajec na stronę słowacką. W mgnieniu oka przebraliśmy buty na sandały, wszystko schowaliśmy do naszych wodoszczelnych sakw i weszliśmy do rzeki. Najpierw przenieśliśmy sakwy, a za drugim razem rowery. Trzeba stwierdzić, że dziwnie się na nas patrzono, ale dobrze wiedzieliśmy co robimy. Dodać należy, że prąd w rzece jest bardzo mocny, a woda sięga powyżej pasa. Na drugim brzegu drugie śniadanie, a potem jazda jakże piękną częścią Słowacji. Wspięliśmy się na wysoką przełęcz, z której zjechaliśmy do granicy w Szczawnicy. Piękno Pienińskiego Parku Narodowego jest nie do opisania, to trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy. My mieliśmy to szczęście. Popołudniem gdzieś na stacji benzynowej przed Starym Sączem zjedliśmy obiad, a potem pojechaliśmy w kierunku Piwnicznej Zdroju w celu znalezienia miejsca na nocleg. Myśleliśmy, że w tamtych rejonach pól namiotowych będzie co niemiara, jednak jadąc i jadąc nie znaleźliśmy nic ciekawego przy drodze. Szybka decyzja spowodowała naszą jazdę w nocy. Dotarliśmy do Muszyny. Dzięki szczęściu na przystanku autobusowym spotkaliśmy pieszych turystów, którzy mówili, że idą na pole namiotowe. Z chęcią zabraliśmy się z nimi. Na nasze nieszczęście dojście do schroniska turystycznego PTTK wiodło przez ciemny, błotnisty, górzysty las, a my musieliśmy taszczyć nasze rowery i cały bagaż. Choć dało nam to w kość, nie żałowaliśmy, bo warunki za 6 zł od osoby były dobre. Wrzątek, herbata, ognisko, fantastyczni ludzie, gitara przy ognisku, noc leciała bardzo szybko, późno poszliśmy spać, następnego dnia czekał nas ostatni dzień podróży.



Dzień 9

Chłodny poranek, herbata na przebudzenie, pożegnanie z kierownikiem bazy i znów w drogę. Las, który tak mocno dał nam się we znaki, w dzień wyglądał mniej brutalnie, szybko go pokonaliśmy i zaraz po wyjściu z niego zatrzymaliśmy się pod sklepem na śniadanie. Chleb, marmolada, jakaś wędlina, to wystarczyło. Zbliżała się godzina 10, upał coraz większy, a my byliśmy w Krynicy Górskiej. Nie zauważywszy nic ciekawego w tej uzdrowiskowej miejscowości, podążyliśmy w kierunku Grybowa. Szło nam to bardzo sprawnie, do czasu, kiedy w powietrzu było około 35 stopni. Pomiędzy Grybowem a Gorlicami, a dokładnie w Szymbarku zatrzymaliśmy się pod sklepem, aby odpocząć. Stwierdziliśmy, że nigdzie nam się już dziś nie spieszy, więc można się trochę zdrzemnąć. Jak menele spaliśmy przez 2 godziny pod sklepem, czekając aż pogoda stanie się milsza do jazdy. Miła pani ze sklepu przygotowała nam bułki z szyneczką i pomidorem, co posłużyło nam za obiad . Za Gorlicami poczuliśmy się już prawie jak w domu, podobny teren, w miarę znajoma droga, jednak wcześniejsze wrażenie, że jest ona łatwa wcale nie oddało prawdy. Zmęczeni dojechaliśmy do Pielgrzymki, gdzie jedząc lody pod sklepem zostaliśmy zagadani przez bardzo życzliwego pana, z którym przyjemnie się rozmawiało. Stamtąd podążyliśmy do Dukli, a potem do Haczowa, w którym objedliśmy kuzynowi całe maliny i inne dobra spożywcze. Nie minęła godzina przyjechali rodzice Bartosza, chwilę porozmawialiśmy, a potem ostatnie 20 km do Starej Wsi jechaliśmy pełni zadowolenia z naszego dokonania. Wieczorny przejazd przez Brzozów, był najmilszym z wielu, pięknym zwieńczeniem naszej wspaniałej podróży.




Punkt po punkcie Dzień 1: Brzozów – Trześniów – Rymanów
– Barwinek – Svidnik – Bardejov 138,68 km 6h 10 min

Dzień 2: Bardejov – Lubotin - Stara Lubovna -
Spisska Bela - Tatranska Kotlina
- Tatranska Lomnica 120,60 km 5h 50 min

Dzień 3: Tatranska Lomnica - Strabskie Pleso
- Liptovski Hradok-Liptovski Mikulas
-Liptovski Trnovec 100,98 km 4h 54 min

Dzień 4: Liptovski Trnovec -Zuberec-Podbiel
-Tvrdosin-Lokca-Oravska Lesna-
Nova Bystrica 129,10 km 6h 18 min

Dzień 5: Nova Bystrica-Cadca-
Mosty u Jablunkowa-Jablonec-Istebna
-Milówka-Żywiec-Sucha Beskidzka
-Maków Podhalański-Zawoja Wełcza 173,64 km 8h 42 min

Dzień 6: - - -

Dzień 7: Zawoja-Jabłonka-Czarny Dunajec-
Zakopane-Poronin-Bukowina
Tatrzańska-Ostrowsko-Kluszkowce 138,57 km 6h 14 min

Dzień 8: Kluszkowce-Czorsztyn-Niedzica-
Sromowce Dolne-Lesnica(SVK)-
Szczawnica-Krościenko n/D-
Stary Sącz-Piwniczna-Muszyna 150,20 km 7h 27 min

Dzień 9: Muszyna-Krynica-Grybów-Gorlice
-Nowy Żmigród-Dukla-Iskrzynia
-Haczów-Brzozów-Stara Wieś 158,45 km 7h 5 min
Data Lipiec 2006
Całkowity dystans 1110,22 km



Uczestnicy:

Bartosz Frant
Urodzony w 1988
Zamieszkały w Katowicach
Aktualnie uczący się w VIII LO w Katowicach (kl. maturalna)
Zainteresowania: rower, żeglarstwo, amatorsko wspinaczka, tenis, narty
Mail: frantu@o2.pl
GG: 2191534




Michał Data
Urodzony w 1989
Zamieszkały w Starej Wsi obok Brzozowa
Aktualnie uczący się w I LO w Brzozowie
Zainteresowania: rower, siatkówka, koszykówka, narty, piłka ręczna, tenis, łucznictwo
Mail: dacik@poczta.fm
GG: 3166267

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj