Beskid Śląski i Żywiecki

Czyli niezapomniany tydzień w górach

Drukuj

Pewnego dzionka w połowie września siedząc bezczynnie i popijając piwko z koleżanką, wpadliśmy na pomysł by spenetrować na rowerach szlaki Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. <br />

Pewnego dzionka w połowie września siedząc bezczynnie i popijając piwko z koleżanką, wpadliśmy na pomysł by spenetrować na rowerach szlaki Beskidu Śląskiego i Żywieckiego.
Jak postanowiliśmy tak też uczyniliśmy i już w poniedziałek rano jechaliśmy pociągiem do Bielska-Białej. Wycieczkę zaplanowaliśmy na tydzień wliczając w to powrót do domu na rowerach.

W Bielsku poczyniliśmy konieczne zapasy żywności i ruszyliśmy w stronę wyciągu na Szyndzielnie. Oczywiście postanowiliśmy wyjechać o własnych siłach i tu popełniliśmy pierwszy błąd, wybierając najbardziej stromy szlak, nieprzejezdny dla rowerzystów :). Po dłuższej chwili wynoszenia rowerów na plecach dotarliśmy do skrzyżowania szlaków i czym prędzej przerzuciliśmy się na szlak czerwony, którym dojechaliśmy do Szyndzielni. Czasu było jeszcze całkiem dużo, więc postanowiliśmy udać się w stronę Klimczoka. Wrzesień ma to do siebie, że dni są już coraz krótsze i już koło 19.00 robi się ciemnawo. Na Klimczoku obliczyliśmy sobie jednak, że powinniśmy zdążyć w sam raz przed zmierzchem, więc ruszyliśmy w stronę Błatniej. Pierwszy nocleg był całkiem w porządku (pomijając wrzątek za 30 gr. zamiast za darmo :p), turystów na szlakach było całkiem mało a w schronisku spaliśmy sami + rowery w 10 osobowym pokoju :). Standard typowo schroniskowy a cena nie wygórowana – 20 zł/os.


Następnego dnia ruszyliśmy zielonym szlakiem do Brennej. Był to pierwszy większy zjazd, miejscami dosyć stromy i bardzo kamienisty, ale widoki wynagradzały wszelkie uciążliwości. W Brennej odczułem jednak klasę swojego amortyzatora i pierwsze objawy bolących rąk :). Przed miejscowym sklepikiem zjedliśmy pyszne śniadanko (pomijając zepsuty serek, który nam sprzedano:/) i ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem w stronę schroniska na Równicy. Znowu był to nie do końca najlepszy pomysł gdyż znaczną część z 6 km trasy nieśliśmy rowery na plecach a tylko miejscami dało się podjechać. W końcu jednak znaleźliśmy się na szczycie i czekał na nas piękny zjazd do Ustronia. Na asfaltowej części przy okazji pobiłem swój dotychczasowy rekord prędkości :). Zaczęliśmy błądzić po Ustroniu w poszukiwaniu spożywczaka w celu uzupełnienia zapasów żywnościowych i wylądowaliśmy.... na Manhattanie :D. Kto nie wierzy, niech sprawdzi na mapie. Po „obiedzie” udaliśmy się w kierunku wyciągu krzesełkowego na Wielką Czantorię, lecz tutaj czekała na nas niemiła niespodzianka, otóż okazało się, że wyciąg jest w remoncie i jest nieczynny aż do grudnia. Chcąc – nie chcąc musieliśmy zrezygnować z planów noclegu na Wielkim Stożku i ruszyliśmy w stronę schroniska na granicy polsko – czeskiej na Wielkiej Czantorii. Znowu szlak raczej stromy i dużą część trzeba było pokonać prowadząc rowery. Zbliżała się już 19, dotarliśmy do schroniska, ucieszeni, że mamy gdzie spędzić noc, pytamy jakiegoś Czecha chodzącego po schronisku ile za nocleg a on nam odpowiada, że u nich w schronisku nie ma noclegów ! Środek lasu, robi się już ciemno i zimno a my nie mamy gdzie spać... W końcu jednak udało nam się z nim dogadać i powiedział nam o stacji turystycznej Światowid znajdującej się jakieś 3 km na południe wzdłuż granicy. Nie tracąc czasu udaliśmy się w tamtym kierunku i już prawie po ciemku znaleźliśmy domek z napisem „Światowid”. Był to niewątpliwie najlepszy nocleg całego wyjazdu, pokoje urządzone przytulnie jak w domu, bardzo miła pani a przy tym standardowa, niewygórowana cena – 20 zł/os. Wrzątek oczywiście za darmo :).



Trzeciego dnia postanowiliśmy zwiedzić przygraniczne czeskie Beskidy. Przekroczyliśmy granicę turystycznym przejściem granicznym i zielonym szlakiem zjechaliśmy do Nydka. Tam zjedliśmy regionalny specjał – smażony syr, zamawiając do niego dodatki nie wiedząc co one znaczą po Polsku :). Następnym celem była Filipka i Wielki Stożek. W trakcie, zmieniliśmy jednak plany i zachęceni życzliwością Czechów zamiast jechać w stronę Stożka, zjechaliśmy do Jablunkov-a. Zwiedziliśmy miasto i przez przejście graniczne Bukovec wróciliśmy do Polski. Nocleg zaplanowaliśmy w schronisku Stecówka pod Baranią Górą, lecz już na zielonym szlaku prowadzącym na Baranią Górę odkryliśmy na mapie schronisko studenckie „Chatka na Pietraszonce”. Gdy wreszcie tam dotarliśmy, przywitały nas dwie „chatkowe”. Chatka ta ma swoja ponad 50-letnią tradycję i można by o niej napisać całą książkę, ale nie o to tu chodzi :). W każdym razie polecam każdemu, atmosfera świetna a nocleg – 8 zł :). W googlach można co nieco na temat chatki wyczytać.



W chatce było tak fajnie, że czwartego dnia wygramoliliśmy się dopiero przed południem i ruszyliśmy od razu w stronę Baraniej Góry. Po zdobyciu szczytu zjechaliśmy czarnym szlakiem (notabene znowu bardzo fajny zjazd) do Kamesznicy a dalej do Milówki. W Milówce obowiązkowy obiadek pod jednym ze sklepów i decyzja o jeździe w kierunku Hali Boraczej. Na miejscu stwierdziliśmy jednak, że powinniśmy zdążyć na Hale Lipowską i ruszyliśmy przed siebie. Szlak zielony z Boraczej na Lipowską pomimo pokonania ponad 300 metrów wysokości, w większości przejezdny (czasami strach jechać wzdłuż góry przy szerokości ścieżki około 1 metr i przepaści wzdłuż niej na kilkadziesiąt) i tylko w końcowym odcinku przymusowe prowadzenie. Gdy wreszcie dotarliśmy na hale Lipowską było już prawie ciemno, więc z chęcią wprowadziliśmy rowery i weszliśmy do środka. Niewątpliwie był to najgorszy nocleg ze wszystkich, schronisko odremontowane, ale cała reszta – po prostu dramat. Zimna woda pod prysznicem, zimno w pokojach, światło samo-gaszące się, gdy człowiek korzysta z prysznica, a na dodatek drogo i niezbyt przyjemnie. Co jak co ale na wysokości 1300 metrów w okresie jesiennym czasem jest już zimno i przydałaby się przynajmniej ciepła kąpiel bądź ciepłe grzejniki. Ale nie pozostało nic – tylko ubrać się w polary, przykryć pięcioma kocami i przespać do rana. Dodam, że 10 minut drogi dalej jest schronisko na Rysiance, więc jak ktoś by się zastanawiał, w którym nocować... to ma już odpowiedź.



Następnego dnia wstaliśmy skoro świt (no dobra, trochę przesadzam ;)) i uciekliśmy czym prędzej z tej „lodówki” trzymając się czerwonego szlaku prowadzącego do Hali Miziowej, zaliczając po drodze Trzy Kopce, Palenice i Munczolik. Stamtąd zjechaliśmy do Korbielowa a następnie przez Przyborów i Koszarawe do schroniska Zygmuntówka na przełęczy Klekociny. Stamtąd zjechaliśmy do Zawoi i zatrzymaliśmy się na nocleg w bardzo przyjemnym gospodarstwie agroturystycznym :). Przy okazji musieliśmy zmienić klocki hamulcowe zabite w jeden dzień przez błoto!


Szóstego dnia wyruszyliśmy już w drogę powrotną zaliczając różne szlaki Beskidu Żywieckiego i częściowo już Makowskiego. Na nocleg wylądowaliśmy w Krzeszowie, lecz mieliśmy jeszcze trochę czasu do zmierzchu, więc pozwiedzaliśmy okolice Leskowca.



Ostatni dzień przeznaczyliśmy na powrót do Krakowa. Okazało się, że droga jest krótsza niż nam się wydawało, więc zahaczyliśmy jeszcze o Lanckoronę, Kalwarię i przyległe wioski :).



Jednym słowem mówiąc wyjazd był świetny, pogoda w zdecydowanej większości czerwcowa i tylko miejscami zalegało fajne błotko :). W czasie całego wyjazdu nie spadła ani jedna kropla deszczu i tylko niepotrzebnie woziliśmy ciepłe rzeczy na przebranie. No dobra... przydały się w schronisku na Lipowskiej :).


Punkt po punkcie 1 dzień:
Kraków - Bielsko-Biała - Szyndzielnia (1028 m npm) - Klimczok (1117 m npm) - Schronisko PTTK na Błatniej (917 m npm - nocleg)

2 dzień:
Błatnia - Brenna - Równica (884 m npm) - Ustroń - Wielka Czantoria (995 m npm) - Przełęcz Beskidek (nocleg - Światowid)

3 dzień:
Przełęcz Beskidek - Nydek - Filipka (761 m npm) - Bukovec - Istebna - Pietraszonka (773 m npm - nocleg)

4 dzień:
Pietraszonka - Barania Góra (1220 m npm) - Kamesznica - Milówka - Hala Boracza (998 m npm) - Hala Lipowska (1324 m npm - nocleg)

5 dzień:
Hala Lipowska - Hala Rysianka (1322 m npm) - Trzy Kopce (1216 m npm) - Palenica (1343 m npm) - Munczolik (1356 m npm) - Hala Miziowa (1300 m npm) - Korbielów - Przyborów - Koszarawa - Przełęcz Klekociny (864 m npm)- Zawoja (nocleg)

6 dzień:
Zawoja - Stryszawa - okolice Leskowca - Krzeszów (nocleg)

7 dzień:
Krzeszów - Śleszowice - Tarnawa Dolna - Zembrzyce - Budzów - Palcza - Harbutowice - Sułkowice - Lanckorona - Brody - Przytkowice - Radziszów - Skawina
Data
11.09.2006 - 17.09.2006
Skala trudności (1-5) 3.5 - 4.0 (miejscami 4.5)

Obserwuj nas w Google News

Subskrybuj